RED LIGHT
Katie weszła do pokoju przesłuchań. Było ciemno, ale nie tak bardzo żeby zapalić światło. Ubrana na czerwono kobieta w średnim wieku siedziała na jednym z foteli od Parkera Knolla, ustawionych z prawej strony pomieszczenia. Miała przefarbowane na rudo włosy i ognistopurpurowe policzki, a także linię narysowaną wokół ust. Wyglądała jak ktoś, komu w prezencie ślubnym wyrwano zęby.
Kiedy Katie weszła, kobieta do połowy podniosła się z fotela, ale Katie wykonała gest ręką w powietrzu, nakazujący jej zostać na miejscu.
– Mary ó Floinn, nadinspektorze – powiedziała scenicznym szeptem. – Z Nasc.
Katie pokiwała głową. Bardziej zainteresowała ją młoda dziewczynka stojąca przy wysokim oknie i wyglądająca przez nie. Okno zdobiły krople deszczu, a na zewnątrz ciemne, pokryte dachówkami dachy były lśniące i mokre. Gdzieś poniżej, mężczyzna ubrany w płaszcz przeciwdeszczowy układał cegły i palił papierosa. Katie nie była pewna czy dziewczyna patrzy na niego czy po prostu gapi się w pustkę.
Z akt przekazanych jej przez Nasc Katie wiedziała, że dziewczynka ma osiem lat, chociaż nie wyglądała na więcej niż pięć. Jej brązowe włosy były potargane i rozwichrzone, a między loczkami Katie mogła dostrzec między brązowe strupy. Była bardzo chuda, z ramionami jak patyki, a jej wychudzenie podkreślała jeszcze długa, szara, dobrze wyprasowana i czysta bawełniana sukienka z różowym haftem na przedzie. Była jednak dla niej o dwa rozmiary za duża.
Katie podeszła do okna i stanęła obok niej. Dziewczynka nie podniosła wzroku i dalej wyglądała na zewnątrz. Miała wysokie czoło, ostre, kanciaste kości policzkowe i ogromne brązowe oczy. Przypominała Katie wróżkę z książeczek z bajkami, które kiedyś czytała jej mama, jeśli nie liczyć zblakłych, żółtych siniaków na lewym policzku i wokół ust, a także purpurowych śladów wokół jej szyi, wyglądających jak ślady po palcach.
– Corina? – zapytała bardzo łagodnie.
Dziewczynka spojrzała na nią, po czym błyskawicznie odwróciła wzrok.
– Corina, jestem Katie. Czy dali ci coś do jedzenia?
– Na lunch jadła paluszki rybne – wtrąciła Mary ó Floinn. – Właściwie to tylko jeden. Miałam wrażenie, że nigdy wcześniej nie dostała więcej i bała się, co się wydarzy jeśli zje kolejnego.
Katie wpatrywała się w Corinę przez dłuższą chwilę. Nie pamiętała, kiedy ostatnim razem czuła tak wielki ból. Musiała odwrócić się od okna, ponieważ miała gulę w gardle i łzy w oczach.
Po chwili jednak przełknęła ślinę, uśmiechnęła się i powiedziała: – Corina, czy możemy usiąść razem i porozmawiać?
Podeszła do uginającej się, bordowej kanapy stojącej w drugim końcu pokoju i usiadła. Corina wahała się przez moment, ale posłusznie podeszła i usiadła obok niej ze spuszczoną głową, wpatrując się w dywan.
– Chcesz trochę czekolady? – zapytała Katie.
Corina potrząsnęła głową.
– Na pewno? Przecież zjadłaś lunch, prawda? Wolno ci więc zjeść czekoladę.
Mary ó Floinn powiedziała tym samym scenicznym szeptem: – Jest pewien problem z czekoladą, nadinspektorze.
– Co ma pani na myśli mówiąc „pewien problem”?
– Wzięła z lodówki ząbek czekolady, tylko maleńki kawałeczek, ale Mânios walnął ją tak mocno, że uderzyła głową o betonowy schodek, a potem prawie ją udusił. Więc… pewnie rozumiesz, jest nieco ostrożna jeśli chodzi o czekoladę.
– Rozumiem – powiedziała Katie. Uśmiechnęła się do Coriny, ale za tym uśmiechem ból zamienił się w gniew, silniejszy niż kiedykolwiek przedtem. W myślach widziała siebie jak opuszcza pokój, znajduje Mâniosa Dumitrescu pijącego w jakimś barze w Cork, wyjmuje swój rewolwer kaliber 38. i strzela mu bez wahania między oczy.
Otworzyła torebkę i wyjęła batonik Milky Bar, który kupiła w kiosku na zewnątrz. – Podzielmy się tym, dobrze? Połowa dla ciebie i połowa dla mnie.
Corina patrzyła na nią tymi swoimi pełnymi uczucia oczami. Potem w końcu skinęła głową.