Recenzja książki SZPITAL FILOMENY

Pomimo tego, że Graham Masterton w ostatnich latach skupiał się w dużej mierze na powieściach kryminalnych, fani jego prozy od czasu do czasu zostają uraczeni powrotem autora do jego macierzystego gatunku. „Szpital Filomeny” był w mojej ocenie jednym z najbardziej oczekiwanych horrorów – a apetyt rósł kiedy okazało się, że Brytyjczyk planuje opisać kolejną nawiedzoną nieruchomość, oczywiście robiąc to w swoim wyjątkowym stylu. Nie owijając w bawełnę mam przyjemność donieść, że najnowsza książką Mastertona to opowieść „w starym stylu”, mająca wszystkie części składowe, za które rzesze czytelników w Polsce i na świecie pokochały jego twórczość.

Gdybym zapytał fanów na jakimkolwiek konwencie horroru i fantastyki za co cenią sobie Mastertona, z pewnością odpowiedzieliby wielorako, ale na pewno wśród odpowiedzi padłby nastrój grozy i tajemnicy, makabryczne sceny oraz umiejętne połączenie wielu różnych, często z pozoru nie pasujących do siebie wątków. Na pewno znalazłoby się też miejsce na wykorzystanie jakiegoś egzotycznego ducha lub demona albo przetworzenie jakiegoś kulturowego czy religijnego motywu na autorską modłę. I wiecie co? Wszystkie te elementy pojawiają się w książce „Szpital Filomeny”, co mnie bardzo cieszy.

Mamy więc zabytkową rezydencję, która niegdyś była szpitalem dla wojennych weteranów, gdzie zaczynają się obecnie dziać dziwne rzeczy. Skonfrontować będzie musiała się z nimi Lilian Chesterfield, pracowniczka firmy deweloperskiej zamierzającej zrewitalizować obiekt, przekształcić w kompleks luksusowych apartamentów i sprzedać za grube miliony. Nie będzie jednak łatwo, bo ktoś – lub coś – stara się ewidentnie przerazić i wykurzyć nowych właścicieli. Czy to możliwe, by w szpitalu wciąż przebywali jego dawni rezydenci?

„Szpital Filomeny” nie jest klasycznym ghost story, a jeśli nawet ktoś będzie chciał go w ten sposób odebrać, to proszę bardzo – również się sprawdzi. Ja dostrzegam tutaj motywy z innych kultowych powieści Mastertona – antywojenne przesłanie niczym w „Manitou” czy klaustrofobiczny klimat „Walhalli” bądź „Drapieżców”. Mamy tajemnicze siły, których korzenie wykraczają daleko poza Wielką Brytanię. Ale jest też odpowiednia dawka umiejętnie podanej makabry, nieśpieszne tempo narracji i tajemnica utrzymana prawie do samego końca.

Masterton udowodnił, że wciąż potrafi pisać tak dobrze jak w latach 80. czy 90.. Najbardziej podobało mi się to, że tym razem pisarz zdecydował się nie wykorzystywać typowych dla gatunku i ostatnich powieści sztuczek, takich jak wprowadzaniem randomowych bohaterów i zabijanie ich w groteskowy sposób w tym samym rozdziale. Nie ma też jasnowidzów, mediów czy babć wyczulonych na zjawiska paranormalne. Tu wszystko ma swoje miejsce, wszystkich bohaterów możemy poznać lepiej i polubić, a jeśli któryś z nich zaliczy zgon, mamy szansę się tym bardziej przejąć. Takie podejście cenię w horrorze.

„Szpital Filomeny” obył się też bez wciskanej na siłę erotyki – a im jestem starszy, tym bardziej szanuję zdrowe, dojrzałe podejście do tej tematyki. Rozdziały są długie i rozbudowane, bohaterowie postępują logicznie i łatwo nie popadają w szaleństwo, a dobrze rozrzucone wątki łączą się zgrabnie w późniejszych rozdziałach. Przyznam szczerze, że trochę bałem się, czy zakończenie nie zepsuje reszty powieści, ale nic takiego nie nastąpiło. Może nie jest szczególnie spektakularne, ale śmiało można uznać je za satysfakcjonujące.

Napisy na okładce powieści, mówiące o hołdzie dla klasycznego horroru i powrocie do korzeni gatunku, nie są tym razem marketingowym wybiegiem i znajdują potwierdzenie w rzeczywistości. W przeciwieństwie do leniwie rozwijającego się „Domu stu szeptów”, „Szpital Filomeny” trzyma w napięciu przez prawie cały czas. Nie jest przegadany, jest natomiast bardzo spójny. To nastrojowa i klimatyczna powieść, po lekturze której wreszcie mogłem pomyśleć „oto stary Masterton, którego książki pokochałem będąc nastolatkiem”. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to najlepsza książka mistrza grozy od wielu lat.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2023
Liczba stron: 384
Ocena recenzenta: 10/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.