Recenzja książki WALHALLA

„Walhalla”. Jakże to tajemniczo brzmi. I intrygująco, bez dwóch zdań. Może właśnie dlatego ten niewiele mający wspólnego z treścią tytuł został przypasowany do powieści, która powinna być zatytułowana „Dom, który zbudował Jack”. Tak przynajmniej brzmi tytuł oryginału: „The house that Jack built”. Coraz mniej zaskakują te podmianki dla celów marketingowych. Ale na ten temat pisano już elaboraty. O „Walhalli” najwyżej recenzje. Ta będzie kolejną.

Zacznę może od tego, że nie jestem największym fanem Mastertona, ale uwielbiam za to książki z nurtu ghost story. Ostatnimi czasy polskim twórcom nieźle się tego typu rzeczy pisało, a po ich przetrawieniu miałem chęć na jeszcze. I padło na „Walhallę”.

Uczucia mam mocno mieszane. Z jednej strony książka wydaje się być milowym krokiem jeśli chodzi o tę konwencję, gdyż sam początek już – i dalej, rozwinięcie i zakończenie – zwiastuje oryginalną opowieść. Fabuła istotnie, jest oryginalna. Ale wykonanie, styl… za momencik wyjaśnię swoje wątpliwości.

Pierwsza scena miażdży. Wciąga jak przysłowiowy wir na rzece. Zamożny adwokat staje przed iście traumatyczną sytuacją. Złapany przez bandziorów w jakiejś ponurej bramie straci jądro. Rozbijają mu je młotkiem, dla zabawy, bo przecież nie za okrągły milion, jaki Bellman obiecuje im za zostawienie go w spokoju. Oprychy to idioci – nie dają się nabrać na tę obietnicę!

Bellman wraz z żoną i bez lewego jądra kupuje podupadłą rezydencję na totalnym wygwizdowie i odnawia ją. Jej właścicielem był kiedyś bardzo ekscentryczny człowiek, również bardzo bogaty, słynący z wielkiej mściwości.

Gdy zaczynają ginąć w domu ludzie, rozpoczyna się wielka gonitwa za prawdą.

Bellman zmienia się nie do poznania – jego żona jest przerażona, i jakże zaskoczona, gdy podczas baraszkowania ze swym mężem odkrywa, że jego jądro… wróciło na swoje miejsce! Facet jakby traci zmysły. Staje się obcy, wściekły, mściwy.

Przyjmuje cechy starego właściciela posiadłości.

A więc fabuła super. Gorzej jednak z wykonaniem. Masterton w lekki dla siebie sposób włada językiem, ale w tym przypadku jest on mankamentem powieści, zamiast jej atutem. Ten styl wydaje się być zbyt prostolinijny i drętwy, a postaci nie są przedstawione z rozmachem, jak to pisarz uczynił z takimi powieściami jak „Szary diabeł” czy „Zwierciadło piekieł”.

Manitouman napisał książkę dobrą, ale tylko dobrą. „Walhalla” jest ciekawym czytadłem, idealnie pasującym do podróży pociągiem, ale nie wybija się jakoś znacząco spośród innych horrorów o nawiedzonych duchach. Z Brytyjskich pisarzy prym wiedzie tu nieustannie James Herbert.

PLUSY:

– pomysł

– scena wprowadzająca

– opis i klimat posiadłości

– dialogi

MINUSY:

– papierowi bohaterowie

– nie zapada w pamięci

– wywołuje niedosyt

Autor recenzji: Janusz Majewski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki STRAŻNICY PIEKŁA

Gdyby miesiąc temu ktoś zapytał mnie o to, czy jest jakaś książka Grahama o której nie potrafię nic powiedzieć, po dłuższym zastanowieniu i przebranie w pamięci blisko setki tytułów wskazałbym „Strażników piekła”. Wydana przez Wydawnictwo Albatros w 2001 roku, czyli niedługo po premierze światowej powieść rzadko wspominana jest w kontekście twórczości Mastertona. Nawet sam autor rzadko wraca w swoich wypowiedziach czy wywiadach. Dziwi mnie to, ponieważ powieść ta jest jedną z najoryginalniejszych powieści w dorobku pisarza.

Fabuła rozpoczyna się dość gwałtownie – młoda dziewczyna, Julia Winward, zostaje uprowadzona i zamordowana. Straszliwie okaleczone zwłoki zostają po jakimś czasie wyłowione z Tamizy. Jej brat – Josh dowiaduje się o śmierci siostry . Zostawia ciepłą posadę weterynarza w słonecznej Kalifornii i wyrusza wraz ze swoją dziewczyną Nancy do Londynu, by wyjaśnić zagadkę śmierci siostry. Okazuje się, że w stolicy Anglii nie ma ulicy, przy której Julia wynajmowała mieszkanie, ani też firmy, w której rzekomo podjęła pracę. Josh i Nancy odkryją niebawem przerażającą prawdę – Julia odnalazła przejście do alternatywnego Londynu, w którym panują zupełnie inne, koszmarne zasady. Szybko okaże się, że paralelne światy istnieją i znajdują się na wyciągnięcie ręki.

