Recenzja książki BŁYSKAWICA

Ponad 30 lat przyszło nam, Polakom, czekać na rodzime wydanie pierwszego thrillera w twórczości naszego ulubieńca – Grahama Mastertona. Napisana w drugiej połowie lat 70-tych powieść jest rarytasem także na rynkach zagranicznych – do tej pory pozostaje jedną z najtrudniejszych do zdobycia książek w Stanach i Wielkiej Brytanii.


Thrillery Grahama Mastertona to miła odskocznia od literatury grozy, którą autor zwykł uprawiać, tym bardziej, że misternie uknute teorie spiskowe niejednokrotnie swoim rozmachem przewyższają dzieła takich twórców jak Dan Brown, czy Robert Ludlum. Przyzwyczajeni do epickich fabuł z późniejszych książek Brytyjczyka, teraz, w 2009 roku dostajemy do rąk jego debiut w tym gatunku. Obcowanie z książką może być więc dla czytelnika ogromnym szokiem.

Bradley Winger jest niespełnionym kierowcą rajdowym, próbującym pobić rekord prędkości samochodu z napędem rakietowym na lądzie. Sprawa jest niebagatelna – w grę wchodzi sława, chwała i pieniądze. Ustanowić nowy rekord nie jest łatwo – trzeba przekroczyć barierę prędkości 1100 kilometrów na godzinę. Niestety, próba kończy się śmiercią Bradleya, a samochód ulega zniszczeniu. Schedę po ojcu przejmuje Craig Winger – główny bohater powieści. Syn zmarłego kierowcy stopniowo wchodzi w świat biznesu, szantaży, przemocy i wielkich pieniędzy, jednocześnie próbując na nowo odkryć siebie i dokonać tego, co nie udało się jego ojcu. Tam gdzie duże budżety, tam też ludzka deprawacja i defraudacje finansowe. Oczywiście nie obejdzie się bez ofiar.

Tak prezentuje się fabuła powieści, której nie da się porównać do żadnego innego dzieła stworzonego przez Grahama. W porównaniu z szeroko zakrojonymi fabularnie thrillerami Mastertona, „Błyskawica” wydaje się skromna i kameralna. Cała akcja toczy się tak naprawdę tylko w obrębie jednej rodziny – Wingerów i kilku ludzi blisko z nimi powiązanych. W powieści jest miejsce na zdradę, seks i zbrodnię – czyli na wszystkie składniki dobrej powieści. Jak zatem wypada efekt końcowy?

Należy pamiętać, że książka powstawała w latach 70-tych i to niestety czuć – nie tylko w stylu Mastertona – wtedy jeszcze niewyrobionym, dopiero kształtującym się, ale także w niedociągnięciach fabularnych. Ze stron powieści wylewa się klimat posthipisowski – bohaterowie chodzą nago, rozmawiają o „bzykaniu się” i wcielają te rozmowy w życie. Motywacja postaci praktycznie nie istnieje, wydarzenia wydają się nielogiczne i mało prawdopodobne, a dialogi są sztywne i sztuczne. Na uwagę zasługuje jednak druga część powieści, w której akcja zaczyna się zazębiać, a poszczególne wątki wyjaśniać. Trzeba przyznać, że rozwiązanie akcji jest zaskakujące i kontrowersyjne, może trochę na siłę, ale należy pamiętać, że Graham był wtedy pisarzem silnie walczącym o zaistnienie na rynku. Warto też zanotować fakt, że w powieści nie ma miejsca na happy end.

Podsumowując – każdy fan Mastertona powinien docenić inicjatywę wydawnictwa Albatros, które zrobiło fanom doskonały prezent i  13 listopada udać się do księgarni, by zakupić „Błyskawicę”, chociażby po to, by zobaczyć jak bardzo ewoluował jego styl i zmienił się sposób przedstawiania akcji i kreowania postaci. Wczesną twórczość Mastertona czyta się z prędkością tytułowej błyskawicy, niestety przez skromną objętość i zbyt szybkie prowadzenie akcji traci ona bardzo wiele. Za linijkami „Błyskawicy” widać kiełkujący talent jednego z najlepszych współczesnych pisarzy na świecie. Każdy fan dobre literatury powinien być świadkiem kształtowania się tego talentu, nawet jeśli pierwsze próby są jeszcze trochę infantylne i nieporadne.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 304
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki ZJAWA

W dorobku każdego wielkiego pisarza, nawet zaszufladkowanego dość mocno w konkretnych gatunkach, znajdują się powieści ponadczasowe. Są to książki, które swoją wymową wymykają się daleko poza ową szufladkę i można je polecić praktycznie każdemu. Jedną z takich właśnie powieści w bibliografii Grahama Mastertona jest „Zjawa”, której nie można włożyć w ramy żadnego konkretnego gatunku, a której fabuła jest niczym ludzka wyobraźnia – nieograniczona i piękna.

