Recenzja książki WYBUCH

„Wybuch” to powieść, która pojawiła się na rynku wydawniczym praktycznie znikąd. Bez dużej promocji, bez długich zapowiedzi – sam trafiłem na nią zupełnie przypadkiem, przeglądając zasoby nowo odkrytej księgarni. Masterton postanowił iść z duchem czasu i wpasować się w powstały po 2001 roku trend na powieści o atakach terrorystycznych. Atak na World Trade Center spowodował wysyp tego typu książek, które o dziwo sprzedawały się bardzo dobrze, pomimo niepokojów społecznych i ogólnego strachu o własne bezpieczeństwo. A może właśnie to było główną przyczyną popularności tego typu literatury?

Akcja „Wybuchu” toczy się  w słonecznej Kalifornii. Wzięty scenarzysta Frank Bell mieszka z żoną i synem w Los Angeles, wiodąc szczęśliwe życie, aż do momentu, kiedy potworny wypadek odbiera mu jedyne dziecko. Mały Danny po wybuchu podłożonej przez zamachowca samobójcę bomby, zostaje ranny. Odłamek, który dostał się do ciała chłopca nie został przez jego ojca wykryty na czas, co doprowadza do śmierci Danny’ego. Żona Franka jest zrozpaczona, obwinia go o niedopatrzenie, a w efekcie także o śmierć dziecka. Bohater jest załamany – jego małżeństwo się rozpada, a do tego zaczyna widywać ducha swojego syna. Tuż po wybuchu Frank poznaje tajemniczą kobietę, która wdaje się z nim w romans. Wszystkie wydarzenia pchają bohatera na skraj załamania nerwowego, a to przecież dopiero początek powieści. Organizacja Dar Tariki Tariquat – komórka terrorystyczna, dążąca do zniszczenia amerykańskiego przemysłu rozrywkowego planuje bowiem kolejne ataki. Tylko czy aby na pewno stoją za nią typowi terroryści?

W „Wybuchu” klasyczny thriller miesza się z opowieścią o duchach, chociaż trudno powieść tę zakwalifikować do grona horrorów. Historia Franka Bella, który sam w sobie jest średnio interesującą postacią, porusza wiele ciekawych wątków, które Masterton pokazuje dość brutalnie, bez owijania w bawełnę. Śmierć dziecka to rzadkość w powieściach Grahama, autor zazwyczaj unika tego tematu. Tym razem jest ona opisana bardzo dobitnie, ze szczegółową relacją z rozpadu małżeństwa nie potrafiącego poradzić sobie z tragedią.

Nowością jest także środowisko w którym rozgrywa się akcja – terroryści podkładają bomby pod wytwórnie, studia i stacje filmowe – tylko tutaj możemy przeczytać o wybuchu ładunków w studio Disneya, czy Universal.

Kolejnym ciekawym aspektem powieści jest ugrupowanie Dar Tariki Tariquat i ich motywy. Nie będę pisał o nich, ponieważ wyjawienie tej tajemnicy popsuło by przyjemność z czytania tym, którzy „Wybuchu” jeszcze nie kupili. Zdradzę tylko, że nie jest to zwykła, arabska komórka terrorystyczna, a powód dla którego sieją zniszczenie jest przewrotny, interesujący i bardzo mocno potrafi dać czytelnikowi do myślenia.

Kolejnym ważnym elementem powieści są duchy, których świat przenika się z tym, w którym żyją ludzie. Książka posiada elementy klasycznego ghost story, z objawieniami, seansami  i jasnowidzami na pierwszym planie. Wszystko to wciąga na tyle, że z każdą kolejną stroną będziecie ciekawi, czy Frank Bell powstrzyma zamachowców, a także odnajdzie brakujące elementy układanki, które pozwolą duszy jego syna spokojnie odejść w zaświaty.

Na koniec ciekawostka – Frank Bell jest w powieści autorem scenariusza serialu „Gdyby świnki potrafiły śpiewać”, co jest oczywiście nawiązaniem do nigdy nie dokończonej powieści Mastertona o tym samym tytule. W zamierzeniu, jest to historia dwóch nieokrzesanych braci, którzy zakładają zespół muzyczny. W „Wybuchu” przeczytamy kilka dialogów i dowiemy się co nieco o przygodach dwóch braci.

Powieść mogę z czystym sercem polecić naprawdę każdemu. „Wybuch” to świetna opowieść o zemście, utracie kogoś bliskiego, bolesnej rzeczywistości, no i oczywiście o duchach. Chociaż powstała spontanicznie, na potrzeby rynku, to jest bardzo przemyślana, dojrzała i zaskakująca. Tę książkę po prostu koniecznie trzeba przeczytać.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 319
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki KONDOR

Apokaliptyczna wizja zagłady świata, w którym żyjemy wyszła Mastertonowi doskonale już w latach 70-tych, kiedy powstawała „Zaraza”. Podobne motywy czekały nas kilka lat później  w powieści „Głód”. Graham szybko zatęsknił za możliwością zdziesiątkowania całych narodów za pomocą kilku stron, dlatego też w głowie urodził się mu pomysł na kolejną książkę katastroficzną. Tym razem jednak zagłada zeszła na drugi plan, na pierwszy wyskoczyła zaś polityczna intryga, której nie powstydziliby się nawet najwięksi specjaliści od powieści szpiegowskich i sensacyjnych.

