Katie Maguire nie ma łatwo, a w Cork, w którym pracuje, nadal popełniane są kolejne, bardziej śmiałe i makabryczne zbrodnie. Fala narkotyków wciąż zalewa miasto, a przestępcy znajdują coraz skuteczniejsze sposoby na ich przemyt. Na dodatek zaczynają znikać ludzie, którzy są niezwykle brutalnie okaleczani i wykorzystywani do działalności szmuglerskiej. Jakby tego było mało, w okolicy działa dobrze zorganizowany gang złodziei psów, które następnie biorą udział w bardzo dochodowych, ale i brutalnych nielegalnych walkach. Jako wielki miłośnik zwierząt za opis jednej z nich miałem ochotę znienawidzić Mastertona i już nigdy nie przeczytać żadnej jego książki. Tak właśnie pisarz potrafi działać na czytelników.
Katie jak zwykle ma więc na głowie kilka śledztw, ale to nie koniec problemów. Po pierwsze, w jej komisariacie wciąż pracują ludzie, którzy chcą zniszczyć jej reputację i pozbawić stanowiska. Po drugie, pod jej opiekę trafia John, niegdysiejszy kochanek, a obecnie pozbawiony nóg i kompletnie przybity wrak człowieka. Co więcej, Katie wbrew sobie zaczyna postrzegać partnera jako ciężar, a jej wewnętrzne uwięzienie pomiędzy wypaloną miłością a poczuciem lojalności i odpowiedzialności stanowi jeden z ciekawszych elementów powieści. Masterton świetnie uchwycił psychikę kobiety, która się miota i musi poddać się odczuciom, które niekoniecznie czynią z nią w stu procentach pozytywną bohaterkę. Sprawienie, by po siedmiu tomach powątpiewać w sympatię do powszechnie uwielbianej postaci? To najlepszy dowód pisarskiego kunsztu Grahama.
No właśnie, Maguire przechodzi w siódmym tomie kolejną sporą przemianę. Mam wrażenie, że z każdą kolejną częścią przestaje być krystalicznie czystą podporą całego swojego świata, a zaczyna popełniać błędy, kierować się namiętnościami, czy wreszcie bardziej egoistycznymi pobudkami. Nadaje to bohaterce realizmu, a w jej postaci możemy przejrzeć się jak w lustrze, chociaż nie ma gwarancji, że spodoba nam się to, co zobaczymy.
„Martwi za życia” kazały mi się zastanowić, ile jeszcze nieszczęść może spaść na jedną osobę, szczególnie że zakończenie powieści nie pozostawia wątpliwości, iż w kolejnym tomie Katie znów nie będzie miała łatwego życia, a wszystko, co w jej życiu wydawało się dobre, może okazać się iluzją.
Siódmy tom można oczywiście przeczytać bez znajomości poprzednich przygód Katie Maguire, ale zdecydowanie nie polecam tego robić, bo świat i postacie wykreowane w tej serii przez Mastertona jakby częściej łączą się ze sobą w coraz wyraźniejszy sposób, a w treści odnajdziemy nawiązania do poprzednich odsłon, nawet tych najwcześniejszych. Aby w pełni docenić obraz zmian, jakie zaszły w życiu prywatnym Katie, warto po prostu znać poprzednie wydarzenia.
Powieść jest dość obszerna, przez co zdarzają się nieco nużące momenty, ale koniec końców to przecież Masterton, który jak nikt inny potrafi uśpić czujność czytelnika, by za moment wyrwać go z marazmu jakimś szokującym wydarzeniem lub gwałtownym zwrotem akcji. Brutalne opisy budzą grozę i wywołują ciarki. Wcale nie odstają od makabrycznych wydarzeń opisanych w najmroczniejszych horrorach Brytyjczyka, a kiedy zdajemy sobie sprawę, że tym razem za masakrę nie odpowiada demon, duch czy diabeł, tylko człowiek, który równie dobrze może być naszym sąsiadem, wrażenie zostaje tylko spotęgowane.
W serii o Katie Maguire nigdy nie chodziło o same zagadki kryminalne – te, wbrew pozorom, często są dość oczywiste. Autor nie ukrywa wskazówek przed czytelnikiem, przeciwnie, większość rzeczy wyjaśnia od razu, skupiając się na zupełnie innych aspektach. I to właśnie warstwa obyczajowa, psychologiczna, jest najważniejsza zarówno w „Martwych za życia”, jak i w poprzednich odsłonach cyklu. Cyklu, który przecież nieprzypadkowo osiągnął bardzo duży sukces.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2018
Liczba stron: 448
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10