Masterton zaprasza nas w podróż po alternatywnych wersjach Londynu i robi to w bardzo pomysłowy sposób. W jednym mieście panuje wojna, w której Amerykanie zaatakowali Brytyjczyków. W alternatywnym Londynie to Hindusi rządzą krajem. W jeszcze innym jakby zatrzymał się czas, a z powodu braku wojny cywilizacja nie rozwinęła się technologicznie. Josh i Nancy odbędą niesamowitą podróż, w której stoczą nie jedną walkę o życie z tytułowymi Strażnikami – potwornymi, zakapturzonymi istotami, które zasiewają swoją ideologię za pomocą ognia i miecza. Zakapturzeni tropią „czyśćcowych”, czyli ludzi którzy przekroczyli magiczne drzwi i poddają ich pod osąd swojego systemu prawnego. Stosują także wymyśle tortury, czego przykładem jest budząca grozę Święta Harfa. Ciarki przechodziły mi po plecach, kiedy czytałem opis tortur przeprowadzonych za pomocą tego narzędzia. Cały Masterton!

Powieść jest doskonale napisana i czyta się ją naprawdę świetnie. Niestety, mamy w niej niedostateczną dawkę grozy. Pomimo, że motyw podróży po alternatywnych światach u Mastertona już występował, tutaj przedstawiony jest w… nomen omen alternatywnej formie.

Graham wykorzystał nieskończone możliwości, jakie daje opisanie wizji paralelnych światów, które rządzą się własnymi prawami, by pokazać ciekawe zależności między ludźmi i wtrącić kilka interesujących zdań na temat wojny, czy historii. Podsumowując – „Strażnicy piekła” to bardzo dobra lektura, zarówno dla fanów horrorów Mastertona, jak i tych poszukujących niezobowiązującej książki na weekend. Dla samej Świętej Harfy i alternatywnych Londynów warto tę książkę przeczytać.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 352
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki KRZYWA SWEETMANA

W roku 1979 Masterton był jeszcze pisarzem stosunkowo młodym i niedoświadczonym, jednak pewnym siebie po oszałamiającym sukcesie, jaki osiągnęła powieść „Manitou”. W tymże roku powstał sequel pod tytułem „Zemsta Manitou”, powieść  historyczna „Rich”, a także thriller z poważnie nakreślonym wątkiem politycznym, zatytułowanym „Krzywa Sweetmana”. 

Thrillery Mastertona często traktują o politycznych spiskach na ogromną skalę, lub o apokaliptycznych zarazach dziesiątkujących ludność całego kraju. W „Krzywej Sweetmana” fabuła jest odrobinę bardziej „kameralna”, aczkolwiek równie szokująca i nieprawdopodobna. Zaczyna się w miarę spokojnie – nieznany snajper zabija niewinnych ludzi podróżujących autostradami w Los Angeles. Policja sądzi, że ofiary nie mają ze sobą nic wspólnego, są dobierane przypadkowo, a cały terror jest dziełem niezrównoważonego szaleńca. Kiedy ojciec Johna Cullena, przeciętnego Amerykanina, zajmującego się wyprowadzaniem na spacer psów bogatych starych panien, ginie zastrzelony przez nieznanego sprawcę, John będzie starał się dociec, czy jego śmierć była jedynie dziełem przypadku, czy częścią jakiegoś tajemniczego spisku. Prywatne śledztwo doprowadzi do zaskakujących wniosków – wszystkie ofiary zostały wyznaczone na liście Profesora Aarona Sweetmana. Bohater będzie musiał dowiedzieć się co owa lista oznacza i w jakim celu powstała.

Niezależnie od poczynań Cullena poznajemy bliżej postacie poboczne. Będzie nam dane spoglądać na świat oczami wynajętych seryjnych morderców, gwiazd Hollywood, no i oczywiście polityków. Carl X. Chapman, podstarzały senator z ambicjami na objęcie prezydentury i osadzenie się w Białym Domu jest jednym z nich. To właśnie on wykorzystuje krzywą Sweetmana do swoich celów. Zgodnie z teorią wystosowaną przez Profesora, po dokładnej analizie czynników związanych z daną osobą, takich jak upodobania, usposobienie, charakter, ulubione książki, czy potrawy, można śmiało przewidzieć, jak w danej sytuacji ktoś się zachowa (badania socjologiczne pokazują, że wcale nie jest to takie science-fiction!).  Masterton czyni tą teorię katalizatorem tragicznych wydarzeń, które zbierają w całej Ameryce swoje krwawe żniwo.

