Ekskluzywny wywiad z Grahamem Mastertonem! Warszawa, 18 maja 2009 Część 2/4

A zdaje się, że lubisz dużo podróżować. Umieszczasz akcję swoich powieści w różnych krajach. Fabuła „Muzyki z zaświatów” ma miejsce w trzech różnych krajach, prawda? Możesz nam opowiedzieć coś więcej o tej powieści, jej bohaterach i umiejscowieniu akcji?

To co chciałem osiągnąć pisząc „Muzykę z zaświatów” to pokazanie historii o duchach, które chcą dokonać zemsty na ludziach, którzy ich zabili. Oczywiście same nie mogą tego dokonać, bo są niematerialne. Nie mają „substancji”, powłoki cielesnej. Muszę więc szukać pomocy u żyjącej osoby, która zrobi to za nich. Taką osobą jest nasz bohater, muzyk, autor popularnych piosenek do filmów i reklam. Spotyka on piękną, atrakcyjną dziewczynę, która wprowadza go do świata duchów. Muzyk zakochuje się w niej, a ich romans pomaga mu zrozumieć demony przeszłości. Kilka duchów Gideon (tak ma na imię główny bohater) poznaje w Sztokholmie, gdzie wiele lat temu razem z Wiescką pracowaliśmy.

Dla magazynu Private?

Tak, magazyn pornograficzny. To było jak praca u rzeźnika (tu Masterton skrzywił się na wspomnienie tego niezbyt lubianego przez niego okresu zawodowego). Potem akcja przenosi się do Londynu, a na końcu do Wenecji. Chciałem zabrać czytelników w podróż nie tylko do świata duchów, ale również w inne interesujące miejsca. Napisałem więc przewodnik turystyczny po Sztokholmie, Londynie, Wenecji i świecie duchów! (śmiech).

….czy ona jest duchem…?

Nie powiem ci!

Wybacz, ale nie przeczytałem jeszcze powieści.

Dostałeś ją dwa dni temu.

Porozmawiajmy teraz o twoich planach. Wiem, że zapowiedziałeś powieść „Fire spirit”, kolejną część cyklu Manitou „Armageddon”. Podobno musiałeś napisać zakończenie „Armageddonu” jeszcze raz, ponieważ nie było wystarczająco dramatyczne i wybuchowe?

„Manitou : Armageddon” – taki był tytuł roboczy, ale wydana będzie prawdopodobnie po prostu jako „Armageddon”. Wiescka czyta moje książki jako pierwsza, nim ktokolwiek dostanie je w swoje ręce, co jest jedną z najbardziej wartościowych przewag, jakie mam. Mogę napisać pierwszy rozdział, a ona powie „nie podoba mi się to, jest głupie i nudne”, albo coś w tym rodzaju. Zazwyczaj pisarz tworzy wszystko sam i nikt w to nie ingeruje. Ja mam wsparcie. Wiescka przeczytała zakończenie „Manitou : Armageddon” i pomimo, że całość jej się podobała, stwierdziła, że zakończenie jest bardzo ciche. To tak jakbym chciał, by moi bohaterowie spokojnie odjechali w stronę zachodzącego słońca, niczym w filmach o kowbojach. Wiescka stwierdziła, że brak tu wyraźnego punktu kulminacyjnego – po pięciu powieściach, jednym opowiadaniu i jednym kretyńskim filmie! (śmiech). Potrzebowaliśmy czegoś bardziej ekscytującego. Oczywiście zgodziłem się i dopisałem 20 dodatkowych stron, na których nasz bohater Harry Erskine (który nie całkiem jest mną!) zmierzy się z przerażającym indiańskim szamanem Misquamacusem. Staną ze sobą twarzą w twarz i … porozmawiają sobie. I powiem wam coś! Misquamacus powie do Harrego Erskine’a : „Myślisz że jesteś silnym szamanem? Myślisz, że jesteś silnym medium? No więc nie… nie jesteś!” (śmiech).

Wow! Obiecujesz więc, że czytelnicy przeżyją prawdziwy koniec świata?

Tak, dostaną Armageddon!

Wspominałeś, że część historii przedstawionej w „Armageddonie” pierwotnie miało być podstawą do zupełnie innej książki. Chodzi tutaj o masową ślepotę.

Zgadza się. Miałem napisać thriller, w którym każda osoba w Stanach Zjednoczonych traci wzrok. To miało być coś w stylu „Zarazy”, albo „Głodu”, powieść katastroficzna. To nadal jest powieść w tym stylu, ma wszystkie części składowe tego gatunku literackiego, z tym że cała katastrofa jest winą Misquamacusa, a nie jakiejś tam choroby (śmiech). Bardzo ciężko znaleźć w tych czasach odpowiedniego łajdaka. Nie można już za wszystko winić Rosjan, jak kiedyś! (śmiech). Kogo więc można było obwinić?

Indiańskiego szamana?

Indiańskiego szamana! Oni są zawsze pod ręką, jeśli szukasz dobrego złoczyńcy (śmiech).

Wróćmy do pozostałych zapowiedzianych przez Ciebie książek.

Po ukończeniu „Armageddonu” pracuję teraz nad książką zatytułowaną wstępnie „Fire spirit”. Zaczyna się ona bardzo spokojnie, kilkoma groźnymi pożarami. Bohaterka prowadzi śledztwo w sprawie podpaleń. Szybko odgrywa, że przyczyna podpaleń jest raczej… apokaliptyczna. Najbardziej interesującą rzeczą w tej książce będzie wyjaśnienie, co się dzieje z każdym człowiekiem po jego śmierci. Więc jeśli chcecie się dowiedzieć co się z Wami stanie kiedy umrzecie, przeczytajcie tę książkę, a ja Wam powiem.