„Zjawa” zaczyna się od tragicznego wypadku. Pewnego zimowego dnia pięcioletnia dziewczynka o imieniu Peggy wpada do basenu. Tafla lodu pęka, sprawiając, że dziewczynka zostaje uwięziona i wkrótce tonie, zostawiając pogrążonych w głębokiej rozpaczy rodziców i dwie starsze siostry – Elizabeth i Laurę. Mijają lata. Rodzina Peggy powoli godzi się ze stratą, jednocześnie walcząc z wszechogarniającym poczuciem winy i zaniedbania. Jednak po serii przerażających wydarzeń, pozostałe przy życiu siostry zaczynają podejrzewać, że najmłodsza z nich nie odeszła w zaświaty, a w jakiś tajemniczy i niebezpieczny sposób cały czas czuwa nad losem swojej rodziny. Okazuje się, że duch Peggy nadal może oddziaływać na żywych, stanowiąc dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo.

Masterton w powieści „Zjawa” dokonuje prawdziwego cudu. Ta nieco zapomniana książka mogła by się stać jego wizytówką, ze względu na kunszt z jakim została stworzona. Nie mówię tu oczywiście tylko o języku, stylu, czy doborze słów, bo to jak wiadomo Masterton ma opanowane do perfekcji. Chodzi tu o klimat, który naprawdę trudny jest do określenia słowami. Zacznijmy od samego początku – scena śmierci Peggy jest niezwykle sugestywna. Ból i żałoba, które po niej następują opisane są w taki sposób, że czytelnik może spokojnie współczuć bohaterom powieści. Graham wykazuje się daleko posuniętą empatią, jednocześnie doskonale wnikając w psychikę dziewczynek, zarówno wtedy kiedy są młode, jak i wtedy, gdy dorastają. To chyba pierwszy raz, kiedy Brytyjczyk udowodnił jak doskonale potrafi wykreować wiarygodną postać kobiecą, co niejednokrotnie podkreślił w przyszłości takimi dziełami jak „Bonnie Winter”, „Koszmar”, czy „Katie Maguire”.

To jednak nie wszystko – również jakość literackiej fikcji w „Zjawie” wzlatuje Mastertonowi na wyżyny. W powieści mnóstwo jest nawiązań do „Królowej śniegu” Hansa Christana Andersena. Nie jest to pierwszy raz, gdy autor bazował na jakiejś znanej legendzie, powieści, czy fakcie historycznym, przygotowując na tej podstawie alternatywną, przewrotną wersję wydarzeń. Nie inaczej było w tym przypadku. W „Zjawie” Masterton wysnuwa teorię, że ludzie, którzy zginęli specyficzną śmiercią potrafią powrócić do świata żywych pod postacią swojego ukochanego bohatera literackiego. W przypadku Peggy była to Królowa Śniegu. Opisując wiarygodnie to założenie, Graham wprowadza czytelnika do magicznego świata duchów, cały czas pamiętając jednak, że jest specjalistą od horroru. Oczywiście książkę tę trudno zaszufladkować, a elementy grozy są raczej znikome (w powieści pojawia się bardzo mało brutalności), jednak sam nastrój niepokoju potrafi przysporzyć czytelnikowi ciarek na plecach.

„Zjawa” to przede wszystkim powieść o potędze ludzkiej wyobraźni. Historia ta wykracza daleko poza ramy horroru, stanowiąc idealne połączenie grozy, dramatu, czy baśni. Ten gatunkowy misz-masz sprawia, że jest to książka niemal idealna dla każdego, niezależnie czego ten „każdy” w literaturze poszukuje. Oczywiście do pewnych elementów można się przyczepić. Standardowo szwankuje trochę zakończenie, w którym zatraca się rzeczywistość, a jawa miesza się ze snem, a wszystko to by doprowadzić do ostatecznej konfrontacji ze „złem”. Tym razem jednak „zło” nie zostało do końca określone, co dodatkowo podnosi rangę powieści i zostawia czytelnikowi miejsce na interpretację i analizę.