Plejada bohaterów wykreowanych przez Mastertona tym razem nie powala na kolana. Postać Johna Cullena jest nijaka i naprawdę ciężko wczuć się w jego sytuację, zwłaszcza, że postępuje kompletnie niewiarygodnie. Nie tylko on zresztą, ale taki już urok powieści sensacyjnych z lat 70-tych. Gdyby kosmiczne zbiegi okoliczności i nieprawdopodobne zwroty akcji nie nastąpiły, wykreowanie szalonego, pędzącego bez trzymanki thrillera nie było by możliwe. Sam pomysł na „Krzywą Sweetmana” był bardzo dobry. Zabrakło niestety wiarygodności wydarzeń, naprawdę ciekawych postaci i bardziej wyrazistego zakończenia. Nie zmienia to faktu, że dla samej koncepcji Sweetmana warto tę powieść przeczytać. Widać w niej bowiem materiał na doskonałą książkę i na pewno była by nią, gdyby włożyć trochę więcej pracy i dopracować niektóre szczegóły.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 1996

Liczba stron: 357

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki WYBUCH

„Wybuch” to powieść, która pojawiła się na rynku wydawniczym praktycznie znikąd. Bez dużej promocji, bez długich zapowiedzi – sam trafiłem na nią zupełnie przypadkiem, przeglądając zasoby nowo odkrytej księgarni. Masterton postanowił iść z duchem czasu i wpasować się w powstały po 2001 roku trend na powieści o atakach terrorystycznych. Atak na World Trade Center spowodował wysyp tego typu książek, które o dziwo sprzedawały się bardzo dobrze, pomimo niepokojów społecznych i ogólnego strachu o własne bezpieczeństwo. A może właśnie to było główną przyczyną popularności tego typu literatury?

Akcja „Wybuchu” toczy się  w słonecznej Kalifornii. Wzięty scenarzysta Frank Bell mieszka z żoną i synem w Los Angeles, wiodąc szczęśliwe życie, aż do momentu, kiedy potworny wypadek odbiera mu jedyne dziecko. Mały Danny po wybuchu podłożonej przez zamachowca samobójcę bomby, zostaje ranny. Odłamek, który dostał się do ciała chłopca nie został przez jego ojca wykryty na czas, co doprowadza do śmierci Danny’ego. Żona Franka jest zrozpaczona, obwinia go o niedopatrzenie, a w efekcie także o śmierć dziecka. Bohater jest załamany – jego małżeństwo się rozpada, a do tego zaczyna widywać ducha swojego syna. Tuż po wybuchu Frank poznaje tajemniczą kobietę, która wdaje się z nim w romans. Wszystkie wydarzenia pchają bohatera na skraj załamania nerwowego, a to przecież dopiero początek powieści. Organizacja Dar Tariki Tariquat – komórka terrorystyczna, dążąca do zniszczenia amerykańskiego przemysłu rozrywkowego planuje bowiem kolejne ataki. Tylko czy aby na pewno stoją za nią typowi terroryści?

W „Wybuchu” klasyczny thriller miesza się z opowieścią o duchach, chociaż trudno powieść tę zakwalifikować do grona horrorów. Historia Franka Bella, który sam w sobie jest średnio interesującą postacią, porusza wiele ciekawych wątków, które Masterton pokazuje dość brutalnie, bez owijania w bawełnę. Śmierć dziecka to rzadkość w powieściach Grahama, autor zazwyczaj unika tego tematu. Tym razem jest ona opisana bardzo dobitnie, ze szczegółową relacją z rozpadu małżeństwa nie potrafiącego poradzić sobie z tragedią.

Nowością jest także środowisko w którym rozgrywa się akcja – terroryści podkładają bomby pod wytwórnie, studia i stacje filmowe – tylko tutaj możemy przeczytać o wybuchu ładunków w studio Disneya, czy Universal.

Kolejnym ciekawym aspektem powieści jest ugrupowanie Dar Tariki Tariquat i ich motywy. Nie będę pisał o nich, ponieważ wyjawienie tej tajemnicy popsuło by przyjemność z czytania tym, którzy „Wybuchu” jeszcze nie kupili. Zdradzę tylko, że nie jest to zwykła, arabska komórka terrorystyczna, a powód dla którego sieją zniszczenie jest przewrotny, interesujący i bardzo mocno potrafi dać czytelnikowi do myślenia.

Kolejnym ważnym elementem powieści są duchy, których świat przenika się z tym, w którym żyją ludzie. Książka posiada elementy klasycznego ghost story, z objawieniami, seansami  i jasnowidzami na pierwszym planie. Wszystko to wciąga na tyle, że z każdą kolejną stroną będziecie ciekawi, czy Frank Bell powstrzyma zamachowców, a także odnajdzie brakujące elementy układanki, które pozwolą duszy jego syna spokojnie odejść w zaświaty.

Na koniec ciekawostka – Frank Bell jest w powieści autorem scenariusza serialu „Gdyby świnki potrafiły śpiewać”, co jest oczywiście nawiązaniem do nigdy nie dokończonej powieści Mastertona o tym samym tytule. W zamierzeniu, jest to historia dwóch nieokrzesanych braci, którzy zakładają zespół muzyczny. W „Wybuchu” przeczytamy kilka dialogów i dowiemy się co nieco o przygodach dwóch braci.