Książka nie jest nawet skończona, a ja już się boję…  Wspominałeś, że tą powieścią powrócisz do korzeni własnego pisarstwa, do czasów, w których powstał między innymi „Wyklęty”?

To będzie coś w tym stylu. W tej książce występuje jeden z moich ulubionych bohaterów. Nazywa się „The Creepy Kid” (Pełzający, wywołujący ciarki, lub po prostu dziwny dzieciak).

Brzmi zupełnie jak ja! (śmiech)

Nazwałem go „Dziwny dzieciak” bo… jest dziwny! (śmiech)

Kolejne pytanie dotyczyć będzie twojego stylu pisarskiego. Zmienił się. Kilka lat temu tworzyłeś brutalne, krwawe horrory, ale teraz twoje powieści są bardziej grzeczne, mniej agresywne. Weźmy chociażby „Piątą czarownicę”, czy „Wendigo”. W nowych powieściach nie znajdziemy już takich scen jak na przykład w pierwszym rozdziale „Czarnego Anioła”.

Myślę, że w „Fire Spirit” znajdziecie to, czego szukacie. Jak wspominałem, wracamy do korzeni. Przemoc będzie jednak uzasadniona, nie pojawia się bez wyraźnej przyczyny. Tak jak wspominałeś, może być trochę ugrzeczniona. Morderca zapyta : „przepraszam, czy mógłbym odrąbać ci głowę?” (śmiech). A na poważnie – teraz staram się jeszcze bardziej pogłębić psychologię swoich postaci, uczynić ich bardziej wiarygodnymi i realistycznymi. Pracuję nad tym od lat, zmienia się przy tym mój styl, ale dzięki temu jesteście w stanie wyobrazić sobie, że to wy jesteście bohaterami tych powieści, albo chociaż znacie tych bohaterów bardzo dobrze. Wkładam cały wysiłek w to, by czytelnik za każdym razem czuł, że znajduje się wewnątrz powieści, a nie tylko czyta książkę.

CDN…


Ekskluzywny wywiad z Grahamem Mastertonem! Warszawa, 18 maja 2009 Część 3/4

Staram się wybrać pytania tak, byś nie musiał odpowiadać ciągle na te same…

A chcesz dostać inną odpowiedź?

No to spróbujmy. Skąd czerpiesz swoje pomysły?

Dobra. No to słuchaj. Kiedy byłem dzieckiem, miałem 11 lat, mój ojciec służył w armii na terenie Niemiec. Odwiedzałem go w każde wakacje. Lubiłem połazić sobie po sklepach. Wszedłem kiedyś do pewnego starego sklepu w Bitterfeld. Znalazłem tam metalowe pudełko, stare i zardzewiałe, ale z ładnymi zdobieniami i małym zameczkiem. Kupiłem je za 50 fenigów. Zabrałem je do domu, otworzyłem i … wszystkie pomysły już tam były! (śmiech). Za każdym razem kiedy wykorzystam jakiś pomysł, podchodzę do tego pudełka, otwieram je i wyciągam kolejny. To fantastyczne.

To rzeczywiście inna odpowiedź. Pracowałeś jako dziennikarz…

No i trafiłeś w dziesiątkę. Stąd właśnie biorą się moje pomysły. Potrafię wybrać jakąś współczesną historię, odnaleźć starą legendę i zmieszać je ze sobą.

Brakuje ci pracy dziennikarza? Chciałbyś kiedyś do tego wrócić?

Bardzo mi się ta praca podobała. Zwłaszcza praca reportera w gazecie. Każdego dnia poznawałem nowych ludzi, często bardzo szczęśliwych, rozmawiałem z nimi bo akurat wygrali na loterii, albo zwyciężyli w sportowym turnieju. Czasem byli to ludzie bardzo zdenerwowani, bo akurat ktoś zginął na ich oczach, a oni musieli o tym opowiedzieć. Lubiłem spotykać i poznawać nowych ludzi. Miło wspominam również pracę dla magazynu „Penthouse”. Jako redaktor naczelny mogłem zatrudnić wielu świetnych autorów tekstów. Miałem ogromny budżet do rozdysponowania. Stać mnie było, by zatrudnić bardzo dobrych ludzi, takich jak Kingsley Amis, Jan Cremer, czy Jim Ballard. Miałem okazję, by się z nimi zaprzyjaźnić. Podobał mi się seksualny wydźwięk tego magazynu. I podobał mi się stan naszego konta. Mogłem wydawać ile tylko chciałem. Ale to szokujące, kiedy nagle zaczynasz pracować dla samego siebie. Nikt nie stawia ci wtedy lunchu, sam musisz zapłacić. (śmiech).

Powiedzmy to ostatecznie wszystkim czytelnikom. Gdyby miał powstać remake filmu „Manitou”, kogo chciałbyś zobaczyć w roli Harry’ego Erskine’a? 

Graham Masterton: Wiescka bardzo by chciała, by zagrał Brad Pitt (śmiech). Ja nie jestem pewien. Obecnie niewielu aktorów potrafi jednocześnie zagrać poważnie i zabawnie.

Wiescka : George Clooney by się nadawał!

Graham Masterton : George Clooney chyba jest za poważny… chociaż nie, grywa też w komediach. No dobrze, jest to jedna z możliwości.