Polecam tę książkę nie tylko fanom dobrych horrorów, ponieważ w tym gatunku ciężko było by „Zjawę” jednoznacznie zakwalifikować. Wydaję mi się jednak, że każdy miłośnik świetnych, ambitnych, skomplikowanych i wielowarstwowych fabuł, doskonałego warsztatu pisarskiego i niezwykłego klimatu odnajdą sięgając po „Zjawę” coś dla siebie.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 432
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki DZIECKO CIEMNOŚCI

Rok 1995 był dla polskich fanów twórczości Grahama Mastertona szczególny. Wtedy to właśnie autor po jednej z wizyt w naszym nadwiślańskim kraju podjął decyzję, by akcję swojej najnowszej powieści osadzić na terenie Warszawy. Był to precedens w twórczości Brytyjczyka i chociaż autorowi zdarzyło się później umieścić w Polsce jedno ze swoich opowiadań, a także przenieść niewielką część akcji „Bazyliszka” do Krakowa, to właśnie „Dziecko ciemności” jest pierwszym pełnowymiarowym dziełem, z fabułą w całości zlokalizowaną w naszym rodzimym państwie.

Zaczyna się obiecująco – w centrum Warszawy dochodzi do serii brutalnych morderstw. Ofiary pozbawione głów odnajdywane są w całym mieście, między innymi na placu budowy nowoczesnego Hotelu Senackiego. Nadzorująca inwestycję Sarah Leonard, chcąc uniknąć opóźnień spowodowanych strachem robotników przed „Oprawcą”, wzywa na pomoc emerytowanego policjanta Claytona Marsha. Doświadczony gliniarz we współpracy z polskim policjantem Stefanem Rejem prowadzą nieoficjalne śledztwo. Szybko okazuje się, że dobór ofiar nie był przypadkowy, a morderca prawdopodobnie nie jest do końca człowiekiem. Konfrontacja z potworem jest nieunikniona i prowadzi do serii dramatycznych wydarzeń. 

Entuzjazm spowodowany tym, że nasz ulubieniec osadził akcję w Polsce mija bardzo szybko, kiedy czytamy opisy naszego kraju znajdujące się w książce. Smutny jest fakt, że w oczach autora Polska to kraj brudny, ubogi i  pełen prymitywnych ludzi. Polak to człowiek obowiązkowo noszący reklamówkę w dłoni, a polskie kobiety mają wąsy i włosy na nogach. Ulice pełne są starych polonezów, z czego każdy z nich jest w jakiś sposób uszkodzony. Niezdezelowanymi pojazdami poruszają się tylko gangsterzy. Do tego bohaterowie noszą nazwiska, które mogliśmy już gdzieś słyszeć (Rej, Matejko, Konopnicka).

Trudno jednak mieć pretensje do autora, gdyż o co jak o co – ale o brak miłości i szacunku do naszego kraju oskarżyć go by było ciężko. Graham ma polską żonę; uważa, że kobiety z tego kraju są piękne, jego książki często mają u nas swoją prapremierę, przyjaźni się z wydawcami, a do tego chętnie odwiedza Polskę i lubi tutejszą kuchnię. Czas jego pierwszych wizyt był niefortunny – tuż po przemianach ustrojowych. Masterton starał się opisywać to co widział, a kiedy zmieszał z tymi opisami wyciągnięte historyczne zależności, wyszedł mu twór niejasny, który mocno się zdezaktualizował. O ile piętnaście lat temu rzeczywiście część wizji Mastertona mogło się trochę pokrywać z rzeczywistością, o tyle czytanie tej powieści w roku 2009 może wywołać szok. Fakty są jednak faktami – to u nas pierwsi wydawcy proponowali mu w zamian za maszynopis… kosze z polską kiełbasą.

Można by wybaczyć pisarzowi, że kreuje polską rzeczywistość w brutalny i bolesny sposób, gdyby historia, która na bazie tego powstała była ciekawa. Niestety, przedstawiona opowieść jest raczej przeciętna, infantylna i bardzo naiwna. Prawie wszyscy bohaterowie są prości, a ich motywy postępowania niewiarygodne. Do tego wszyscy lubują się w długim chodzeniu po warszawskich kanałach. Kilka zdań, nadających dramatyzmu postaci głównego „złego” potwora nie jest w stanie podnieść poziomu książki.

Podsumowując – powieść sprawdza się jako ciekawostka. Dzięki niej możemy sprawdzić, jak nasz ukochany autor widział Polskę ponad 15 lat temu i jak radzi sobie z poprowadzeniem akcji w naszym kraju. Podobno sporą trudność sprawiała Mastertonowi topografia, więc jego wydawca musiał nanosić wiele uwag i poprawek. Sama historia niestety nie broni się sama. Gdybym nie wiedział, że to powieść Brytyjczyka, po przeczytaniu tekstu miałbym trudności, by do tego dojść. Zarówno klimat, jak i rozwój akcji nie mają w sobie tego „czegoś”, szczypty magii i geniuszu, do których przyzwyczaił nas w swoich powieściach Graham.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki DZIEDZICTWO po raz drugi

Są powieści, które bardzo trudno jest doczytać. Nie mam tu na myśli tego, że są kiepskie i toporne, czy na tyle głupie i infantylne, że czytelnik ma kłopot z przekręceniem strony, aż w końcu w połowie się poddaje i odkłada książkę z powrotem na półkę. Mam na myśli zwykłe przeciwności losu. Taką powieścią było dla mnie „Dziedzictwo”, którego kilka lat temu nie doczytałem do końca z powodu braku kilku ostatnich stron w kupionym przeze mnie egzemplarzu. Drugie podejście do tej książki przerwane zostało poprzez premierę którejś z nowych książek Grahama. Skończyć ją udało mi się dopiero za trzecim razem.