Powieść mogę z czystym sercem polecić naprawdę każdemu. „Wybuch” to świetna opowieść o zemście, utracie kogoś bliskiego, bolesnej rzeczywistości, no i oczywiście o duchach. Chociaż powstała spontanicznie, na potrzeby rynku, to jest bardzo przemyślana, dojrzała i zaskakująca. Tę książkę po prostu koniecznie trzeba przeczytać.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 319
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki KONDOR

Apokaliptyczna wizja zagłady świata, w którym żyjemy wyszła Mastertonowi doskonale już w latach 70-tych, kiedy powstawała „Zaraza”. Podobne motywy czekały nas kilka lat później  w powieści „Głód”. Graham szybko zatęsknił za możliwością zdziesiątkowania całych narodów za pomocą kilku stron, dlatego też w głowie urodził się mu pomysł na kolejną książkę katastroficzną. Tym razem jednak zagłada zeszła na drugi plan, na pierwszy wyskoczyła zaś polityczna intryga, której nie powstydziliby się nawet najwięksi specjaliści od powieści szpiegowskich i sensacyjnych.

„Kondor” jest w zasadzie mocnym thrillerem, który pokazuje czytelnikowi wydarzenia wpływające na bieg historii świata. Już w pierwszym rozdziale mały chłopiec, który gubi się w lesie, odnajduje zakopany wrak niemieckiego samolotu z czasów II Wojny Światowej. Przeszukując go, natrafia na 6 fiolek zawierających dziwny płyn, który jak się szybko okazuje, zawiera aktywny, genetycznie wzmocniony wirus, potrafiący w zastraszającym tempie zatrzymać pracę ludzkiego układu oddechowego. Co więcej, z każdym zarażeniem wirus rośnie w siłę, co sprawia, że staje się praktycznie niezniszczalny.

Masterton przedstawia czytelnikowi całą plejadę bohaterów, których losy splatają się ze sobą w zaskakujący sposób. Edmond Chandler to lekarz, który jako jeden z pierwszych zaczyna odkrywać tajemnicę rozprzestrzeniającego się w Anglii wirusa. Chandler boryka się z mrocznymi tajemnicami z przeszłości, jednocześnie odkrywając, że jego żona zdradza go z własnym bratem. Na domiar złego, żaden z wysoko postawionych lekarzy nie chce uwierzyć ostrzeżeniom Edmonda, że kraj nawiedza widmo epidemii. Sprawę zatuszować chce między innymi Reynard Kelly, senator i kandydat na prezydenta USA, do którego należy las na którym odnaleziono wrak. Bezwzględny polityk nie cofnie się przed niczym, co pozwoli mu zatrzymać stanowisko i ukryć fakt, że spiskował on w czasie wojny z nazistami i zdradził swój kraj. 

Równolegle do wydarzeń dotyczących samolotu poznajemy w Sztokholmie Humphreya Browne’a – byłego członka zespołu odpowiedzialnego za wyszukiwanie byłych nazistów, którzy po wojnie rozjechali się po całym świecie. Trafia on przypadkiem na trop Klausa Hermanna – zbrodniarza wojennego. Do akcji wkracza Bill Bennett – agent specjalny, odpowiedzialny za precyzyjne akcje w terenie, wynajęty przez wysoko postawionych ludzi by pozbyć się Hermanna. Okazuje się, że nazista jest naukowcem i być może jedyną nadzieją ludzkości na powstrzymanie rozprzestrzeniającego się w zastraszającym tempie wirusa.

Oprócz wyżej wymienionych bohaterów, Masterton wprowadza jeszcze wielu drugoplanowych postaci, którzy jednak odegrają bardzo dużą rolę w biegu wydarzeń. Czytelnik ma wrażenie,  że śledzi przełomowe wydarzenia, że coś ważnego odbywa się tuż obok niego, a jednocześnie czuje, że bieg historii mogą zmieniać nie tylko wielcy ludzie.

W „Kondorze” Masterton ociera się o ważne tematy, takie jak odpowiedzialność, uczciwość i zdrada. Autor pokazuje nam świat brudnej polityki, w której liczą się wpływy, reputacja i szanse na zrobienie kariery, a nie ludzkie życie. Z przerażeniem obserwujemy zarazę, która jest jedynie pretekstem by obnażyć prawdziwe oblicze człowieka. Ofiar nie widzimy bezpośrednio, słyszymy o nich jedynie z opowieści lekarzy zajmujących się sprawą, dlatego też trudno stwierdzić, że epidemia stanowi tu kwestię pierwszorzędną, pomimo, że jest katalizatorem większości wydarzeń.

„Kondor” to bardzo dobra powieść sensacyjna, w której bardzo wiele wątków układa się w jedną, spójną całość. Trzeba przyznać, że nadmiar bohaterów potrafi czasem utrudnić, jednak Brytyjczyk radzi sobie z biegiem wydarzeń doskonale i nawet na moment nie pozwala czytelnikowi usnąć. Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę miłośnikom konspiracyjnych thrillerów, którzy chcą odpocząć od horrorów i sprawdzić jak Graham radzi sobie z innymi gatunkami.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 1998

Liczba stron: 349

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 8/10

Horror Online o MUZYCE Z ZAŚWIATÓW

Fani Mastertona pewnie mnie rozszarpią za te gorzkie słowa, sądzę jednak, że to właśnie oni mogą być najbardziej rozczarowani „Muzyką z zaświatów”. Książka nie tylko odbiega od znanego im schematu, ale także pozbawiona jest charakterystycznych cech stylu autora.