Wiescka : Albo ten z „Parku Jurajskiego”, jak mu tam… Jeff Goldblum!

Graham Masterton : Nie jest aż tak przystojny, by zagrać kogoś kto jest po części mną! (śmiech).

A kto by zagrał Misquamacusa?

A znasz jakieś karły? We Wrocławiu było ich trochę. Ale nie, teraz potrzebujemy kogoś dużego. Misquamacus wrócił w pełni sił i jest duży. Może George Clooney zagrałby Misquamacusa?

Nie, jest zbyt ładniutki by grać Misquamacusa. Może Ron Perlman? Albo Steve Buscemi?

Graham Masterton : Albo Jack Palance. Ale on chyba nie żyje…

Wiescka : I to od kilku lat…

No to chyba już za późno.

Chyba, że go wykopiemy.

No to łapmy za łopaty. Skoro mówimy o filmach – wspominałeś, że nie podobały Ci się „Piła”, „Hostel”, a „Blair Witch Project” był największym rozczarowaniem. Które horrory Ci się zatem podobały?

Wieska i ja obejrzeliśmy zeszłego wieczoru „Lustra” z Kieferem Sutherlandem. Nigdy wcześniej nie słyszałem o tym filmie.

To remake koreańskiego filmu.

Naprawdę? Uważam, że to był świetny film. Dostrzegłem sporo podobieństw do pomysłów, jakie sam miewałem w swoich powieściach. Postacie rozwijały się w podobny sposób. To był doskonały film. Był straszny. Nie to co to nowe, fabularne „Z archiwum X”.

To rzeczywiście była klapa. A serial był taki dobry…

Tak. Oba pełnometrażowe „X-files” dały ciała. Podobał mi się jeszcze „Ring”, zarówno oryginał, jak i remake. Amerykańska wersja była nawet niezła. Bardzo lubię też oryginalny „Dark waters”. Ale remake nadawał się do śmietnika. Lubię takie dziwaczne filmy.

A widziałeś „Funny Games”

Nie.

To psychologiczny thriller, w którym dwóch morderców dręczy spokojną rodzinę. Przychodzą pożyczyć kilka jajek, ale w miarę rozwoju fabuły zaczynają torturować domowników bez żadnego powodu. Ta przemoc nie jest nawet pokazana na ekranie, wszystko dzieje się w Twojej głowie. Słyszysz uderzenie kija golfowego, albo wystrzał z pistoletu, możesz znaleźć trochę krwi na podłodze, ale nie zobaczysz zmasakrowanego ciała. Cały horror rozgrywa się w głowie widza.

Wiescka : Widzisz Kochanie? A tobie zarzucili, że piszesz krwawe książki…

Graham Masterton : A tak, w „Wizerunku zła” jest taka jedna scena. Kiedyś podszedł do mnie jeden czytelnik i zaczął narzekać, że znienawidził tą scenę, w której mała dziewczynka zostaje pobita na śmierć, zupełnie jak foka okładana pałką. Stwierdził, że było tam za dużo krwi. Odesłałem go z powrotem do mojej powieści, by przeczytał ten opis jeszcze raz. Jedyne co tam było to zdanie „dziewczyna została pobita na śmierć, niczym foka na uboju”. Nic więcej. Czytelnicy widzieli rzeź fok w telewizji. Biedne, małe foki wykrwawiały się na lodzie. I ten obraz utkwił im w pamięci i myśleli, że dokładny opis pojawił się w mojej książce, chociaż wcale go tam nie było. Jedyne co zrobiłem, to poddałem pewną sugestię, by wywołać ten obraz. To znacznie skuteczniejsze. Wczoraj oglądałem też „ Johna Rambo” . Tam dopiero było dużo krwi. Oglądałeś czwartą część? Tę, która miała miejsce w dżungli?

Tak! Scena w której Rambo wyrywa jednemu z żołnierzy krtań. To było krwawe. Ale uważam, że film był całkiem niezły. A wiesz, że w pierwotnej wersji Rambo umiera? I wraca do życia, zupełnie jak Twoja bohaterka, Amelia Crusoe, która ginie w „Manitou” i powraca do życia w „Duchu zagłady”. Błąd autora?

To nie był mój błąd! To nowojorska policja popełniła błąd. Błędna identyfikacja spalonych ciał. Jest taki punkt temperatury, która uniemożliwia identyfikację spalonego ciała nawet po DNA. Zwykłe krematorium spala ciało w temperaturze 2500 stopni. Wtedy nie pozostaje praktycznie nic, nawet kości zostają zniszczone. To właśnie stało się z Amelią i MacArthurem. Nie powiedzieli mi o tym, że policja popełniła błąd. Narobili kłopotu, a ja jak idiota byłem pewien, że nie żyją.

CDN…

Ekskluzywny wywiad z Grahamem Mastertonem! Warszawa, 18 maja 2009 Część 4/4

Porozmawiajmy o twoich najbardziej znanych powieściach, takich jak „Rytuał”, czy „Katie Maguire”. Te powieści prawie zostały sfilmowane. Mariano Baino miał nakręcić „Rytuał” i nagle zniknął, a projekt upadł.

Mariano Baino przez całe lata starał się doprowadzić do ekranizacji „Rytuału”. Projekt miał być sfinansowany przez włoską wytwórnię filmową. Wykupili prawa, zdjęcia miały się rozpocząć w Macedonii. Wybrali nawet miasto na dokładną lokalizację akcji. Wybrali obsadę. I nagle cisza. Mariano Baino nigdy więcej się nie odezwał. Dzwoniłem, pisałem. Zniknął z powierzchni ziemi. Myślę, że dopadła go klątwa Manitou. Byliśmy z nim na obiedzie, rozmawialiśmy o projekcie, był bardzo podekscytowany. Zachowywał się tak głośno, że prawie wyrzucili go z restauracji!

