Mamy przyjemność zaprezentować Wam wypowiedzi osób znanych i lubianych (i ciekawych, bezwzględnie) – wypowiedzi dotyczące, rzecz jasna, osoby i twórczości Grahama Mastertona. Zadaliśmy im pytanie:
Jaką rolę odegrała w Waszym życiu twórczość Grahama Mastertona i jak odbieracie jego prozę?
A oto, co odpowiedzieli:
Dawno, dawno temu, kiedy wydawnictwa Amber i Phantom Press wpadły wreszcie na to, że mogą zbić niebrzydką fortunę na wydawaniu książek grozy, kupowało się praktycznie każdy horror, jaki wychodził. Guya N. Smitha brało się dla uroczo kiczowatych okładek, Mastertona – dla szokującego wówczas połączenia seksu i przemocy, a Jamesa Herberta – dla tak zwanych "wrażeń ogólnych". Nie będę oszukiwał: tego ostatniego zawsze lubiłem najbardziej, ale parę wczesnych książek Mastertona też wślizgnęło mi się pod skórę i do dziś tam siedzi: "Manitou", "Zemsta Manitou", "Wyklęty", "Wojownicy nocy"… I nawet teraz, kiedy co jakiś czas zdarza mi się pomyśleć, że niczym mnie już
Masterton nie uwiedzie, znienacka pojawia się książka, która przywraca mi wiarę w jego talent – jak na przykład wydany parę lat temu zbiór opowiadań "Festiwal strachu".
Bartłomiej Paszylk (autor "Leksykonu filmowego horroru")
Moja przygoda z horrorem zaczęła się od „The Evil Dead” Sama Raimiego. Ten film obejrzałem w dość młodym wieku, choć całość dla małego chłopca wtedy była zbyt dużym wyzwaniem, któremu oczywiście nie sprostałem. Scena pierwszego opętania spowodowała, że nogi same wyprowadziły mnie z pokoju. No, ale nie można wymagać zbyt wiele od 12-latka. Dalsza przygoda z filmową grozą odbyła się bez większych zgrzytów i utwierdziła mnie w przekonaniu, że to gatunek który najbardziej mi odpowiada. Po grozę spisaną na kartach papieru zacząłem sięgać nieco później, w wieku około 18 lat. Była to zdaje się szkoła zawodowa. Dość często odwiedzałem tamtejszą bibliotekę i pewnego dnia poprosiłem panią bibliotekarkę o jakiś dobry horror, a ta przyniosła mi bardzo sfatygowaną książkę, która nie posiadała okładki, ale na pierwszej stronie dostrzegłem tytuł: „Manitou”. Nazwisko Masterton wtedy nie mówiło mi zbyt wiele, toteż pokręciłem nosem, ale mimo uprzedzeń schowałem książkę do plecaka i zabrałem się za nią wieczorem, tego samego dnia. Lektura wydała się świetną rozrywką, toteż skończenie jej zajęło mi niespełna dwa wieczory. Dalej zacząłem odkrywać innych pisarzy, którzy mniej lub bardziej zaskarbili sobie moją sympatię: Clive Barker, Stephen King, Guy’ N. Smith, James Herbert i wielu, wielu innych. Jednak jeśli chodzi o pisaną grozę, to zaczęło się wszystko od Mastertona, którego prozę, w zdecydowanej większości uważam za dobrą rozrywkę i nadal zdarza mi się zapraszać go wieczorem, aby umilił mi wolny czas. W przyszłości chciałbym stanąć z nim oko w oko, zamienić kilka słów, uścisnąć rękę i podziękować. Za to, że właśnie On pokazał mi, że pisana groza potrafi być wciągająca, a również często potrafi być lepszą rozrywką niż to, co możemy zaobserwować na ekranach telewizorów.
Sebastian Drabik (redaktor Grabarza Polskiego)
Wziąłem się za „Manitou”. No bo od czego zaczynać Mastertona, jak nie od „Manitou”. Nie poszło łatwo. Książka należała do mojej byłej dziewczyny, a ja w końcu przez poprzednie trzy miesiące objeżdżałem ją za niskie gusta.
– No nic – pomyślałem – lepiej poznać język wroga…
I przeszedłem na drugą stronę. Wsiąkłem, wpadłem, umoczyłem. Pochłonęło mnie to i właściwie tak trwa… Od klimatycznych pozycji typu „Sfinks”, wspomniany cykl „Manitou” czy „Diabły Normandii”, przez thrillery „Ikon”, „Geniusz”, „Głód” do absolutnie cudownie przegiętych opowiadań w stylu „Eryk Pasztet”. Właściwie każda nowa pozycja autora, to dla mnie lektura obowiązkowa.