„Dziedzictwo” to jeden z pierwszych horrorów Grahama Mastertona.  W 1981 roku pozycja pisarza była już ugruntowana kilkoma świetnymi powieściami, mimo to Brytyjczyk nie czuł się jeszcze królem współczesnej grozy i nie tworzył wydumanych, epickich scenariuszy. Zyskiwał na tym najbardziej klimat jego książek.

Ricky Delatolla handluje antykami. Pewnego niedzielnego popołudnia odwiedza go tajemniczy handlarz i sprzedaje mu po korzystnej cenie zbiór mebli. Pośród przeciętnych egzemplarzy znajduje się jeden bardzo niezwykły okaz – bogato rzeźbione, mahoniowe krzesło. Bohater nie wie jeszcze, że wszedł w posiadanie opętanego przez diabła rekwizytu, który w krótkim czasie zamieni życie Ricky’ego i jego rodziny w piekło.

Tajemnicze wydarzenia następują po sobie w szybkim tempie – na początku są to niegroźne znaki obecności złych mocy, takie jak obumieranie flory, czy kłopoty z czasem. Groza narasta, kiedy pojawiają się pierwsze ofiary śmiertelne. Delatolla nawiązuje współprace z Davidem Searsem, któremu podejrzanie mocno zależy na pozyskaniu mebla dla swojego Klienta. Okazuje się, że David skrywa pewną tajemnicę, której ujawienie doprowadzi do dramatycznych wydarzeń. Stawką staje się najpierw życie syna głównego bohatera, a potem istnienia setek niewinnych obywateli.

Już od pierwszej strony Masterton chwyta czytelnika za… no, powiedzmy, że za kark. Opisywane zdarzenia nie ociekają litrami krwi, w powieści próżno też szukać namnożonych scen wyuzdanego seksu, a mimo to od początku do końca jesteśmy w stanie wyczuć ogromny niepokój. Sposób w jaki Graham prezentuje życie przeciętnej rodziny, która z dnia na dzień staje w obliczu oddziaływania złych mocy i stara się przy tym nie stracić rozumu jest po prostu perfekcyjny. Pisarz udowadnia, że to nie krew i flaki rodzą w czytelnikach grozę, a dobry pomysł, opisy, dialogi i klimat.

Niestety, do beczki miodu dochodzi łyżka dziegciu. W tym wypadku jest nią, jak to u Mastertona nieszczęśliwie bywało – scena finałowa. Nie chcąc zdradzać szczegółów tym, którzy powieści jeszcze nie czytali wspomnę jedynie, że jest ona niedorzeczna, banalna i  ociera się o szeroko zakrojone pojęcie absurdu. Zakończenie powieści nie jest może w stanie zniszczyć bardzo pozytywnych odczuć, które wywołuje „Dziedzictwo” jako całość, tym niemniej zostawia na twarzy czytelnika grymas niedowierzania. Powieść polecam oczywiście wszystkim fanom dobrych horrorów z klimatem rodem z klasy B (to nie jest wada wbrew pozorom), ostrzegam jednak, że finał zupełnie nie pasuje do reszty książki. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy tych kilku ostatnich stron w moim pierwszym egzemplarzu ktoś wściekły i zawiedziony nie wyrwał celowo. Może był to sam diabeł, mieszkający w pewnym wielkim, pięknie rzeźbionym, mahoniowym krześle?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 229
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki POGROMCA WAMPIRÓW

Graham Masterton niejednokrotnie powtarzał, że stara się unikać tematów wielokrotnie oklepanych na przestrzeniu ostatnich kilku dziesięcioleci, dlatego właśnie w jego powieściach nigdy nie pojawiały się wampiry, wilkołaki, czy zombie. Oczywiście zdarzały mu się romanse z tymi ikonami horroru, najczęściej w opowiadaniach, takich jak „Śmierć na drodze”, „Dywan”, czy  „Żwawy Jack”.  Nastąpił jednak moment, kiedy wampiry i strzygi stały się głównym motywem całej powieści. Miało to miejsce przy tworzeniu „Krwi Manitou”. Seria opowiadająca o indiańskim szamanie Misquamacusie miała swoją konwencję, zasady i bohaterów, a motywy wampiryczne musiały zostać do niej dostosowane i sensownie wmieszane w fabułę. Zainteresowanie autora krwiopijcami nie znalazło więc w niej całkowitego ujścia.

Zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu „Krwi Manitou” Masterton postanowił zabrać się za powieść całkowicie poświęconą tematyce wampirów. Poznajemy Jamesa Falcona, kapitana kontrwywiadu armii USA. W 1944 roku bohater prowadzi partyzancką walkę z wampirami w belgijskiej Antwerpii. James jest wyszkolony, wyposażony w takie akcesoria jak pejcz ze srebrnego drutu, gwoździe, którymi Chrystus był przybity do krzyża, czy Biblia, a do tego posiada wrodzone predyspozycje do walki z wampirami. 13 lat później Falcon staje w Londynie do otwartej walki z zastępami wampirów, jednocześnie starając się rozwiązać mroczną zagadkę ze swojej przeszłości.

Trzeba przyznać, że pisząc „Pogromcę wampirów” Masterton nie poszedł na łatwiznę. Podzielił wampiry na martwe i żywe,  przypisał im wiele zupełnie nowych umiejętności i przyzwyczajeń, a także stworzył unikalne metody walki z nimi. Nie ma co liczyć na pomoc czosnku, zabijanie wampirów to u Grahama trudny, skomplikowany proces.  Wszystko to dopełnia ciekawy, skomplikowany bohater z niejasną przeszłością i chociaż twisty fabularne nie są wybitne i dość łatwo je rozpracować zanim się pojawią, to parę razy damy się też Brytyjczykowi zaskoczyć.

„Pogromca wampirów” to jedna z lepszych powieści Grahama, zwłaszcza w obecnej fazie jego twórczości. Żadna z powieści, które ukazały się później, nie potrafiła przewyższyć poziomem przygód Jamesa Falcona. Stwierdzenie, że to ostatnia dobra książka Mastertona jest może trochę na wyrost, ale śmiało można powiedzieć, że jest to ostatnia książka w starym stylu, pozbawiona większych wad.

Każdy, kto chociaż trochę interesuje się tematyką wampiryczną i chce sprawdzić jak radzi sobie z nią współczesny mistrz grozy powinien sięgnąć po tę książkę. Zwłaszcza, że naciskany przez fanów autor rozważał sequel tej znakomitej powieści.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 275
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10


Recenzja książki GŁÓD

„Głód” to kolejna po „Zarazie” powieść Grahama Mastertona, w której autor próbuje się zmierzyć z kataklizmem ogarniającym świat, w którym „żyją” jego bohaterowie. Tym razem winne nie są szczepy bakterii dżumy, a tajemniczy wirus, który atakuje żywność na terenie całych Stanów Zjednoczonych. W obliczu ogólnokrajowej zagłady, Masterton pozwala nam poznać dramaty człowieka jako jednostki, nie zapominając jednocześnie o epickich, apokaliptycznych opisach. Czy książka jako całość wypada pozytywnie?

Ponad 500-stronicowa powieść podzielona jest na dwie księgi. W pierwszej poznajemy Eda Hardesty’ego (szkoda, że nie nazywa się Harvesty), który jest właścicielem gigantycznej farmy w Kansas. Niezmierzone połacie pszenicy, które zgodnie z przeznaczeniem miały zamienić się w czysty zysk i uczynić farmera bogatym dotyka tajemnicza zaraza – kłosy zaczynają czernieć i gnić w zastraszającym tempie. Desperackie próby powstrzymania rozprzestrzeniania się degeneracji zboża nie przynoszą pożądanych efektów, a Ed zaczyna zdawać sobie sprawę, że wkrótce zostanie bankrutem. Szybko staje się jasne że podobne problemy występują w całych Stanach, a dotykają one nie tylko zbóż, ale również warzyw, owoców, a jak się okazuje później zatrute są także konserwy. Najpotężniejszy naród na świecie z dnia na dzień staje przed widmem głodu, który sprawi, że ludzie zatracą swoje człowieczeństwo, zastępując je pierwotnymi instynktami przeżycia, najmroczniejszymi żądzami i przemocą.

„Głód” to thriller z domieszką political fiction. Masterton wprowadza do fabuły skorumpowanych polityków i urzędników, którzy na  tragedii całego narodu będą chcieli się w pomysłowy sposób wzbogacić. Na ich drodze stanie Ed Hardesty, a także kilka innych osób, niestety u Mastertona, w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie ma miejsca na przyjaźnie i zaufanie – nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś bliski zawiedzie, lub okaże się wrogiem.