„Kondor” jest w zasadzie mocnym thrillerem, który pokazuje czytelnikowi wydarzenia wpływające na bieg historii świata. Już w pierwszym rozdziale mały chłopiec, który gubi się w lesie, odnajduje zakopany wrak niemieckiego samolotu z czasów II Wojny Światowej. Przeszukując go, natrafia na 6 fiolek zawierających dziwny płyn, który jak się szybko okazuje, zawiera aktywny, genetycznie wzmocniony wirus, potrafiący w zastraszającym tempie zatrzymać pracę ludzkiego układu oddechowego. Co więcej, z każdym zarażeniem wirus rośnie w siłę, co sprawia, że staje się praktycznie niezniszczalny.

Masterton przedstawia czytelnikowi całą plejadę bohaterów, których losy splatają się ze sobą w zaskakujący sposób. Edmond Chandler to lekarz, który jako jeden z pierwszych zaczyna odkrywać tajemnicę rozprzestrzeniającego się w Anglii wirusa. Chandler boryka się z mrocznymi tajemnicami z przeszłości, jednocześnie odkrywając, że jego żona zdradza go z własnym bratem. Na domiar złego, żaden z wysoko postawionych lekarzy nie chce uwierzyć ostrzeżeniom Edmonda, że kraj nawiedza widmo epidemii. Sprawę zatuszować chce między innymi Reynard Kelly, senator i kandydat na prezydenta USA, do którego należy las na którym odnaleziono wrak. Bezwzględny polityk nie cofnie się przed niczym, co pozwoli mu zatrzymać stanowisko i ukryć fakt, że spiskował on w czasie wojny z nazistami i zdradził swój kraj. 

Równolegle do wydarzeń dotyczących samolotu poznajemy w Sztokholmie Humphreya Browne’a – byłego członka zespołu odpowiedzialnego za wyszukiwanie byłych nazistów, którzy po wojnie rozjechali się po całym świecie. Trafia on przypadkiem na trop Klausa Hermanna – zbrodniarza wojennego. Do akcji wkracza Bill Bennett – agent specjalny, odpowiedzialny za precyzyjne akcje w terenie, wynajęty przez wysoko postawionych ludzi by pozbyć się Hermanna. Okazuje się, że nazista jest naukowcem i być może jedyną nadzieją ludzkości na powstrzymanie rozprzestrzeniającego się w zastraszającym tempie wirusa.

Oprócz wyżej wymienionych bohaterów, Masterton wprowadza jeszcze wielu drugoplanowych postaci, którzy jednak odegrają bardzo dużą rolę w biegu wydarzeń. Czytelnik ma wrażenie,  że śledzi przełomowe wydarzenia, że coś ważnego odbywa się tuż obok niego, a jednocześnie czuje, że bieg historii mogą zmieniać nie tylko wielcy ludzie.

W „Kondorze” Masterton ociera się o ważne tematy, takie jak odpowiedzialność, uczciwość i zdrada. Autor pokazuje nam świat brudnej polityki, w której liczą się wpływy, reputacja i szanse na zrobienie kariery, a nie ludzkie życie. Z przerażeniem obserwujemy zarazę, która jest jedynie pretekstem by obnażyć prawdziwe oblicze człowieka. Ofiar nie widzimy bezpośrednio, słyszymy o nich jedynie z opowieści lekarzy zajmujących się sprawą, dlatego też trudno stwierdzić, że epidemia stanowi tu kwestię pierwszorzędną, pomimo, że jest katalizatorem większości wydarzeń.

„Kondor” to bardzo dobra powieść sensacyjna, w której bardzo wiele wątków układa się w jedną, spójną całość. Trzeba przyznać, że nadmiar bohaterów potrafi czasem utrudnić, jednak Brytyjczyk radzi sobie z biegiem wydarzeń doskonale i nawet na moment nie pozwala czytelnikowi usnąć. Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę miłośnikom konspiracyjnych thrillerów, którzy chcą odpocząć od horrorów i sprawdzić jak Graham radzi sobie z innymi gatunkami.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 1998

Liczba stron: 349

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 8/10

Horror Online o MUZYCE Z ZAŚWIATÓW

Fani Mastertona pewnie mnie rozszarpią za te gorzkie słowa, sądzę jednak, że to właśnie oni mogą być najbardziej rozczarowani „Muzyką z zaświatów”. Książka nie tylko odbiega od znanego im schematu, ale także pozbawiona jest charakterystycznych cech stylu autora.

</span />

Oto fragment recenzji MUZYKI Z ZAŚWIATÓW, jaką Paweł Waśkiewicz napisał dla serwisu Horror Online. Całość dostępna pod poniższym linkiem:

 

http://horror.com.pl/books/recka.php?id=468

Recenzja książki KATIE MAGUIRE

To, że Masterton jest królem pisanego horroru jest niezaprzeczalnym faktem udowadnianym czytelnikowi regularnie od ponad 30 lat. Wierni fani Brytyjczyka wiedzą jednak doskonale, że nie tylko w tym gatunku literackim sprawdza się Graham. Oprócz poradników seksuologicznych i doskonałych powieści historycznych, nasz ulubieniec jest również autorem emocjonujących, oryginalnych i niejednokrotnie bardzo brutalnych thrillerów. Jednym z najnowszych przedstawicieli tego gatunku jest napisana w 2002 roku powieść „Katie Maguire”.