Może też spłonął na pył? Albo dopadł go karzeł z „Rytuału”?

Nie mam pojęcia. Ale to wielka szkoda, to taki entuzjastyczny i bardzo miły facet. Może skończyły się pieniądze na projekt, a on za bardzo się wstydził, by mi o tym powiedzieć? Jeśli chodzi o ekranizację „Katie Maguire” – Daniel Scotto już od 8 lat stara się doprowadzić do sfilmowania tej powieści. Wielokrotnie przerabiał scenariusz, stara się znaleźć źródło dofinansowania. To właśnie finanse są problemem, zwłaszcza w czasach kryzysu. Znam kilka osób, które bardzo chcą zrobić film na podstawie którejś z moich powieści. Francuska wytwórnia filmowa chce zekranizować „Koszmar”. Ciężko jednak zebrać budżet, grupę utalentowanych aktorów i znaleźć dystrybutora. Nadal czekamy…

Jeśli „Koszmar” miałby zostać sfilmowany, które z zakończeń byś wybrał? Mało kto wie, że ta powieść ma dwa różne zakończenia.

W jednym zakończeniu bohaterka zostaje brutalnie zastrzelona przez żądnego zemsty mężczyznę, a w drugim jedzie na wycieczkę rowerową ze swoją córką. Pozwoliłbym reżyserowi dokonać wyboru, który bardziej by mu odpowiadał. Wydawcy stwierdzili jednak, że chcą bardziej szokujące zakończenie. Wielu ludzi było bardzo niezadowolonych, ponieważ polubili tę bohaterkę, a ona zginęła. To tylko fikcja! Ale jeśli czytelnik integruje się z postacią tak, że wstrząsa nim jej śmierć, traktuję to jako komplement dla siebie.

Lubisz wybrać sobie legendę, mit, albo świetnie znaną historię i wywrócić ją do góry nogami, tworząc alternatywną, ale wiarygodną wersję wydarzeń. Czy zostały jeszcze jakieś historie, które chciałbyś przerobić na własne potrzeby?

Tak! Jest jedna historia, którą bardzo chciałbym wykorzystać. „Wyspa skarbów” Roberta Louisa Stevensona. Piraci! To wspaniała książka, pełna świetnych postaci, takich jak Długi John Silver,  Billy Bones, ślepy Pew i cała reszta. Właściwie to pracuję nad powieścią, w której chce nadać zupełnie inne, ponadnaturalne wyjaśnienie tego, co działo się na Wyspie Skarbów. Opisanie tego będzie świetną zabawą. No i będę mógł cały czas mówić jak pirat! (śmiech)

Musisz mieć papugę, drewnianą nogę i hak!

Tu Graham postanowił opowiedzieć dowcip, który pozostawiam bez tłumaczenia:

Do you know why pirates are pirates?

Because they arrrrrrrrrr !

Szkoda, że nie mam kamery, nagrałbym to i wrzucił na Youtube (śmiech). Jesteś bardzo zabawny i dowcipny, a większość ludzi o tym nie wie. Nie zdają sobie sprawy, ponieważ w twoich książkach jest krew, przemoc, zło. Niektórzy twierdzą, że jesteś skrzywiony…

Graham Masterton : Ojej…

Wiescka : No przecież jest! (śmiech)

Graham Masterton : Jeśli spojrzysz na wszystkie książki jakie napisałem, stwierdzisz, że ludzie często reagują na krew i przemoc właśnie humorem. Często tak robimy. Jeśli jesteśmy naprawdę przerażeni, śmiejemy się. To naturalna reakcja.

Chciałem dopytać jeszcze o twoje opowiadania. Napisałeś „Wnikającego ducha”, który kontynuował wątki z serii „Manitou”. Napisałeś też „Burgery z Calais”, w których wystąpił znany z „Wojowników nocy” John Dauphin. Czy planujesz napisanie kolejnego opowiadania, który będzie sequelem którejś z twoich książek?

To możliwe. Opowiadania są bardzo intensywne, czasem ciężej napisać krótką historię, niż całą powieść. W książce masz możliwość rozwinięcia postaci, przedstawienia po kolei wynikających z siebie wydarzeń. Opowiadanie musi być oparte na solidnym pomyśle, bohaterowie muszą być wiarygodni, podobnie jak tło, a na dodatek zakończenie musi być zaskakujące. A wszystko to na 20 stronach! Jeśli teraz napiszę jakieś opowiadanie, nie będzie ono zawierać żadnej znanej czytelnikom postaci. John Dauphin powstał na potrzeby opowiadania „Burgery z Calais”, ponieważ bardzo podobała mi się ta postać, przetransferowałem ją do „Powrotu Wojowników Nocy”. To taki żart, chociaż niewiele osób go wyłapało.

Co jest najtrudniejszym aspektem pisania powieści? Czy konstrukcja osobowości bohatera, fabuła, czy tło? Który element sprawia najwięcej problemów?