</span />

Oto fragment recenzji MUZYKI Z ZAŚWIATÓW, jaką Paweł Waśkiewicz napisał dla serwisu Horror Online. Całość dostępna pod poniższym linkiem:

 

http://horror.com.pl/books/recka.php?id=468

Recenzja książki KATIE MAGUIRE

To, że Masterton jest królem pisanego horroru jest niezaprzeczalnym faktem udowadnianym czytelnikowi regularnie od ponad 30 lat. Wierni fani Brytyjczyka wiedzą jednak doskonale, że nie tylko w tym gatunku literackim sprawdza się Graham. Oprócz poradników seksuologicznych i doskonałych powieści historycznych, nasz ulubieniec jest również autorem emocjonujących, oryginalnych i niejednokrotnie bardzo brutalnych thrillerów. Jednym z najnowszych przedstawicieli tego gatunku jest napisana w 2002 roku powieść „Katie Maguire”.

Masterton opanował do perfekcji kreację wiarygodnych osobowości, nie tylko męskich, ale również, co może dziwić, kobiecych. W powieściach takich jak „Bonnie Winter”, czy „Koszmar” mamy do czynienia z pierwszoplanową postacią kobiecą, skonstruowaną w taki sposób, że czytając o jej przygodach naprawdę ciężko uwierzyć, że wyszła ona spod pióra mężczyzny. Pomimo tej kobiecej „oprawy”, wspomniane książki Grahama pozostają rasowymi thrillerami, dramatycznymi i kipiącymi akcją. W ten nurt wpisują się również przygody Katie Maguire, ambitnej policjantki pracującej dla Irlandzkiej policji zwanej Garda Síochána. Hrabstwo Cork, w którym toczy się akcja opisana jest fantastycznie, co przyszło Mastertonowi z łatwością, ponieważ przez lata mieszkał właśnie w tym miejscu. Malownicza, wiecznie zielona wyspa, ze słońcem mieniącym się w rzekach to idealne miejsce na atak seryjnego, krwawego mordercy, prawda?

Bohaterka cały czas przeżywa echa tragedii z przeszłości – straciła nowonarodzone dziecko. Jej małżeństwo również nie rokuje dobrze na przyszłość – mąż nie może się odnaleźć i raz za razem wchodzi w konflikty z prawem – być może wmieszany jest w sprawę zaginięcia pewnego biznesmena, którą prowadzi Katie. W tym samym czasie na jednej z farm zostaje odnaleziony zbiorowy grób, a w nim kilkanaście szkieletów. Kości są dokładnie obrane z mięsa, a przy każdej zawieszona jest maleńka laleczka, przypominająca rytuały Voo-Doo. Szkielety są bardzo stare, dlatego też policja próbuje przeforsować zamknięcie śledztwa. Szybko okazuje się jednak, że tajemniczy oprawca postanawia kontynuować swoje dzieło, co prowadzi do zniknięcia kolejnych ofiar. Maguire musi powstrzymać mordercę, zanim dokończy on starożytny rytuał, mający sprowadzić na ziemię potężną celtycką wiedźmę – Morrigain. Katie weźmie udział w prawdziwym wyścigu z czasem, próbując wytropić mordercę, zanim on wytropi ją. A jest już bardzo blisko…

Na oficjalnej stronie autora powieść „Katie Maguire” zakwalifikowana jest jako horror, aczkolwiek zdecydowanie więcej w niej mrocznego thrillera. Poziom brutalności został jednak zachowany i pod tym względem przygody dzielnej gwardzistki mogą konkurować z najbardziej krwawymi powieściami grozy. Szokujące momenty opisujące koszmarne tortury na w pełni świadomych kobietach mogą przewrócić wszystkie wnętrzności do góry nogami.

Największymi plusem książki jest intryga, która trzyma w napięciu do samego końca, aż do zaskakującego finału i nieźle skonstruowany wątek obyczajowy. Niestety parę wad również by się znalazło – do największych należą występujące gdzieniegdzie dłużyzny, a także parę naiwnych momentów. Mimo wszystko warto zapoznać się z książką, gdyż niecodzienna bohaterka, oryginalna fabuła i mocny klimat zbrodni w regionie malowniczej Irlandii potrafią robić wrażenie.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 2002

Liczba stron: 332

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki DRAPIEŻCY

Graham Masterton inspirował się w swojej twórczości wieloma sławnymi nazwiskami. Zdarzało mu się w swoim stylu przerabiać historie tworzone przez Andersena, Blackwooda, czy Carrolla. Tym razem padło na kolejnego wielkiego mistrza – „Drapieżcy” to istny hołd dla prozy H.P. Lovecrafta i właśnie cytatem z jego „Zmór w domu czarownic” zaczyna się powieść Grahama. 