Masterton opanował do perfekcji kreację wiarygodnych osobowości, nie tylko męskich, ale również, co może dziwić, kobiecych. W powieściach takich jak „Bonnie Winter”, czy „Koszmar” mamy do czynienia z pierwszoplanową postacią kobiecą, skonstruowaną w taki sposób, że czytając o jej przygodach naprawdę ciężko uwierzyć, że wyszła ona spod pióra mężczyzny. Pomimo tej kobiecej „oprawy”, wspomniane książki Grahama pozostają rasowymi thrillerami, dramatycznymi i kipiącymi akcją. W ten nurt wpisują się również przygody Katie Maguire, ambitnej policjantki pracującej dla Irlandzkiej policji zwanej Garda Síochána. Hrabstwo Cork, w którym toczy się akcja opisana jest fantastycznie, co przyszło Mastertonowi z łatwością, ponieważ przez lata mieszkał właśnie w tym miejscu. Malownicza, wiecznie zielona wyspa, ze słońcem mieniącym się w rzekach to idealne miejsce na atak seryjnego, krwawego mordercy, prawda?

Bohaterka cały czas przeżywa echa tragedii z przeszłości – straciła nowonarodzone dziecko. Jej małżeństwo również nie rokuje dobrze na przyszłość – mąż nie może się odnaleźć i raz za razem wchodzi w konflikty z prawem – być może wmieszany jest w sprawę zaginięcia pewnego biznesmena, którą prowadzi Katie. W tym samym czasie na jednej z farm zostaje odnaleziony zbiorowy grób, a w nim kilkanaście szkieletów. Kości są dokładnie obrane z mięsa, a przy każdej zawieszona jest maleńka laleczka, przypominająca rytuały Voo-Doo. Szkielety są bardzo stare, dlatego też policja próbuje przeforsować zamknięcie śledztwa. Szybko okazuje się jednak, że tajemniczy oprawca postanawia kontynuować swoje dzieło, co prowadzi do zniknięcia kolejnych ofiar. Maguire musi powstrzymać mordercę, zanim dokończy on starożytny rytuał, mający sprowadzić na ziemię potężną celtycką wiedźmę – Morrigain. Katie weźmie udział w prawdziwym wyścigu z czasem, próbując wytropić mordercę, zanim on wytropi ją. A jest już bardzo blisko…

Na oficjalnej stronie autora powieść „Katie Maguire” zakwalifikowana jest jako horror, aczkolwiek zdecydowanie więcej w niej mrocznego thrillera. Poziom brutalności został jednak zachowany i pod tym względem przygody dzielnej gwardzistki mogą konkurować z najbardziej krwawymi powieściami grozy. Szokujące momenty opisujące koszmarne tortury na w pełni świadomych kobietach mogą przewrócić wszystkie wnętrzności do góry nogami.

Największymi plusem książki jest intryga, która trzyma w napięciu do samego końca, aż do zaskakującego finału i nieźle skonstruowany wątek obyczajowy. Niestety parę wad również by się znalazło – do największych należą występujące gdzieniegdzie dłużyzny, a także parę naiwnych momentów. Mimo wszystko warto zapoznać się z książką, gdyż niecodzienna bohaterka, oryginalna fabuła i mocny klimat zbrodni w regionie malowniczej Irlandii potrafią robić wrażenie.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 2002

Liczba stron: 332

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki DRAPIEŻCY

Graham Masterton inspirował się w swojej twórczości wieloma sławnymi nazwiskami. Zdarzało mu się w swoim stylu przerabiać historie tworzone przez Andersena, Blackwooda, czy Carrolla. Tym razem padło na kolejnego wielkiego mistrza – „Drapieżcy” to istny hołd dla prozy H.P. Lovecrafta i właśnie cytatem z jego „Zmór w domu czarownic” zaczyna się powieść Grahama. 

Mitologia Cthulhu, którą wykreował Samotnik z Providence, posłużyła Mastertonowi jako punkt wyjścia dla jednej z najbardziej tajemniczych książek, które wyszły spod jego ręki. Protagonistą, któremu przyjdzie zmierzyć się z Praistotami jest David Williams – mężczyzna po przejściach, który po rozstaniu z żoną wprowadza się wraz ze swoim synem do starej, wiktoriańskiej rezydencji, by podjąć się jej generalnej renowacji. Wraz z nimi do Fortyfoot House, który pełnił kiedyś rolę sierocińca, wprowadza się młoda, atrakcyjna dziewczyna o imieniu Liz. Tajemniczy budynek nie pozwoli bohaterom spokojnie spać – już w samym jego architektonicznym kształcie kryją się groźne tajemnice, nie mówiąc już o tym, co czai się w jego wnętrzu.

Z pozoru niematerialne zagrożenia przeistacza się z festiwalu dźwięków, kroków i świateł w coś naprawdę krwiożerczego. W życiu Davida pojawią się wiedźmy, mężczyźni w czarnych garniturach i cylindrach potrafiący podróżować w czasie, czy mordercza istota przypominająca skrzyżowanie człowieka z wielkim szczurem. Zaczynają ginąć postronni ludzie, zagrożone jest także życie rezydentów sierocińca, a wszystko to jest zapowiedzią prawdziwej Apokalipsy, której korzenie sięgają czasów na długo przed nastaniem człowieka.