Im więcej tajemnic ujawnia Masterton w swojej powieści czytelnikowi, tym bardziej buntuje się podstawiony pod ścianą, wygłodniały, pozbawiony już ludzkich uczuć naród. Druga księga powieści to sugestywne, przerażające i bardzo brutalne opisy zamieszek, morderstw i śmiertelnej walki o ostatnie resztki jedzenia. Opisy te są przejmujące i czyta się je jednym tchem, świetnie oddana jest też psychologia opętanego tłumu. Czemu więc ocena jest niższa?

Masterton sam wpada w zastawioną przez siebie pułapkę. Długa powieść miała ogromny potencjał, a historia upadającej Ameryki zadatki na emocjonującą, przerażającą fabułę. Niestety z pozoru dobry pomysł przedstawienia dramatu jednostek w świecie, który z dnia na dzień traci swoje zasady moralne okazał się pomyłką. Szwankuje motywacja i psychologia bohaterów (zarówno Ed jak i jego żona robią wiele niezrozumiałych rzeczy), wiele rozdziałów jest wciśniętych na siłę, a inne wydłużone są do granic możliwości. No bo kto chce czytać długaśny rozdział o włamywaniu się do gabinetu po dokumenty i wielkiej ucieczce autem ze strzeżonej posiadłości, kiedy tuż za rogiem dzieją się niewyobrażalnie potworne rzeczy w wykonaniu obywateli całego narodu? Dla porównania – najważniejsze opisy rozpowszechniania się zarazy i jej wpływu na ludzkość mają zaledwie po kilka stron. Ta dysproporcja jest bardzo wyraźnie widoczna zwłaszcza w drugiej części powieści, z której miejscami potężnie wieje nudą.

Genialny pomysł, świetnie zapowiadający się początek, sugestywne opisy i apokaliptyczna wizja końca najpotężniejszego kraju świata zapewniały powieści potencjał na najwyższą ocenę i  wysoką pozycję w obszernej bibliografii Mastertona. Niestety, złe zbalansowanie akcji, zbyt mało wątków pobocznych, które przecież były tu kluczowe dla powieści, a także mało wyraziści w porównaniu chociażby z wcześniejszą „Zarazą” bohaterowie – wszystko to sprawiło, że „Głód” to powieść tylko niezła. Tym niemniej wszystkim chcącym poznać, jak Brytyjczyk widzi koniec USA polecam dać szansę tej książce, zwłaszcza, że nie ma w niej miejsca na happy end.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 509
Format: 10,5 x 17
Ocena recenzenta: 7/10 

Recenzja książki BEZSENNI

Początek lat 90-tych to złoty okres w twórczości Grahama Mastertona, a co za tym idzie czas żniw dla czytelników i fanów. Wtedy to właśnie powstały najbardziej rozbudowane, długie i złożone powieści, takie jak „Duch zagłady”, „Zjawa” czy „Bezsenni” właśnie.

U Mastertona, jak u Hitchcocka, zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem tempo jeszcze bardziej narasta. Poznajemy rodzinę O’Brienów, bogatą, szczęśliwą i piękną. Głowa owej rodziny, John, został właśnie świeżo mianowanym sędzią Sądu Najwyższego USA, stając się jednocześnie osobą potężną i wpływową, mogącą mieć duży wpływ na administrację kraju, tym samym zapisując się złotymi zgłoskami na kartach historii. Szczęście nie trwa jednak długo – helikopter którym O’Brienowie lecą na zaprzysiężenie rozbija się. Pasażerom udaje się przeżyć samą katastrofę, jednak natychmiast zostają bardzo brutalnie zamordowani przez nieznanego sprawcę, który czekał już na nich dokładnie w miejscu, w którym maszyna spadła. Podejrzany zbieg okoliczności jest tuszowany przez wysoko postawionych, zamieszanych w tajemniczy spisek ludzi. Sprawę bada inspektor ubezpieczeniowy Michael Rearden, który zmaga się ze swoją osobistą tragedią za pomocą seansów terapeutycznych. Bohater badał kiedyś sprawę przerażającej katastrofy lotniczej oglądając między innymi dziesiątki ludzkich zwłok, co wywarło traumatyczny ślad na jego psychice. Nie wie jeszcze, że zostanie wciągnięty w szeroko zakrojoną aferę i stawi czoła przerażającym istotom z czasów biblijnych, które przez całe tysiąclecia były pozbawione snu.

