„Walhalla” to książka, której swojego czasu jako jedynej brakowało mi, by zebrać kompletną kolekcję horrorów Grahama Mastertona. Powieść była już niedostępna (było to na długo przed wznowieniem w Albatrosie) i zdobycie jej nieodmiennie kojarzy mi się z szaleńczymi rajdami po antykwariatach, czy stałym monitoringu portali aukcyjnych. Mam więc do „Walhalli” prywatny sentyment. Pytanie tylko, czy książka ta zasługuje na specjalne względy i jak broni się jako horror, zwłaszcza po tylu latach.
Powieść „Walhalla” od pierwszego rozdziału potrafi złapać czytelnika za krocze i bardzo mocno ścisnąć. Poznajemy Craiga Bellmana, zadufanego w sobie, aroganckiego i pewnego siebie adwokata. Bellman ma wszystko – dobrą pracę, piękną i kochającą żonę, atrakcyjną kochankę i mnóstwo pieniędzy na własne zachcianki. Pewnego marcowego wieczoru, na skutek nieprzyjemnej kłótni z taksówkarzem – obcokrajowcem, Craig zostaje wyproszony z samochodu. Szukając w strugach deszczu nowego środka transportu, zostaje zaczepiony przez pobitą i zakrwawioną dziewczynę, która prosi go o pomoc w uratowaniu napadniętej koleżanki. Cała sytuacja okazuje się być sprytnie zastawioną pułapką i Bellman również zostaje napadnięty przez opryszków. Ograbienie z pieniędzy jednak nie wystarcza bandytom i Craig zostaje potwornie okaleczony za pomocą młotka – nie chcę zdradzać szczegółów, ale sceny te zatrzymują serce nie mniej, niż pierwszy rozdział „Czarnego anioła”, czy „Tengu”.
W każdym razie pewność siebie głównego bohatera momentalnie znika. Craig stara się odnaleźć siebie, a pomaga mu przy tym jego żona Effie. Jedna z ich wspólnych wycieczek kończy się odnalezieniem podupadającej, gigantycznej posiadłości, zwanej Walhallą. Bellman zakochuje się w rezydencji od pierwszego wejrzenia, wierząc, że posiadanie tak monumentalnej budowli wyleczy jego kompleksy. Bohater jest przekonany co do kupna, pomimo, że koszt remontu doprowadziłby go do bankructwa. Dopina więc swego, nie zważając na to, że z Walhallą wiąże się pewna historia. Jej właścicielem był obsesyjny hazardzista, bardzo bogaty, mściwy i nienawidzący kobiet człowiek.
Dom okazuje się być nawiedzony, chociaż nie w klasyczny sposób, z duchami podzwaniającymi łańcuchami. Sama konstrukcja budynku sprawia, że Walhalla może istnieć jednocześnie w przeszłości, przyszłości i teraźniejszości, wraz z postaciami, które w niej kiedyś mieszkały. Nie trzeba długo czekać, by zaczęli ginąć ludzie. Sam Bellman zaczyna się zmieniać – fizycznie i psychicznie, ku przerażeniu Effie. Okazuje się, że bohater przejmuje cechy byłego właściciela Walhalli, staje się agresywny i brutalny. Żona Bellmana szuka pomocy u właścicielki miejscowego sklepu okultystycznego, która jako jedyna może wyplenić złe moce.
Fabuła jest jak widzicie bardzo prosta i nie wnosi specjalnie dużo do gatunku. Lepiej prezentuje się styl Mastertona, który we właściwy sobie sposób przekazuje czytelnikowi informacje lekkim językiem. Dialogi stoją na wysokim poziomie, bohaterowie również (zwłaszcza drugoplanowi), a sceny brutalne, chociaż jest ich nie wiele, potrafią zjeżyć włos na głowie. Szkoda, że mrożących krew w żyłach momentów nie było trochę więcej. Niestety, historia nie porywa, zwłaszcza znawcy gatunku będą mieli problem ze znalezieniem czegoś unikatowego w tej powieści.
„Walhallę” warto przeczytać ze względu na klimat nawiedzonej rezydencji i dla kilku świetnych scen, jak ta z młotkiem, lub ta ze szczurami. Graham Masterton ze swoim wyrabianym przez lata stylem również nie zawiedzie czytelnika. Gorzej z tymi, którzy będą szukali fabularnej unikatowości. Ci mogą się delikatnie rozczarować.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 350
Format: 12 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10