Akcja „Drapieżców” rozkręca się bardzo powoli, a napięcie i atmosfera grozy dawkowana jest za pomocą świetnie skonstruowanych opisów i dialogów. Bohaterowie powoli wkraczają w paszczę szaleństwa, nie potrafiąc odróżnić jawy od snu, a teraźniejszości od przeszłości i przyszłości. Powieści zdarzają się delikatne dłużyzny, ale nie męczą one dzięki świetnym komentarzom i przemyśleniom wpisanym przez Mastertona w usta bohaterów. Dodatkowo do książki przykuwają brutalne, sugestywne jak na horror przystało, sceny.

Istotnym wątkiem „Drapieżców” są podróże w czasie – dom w którym toczy się akcja przejawia właściwości charakterystyczne dla sumeryjskiej magii, dzięki czemu postacie mogą swobodnie cofać się do przeszłości, bądź zajrzeć w przyszłość. Dzięki temu zabiegowi książka ta wyróżnia się na tle innych pozycji Mastertona – jest mroczniejsza i bardziej złożona fabularnie.

Powieść nie pozbawiona jest oczywiście wad. Wyjątkowo irytuje beztroska i głupota bohaterów, którzy w pewnym momencie zachowują się całkowicie irracjonalnie. David zamiast uciekać, chociażby po to by ratować swoje dziecko, zostaje w Fortyfoot House, narażając się świadomie na niebezpieczeństwo. No ale cóż, gdyby uciekł, nie mielibyśmy co czytać…

„Drapieżcy” to pozycja warta uwagi, gdyż pomimo kilku wad nie nudzi czytelnika, a zabiera go w interesującą podróż w czasie, do korzeni prastarej cywilizacji. Jak to zwykle u Mastertona bywa, książka jest brutalna, a akcja poprzecinana jest scenami sugestywnego seksu. Standardowo, powieść cierpi też na brak mocnego finału – zakończenie pozostawiło u mnie spory niedosyt. Można było je znacznie rozbudować, a tak miałem wrażenie, że Graham musiał ją na szybko skończyć. Mimo to, końcówka utrzymuje poziom reszty powieści, mogę więc z czystym sumieniem polecić „Drapieżców” – to pozycja obowiązkowa dla miłośników Mastertona, mitologii Cthulhu, czy po prostu dobrego horroru.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 317
Format: 12,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki BRYLANT

Graham Masterton jako autor, znany i kojarzony jest głównie z horrorem, thrillerem i powieścią sensacyjną.  Mało, kto pamięta, że w dorobku Grahama możemy znaleźć „perełki”, które to w znacznym stopniu odbiegają w tematyce od wymienionych gatunków. Mowa o powieści historycznej. Za stan takiej rzeczy można uznać fakt, że w Polsce zostało wydanych zaledwie kilka z jego powieści historycznych, w dodatku w latach 90-tych, których to tylko jedna doczekała się ponownego wznowienia.  Nie mniej jednak nie patrząc na stan „wiekowych” wydań warto się zapoznać z tym jakże niezwykle cennym dorobkiem pisarza. Takim klejnotem niewątpliwie jest "Brylant", książka napisana na początku lat, 80’-tych,który to okres przez wielu uważany jest za najlepszy w całej dotychczasowej karierze Mastertona.

Powieść ta ukazuje życie w świecie poszukiwaczy diamentów – Kimberley. Barney Blitz, główna postać powieści, nie wiedzie łatwego życia. Barney jest Żydem mieszkającym w Londynie wraz z bratem Joelem i matką, która jest osobą chorą psychicznie.  Codzienne ekscesy matki doprowadzają w końcu do tego, że starszy brat Barneya – Joel postanawia opuścić rodzinny dom i wyrusza do Afryki. Młodszy z braci Blitzów pozostaje z matką. Wtedy też Barney doświadcza pierwszego miłosnego nieszczęścia, które to już nie opuści go do końca życia. Trudy życia z matką znajdują swój dramatyczny finał w scenie, która to nie pozwala nam zapomnieć z czego słynie Masterton. Takich momentów, w których wstrzymujemy oddech znajdziemy w książce więcej.  

W dalszej części powieści autor ukazuje podróż, jaką Barney musiał przebyć, aby znaleźć swoje miejsce i szczęście. Tym miejscem jest Kimberley miasteczko górnicze leżące na południu Afryki. Wraz z rozwojem akcji jesteśmy jednocześnie świadkami przemiany, jaką przechodzi Barney. Z młodego mężczyzny szukającego sensu i miejsca na tym świecie, do ogarniętego żądzą posiadania potentata diamentowego. Jednak cena, którą Barney będzie musiał okupić za swój luksus okaże się bardzo wysoka.  Masterton ukazuje nam prawdę starą i znaną jak ludzka zachłanność, że pieniądze szczęścia nie dają. Jednocześnie fakt, kim jesteśmy, jaki jest kolor naszej skóry, jaką religię wyznajemy sprawia, że z miejsca jesteśmy lubiani, akceptowani lub mieszani z błotem.  