Mitologia Cthulhu, którą wykreował Samotnik z Providence, posłużyła Mastertonowi jako punkt wyjścia dla jednej z najbardziej tajemniczych książek, które wyszły spod jego ręki. Protagonistą, któremu przyjdzie zmierzyć się z Praistotami jest David Williams – mężczyzna po przejściach, który po rozstaniu z żoną wprowadza się wraz ze swoim synem do starej, wiktoriańskiej rezydencji, by podjąć się jej generalnej renowacji. Wraz z nimi do Fortyfoot House, który pełnił kiedyś rolę sierocińca, wprowadza się młoda, atrakcyjna dziewczyna o imieniu Liz. Tajemniczy budynek nie pozwoli bohaterom spokojnie spać – już w samym jego architektonicznym kształcie kryją się groźne tajemnice, nie mówiąc już o tym, co czai się w jego wnętrzu.

Z pozoru niematerialne zagrożenia przeistacza się z festiwalu dźwięków, kroków i świateł w coś naprawdę krwiożerczego. W życiu Davida pojawią się wiedźmy, mężczyźni w czarnych garniturach i cylindrach potrafiący podróżować w czasie, czy mordercza istota przypominająca skrzyżowanie człowieka z wielkim szczurem. Zaczynają ginąć postronni ludzie, zagrożone jest także życie rezydentów sierocińca, a wszystko to jest zapowiedzią prawdziwej Apokalipsy, której korzenie sięgają czasów na długo przed nastaniem człowieka.

Akcja „Drapieżców” rozkręca się bardzo powoli, a napięcie i atmosfera grozy dawkowana jest za pomocą świetnie skonstruowanych opisów i dialogów. Bohaterowie powoli wkraczają w paszczę szaleństwa, nie potrafiąc odróżnić jawy od snu, a teraźniejszości od przeszłości i przyszłości. Powieści zdarzają się delikatne dłużyzny, ale nie męczą one dzięki świetnym komentarzom i przemyśleniom wpisanym przez Mastertona w usta bohaterów. Dodatkowo do książki przykuwają brutalne, sugestywne jak na horror przystało, sceny.

Istotnym wątkiem „Drapieżców” są podróże w czasie – dom w którym toczy się akcja przejawia właściwości charakterystyczne dla sumeryjskiej magii, dzięki czemu postacie mogą swobodnie cofać się do przeszłości, bądź zajrzeć w przyszłość. Dzięki temu zabiegowi książka ta wyróżnia się na tle innych pozycji Mastertona – jest mroczniejsza i bardziej złożona fabularnie.

Powieść nie pozbawiona jest oczywiście wad. Wyjątkowo irytuje beztroska i głupota bohaterów, którzy w pewnym momencie zachowują się całkowicie irracjonalnie. David zamiast uciekać, chociażby po to by ratować swoje dziecko, zostaje w Fortyfoot House, narażając się świadomie na niebezpieczeństwo. No ale cóż, gdyby uciekł, nie mielibyśmy co czytać…

„Drapieżcy” to pozycja warta uwagi, gdyż pomimo kilku wad nie nudzi czytelnika, a zabiera go w interesującą podróż w czasie, do korzeni prastarej cywilizacji. Jak to zwykle u Mastertona bywa, książka jest brutalna, a akcja poprzecinana jest scenami sugestywnego seksu. Standardowo, powieść cierpi też na brak mocnego finału – zakończenie pozostawiło u mnie spory niedosyt. Można było je znacznie rozbudować, a tak miałem wrażenie, że Graham musiał ją na szybko skończyć. Mimo to, końcówka utrzymuje poziom reszty powieści, mogę więc z czystym sumieniem polecić „Drapieżców” – to pozycja obowiązkowa dla miłośników Mastertona, mitologii Cthulhu, czy po prostu dobrego horroru.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 317
Format: 12,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki BRYLANT

Graham Masterton jako autor, znany i kojarzony jest głównie z horrorem, thrillerem i powieścią sensacyjną.  Mało, kto pamięta, że w dorobku Grahama możemy znaleźć „perełki”, które to w znacznym stopniu odbiegają w tematyce od wymienionych gatunków. Mowa o powieści historycznej. Za stan takiej rzeczy można uznać fakt, że w Polsce zostało wydanych zaledwie kilka z jego powieści historycznych, w dodatku w latach 90-tych, których to tylko jedna doczekała się ponownego wznowienia.  Nie mniej jednak nie patrząc na stan „wiekowych” wydań warto się zapoznać z tym jakże niezwykle cennym dorobkiem pisarza. Takim klejnotem niewątpliwie jest "Brylant", książka napisana na początku lat, 80’-tych,który to okres przez wielu uważany jest za najlepszy w całej dotychczasowej karierze Mastertona.