Trudno powiedzieć. Żaden z tych elementów nie sprawia mi trudności, ponieważ kocham pisać. Uwielbiam konstruować bohaterów, opracowywać tło. W pracy pisarza bardzo przydaje się Internet. Jeśli będę pisał powieść, której fabuła toczy się w Indiach, mogę poprzez Google namierzyć ulicę i mieć jej natychmiastowy podgląd. Dzięki temu mogę tworzyć bardzo dokładne opisy – doskonale wiem, jak dane miejsce wygląda. To wszystko sprawia mi frajdę! W dwóch ostatnich moich powieściach możecie zaobserwować konflikty pomiędzy nastoletnimi chłopcami, a ich rodzicami. Sam mam trzech synów, więc moje osobiste doświadczenie bardzo mi się przydało przy konstruowaniu tych scen. Najtrudniejsza jest tak naprawdę praca fizyczna – siedzenie na krześle i stukanie w klawisze.

Zapomniałem wspomnieć, że jedna z moich koleżanek z redakcji Grabarza Polskiego prosiła, by przekazać Wam, że gdy zobaczyła Ciebie i Wiesckę na spotkaniu z fanami, rozmawiających, śmiejących się, będących zawsze i wszędzie razem, stwierdziła, że nie tylko powieści, ale również życie pisarza może być inspirujące. We dwoje przywracacie wiarę w instytucję zwaną małżeństwem, a to piękny komplement.

Graham Masterton : Dziękujemy, to bardzo miłe. Uwielbiamy ze sobą mieszkać. Jesteśmy razem przez 20 godzin dziennie, od 35 lat. Czasami siedzimy sobie w restauracji, spoglądamy na siebie i mówimy „Boże, jesteśmy jak stare małżeństwo”. (śmiech)

Wiescka : Niektóre małżeństwa idą do restauracji, siadają przy stoliku i … milczą. Zapada taka niezręczna cisza.

Graham Masterton : Totalna cisza. A my nie możemy się zamknąć. Oboje! Dlatego ciągle wpadamy w kłopoty. Tak było z tym facetem w barze we Wrocławiu. Temu co podrywał kobietę i drżała mu noga, a ja to skomentowałem.

A na spotkaniu we Wrocławiu powiedziałeś im, że to byłem ja! A oni w to uwierzyli. A potem powiedziałeś, że mnie kochasz.

To prawda, kocham Cię.

Ja Ciebie też kocham (śmiech).

Wieśka radziła, by sprawić, że fani będą się śmiać i dobrze bawić. Ludzie nie chcą słuchać mojego chrzanienia o legendach, czy tłach powieściowych.

Czy kiedykolwiek myślałeś o przejściu na pisarską emeryturę?  Nie miałeś momentu, w którym stwierdziłeś, że masz dość, wyjeżdżasz się poopalać na Madagaskarze i nie wracasz do tworzenia książek?

Niektórzy autorzy przestają pisać. Uznają, że przekazali już wszystko, co mieli do powiedzenia. Ja nie mogę przestać. Zawsze są jakieś nowe pomysły, zawsze jest o czym pisać. Tak jak pomysł na przerobienie „Wyspy skarbów” przyszedł do mnie nocą, kiedy leżałem na łóżku. Mogę o tym napisać, albo nie, ale jest to interesująca koncepcja. W Polsce można znaleźć wiele inspiracji i pomysłów. Powstanie warszawskie to temat, który chciałbym w przyszłości poruszyć. Na razie napisałem książkę o Bazyliszku.

No dobrze, na koniec obietnica. Jeśli umieścisz akcję swojej nowej powieści w Polsce, musisz mi obiecać, że zostanę w niej zabity!

Piotr, zostaniesz zabity! Ale nie mogę obiecać, że i w tym przypadku policja nie dokona błędnej identyfikacji zwłok. To możesz nie być ty, a na przykład Robert Cichowlas, znaleziony w kuchni, zwęglony na popiół, albo uduszony kawałkiem kurczaka! (śmiech).

Dziękuję za wspaniale spędzony czas i za wywiad. Miło było znowu Was spotkać.

My również dziękujemy i pozdrawiamy!
 


 

Wywiad w Hotelu Inter Continental w Warszawie, dnia 18 maja 2009 roku na zamówienie e-zinu "Grabarz Polski" (www.grabarz.net) przeprowadził Piotr Pocztarek. Materiał został opublikowany w 15 numerze magazynu. Dziękujemy wydawnictwu Albatros za umożliwienie przeprowadzenia rozmowy. Specjalne podziękowania dla Pana Andrzeja Kuryłowicza i Pani Katarzyny Podhorskiej, a także dla Bartłomieja Paszylka.

Wszystkie fotografie zostały wykonane przez Bartosza Szymeczko (www.czikifoto.digart.pl)


 


 

Graham Masterton w nowym GRABARZU

Od dziś dostępny jest nowy numer GRABARZA POLSKIEGO, a w nim sporo Grahama Mastertona. Szczególnie warto zwrócić uwagę na potężny, okraszony zdjęciami wywiad z pisarzem, autorstwa Piotra Pocztarka. W nowej Grabie znajdziecie również 'pocztarową’ recenzję MUZYKI Z ZAŚWIATÓW. Miłej lektury!

www.grabarz.net/

Wiersze wyróżnione w konkursie mastertonowskim

Przedstawiamy dwa wiersze wyróżnione w konkursie mastertonowskim. Autorkom tekstów gratulujemy, pozostałym życzymy miłej lektury.