Nie mniejszą rolę w powieści odgrywa "Natalia Star" – gigantyczny diament, który pokazuje nam, że niektóre skarby tego świata nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego. Ów diament jednakże jest jednocześnie ceną, jaką Barney musi zapłacić za wszystkie swoje błędy i wyrazem niezłomnej miłości do kobiety, którą to stracił na zawsze.  Brylant posiada wszystkie cechy, jakie znajdziemy w najlepszych powieściach Mastertona. Wyraziści bohaterowie, ciekawa historia, świetnie opisane życie i świat ukazany w powieści, proste przesłanie  – wszystko to sprawia, że nie możemy odpocząć i z zaciekawieniem śledzimy losy braci Blitzów.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 592
Format: 11,5 x 18

Recenzja książki WENDIGO po raz drugi

Jedna z ostatnich powieści Grahama Mastertona nie miała ze mną łatwej przeprawy. Kiedy w 2007 roku po raz pierwszy zapoznałem się z tekstem, uznałem go za typowego przeciętniaka, który nie wyróżnia się kompletnie niczym. Teraz wziąłem się za lekturę jeszcze raz i muszę przyznać, że wrażenia mam w zasadzie zupełnie inne. Jak Masterton poradził sobie z Wendigo – duchem lasu, o którym pisali już zarówno klasycy jak Algernon Blackwood, jak i wyrobnicy jak Joseph Citro?

Masterton odkurzył kolejnego demona z indiańskiej mitologii i osadził go, jak to ma w zwyczaju, we współczesnej opowieści. Tym razem padło na Wendigo – tropiciela, drapieżnika, myśliwego, ducha lasów. Ponieważ Graham doskonale czuje się w kulturze Indian, możemy się spodziewać bardzo klimatycznej historii. Niestety, to co rzuca się w oczy, to brak odpowiedniej historiografii, czyli opisów dawnych legend, czy przykładów działań pradawnej magii na przestrzeni wieków. Większa ilość takich informacji „uwiarygodnia” historię i ułatwia czytelnikowi wsiąknięcie w powieść.

Już na samym początku główna bohaterka – Lily Blake, agentka nieruchomości, zostaje we własnym domu zaatakowana przez dwóch zamaskowanych mężczyzn. Lily zostaje podpalona żywcem, zwyzywana od wiedźm, a jej dzieci zostają uprowadzone. Cały terror mający miejsce we własnym domostwie przypomina tragizmem i poziomem przerażenie pierwsze, koszmarne sceny w „Tengu”. Tym razem jednak bohaterce udaje się ujść z życiem. Rozpoczyna się szeroko zakrojone śledztwo, a głównym podejrzanym zostaje były mąż Lily. FBI jest jednak bezsilne. Bohaterka na własną rękę wynajmuje prywatnego detektywa, który z kolei skontaktuje ją z szamanem Georgem Żelaznym Piechurem. Szaman to człowiek przebiegły i niebezpieczny, ale obiecuje odnaleźć dzieci w zamian za zwrot świętych ziem zabranych Indianom pod luksusową, komercyjną zabudowę.

Bohaterka nie ma wyjścia – zgadza się na warunki, chociaż ziemia stanowiąca przedmiot umowy nie jest jej własnością. Indianin wzywa Wendigo – ducha tropiciela, który podąża śladem dzieci, zostawiając za sobą rozerwane ciała każdego, kto stanie mu na drodze. Gdy Lily dowiaduje się w jaki sposób działa Wendigo, stara się go odwołać. Jest jednak mały problem – przywołanego ducha nie można powstrzymać. Nie mogąca dotrzymać umowy bohaterka ściąga na siebie gniew pradawnego demona i będzie musiała walczyć o swoje życie. A jak powszechnie wiadomo – najlepszą obroną jest atak.

Powieść „Wendigo” nie wykracza poza wcześniej rozwinięty i bardzo popularny u Mastertona schemat. Akcja sunie równym tempem do wydumanego i nieprawdopodobnego, ale rozrywkowego finału, w którym ostatecznie dobro triumfuje. A może jednak nie?

„Wendigo” to powieść świetnie napisana, wypełniona dobrze nakreślonymi postaciami, bardzo klimatyczna, chociaż nieskomplikowana fabularnie. Nie ma w niej wprawdzie za wiele powodów do strachu, więc czytelnik może spokojnie połknąć ją w jeden, czy dwa wieczory. Jest to po prostu solidna książka, która dostarczy trochę niewymagającej, ale za to jakże przyjemnej rozrywki.
    


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 271
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki ZAKLĘCI

Powieści Mastertona są w Polsce łatwo dostępne i bardzo popularne. Jednak zdarzają się tytuły, które dawno nie były wznawiane i coraz trudniej je zdobyć. Paradoksalnie – najlepszym przykładem na to nie są najgorsze książki, a jedna z najlepszych, jaką udało się popełnić Brytyjczykowi – „Zaklęci”. Skąd ta optymistyczny wyrok już na samym początku? Otóż powieść ta posiada pewną ukrytą właściwość, jakże cenioną przez czytelników. Potrafi mianowicie naprawdę przerazić.

Masterton przyzwyczaił nas zarówno do oryginalnych pomysłów, jak i pokserowanych fabuł. Niektóre powieści czytało się z zainteresowaniem, ale spokojnie, inne za to wywoływały na plecach ciarki przerażenia. Tak właśnie jest z „Zaklętymi” – z kart powieści wylewa się tajemniczy, klaustrofobiczny klimat, w którym odnajdują się wiarygodni, życiowi, dobrze skonstruowani bohaterowie.