Gdybym miał wymieniać jakiś konkretny tytuł, to chyba wskazałbym na „Zaklętych” – to pozycja, z którą męczyłem się jak przedszkolak ze szpinakiem. Czytałem po trzy strony i odkładałem na nocny stolik. Aż nagle zaskoczyło i połknąłem książkę w pozostałą część mrocznej nocy. Brrrr! Ależ się bałem 🙂
Dlaczego Masterton? Głównie ze względu na doskonały warsztat – Graham jest erudytą i fantastycznym rzemieślnikiem słowa. Mógłby pisać o wszystkim, w dowolnym stylu i zawsze pozostałby sobą – precyzyjnym, pomysłowym i intrygującym opowiadaczem, doskonale potrafiącym zbalansować grozę i satysfakcję, makabrę i zadośćuczynienie, miłość i seks.
Wadą Mastertona jest to, że bardzo wysoko stawia poprzeczkę – kiedy przygodę z horrorem zaczyna się od Mastiego, trzeba się liczyć, że pozycje innych autorów mogą wylądować w koszu…
Jacek M. Rostocki (współautor książki: "Sępy")
Wprawdzie Masterton nie miał jakiegoś druzgocącego wpływu na moje życie, czy moją twórczość, ale to właśnie jego powieść 'Drapieżcy’ była pierwszym horrorem, jaki kiedykolwiek czytałem. Dla nastolatka wcześniej znającego tylko lektury szkolne, był to spory szok i gruntowny opad szczeny. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tak dużą dawką seksu i przemocy, po raz pierwszy zaznajomiłem się z kultową postacią Brązowego Jenkinsa. Wcześniej myślałem, że proza popularna to zawsze coś w stylu Sienkiewicza, a nie takie hardkory 😀
Jeśli chodzi o inne książki tego autora, to najbardziej do mnie przemówił 'Wyklęty’ i niektóre teksty ze zbiorów opowiadań.
Swoją drogą Masterton wykonał w Polsce pewną 'pracę u podstaw’ – najbardziej, obok Kinga, przyczynił się do popularyzacji literatury grozy w naszym kraju. Powinien za to dostać jakiś medal i michę niezłego bigosu 😉
Dawid Kain (autor książek: "Prawy, lewy, złamany", "Makabreski")
Sentyment do twórczości Mastertona pewnie zostanie mi na zawsze. Pamiętam swoją pierwszą przygodę z Jego horrorem: na półce u rodziców znalazłam cienką książeczkę, w małym formacie, za to z przerażającą okładką. Był to 'Manitou’, którego połknęłam szybciej niż rodzice zdążyli się zorientować, że kilkuletni dzieciak powinien się od tego trzymać z daleka. Potem były kolejne powieści, do czasu, aż poczułam, że Masterton wciąż opowiada tę samą opowieść. Nic w tym złego, ale jako kobieta jestem zmienna. Zdradziłam Mastertona dla Kinga. Co nie znaczy, że nie wrócę do moich ulubionych 'Zaklętych’. 'Lavender blue, dilly dilly, lavender green…’
Aleksandra Zielińska (współautorka antologii: "Trupojad", "Pokój do wynajęcia")
Masterton dużego wpływu na mnie niestety nie miał. W dzieciństwie przeczytałem "Dżina", bardzo mi się podobał, ale na moje nieszczęście w lokalnej bibliotece była to jedyna pozycja tego autora, więc ta wczesna przygoda szybko się zakończyła. Jednak Masti wrócił jak bumerang troszkę później i mimo dużego sentymentu, już nie zrobił podobnego wrażenia. Dwie kolejne powieści (nawet już nie pamiętam tytułów) pozostawiły lekki niesmak, ale dałem jeszcze szansę opowiadaniom ("14 obliczy strachu" i "Festiwal strachu"). I tutaj na szczęście było wręcz znakomicie! Więc w ogólnym rozrachunku w moich oczach Masti wypada całkiem nieźle. Choć nie czekam z niecierpliwością na kolejne jego książki, mam do niego duży sentyment i szacunek dla wkładu jaki miał w propagowanie grozy.
Paweł Deptuch (redaktor naczelny Carpe Noctem)
Około pięć lat temu przeżywałem dosyć wstydliwy z perspektywy czasu okres, w którym moja znajomość pisanego horroru ograniczała się do kilku najbardziej rozpoznawalnych autorów, jak Stephen King, czy Dean Koontz. Twórczość tych cenionych pisarzy, delikatnie mówiąc do mnie nie przemawiała. Szukałem wrażeń, ekscytujących przeżyć, przekraczania pewnych granic, tymczasem dostawałem monotonny spacerek po łące w towarzystwie anemicznego chudzielca pokazującego, co jakiś czas tabliczki z napisem „Tutaj autor zakładał, że może wyjdzie strasznie”.