Powieść ta ukazuje życie w świecie poszukiwaczy diamentów – Kimberley. Barney Blitz, główna postać powieści, nie wiedzie łatwego życia. Barney jest Żydem mieszkającym w Londynie wraz z bratem Joelem i matką, która jest osobą chorą psychicznie.  Codzienne ekscesy matki doprowadzają w końcu do tego, że starszy brat Barneya – Joel postanawia opuścić rodzinny dom i wyrusza do Afryki. Młodszy z braci Blitzów pozostaje z matką. Wtedy też Barney doświadcza pierwszego miłosnego nieszczęścia, które to już nie opuści go do końca życia. Trudy życia z matką znajdują swój dramatyczny finał w scenie, która to nie pozwala nam zapomnieć z czego słynie Masterton. Takich momentów, w których wstrzymujemy oddech znajdziemy w książce więcej.  

W dalszej części powieści autor ukazuje podróż, jaką Barney musiał przebyć, aby znaleźć swoje miejsce i szczęście. Tym miejscem jest Kimberley miasteczko górnicze leżące na południu Afryki. Wraz z rozwojem akcji jesteśmy jednocześnie świadkami przemiany, jaką przechodzi Barney. Z młodego mężczyzny szukającego sensu i miejsca na tym świecie, do ogarniętego żądzą posiadania potentata diamentowego. Jednak cena, którą Barney będzie musiał okupić za swój luksus okaże się bardzo wysoka.  Masterton ukazuje nam prawdę starą i znaną jak ludzka zachłanność, że pieniądze szczęścia nie dają. Jednocześnie fakt, kim jesteśmy, jaki jest kolor naszej skóry, jaką religię wyznajemy sprawia, że z miejsca jesteśmy lubiani, akceptowani lub mieszani z błotem.  

Nie mniejszą rolę w powieści odgrywa "Natalia Star" – gigantyczny diament, który pokazuje nam, że niektóre skarby tego świata nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Ów diament jednakże jest jednocześnie ceną, jaką Barney musi zapłacić za wszystkie swoje błędy i wyrazem niezłomnej miłości do kobiety, którą to stracił na zawsze.  Brylant posiada wszystkie cechy, jakie znajdziemy w najlepszych powieściach Mastertona. Wyraziści bohaterowie, ciekawa historia, świetnie opisane życie i świat ukazany w powieści, proste przesłanie  – wszystko to sprawia, że nie możemy odpocząć i z zaciekawieniem śledzimy losy braci Blitzów.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 592
Format: 11,5 x 18

Recenzja książki WENDIGO po raz drugi

Jedna z ostatnich powieści Grahama Mastertona nie miała ze mną łatwej przeprawy. Kiedy w 2007 roku po raz pierwszy zapoznałem się z tekstem, uznałem go za typowego przeciętniaka, który nie wyróżnia się kompletnie niczym. Teraz wziąłem się za lekturę jeszcze raz i muszę przyznać, że wrażenia mam w zasadzie zupełnie inne. Jak Masterton poradził sobie z Wendigo – duchem lasu, o którym pisali już zarówno klasycy jak Algernon Blackwood, jak i wyrobnicy jak Joseph Citro?

Masterton odkurzył kolejnego demona z indiańskiej mitologii i osadził go, jak to ma w zwyczaju, we współczesnej opowieści. Tym razem padło na Wendigo – tropiciela, drapieżnika, myśliwego, ducha lasów. Ponieważ Graham doskonale czuje się w kulturze Indian, możemy się spodziewać bardzo klimatycznej historii. Niestety, to co rzuca się w oczy, to brak odpowiedniej historiografii, czyli opisów dawnych legend, czy przykładów działań pradawnej magii na przestrzeni wieków. Większa ilość takich informacji „uwiarygodnia” historię i ułatwia czytelnikowi wsiąknięcie w powieść.

Już na samym początku główna bohaterka – Lily Blake, agentka nieruchomości, zostaje we własnym domu zaatakowana przez dwóch zamaskowanych mężczyzn. Lily zostaje podpalona żywcem, zwyzywana od wiedźm, a jej dzieci zostają uprowadzone. Cały terror mający miejsce we własnym domostwie przypomina tragizmem i poziomem przerażenie pierwsze, koszmarne sceny w „Tengu”. Tym razem jednak bohaterce udaje się ujść z życiem. Rozpoczyna się szeroko zakrojone śledztwo, a głównym podejrzanym zostaje były mąż Lily. FBI jest jednak bezsilne. Bohaterka na własną rękę wynajmuje prywatnego detektywa, który z kolei skontaktuje ją z szamanem Georgem Żelaznym Piechurem. Szaman to człowiek przebiegły i niebezpieczny, ale obiecuje odnaleźć dzieci w zamian za zwrot świętych ziem zabranych Indianom pod luksusową, komercyjną zabudowę.

Bohaterka nie ma wyjścia – zgadza się na warunki, chociaż ziemia stanowiąca przedmiot umowy nie jest jej własnością. Indianin wzywa Wendigo – ducha tropiciela, który podąża śladem dzieci, zostawiając za sobą rozerwane ciała każdego, kto stanie mu na drodze. Gdy Lily dowiaduje się w jaki sposób działa Wendigo, stara się go odwołać. Jest jednak mały problem – przywołanego ducha nie można powstrzymać. Nie mogąca dotrzymać umowy bohaterka ściąga na siebie gniew pradawnego demona i będzie musiała walczyć o swoje życie. A jak powszechnie wiadomo – najlepszą obroną jest atak.