Tytułowi „Bezsenni” to przerażająco brutalna sekta. By przeżyć, musieli wysysać z nadnerczy ludzką adrenalinę. Zmuszali więc ludzkie ciała do jej nadprodukcji brutalnie i wymyślnie katując swoje ofiary, jednocześnie pozostawiając je przy życiu. Książka zdobyła złą sławę dzięki legendarnym już scenom przemocy, z dekapitacją i torturami z użyciem żywych zwierząt i druta kolczastego na czele. Powieść jest bardzo brutalna i nie pozostawia złudzeń jeśli chodzi o rozmiar horroru, z jakim mają do czynienia bohaterowie, a także czytelnicy.

Fabuła powieści jest bardzo rozwinięta, posiada też kilka chwytających za serce wątków pobocznych, jak choćby zakończona tragicznie, nieudana akcja policji w murzyńskiej dzielnicy, czy brutalne morderstwa na przyjaciołach Michaela. Tłem rozwoju wydarzeń jest polityczny spisek, podobny do tego, z którym później będziemy mieli do czynienia w „Aniołach chaosu”. W grę wchodzi również zjawisko hipnozy, które autor uczynił jednym z głównych wątków późniejszej powieści „Święty terror”.

Cierpienie i tortury ukazane są w powieści bardzo obrazowo i boleśnie dla czytelnika, dlatego też mogę polecić tę książkę tylko ludziom odpornym na obrzydliwości i o bardzo mocnych nerwach. Na szczęście Masterton udowodnił, że nie jest psychopatą, opisującym takie rzeczy dla swojej chorej przyjemności, budując obszerną fabułę, pełną ciekawych zwrotów akcji, godnych uwagi bohaterów, czy wreszcie ludzkich tragedii. Cała brutalność jest dobrze uzasadniona i zgrabnie wkomponowana w fabułę. Osobiście zwracałem większą uwagę na dramatyczne wątki poboczne, co znaczy, że powieść jest po prostu bardzo dobra.  Razi jedynie trochę banalne zakończenie, ale nie jest w stanie zatrzeć świetnego wrażenia, które pozostaje po lekturze. 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 432
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki SZARY DIABEŁ

To, że Masterton jest twórcą genialnym, aczkolwiek popadającym w schematy, nie jest żadną tajemnicą. Praktycznie co drugi jego horror opiera się na podobnych motywach, a także ma zbliżony rozwój wydarzeń do swoich innych książkowych braci. Zmienia się tło, bohaterowie, lokalizacja, zło, sposoby mordowania, aż wreszcie rozwiązanie akcji. Czy to źle? Nie, jeśli ten sam, sprawdzony, doskonały schemat ciągle ewoluuje, wciąga, zachwyca, straszy, aż wreszcie zaskakuje tymi właśnie zmiennymi detalami.

„Szary diabeł” to jedno z niewielu dzieł Grahama, w których autor zajmuje się magią rodem z Czarnego Lądu i jedyne, w którym robi to na taką skalę. To właśnie magia z Afryki, tak zwana santeria, będzie motywem przewodnim tej powieści. W Richmond dochodzi do serii okrutnych zbrodni – ofiary są masakrowane przez niewidzialnego mordercę, który jako narzędzia zbrodni używa niezwykle ostrej szabli. Ofiary wydaję się być dobierane przypadkowo – ginie zarówno rodzina, w tym ciężarna magia, jak i zasłużony dla armii major. Detektyw prowadzący śledztwo – Decker Mc Kenna – ma bardzo utrudnione zadanie, a sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wychodzi na jaw, że to właśnie on ma być kolejna ofiarą. Okazuje się, że tylko dwunastoletnia dziewczynka z zespołem Downa może zobaczyć niewidzialnego zabójcę. Decker, aby poznać, zrozumieć i pokonać zbrodniarza musi poznać tajemnicę afrykańskiej magii, która to właśnie zdaje się być na usługach wcielonego zła. Tajemnica ma jednak swoje korzenie w czasach wojny secesyjnej.

Masterton po raz kolejny kreśli ciekawe postacie, mroczną intrygę i komponuje krwawe, przerażające sceny. Główny bohater to jednocześnie policjant i lekkoduch, skaczący z kwiatka na kwiatek. Jest jednak postacią tragiczną, próbującą uporać się z osobistą tragedią jaką było zabójstwo jego narzeczonej.