Głównym protagonistą jest Jack Reed – właściciel sieci zakładów tłumików i opon. To mąż i ojciec kilkuletniego Randy’ego, przeciętny facet, mający swoje słabości, wzloty i upadki. Nie jest niezłomny – związek z żoną zdaje się wypalać, w przeciwieństwie do relacji z przyjaciółką, która rozwija się gwałtownie i ma szanse się rozwinąć. Jack pewnego dnia odnajduje starą, gotycką budowlę i zakochuje się w niej. Pogoń za niespełnionym marzeniem pcha Reeda do zakupu posiadłości, którą bohater chce przerobić na klub wiejski. Opuszczony od dziesięcioleci budynek skrywa jednak mroczną, krwawą tajemnicę – był kiedyś zakładem dla najbardziej zdegenerowanych psychopatów. Wszyscy pensjonariusze zniknęli w tajemniczych okolicznościach, jednak nie odeszli – do tej pory zaklęci są w ścianach budynku, czekając na uwolnienie. Chcąc nie chcąc – Reed będzie musiał przyczynić się do uwolnieniach przestępców za pomocą starożytnych, druidycznych rytuałów. Stawką stanie się życie jego syna.

U Grahama oczywiście zawsze możemy się spodziewać ciekawych pomysłów – w „Zaklętych” pradawne rytuały magii celtyckiej splatają się ze współczesnymi historiami, tworząc mieszankę wybuchową. Kluczem do ukończenia rytuału „przejścia” jest wygrywana melodia ze „Szczurołapa z Hamelin”, a tajemnicze słowa czytelnik słyszy nieprzerwanie w swojej głowie :

Lavender blue, dilly-dilly
Lavender green
Here I am king, dilly-dilly
You shall be queen

Dodatkowym atutem tej świetnej powieści są doskonałe opisy dramatycznych wydarzeń, których kulminacja następuje w finale książki. Jack Reed stanie w nim przed koszmarnym wyborem, którego nie przytoczę, by nie psuć zabawy tym, którzy powieści jeszcze nie czytali.

Czy powieść ma wady? Jedyną, bardzo wyraźną, jest jej objętość, gdyż książka mogła by być dłuższa. Autor powinien więcej miejsca poświęcić brutalnym morderstwom, którym w spokoju oddają się wypuszczone dusze psychopatów. Bohater rozprawia się z nimi trochę zbyt szybko, a cała uwaga pisarza poświęcona jest finałowej walce z przywódcą zbrodniarzy – tajemniczym i przerażającym Quintusem Millerem. Dodatkową wadą niezależną od jakości samej historii jest koszmarne tłumaczenie Juliusza Garzteckiego, w dodatku ewidentnie odpuszczone przez dział korekty – polskie wydanie jest pełne błędów, literówek i niezgrabności słownych. Mimo to, każdy fan naprawdę dobrego horroru powinien czym prędzej zapoznać się z „Zaklętymi”. To zdecydowanie jedna z lepszych historii spod pióra brytyjskiego mistrza grozy.   

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 268
Format: 12,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 10/10


Recenzja książki ZARAZA po raz drugi (nagroda w KONKURSIE BŁYSKAWICOWYM)

Graham Masterton już od wielu lat potrafi wykreować niezwykle brutalne opowieści. Stopniowo wprowadza w całkiem realny świat, by potem ukazać sterylnie czystą masakrę i zło. Nie inaczej było w „Zarazie” (1977) – jednym z pierwszych thrillerów Brytyjczyka.

Pewnego dnia do szanowanego doktora, Leonarda Petriego, zgłasza się zdesperowany mężczyzna. Twierdzi, że jego syn przechodzi właśnie bardzo ciężką chorobę i tylko on (Petrie) może mu pomóc. Bohater szybko orientuje się, że coś jest nie tak. Dalsze badania wykazują, że chłopiec cierpiał (czas przeszły, gdyż nieszczęśnik zmarł w drodze do szpitala) na zmutowaną odmianę dżumy. Choroba rozprzestrzenia się szybciej niż chipsy na imprezie. Pociąga za sobą totalny chaos, wprowadzona zostaje kwarantanna, a w człowieku budzi się prawdziwa bestia…

Powieść podzielona jest na dwie księgi. Pierwsza ukazuje bezradność ludzi wobec szalejącego kataklizmu. Próby ratunku spełzają na niczym. Druga, nosi tytuł „Śmierć”. Zaprezentowana w niej wizja człowieka wobec zagłady nie napawa optymizmem przed rokiem 2012.

Tragedia ludzkości ukazana jest od kilku stron. Mamy okazję poznać punkt widzenia lekarza, szalonego naukowca, postępującego wbrew zasadom etyki, aktora – homoseksualisty i zwykłego sklepikarza. Każdy jest tak samo realistyczny i przerażający. Dzięki sprawnemu narratorowi, który prowadzi nas przez ten Armagedon, odkrywamy, że chciwość i egoizm są gorsze od dżumy. Wizja społeczeństwa, które musi żyć w spartańskich warunkach jest znakomitym tłem dla przemiany wewnętrznej naszego bohatera – Leonarda.