W zwierciadle Boofulsa widzę dziecko zamiast własnej twarzy,
Na ustach jego maluje się radość, w oczach błyszczących jak iskry widać
szczęście. Dni jego policzone, szansę ma niechybnie zginąć naprędce. Nie
ukryje uczuć, którymi krzyczy jego wnętrze, dosięgnie go kula z rąk
mordercy, bez cienia wyrzutów sumienia, prosto w serce. Jako zjawa
przyglądać się Ziemianom będzie, najbliższych ochroni w zamian za
cierpienie, za morze łez wylane z fotografią w ręku, za wszystkie noce z
żalu nieprzespane. Zemsta za tę rozpacz, za obdartą duszę, lęk i puste
ręce, kiedy objąć chciano to Indiańskie dziecię. Dzięki miłości ojca, co
jak lew waleczny, jak rycerz, który od Okrągłego Stołu wstaje, któremu bez
miecza, a własnym ciałem Zaklętych powstrzymać się udaje.
Na przylądku krajobraz niecodzienny się rozciąga, daleko horyzont jak
tęcza się oddala, za horyzontem, gdyby ktoś mógł sprawdzić, kraina zmarłych
żyć nie pozwala. Nad Pacyfikiem, gdzie rządzą koszmary, a spotkanie
pierwsze przypadkiem spowite, decyzja współpracy lękiem podszyta, w
sytuacji gdzie czas się liczy nieubłaganie. Chociaż po świecie milioner
nie stąpa, być może serce jego krwawi, gdyż na swej drodze przeszłością
wciąż żyje, na dawnej ziemi spokoju nie zostawi. Bacznej uwagi czyny
wymagają, każdy najmniejszy grzeszek dostrzeżony, konfrontacja wnet się
nie odwlecze, stosowna kara winnego nie ominie. Nadmierna pewność siebie
nie popłaci, bez wiary, że zło nie jest dla wybranych, i kiedy odwrót na
czas nie dostrzeżony, przyjdzie omijać demonów twarde szpony. Sen daleki
jest od ukojenia, choć niemożliwe na jawie wciąż istnieć, w krainie nocy
powtarza się motyw, okrutną, bezwzględną dawką krwi zalany. Zbierając żniwo
ludzkich istnień pełne, zabliźnić nie dają się w żaden sposób rany, nawet
tajemniczą wodą, ze studni wydobytą powoli, dokładnie, obficie polane.
Onyks choć dobrem cenionym jest wielce, zupełnie innego znaczenia
nabiera, gdy niebezpiecznym jak oko cyklonu, paciorkiem wokół ofiary
rozrzucony. Ten onyks, jak dowód miłości darowany, pozostawia na zawsze
tajemnicy cienie, gdy ukochana wybranka serca, pewnego razu w pół-lwicę
się zamienia. Nienawiść w jej duszy źrenice rozszerza, gotowa pomocy jak
ognia unikać, wdzięczna nie będzie temu kto ją ocalił od samospalenia.
Diagnoza najlepsza choć na wagę złota, budzi powszechnie odrazę i
trwogę, gdy krajem dotąd jak mocarstwo silnym, zawładnąć by miała wampirza
epidemia. Krew różnych osób w jedność spowita ,niczym woda deszczowa
zmieszana, darem niezwykłym nieocenionym, dla własnej wygody skarana
została. Krew-krew indiańska, choć z pozoru nie ma obaw rzekomych co do
pochodzenia, przeszłość wyzwala, która do ostatniego żywego ciała zasad
swych okrutnych nie zmienia…

Autor: Joanna Barszczewska

Magią seksu mnie opętałeś
Odkryłeś we mnie Syrenę zabierając w Dziewiczą podróż
To tam Czarny anioł grał Muzykę z zaświatów
Czułam rozkosz delektując się każdym słowem pisanym
Pielęgnowałam Twoje myśli…mój Manitou
W Zwierciadle piekieł ujrzałam Twoje odbicie
Czułam Głód Twojej wyobraźni
Dziedzictwo…Ciało i krew
Dziecko ciemności
Brylant
Tak to ja, Piąta czarownica, Koszmar
Zanurzam się w lekturze fantasy
Odkrywam horror, zakładam Czerwoną maskę
I pałaszuję kolejną "grahamkę" bez opamiętania
Ostrzę Kły i pazury jak Wojownicy nocy
Wnikający duch… Masterton
Rytuał

Autor: Iwona Dziakiewicz

Zdjęcie z autografem

Poniżej zdjęcie, które niektórzy z Was pewnie kojarzą, bo pojawia się dość często na rozmaitych stronach internetowych. Niemniej to opublikowane tutaj z pewnością jest wyjątkowe, gdyż podpisał je sam Graham Masterton.

Informacja dla zwycięzców w ostatnim konkursie mastertonowskim: do książek zostaną dołączone zdjęcia pisarza z autografami. Fotek mogą się również spodziewać wyróżnieni w konkursie.

A poniżej Graham na chwilę przed podpisaniem jednego ze zdjęć.

Makabryczna proza – artykuł nagrodzony w konkursie mastertonowskim

Poniżej trzecia praca nagrodzona w konkursie mastertonowskim. Tym razem artykuł MAKABRYCZNA PROZA z Mastertonem w tle, autorstwa Natalii Miśkiewicz. Gratulacje!

Zarzynane dzieci, miażdżone jądra, jędrne pośladki, szubieniczne węzły splątane z jelit, gwałcone analnie cielęta… Mimo nieco turpistycznego wydźwięku, epitety te, połączone zgrabną stylistyką, potrafią przysporzyć o dreszcze.  I bynajmniej nie są to dreszcze obrzydzenia, a raczej strachu zwycięsko szarżującego po polach wyobraźni, który bezlitosnymi ostrzami wgryza się w kości. I nie chce opuścić zdobytego przez siebie terenu, i nie daje wyrzucić się z głowy, nie przepędzają go pierwsze promienie poranka, ani nawet nasłonecznione, tłoczne ulice miasta.
 