Powieść „Wendigo” nie wykracza poza wcześniej rozwinięty i bardzo popularny u Mastertona schemat. Akcja sunie równym tempem do wydumanego i nieprawdopodobnego, ale rozrywkowego finału, w którym ostatecznie dobro triumfuje. A może jednak nie?

„Wendigo” to powieść świetnie napisana, wypełniona dobrze nakreślonymi postaciami, bardzo klimatyczna, chociaż nieskomplikowana fabularnie. Nie ma w niej wprawdzie za wiele powodów do strachu, więc czytelnik może spokojnie połknąć ją w jeden, czy dwa wieczory. Jest to po prostu solidna książka, która dostarczy trochę niewymagającej, ale za to jakże przyjemnej rozrywki.
    


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 271
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki ZAKLĘCI

Powieści Mastertona są w Polsce łatwo dostępne i bardzo popularne. Jednak zdarzają się tytuły, które dawno nie były wznawiane i coraz trudniej je zdobyć. Paradoksalnie – najlepszym przykładem na to nie są najgorsze książki, a jedna z najlepszych, jaką udało się popełnić Brytyjczykowi – „Zaklęci”. Skąd ta optymistyczny wyrok już na samym początku? Otóż powieść ta posiada pewną ukrytą właściwość, jakże cenioną przez czytelników. Potrafi mianowicie naprawdę przerazić.

Masterton przyzwyczaił nas zarówno do oryginalnych pomysłów, jak i pokserowanych fabuł. Niektóre powieści czytało się z zainteresowaniem, ale spokojnie, inne za to wywoływały na plecach ciarki przerażenia. Tak właśnie jest z „Zaklętymi” – z kart powieści wylewa się tajemniczy, klaustrofobiczny klimat, w którym odnajdują się wiarygodni, życiowi, dobrze skonstruowani bohaterowie.

Głównym protagonistą jest Jack Reed – właściciel sieci zakładów tłumików i opon. To mąż i ojciec kilkuletniego Randy’ego, przeciętny facet, mający swoje słabości, wzloty i upadki. Nie jest niezłomny – związek z żoną zdaje się wypalać, w przeciwieństwie do relacji z przyjaciółką, która rozwija się gwałtownie i ma szanse się rozwinąć. Jack pewnego dnia odnajduje starą, gotycką budowlę i zakochuje się w niej. Pogoń za niespełnionym marzeniem pcha Reeda do zakupu posiadłości, którą bohater chce przerobić na klub wiejski. Opuszczony od dziesięcioleci budynek skrywa jednak mroczną, krwawą tajemnicę – był kiedyś zakładem dla najbardziej zdegenerowanych psychopatów. Wszyscy pensjonariusze zniknęli w tajemniczych okolicznościach, jednak nie odeszli – do tej pory zaklęci są w ścianach budynku, czekając na uwolnienie. Chcąc nie chcąc – Reed będzie musiał przyczynić się do uwolnieniach przestępców za pomocą starożytnych, druidycznych rytuałów. Stawką stanie się życie jego syna.

U Grahama oczywiście zawsze możemy się spodziewać ciekawych pomysłów – w „Zaklętych” pradawne rytuały magii celtyckiej splatają się ze współczesnymi historiami, tworząc mieszankę wybuchową. Kluczem do ukończenia rytuału „przejścia” jest wygrywana melodia ze „Szczurołapa z Hamelin”, a tajemnicze słowa czytelnik słyszy nieprzerwanie w swojej głowie :

Lavender blue, dilly-dilly
Lavender green
Here I am king, dilly-dilly
You shall be queen

Dodatkowym atutem tej świetnej powieści są doskonałe opisy dramatycznych wydarzeń, których kulminacja następuje w finale książki. Jack Reed stanie w nim przed koszmarnym wyborem, którego nie przytoczę, by nie psuć zabawy tym, którzy powieści jeszcze nie czytali.

Czy powieść ma wady? Jedyną, bardzo wyraźną, jest jej objętość, gdyż książka mogła by być dłuższa. Autor powinien więcej miejsca poświęcić brutalnym morderstwom, którym w spokoju oddają się wypuszczone dusze psychopatów. Bohater rozprawia się z nimi trochę zbyt szybko, a cała uwaga pisarza poświęcona jest finałowej walce z przywódcą zbrodniarzy – tajemniczym i przerażającym Quintusem Millerem. Dodatkową wadą niezależną od jakości samej historii jest koszmarne tłumaczenie Juliusza Garzteckiego, w dodatku ewidentnie odpuszczone przez dział korekty – polskie wydanie jest pełne błędów, literówek i niezgrabności słownych. Mimo to, każdy fan naprawdę dobrego horroru powinien czym prędzej zapoznać się z „Zaklętymi”. To zdecydowanie jedna z lepszych historii spod pióra brytyjskiego mistrza grozy.   

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 268
Format: 12,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 10/10