Lekarz usiłuje ratować swoją rodzinę (a zwłaszcza córkę, Prickles) i przyjaciół. Odnosi na tym polu tyle samo klęsk, co porażek. Nie mogło to przejść bez echa po zdrowym umyśle medyka. Dokonuje tytanicznego wysiłku, aby zachować w sobie resztki ludzkich uczuć. Czy mu się uda?

Warsztat literacki autor posiada niezwykle sprawny od najwcześniejszych lat twórczości. Na tej płaszczyźnie nie można mu niczego zarzucić. Magia słowa sprawia, że wprost nie można oderwać się od lektury. Niemałe zasługi ma w tym konformacja elementów fabuły. Historia głównego bohatera przeplata się z innymi wątkami. W ten sposób łakomstwo czytelnika rośnie. Chce się poznawać więcej i więcej…

Zakończenie, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Znów poczułem się, jakby autor potraktował mnie lekceważąco. Historia urwała się w momencie, w którym była najbardziej emocjonująca. Masterton nie pierwszy raz dowodzi, że ma z tym elementem problem.

Nie sposób uniknąć porównań do „Dżumy” Alberta Camusa i „Bastionu” Stephena Kinga. Obraz tragedii jednostki najlepiej skontrastować z tą pierwszą powieścią. Tam, spokojne społeczeństwo stara racjonalnie poradzić sobie z problemem. Masterton burzy romantyzm wydarzeń, ukazując ciemną stronę natury ludzkiej. „Bastion” to specyficzny akt zagłady po użyciu broni biologicznej. King zawarł tu elementy fantastyczne, które całkowicie zmieniają odbiór utworu. Brytyjczyk, natomiast, sprawia, że zastanawiamy się, czy ta tragedia nie mogłaby dotknąć nas samych…

Mimo nieporadnego zakończenia, powieść warta jest poświęcenia na nią kilku godzin. Ostrzegam, że trudno się oderwać. Specyficzny klimat, wartka akcja i wyraziści bohaterowie sprawiają, że „Zaraza” to prawdopodobnie najlepszy thriller Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Dominik Krzemiński
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 351
Format: 11,5 x 18,5

Recenzja książki DIABELSKI KANDYDAT po raz drugi

Masterton wielokrotnie w swoich thrillerach udowodnił, że potrafi bardzo sprawnie poruszać się po świecie wielkiej polityki. Każdy, kto chociaż trochę zna twórczość Brytyjczyka nie zdziwi się, kiedy usłyszy o epickich fabułach, pełnych nieprawdopodobnych zwrotów akcji i szalonych pomysłów. Graham tylko raz pokusił się o to, by napisać horror polityczny – a jest nim jego siódma książka w tym gatunku, nosząca tytuł „Diabelski kandydat”.

Pozycja ta nie przychodzi od razu czytelnikom na myśl, kiedy zaczyna się rozmowa o Mastertonie. Przyczyną jest brak wznowień, a jednocześnie pewna literacka trudność – tematyka kulis wyborów prezydenckich z horrorem w tle nie każdemu przypadła do gustu. W powieści poznajemy Jacka Russo – prawą rękę senatora Huntera Peala, jednego z najmocniejszych kandydatów na urząd prezydencki w USA. Russo jest PR-owcem, ale jednocześnie zwykłym człowiekiem ze słabością do kawy, szybkiego jedzenia i pięknych kobiet. Ta swojskość nadaje bohaterowi unikalnego charakteru i od razu zaskarbia sobie sympatie odbiorców – tym łatwiej jest nam śledzić jego przygotowania do kampanii. Jak to w powieściach Mastertona jednak często bywa, szybko zaczyna dziać się coś koszmarnego – spokojny, rzeczowy i bogobojny Hunter Peal zamienia się nagle w szokującego swoim ekstremistycznym, rasistowskim podejściem pieniacza. Oczyma oniemiałego, ale jednocześnie lojalnego Jacka Russo obserwujemy niecodzienną przemianę kandydata na prezydenta, wraz z nim starając się zrozumieć przyczyny tak skrajnej odmiany. Agresywne przemówienia o dziwo szybko zjednują sobie zwolenników, wyborcy dają się opętać roztaczanym przez Peala wizjom, a ilość głosów w prawyborach w błyskawicznym tempie rośnie. Zdaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać Huntera w wyścigu o Biały Dom, gdyż jego poczynaniami steruje sam Szatan. Kiedy co bardziej oporni przeciwnicy Peala zaczynają w tajemniczych okolicznościach ginąć, Russo będzie musiał stoczyć batalię z siłami ciemności, by uratować świat przed nieuchronnie zbliżającą się zagładą militarną. Pomoże mu w tym… sam papież.

Masterton w latach 80-tych był już pisarzem popularnym i rozpoznawalnym, ale nadal doskonalił swój warsztat. „Diabelski kandydat” jest świetnym przykładem sukcesu tego treningu – jest to powieść bardzo klimatyczna, ze świetnie nakreślonymi bohaterami i dość interesującą fabułą. Jej największym mankamentem jest niestety za to kompletny brak przerażających scen – książka straszy co najwyżej drastycznymi opisami gwałtów, a szokuje mocnymi scenami erotycznymi. Do minusów dochodzi też nieskomplikowany, niezwykle przyspieszony finał. Szkoda też, że Masterton nie poszedł na całość i nie spełnił snutej w powieści wizji światowej zagłady – wywołanie III Wojny Światowej przedstawionej oczyma Mastertona na pewno było by ciekawym kąskiem dla czytelników.