W zależności od personalnych preferencji, mamy różne oczekiwania wobec literatury. Noblistyczne pozycje, literackie autorytety, podkopujące bunkry naszej percepcji, dostarczają potężnej dawki świadomości (albo i nie). Ciężkie tomiska Tołstoja, Balzaka, Grassa wraz ze swoją naturalną wyniosłością dystansują do rzeczywistości, kpią i szydzą z systemowych pomyłek i ludzkiej głupoty. Romansidła pani Roberts, kobieca proza Gretkowskiej i wszelkiego rodzaju powiastki Meyer, radujące kobiece serca i wyciskające kaskady łez, dają chwile wytchnienia, dają również wiarę i budują nadzieję (karmią złudzeniami, pochłanianymi z wielką zachłannością przez zawsze otwarte, łase umysły), która jest potrzebna i pomaga żyć. Opowiadania Murakamiego, Coelha, czy Shawa wprowadzają w baśniowe, magiczne światy, naiwne połacie wyobraźni, urlopy dla skołatanych rzeczywistości umysłów, miłe wczasy intelektualne.
 
Aby zakończyć tę wyliczankę, która mogłaby być obszerniejsza niż encyklopedia (dygresyjnie – literatura naukowa posiada również niewąskie rzesze zwolenników) pragnę nadmienić, iż istnieje całkiem spora trzódka ludzi interesujących się czymś co wybiega poza ramy rzeczywistości. Nie mam tu jednak na myśli pacjentów zakładu z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, ale różnego rodzaju skromniejszych odchyleńców. Począwszy od mężczyzn ze skłonnościami sadystycznymi, po uległe kobiety, maniaków seksualnych, czy po prostu wyrafinowane umysły lubiące dopieszczać się odrobiną lubieżnego seksu i zastrzykiem adrenaliny. Bo cóż może być bardziej działającego na wyobraźnię nastolatka, niż młoda, atrakcyjna wiedźma siłą przykładająca komuś do ust swoje lśniące, nabrzmiałe seksem wargi sromowe? Jeśli bierzemy pod uwagę dewiantów seksualnych, dlaczego nie policzyć się ze wszelkiego rodzaju „antychrystami”, ludźmi wierzącymi w świat demonów i czarownic, którzy uwielbiają pobudzać się (wieloznaczność stwierdzenia nie jest przypadkowa) szatańskimi wyobrażeniami o sile okultyzmu, lub ludzkiej psychozy. Też są żądni literatury.

Philip Zimbardo doskonale opisał mechanizm ludzkiej psychiki, który odpowiedzialny jest za wszelkiego rodzaju podniety związane z obserwacją, albo oceną zła. Po pierwsze stwierdza, że poprzez niebezpośredni kontakt ze złem (oglądanie przerażających dokumentów, czytanie horrorów, śledzenie zbrodni wojennych) kształtujemy swój własny wizerunek, izolujemy się od zła opowiadając przeciw jego przejawom lub je akceptując. Oglądając nagrania z obozów koncentracyjnych, filmy dokumentalne o mordercach świadomie popieramy zbrodnie, albo celowo ją negujemy, tym samym opowiadając się za dobrą strona natury ludzkiej. Jest to jakby bezpieczna wycieczka turystyczna po piekle. W swojej książce „Efekt Lucyfera” traktuje zło jako ostateczną patologię umysłu, spowodowaną oczywiście czynnikami środowiskowymi. Ale niestety jesteśmy „tylko ludźmi”, pełnymi ułomności, wątpliwości i czasem po prostu głupoty…
 
Jednak uważam, że jako humaniści powinniśmy dążyć do doskonałości, wyzbywać się tego co złe, wciąż naprawiać i siebie i świat. Właśnie taką edukacyjno – naprawczą funkcję powinna pełnić sztuka.

Jak więc traktować literaturę hołdującą złym występkom? Nie tyle propagująca amoralność, ile robiącą z nią główną podnietę? I czy tego rodzaju lektury można określać mianem prawdziwej literatury?

Nie od dziś wiadomo, że tam gdzie seks, czy przemoc, o ile istnieje możliwość bezpiecznej obserwacji – zawsze znajdą się łakome na te kąski oczy. Każdy gwałt czy obce cierpienie powoduje w nas wzrost ciśnienia krwi. Każdy stosunek seksualny powoduje przyjemne łaskotanie w pewnych okolicach i również burzy krew. Dlatego też szereg wieków wykonywano publiczne egzekucje, dlatego również ponure narzędzia śmierc i- rzymskie areny, dostojne szafoty i zakrwawione gilotyny cieszyły się ogromna popularnością. Motłoch podnieca się krwią. Na szczęście te anormalne i jakże niecywilizowane tendencje zostały zauważone, wzgardzone i odrzucone; od niemal dwóch wieków w całej Europie, wszelkiego rodzaju tortury i wyroki przeprowadzane są w intymnych zaciszach cel. Koniec z hasłem „chleba i igrzysk”, które jest NIE-HU-MA-NI-TAR-NE (swoją drogą – nienawidzę hipokryzji).

