Recenzja książki BAZYLISZEK (po raz drugi)

Od kilku dni w księgarniach dostępna jest najnowsza powieść horroru Grahama Mastertona „Bazyliszek”. Wiele sobie po niej obiecywałem, nie tylko dlatego, że wyszła spod pióra mistrza gatunku, ale i dlatego, że część jej akcji dzieje się w Krakowie, ulubionym polskim mieście pisarza. Szumnie zapowiadana jako mocny horror wywoływała spore zainteresowanie wśród czytelników w Polsce zanim jeszcze trafiła do sprzedaży.

Bohaterem „Bazyliszka” jest biolog molekularny Nathan Underhill, któremu udaje się wyhodować gryfa – mityczne stworzenie nie mające prawa bytu. Szkopuł jednak w tym, że stwór umiera krótko po wykluciu się z jaja, a profesor Underhill nie potrafi znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Gigantyczne pieniądze, jakie zostały przeznaczone na projekt i poświęcony czas naszego bohatera poszły się… w zapomnienie.

Underhill nie umie też odpowiedzieć na pytanie, w którym momencie popełnił błąd. Pogrąża się w rozmyślaniach, nieco zaniedbując syna Denvera, który ma mu za złe ciągłe zajmowanie się sprawami „nie z tej ziemi”. Ojciec i syn oddalają się od siebie. Zaabsorbowany własnym problemem Underhill wie, że nie może spocząć na laurach. Wyhodowanie gryfa byłoby dla niego ogromnym osiągnięciem. Komórki macierzyste tego stwora mogłyby okazać się wielce pomocne w walce z chorobami – ich użycie w celach leczniczych byłoby dla współczesnej medycyny milowym krokiem do przodu.

Kiedy żona Nathana, Grace – lekarka zajmująca się rezydentami w domu starców – opowiada mężowi o przerażonej staruszce, przekonanej, że słyszy w nocy dziwne hałasy, a także o lęku, że wkrótce zostanie skrzywdzona, Nathan słucha z uwagą. Kiedy następnej nocy okazuje się, że staruszka zmarła, a jeden z mieszkańców domu starców oświadczył Grace, że widział potwora, Nathan jest już prawie pewny, że ktoś oprócz niego zajmuje się „hodowlą” mitycznych stworów. Nabiera stuprocentowej pewności, gdy dowiaduje się, że w pokoju, w którym zmarła staruszka wszystkie kwiaty, a nawet muchy(!) szlag trafił.

Akcja błyskawicznie nabiera tempa. Zauber – dyrektor domu starców okazuje się być naukowcem, który nie tylko bada pochodzenie mitycznych stworzeń, ale i usiłuje je hodować! Nietrudno się domyślić co będzie dalej. Zauber daje nogę z kraju, oślepiona przez bazyliszka Grace popada w śpiączkę, a Nathanowi zaczynają śnić się koszmary z mitycznym potworem w roli głównej. Wraz z synem Underhill postanawia udać się do Polski. Tam bowiem zaszył się Zauber, który jest jedyną osobą potrafiącą przywrócić świadomość Grace.

Jak to u Mastertona, ostrej jazdy bez trzymanki nie brakuje! A czytelnik… Cóż, czytelnik zastanawia się jak, u diabła, tak doświadczony pisarz, mistrz w budowaniu atmosfery grozy, zarazem znawca gatunku może w tak, nie boję się użyć tego określenia, głupi sposób spaprać książkę. Tym razem nie zakończeniem, co u Brytyjczyka częste. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie brak w miarę wiarygodnego wyjaśnienia, w jaki sposób udało się powołać do życia tytułowego bazyliszka. Masterton powinien wziąć tu przykład chociażby z prozy Chrichtona, który tematykę „odrodzenia” dinozaurów w „Parku jurajskim” potraktował co najmniej godnie, a i wysilił się na obszerne wyjaśnienie czytelnikowi, w jaki sposób prehistoryczne gady zostały „wskrzeszone”. Nie twierdzę, że Masterton winien był zapodać kilkunastostronicową instrukcję „jak ożywić gryfa”, ale kilka wyszukanych, przemyślanych słów doprawdy by nie zaszkodziło. Jestem nieco poirytowany, gdyż „Bazyliszek” mógłby pretendować do miana powieści bardzo dobrej w dorobku Grahama Mastertona. Mamy w niej bowiem wyrazistych bohaterów, całkiem przyjemny i oryginalny pomysł, świetne dialogi i charakterystyczne mastertonowskie poczucie humoru, które z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom. Niestety, temat Brytyjczyk potraktował po łebkach, w wyniku czego sam motyw odrodzenia gryfa w powieści (najistotniejszy jej element) maluje się niezbyt kolorowo.

Na szczęście na plus można pisać Mastiemu umieszczenie sporej części akcji powieści w Krakowie i ukazanie odpowiedniego nastroju miasta. Także stricte polscy bohaterowie „Bazyliszka” są wiarygodni. W tej kwestii pisarz odrobił zadanie domowe. Nie obyło się jednak bez drobnych zgrzytów, jak choćby zapożyczenie z „Dziecka ciemności” extra mocnych bez filtra, którymi delektuje się jeden z bohaterów. Brr!

Podsumowując, „Bazyliszek” nie jest perełką w twórczości Mastertona, niemniej nie nazwałbym tej powieści słabą. Biorąc pod uwagę cały dorobek pisarza, plasuje się gdzieś po środku. Zaś mając na uwadze ostatnie publikacje Mastertona, jest w mojej opinii trochę lepsza od „Aniołów chaosu” i niewiele słabsza niż „Czerwona maska”.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 6/10

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.