Podsumowując – „Diabelski kandydat” to powieść dobra, aczkolwiek nie rewelacyjna. W momencie ukazania się, książka na pewno robiła większe wrażenie, zwłaszcza, że była próbą stworzenia czegoś ambitniejszego, niż kameralny horror, w którym bohater pierze się ze złem po pyskach, a potem odchodzi w glorii w stronę zachodzącego słońca. W powieści znalazło się miejsce na wiele monologów o podłożu polityczno-społeczno-gospodarczym, a także wybory moralne, niekoniecznie jednoznaczne. Książka ta być może jest nieco przegadana, a koniec końców akcja rozwiązuje się szybko i bezboleśnie, ale mimo to warto zapoznać się z podjętą przez Mastertona próbą stworzenia horroru politycznego.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 509
Format: 11,5 x 18
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki BŁYSKAWICA po raz drugi

Od piętnastu lat zaczytuję się w Mastertonie, a w oczekiwaniu na jego nowe książki towarzyszy mi zgrzytanie zębami. Fascynacja i nadzieja jednocześnie grają w mej głowie symfonię paraliżu. Bo jaka będzie nowa książka Brytyjczyka? Czy tak genialna jak „Wyklęty” czy „Rytuał”, czy średnia jak „Aniołowie chaosu”, a może będzie to kiszka jak „Bonnie Winter” albo „Anioł Jessiki”? Nigdy nie wiadomo czym zaskoczy nas Masterton. Z drugiej strony ma to swoje uroki.

Z dużą dozą nadziei, ale i powściągliwości zabrałem się za lekturę „Błyskawicy”, pierwszego thrillera pisarza, napisanego w 1976 roku. Wydawnictwo Albatros uznało za stosowe zapoznać wreszcie czytelników ze tym starym, iście pojechanym utworem Grahama Mastertona, w którym chyba najbardziej wyróżniającym się elementem jest klimat. Czytając powieść z miejsca przypominamy sobie wczesne książki w dorobku autora, gdzie to właśnie atmosfera tak bardzo nam odpowiadała.

Sama fabuła nie wygląda wielce szałowo. Kiedy Bradley Winger – były drugoligowy kierowca rajdowy – postanawia ustanowić światowy rekord prędkości jazdy samochodem (megaszybkim Fireflashem 4), niespodziewanie jego maszyna rozbija się, a kierowca ginie na miejscu. Syn Bradleya, Craig, który do tej pory nie darzył ojca wielkim uczuciem, żeby nie powiedzieć, że nie znosił go, postanawia złożyć hołd dzielnemu mężczyźnie. W jaki sposób? A taki, że sam rozpoczyna przygotowania do podjęcia próby pobicia rekordu. Zanim jednak zabierze się do roboty (powstająca pod okiem specjalistów maszyna, mająca osiągnąć prędkość ponad tysiąca stu kilometrów na godzinę zwie się Fireflash 5), pozna kilka faktów przemawiających za tym, że jego ojciec nie zginął popełniając błąd na torze. Craig węszy sabotaż i zrobi wszystko, aby poznać prawdę na temat śmierci Bradleya Wingera.

Niezbyt skomplikowaną fabułę Masterton urozmaica żwawymi dialogami (niekiedy ciągnącymi się całymi stronicami), a kilka razy nawet szokuje wbijającymi w fotel scenami. Rezydencja niejakiego Tysona Peace’a, multimilionera i jednocześnie sponsora Wingera, to siedziba najbardziej wyuzdanych orgii seksualnych. Zarówno w ogrodzie jak i poszczególnych pomieszczeniach domu natkniecie się na dziesiątki kochanków parzących się jak króliki, nierzadko na oczach biznesmena, zdającego się cieszyć z rozgrywających się na jego oczach scen. A jego cycata córeczka Corinna, źródło tychże orgii, to prawdopodobnie najbardziej charakterna kobieca postać w całej twórczości Brytyjczyka. Nawet gdy dziewczyna traci nogę w wypadku, jej temperament wciąż Poraża przez wielkie „P”.

Jest w powieści kilka scen, którym bliżej do horroru niż thrillera, co stanowi kolejny atut książki. Pewna postać przedstawiająca się jako Hal Schocks zapewne niejednemu czytelnikowi wywróci w żołądku. Jest też kilka postaci i scen, które nie zostały dopracowane w ogóle, jakby Masterton za główny cel obrał sobie ukazanie czytelnikowi jedynie motywu przewodniego powieści.

Samo zakończenie również nie zachwyca. Ale nad nim nie warto się w ogóle rozwodzić. Wystarczy napisać: standard.

„Błyskawica” to zdecydowanie powieść dla fanów Grahama Mastertona. Wydaje mi się, że tylko oni będą w stanie ją docenić, ujrzeć w niej coś więcej, niż klasyczny thriller i w paru momentach szeroko się uśmiechnąć. Sądzę, że czytelnikom nie zaznajomionym z twórczością Brytyjczyka książka może wydać się nienajlepsza. I taką opinię trzeba uszanować. Bo rzeczywiście nie jest to rzecz najwyższych lotów.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 304
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10