Masy zostały pozbawione swojej ulubionej rozrywki. Jednak i to dało się obejść. Z początkiem XX wieku wraz z rozwojem kinematografii i wielkim bumem w produkcji horrorów znowu wróciła bezpieczna krew, strach i cierpienie. Jesteśmy na tyle bezczelnym gatunkiem, że udało nam się wzbogacić to wszystko o pornografię. I nie mam na myśli zdrowych partnerskich stosunków filmowanych, ale zboczenia w formie orgii, sadyzmu, czy zoofilii. Wraz z erą prężnego rozwoju kapitalizmu i wolnego rynku, sztuka uzyskała możliwość popularyzacji i dowolnie ukierunkowanego rozwoju. I w tym momencie okazuje się, że nie tacy z nas kulturalni Europejczycy za jakich chcemy uchodzić. Świadczą o tym między innymi nasze księgarnie wprost uginające się od pozycji pod hasłami: kryminał, horror, thriller, sensacja.
 
Swoją drogą daleko mi od stwierdzenia, że makabryczna proza jest domeną czasów współczesnych. Wszak cały czas pozostają nam arcydzieła takie jak chociażby chrześcijański Stary Testament wprost przepełniony krwawymi ofiarami z ludzi i zwierząt, od stuleci cieszący się niebywałą popularnością. Francuski libertyn, buntownik i samozwańczy filozof markiz de Sade opiewający w swoich utworach brutalność seksualną, silnie zarysował się w Europejskiej historii. Jednak popularności swojej, jak mi się wydaje, nie zawdzięcza ani umiejętnościom stylistycznym, ani wielkiemu talentowi czy oryginalnej filozofii. Zdobył ją ponieważ potrafił szokować, ponieważ był wulgarny, ponieważ lubił wzbudzać kontrowersje i miał dość silny temperament aby ujawniać swoje poglądy. Czy jednak o jego twórczości można mówić jak o sztuce? Filozofii? Czy warto zapisywać się na kartach historii plamiąc je?
Zupełnie inaczej kwestia przemocy przedstawiana jest przez wielkich literatów swojej pozytywistycznej epoki. Naturalizm Zoli, albo Dostojewskiego, mimo, że obdarty z poetyckich eufemizmów, przeraża i szokuje, pozwala zdystansować się do ludzkiej, natury, człowieczej niekiedy mrocznej psychiki. Viva l’arte!

A dzisiaj cóż? Gdzie błyszczy nieskalany ludzkimi ułomnościami geniusz? Kto znajduje w sobie tyle siły, aby budować i sprawiedliwie uczyć, zamiast przyciągać destrukcją i otwierać wrota piekieł?

Nie chcąc wydać się hipokrytką, przyznam, że mnie również interesuje literatura bliska makabry. Owszem lubię przeczytać dobry dreszczowiec i nie ukrywam, że czuje przyjemne mrowienie w podbrzuszu w momencie kiedy główny bohater opowiadania przykuwa łańcuchami do sufitu swoją nagą ofiarę i odgryza jej pół twarzy. Szczególnie jeśli tego typu akcje nie są główną treścią utworu, a jedynie „brylancikami” jego treści. Zdecydowanym mistrzem tego typu zabiegów jest Brytyjski, współczesny pisarz Graham Masterton. Jego główną specjalizacją są różnego rodzaju horrory, gdzie totalnie fantastyczny świat demonów, przeplata się (najczęściej na płaszczyźnie erotycznej) z rzeczywistością XX wieku. W opowiadaniach Grahama bardzo często znajdujemy odwołania  do różnych światowych wierzeń, kultów czy religii. Jego opisy są tak realistyczne  a zarazem przerażające, że rzeczywiście kiedy zetknęłam się z jego prozą po raz pierwszy, bałam się ciemności. Przyznam do tej pory (mimo, że minęło już kilka lat) nie mogę wymazać  z pamięci niektórych scen z „Zaklętych”. Książkę przeczytałam przez przypadek podkradając ją z biblioteczki swojego ojca i od tej pory nie potrafię rozstać się z Mistrzem (bo tak go nazywam). Uzależnił mnie od siebie totalnie. I nie wiem kto w tym układzie jest większym świrem, ja namiętnie odwiedzając księgarnie i antykwariaty w poszukiwaniu jego tytułów, czy ten podstarzały mężczyzna o dziwnych skłonnościach, który od tylu lat cieszy się niesłabnąca popularnością swoich odchyleń.
 
Oprócz horrorów Masterton napisał kilka powieści obyczajowych, thrillerów, zbiorów opowiadań, oraz poradników seksualnych (które definitywnie przyczyniły się do nadania mu miana Mistrza). Przez szereg lat zdołał wyrobić sobie dość silną pozycję na europejskiej scenie wydawniczej. Co jest główną przyczyna jego popularności? Wydaje mi się że składa się na to kilka czynników; począwszy od wspominanych przeze mnie „brylancików” jego twórczości, poprzez doskonałą umiejętność posługiwania się językiem (brawa dla tłumaczy), budowania specyficznej atmosfery napięcia, aż do swoistego rodzaju geniuszy makabry. Jeśli miałeś okazję czytać jego pracę, doskonale wiesz co mam na myśli.
 
I tutaj chciałabym powrócić do wyżej wymienionych stwierdzeń, według których ludzie podniecają się cierpieniem i krwią.  Właśnie dla takich osób Graham tworzy swoją prozę, która owszem jest błyskotliwa, jest inteligentna, zabawna, wartkie akcje wciągają, fabuła (pokrewna w każdym niemal opowiadaniu)  interesuje, demony przerażają, odwołania do religii uczą, żarty rozbawiają, napięte kutasy i wilgotne kobiety podniecają i w ogóle wszystko jest najwyższej klasy, ale czy cos ponadto?

Autor: Natalia Miśkiewicz