Recenzja książki STRACH MA WIELE TWARZY

Pamiętam, że gdy dziesięć lat temu pierwszy raz sięgnąłem po „Strach ma wiele twarzy” Grahama Mastertona, lektura tego zbioru wywołała we mnie mieszane uczucia. A raczej całą ich gamę, niekiedy zresztą całkiem sprzecznych – od zachwytu po obrzydzenie. Tym bardziej więc byłem ciekaw, na ile zawarte w książce opowiadania wytrzymają próbę czasu.

Albo „Strach…” nie zestarzał się, albo ja nie jestem aż takim zmurszałym grzybem, za jakiego momentami się uważam, bo książka ponownie namieszała mi w głowie. Nie rzuciła na kolana, bynajmniej, ale na pewno okazała się warta poświęconej jej uwagi.

Oczywiście, co do części umieszczonych w „Strachu…” opowiadań można mieć mniejsze czy większe zastrzeżenia. Jak to w życiu bywa. Na przykład „Żarłoczny księżyc”; oparty na świeżym pomyśle tekst, z pełnokrwistymi bohaterami i kompletnie położonym zakończeniem, jest najlepszym dowodem na to, że lepiej zostawić nieco pola dla wyobraźni czytelnika, niż uszczęśliwiać go na siłę wywalaniem kawy na ławę.

Zdecydowanie najsłabszym elementem zbioru są „Mężczyźni z Maes” – nudna jak plastykowe flaki opowiastka, mająca z grozą tyle wspólnego co wiewiórka z pancernikiem.
Z kolei najbardziej godnym polecenia fragmentem „Strachu…” jest „Żal”; ocierające się o geniusz studium obsesyjnej miłości, która potrafi unieść człowieka aż do samego nieba, by w następnej chwili posłać go w piekielne otchłanie, z których nie ma i nie będzie powrotu. Intrygująco wypada również „Sekretna księga Shih Tan” – z pozoru prosta opowieść o dążeniu do szczególnego rodzaju doskonałości i cenie, jaką trzeba zapłacić za jej osiągnięcie, oraz „Dusząca Kate” – wzbogacona egzystencjalnymi przemyśleniami historia niemożliwej do zaspokojenia żądzy.

Miłośników legendarnego indiańskiego szamana Misquamacusa ucieszy zapewne poświęcony mu tekst o poetyckim tytule „Wnikający duch”. Szkoda tylko, że został spartolony przez kiepskie tłumaczenie. Cóż, kwiatki typu: „odemknęła powieki” naprawdę potrafią zniweczyć przyjemność, jaką mogłaby dostarczyć lektura tego opowiadania.

Przed każdą z ośmiu prezentowanych w „Strachu…” historii autor umieścił krótkie wprowadzenie, przybliżające czytelnikowi genezę powstania tekstu i jego tematykę. Te quasi wstępy dają pewne pojęcie o tym jak powstawały kolejne utwory. Można odnieść wrażenie, że niektóre z nich są formą pamiętnika Grahama, sposobem na odreagowanie nie zawsze pozytywnych przeżyć dzieciństwa czy codzienności. Nie odkryję Ameryki stwierdzeniem, że tak jest z większością pisarzy. Szkopuł w tym, że efekty podobnych zabiegów najczęściej są znacznie mniej udane. W tym kontekście teoretycznie uzasadniony zarzut, że zawarte w „Strachu…” teksty są nierówne, wydaje mi się równie sensowny, co ocenianie literatury przy pomocy cyrkla i linijki.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 272
Format: 12,5 × 19,5
Nr ISBN: 9788373593039

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.