Doszło do niezdrowej sytuacji, w której byłem o krok od zwątpienia w książkową grozę. Całe szczęście właśnie wtedy z odsieczą przybył Graham Masterton. Nie potrafiłbym dziś powiedzieć, w jaki dokładnie sposób w moje ręce dostało się świeżutkie wydanie „Festiwalu Strachu”, ale z całą pewnością nigdy nie zapomnę niesamowitego wrażenia, jakie na mnie zrobiło. Pochłonąłem ten zbiór opowiadań za jednym zamachem, zaniedbując przy tym wszelkie możliwe obowiązki. Od pierwszego akapitu zachwyciła mnie niesamowita wyobraźnia Brytyjczyka, zdolność tworzenia wyrazistych, ociekających krwią scen śmierci oraz odważna, aczkolwiek idealnie wkomponowana w całość erotyka. To się dopiero nazywa horror!
Niewątpliwie twórczość Matertona była jedną z głównych sił napędowych, które zmobilizowały mnie do tworzenia własnych tekstów grozy. Tej fascynującej postaci zawdzięczam jeszcze jedno – jako pierwszy udowodnił mi, że pisana groza również potrafi być przerażająca!
Tymoteusz Raffinetti (publicysta, recenzent)
Rola, którą twórczość Mastertona odegrała w moim życiu jest zasadniczo różna od jej oceny. Próbuję raz na jakis czas sięgnąć po którąś z powieści i mam wrażenie obcowania z czymś niedopracowanym, bardzo naiwnym. Istnieją wyjątki. "Wyklęty" to znakomita powieść grozy. Zarazem, Masterton wraz z Kingiem nauczył mnie horroru. Do końca życia będe pamiętał ten dreszcz emocji, towarzyszący nawet nie lekturze, ale samemu czekaniu na nowe tytuły. Kiedy będzie? Co to będzie? Żyłem od jednej książki Masterotna do drugiej. A, i jeszcze jedno. Masterton, w odróżnieniu od większości pulpowych autorów jest naprawdę dobrym warsztatowcem.
Łukasz Orbitowski (autor książek: "Święty Wrocław", "Nadchodzi")
Trudno w kilku zdaniach zawrzeć to, czego nauczyłem się dzięki Grahamowi. Jest na tyle wszechstronnym twórcą, że skorzystać z jego książek można na wiele sposobów. Dzięki niemu przekonałem się na przykład, że warto wykształcić w sobie niezależność poglądów. Kiedyś mianowicie, zanim przeczytałem pierwszą książkę Mastertona, spotkałem się z twierdzeniem, że płody jego umysłu to kiszka, szit, grafomania i w ogóle wszystko co najgorsze. Czyli należy omijać szerokim łukiem. Dla własnego bezpieczeństwa. Minęło trochę czasu, no i z głupia frant pożyczyłem od kumpla zbiór opowiadań Mastiego. Czytam, czytam, gały robią mi się coraz większe, wielkością zbliżają się do spodków… Te teksty naprawdę da się czytać! Mało tego; po prostu są świetne! Oczywiście, tak jak każdy ma swoje złe dni, tak i Graham popełnił słabe książki. Ale większość naprawdę warto poznać! Dla siebie, nie dla szpanu.
Kazimierz Kyrcz Jr. (współautor książek: "Twarze szatana", "Siedlisko")
Chyba nie będę oryginalny, gdy powiem, że pierwszy raz z twórczością Grahama Mastertona zetknąłem się w latach 90. Wtedy to, wydawcy zachłyśnięci wolnością zaczęli ściągać do kraju masy horrorów. W tym czasie każdy chłonął wszystko, co wychodziło. Wśród zatrzęsienia najróżniejszych autorów i tytułów trafiłem na Mastertona i jego „Wyklętego”. Książka ta zrobiła tak duże wrażenie na głodnym grozy 12-latku, którym wtedy byłem, że jako jedna z nielicznych pozostała ze mną do dziś. Masterton to jeden z tych twórców tzw. ”starej szkoły horroru”, którzy trzymają fason do dziś. Jest to pisarz zasługujący na największy szacunek. Z pewnością to on po części sprawił, że postanowiłem zgłębiać horror, oraz poświecić mu każdą wolną chwilę.
Wojciech Jan Pawlik
(Współtwórca i Red. Nacz. Czachopisma i Grabarza Polskiego)