Dziesięć lat minęło, odkąd na
rynku pojawił się thriller „Katie Maguire”, w którym to dzielna policjantka z
Irlandii rozwiązała sprawę zbiorowego grobu pełnego kości i krwawego, seryjnego
mordercy. Pierwotnie książka nie miała mieć kontynuacji, jednak potrzeba
dołączenia do bibliografii kolejnego
mrocznego kryminału na zamówienie nowego wydawcy pchnęła Grahama do napisania
„Upadłych aniołów” (pierwotnie zapowiadanych jako „Głos anioła”).
Katie uporządkowała sobie życie
po kolejnej tragedii – najpierw straciła nowo narodzonego syna Seamusa, a potem
zmarł jej pozostający po wypadku w śpiączce po wypadku mąż – Paul. Bohaterka ma
teraz nowego mężczyznę, którego kocha do szaleństwa, opiekuje się starym ojcem,
kłóci się ze swoją siostrą Siobhan. Jej sielanka nie trwa jednak długo –
ukochany John znalazł się na skraju bankructwa i zamierza opuścić Irlandię.
Chciałby też, by Katie pojechała z nim do USA. Bohaterka jest jednak bardzo
oddana swojej pracy, zwłaszcza teraz, w obliczu fali bardzo brutalnych tortur i
morderstw księży, oskarżonych w przeszłości o seksualne molestowanie dzieci.
Katie bierze sprawę na siebie,
odkrywając kolejne, makabryczne szczegóły zbrodni. Wszystkie ofiary przed
śmiercią cierpią niewysłowione katusze. Sprawca bądź sprawcy na dodatek
niespecjalnie dbają o to, czy policja wpadnie na ich ślad czy nie. Na dodatek
bardzo hermetyczne środowisko księży wyraźnie stara się coś ukryć przed osobami
z zewnątrz, podrzucając mylne tropy i niechętnie współpracując. Zanim Katie
rozgryzie sprawę, pojawią się kolejne ofiary, a sprawa stanie się osobista.
„Upadłe anioły” to powieść, która bardzo mnie
zaskoczyła. Po pierwsze – jest o wiele dłuższa, niż ostatnio przygotowane przez
Mastertona horrory. 400 stron może nie jawi się zbyt rewolucyjnie, jednak jest
to wreszcie 400 stron mniejszą czcionką. Fabuła jest zatem odpowiednio
rozbudowana i złożona, idealnie wyważona, bez wyraźnej przewagi dialogów lub
opisów. Na coś takiego czekałem. Po drugie – w powieści znajdziemy odpowiednio
dużą dozę brutalności. Ostatnio w horrorach Brytyjczyka mogliśmy zaobserwować
nieco stępiony pazur – tutaj znów spotkamy Mastertona jakiego kochamy.
Być może książka nie obfituje w zbyt duże zwroty
akcji, a właściwie od początku można podejrzewać pewne rzeczy, które następnie
znajdują potwierdzenie w powieści, wszystko jest jednak poprawnie prowadzone,
ciekawe i trzymające w napięciu. Wszystko jest tu na swoim miejscu, a z liter
czuć przebłyski tego starego, dobrego Mastertona, za którym można było
zatęsknić. Wszystko to dzięki Katie Magure i malowniczej Irlandii. Przyczepić
można się jedynie do tłumaczenia – pierwsze sto stron jest nieco drętwo
przełożone, wyraźnie czuć, że niektóre zdania brzmią zbyt dosłownie. Zdarza się
też kilka literówek. Później jest jednak lepiej i książkę czyta się już dobrym,
rytmicznym tempem. Niedoróbki wspaniałomyślnie zwalam na karb przyśpieszonej o
3 miesiące premiery.
Chwytamy za portfele i kupujemy „Upadłe anioły”, bo
warto. Jeśli wznowienie „Katie Maguire” i jej nowa przygoda się przyjmą, autor
planuje kontynuować cykl. Jest już nawet pomysł – tym razem Katie rozwiąże
sprawę handlu żywym towarem. Będzie się działo.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 400
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10