Powieść nie jest długa, nie występuje w niej też wiele wątków pobocznych, ale główna oś fabuły jest szczegółowa i dopracowana. Warte uwagi jest niesamowite zakończenie, chociaż trochę naciągane i naiwne, to na pewno oryginalne i bardzo zabawne, wyjęte rodem z serii „Rook”. Książka pozbawiona jest większych wad, jest to jeden z ostatnich, naprawdę dobrych horrorów Mastertona w „starym stylu”.  Wydana w 2004 roku, mająca swoją premierę w Polsce książka nawiązuje klimatem do pierwszych powieści grozy Brytyjczyka, co jest jej największym plusem. Późniejsze powieści stały się trochę grzeczniejsze, powolniejsze, bardziej kameralne i niestety utraciły swoje ostre pazury i kły. I choć zdarzały się wśród nich perełki, takie jak „Pogromca wampirów”, to właśnie „Szary diabeł” pozostaje ostatnią powieścią, która zamyka najbardziej drapieżny okres w twórczości Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 320
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10
 

Recenzja książki BONNIE WINTER

Nawet najlepszym i najbardziej doświadczonym autorom zdarza się czasem podczas pisania powieści dotrzeć do martwego punktu. Jedną z książek, która w pewnym momencie się Mastertonowi „zacięła” była właśnie „Bonnie Winter”. Autor do końca nie mógł zdecydować się, czy chce napisać rasowy horror, czy powieść psychologiczną, symboliczną i pełną metafor. Śmiało można powiedzieć, że Grahamowi wyszło coś pomiędzy – częściowo horror, częściowo doskonały dramat obyczajowy, ale przede wszystkim świetna powieść zapewniająca kilka godzin doskonałej rozrywki.

Bonnie Winter ma 34 lata, nadwagę, problemy rodzinne i mało przyjemną pracę – tak można by było streścić główną bohaterkę powieści, w której Masterton po raz kolejny ujawnia swój talent do wnikania w kobiecą psychikę i kreślenia żywych, wiarygodnych postaci. Mąż Bonnie stracił pracę i cały czas spędza w domu, natomiast nastoletni syn popada w kłopoty z prawem, podczas gdy ona sama dorabia sobie do pensji urabiając ręcę po łokcie sprzątając domy które nawiedziła śmierć. To właśnie miejsca pracy Bonnie stają się ważnym elementem fabuły.  Bohaterka dostaje coraz więcej zleceń w miejscach, w których dochodzi do tajemniczych zabójstw. Katami stają się ludzie, którzy do tej pory sprawiali wrażenie niesamowicie szczęśliwych. Zbrodnie wydają się zatem być kompletnie pozbawione motywu. Policja nie może znaleźć wytłumaczenia. Dopiero Winter znajduje w domach, w których doszło do niewyjaśnionych morderstw, gąsienice bardzo rzadkiego gatunku motyla – niepylaka mnemozyny. Jak to zwykle u Mastertona bywa, w fabule pojawia się legenda, która głosi, że larwy są wcieleniem jednej z azteckich bogiń – Itzpapalotl. Krwiożercze bóstwo znane jest z tego, że doprowadza ludzi do zabijania tych, których najbardziej kochali.

Z pozoru fabuła nie prezentuje się specjalnie odkrywczo. Można dojść do mylnego wniosku, że będzie to standardowa opowieść o groźnych demonach, która nie wniesie do gatunku niczego nowego. Na szczęście Mastertonowi udało się przemycić do powieści kilka doskonałych elementów, które czynią ją wyjątkową. Pomimo stosunkowo niedużej objętości powieści, Grahamowi udało się wytworzyć niepokojący nastrój, odpowiednie napięcie i dużą dozę fenomenalnych dialogów przepełnionych humorem. Postać Bonnie „żyje”, co zresztą wylewa się wręcz z kart powieści. Nie od dziś wiadomo, że Masterton jest mistrzem tworzenia wiarygodnych postaci i środowisk, a „Bonnie Winter” stanowi na to doskonały dowód. 

Dodatkową atrakcją, którą zapewniło wydawnictwo Albatros, są dwa opowiadania – „Szamański kompas” i „Bazgroły”, które dopełniały króciutką powieść. „Szamański kompas” to przewrotne opowiadanie o ludzkiej naturze, mrocznych żądzach, poczuciu niesprawiedliwości i dążeniu do celu po trupach. „Bazgroły” po raz pierwszy wydane wtedy na polskim rynku to jedno z najbardziej przerażających, psychologicznych opowiadań Brytyjczyka (szerzej w recenzji zbioru „Festiwal strachu).

Podsumowując – „Bonnie Winter” to powieść dojrzała, zabawna, zaskakująca i przejmująca. Zadaje ona poważne pytanie o dwoistość ludzkiej natury, ale co w tym wypadku najważniejsze – nie udziela na nie jednoznacznej odpowiedzi. Śmiało polecam tę książkę dosłownie każdemu, nawet jeśli nie jest miłośnikiem twórczości Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 207
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10
  

Recenzja książki OKRUCHY STRACHU

W 2008 roku ukazał się kolejny, jak na razie ostatni zbiór opowiadań Grahama Mastertona. Dzięki wydawnictwu Albatros otrzymujemy 14 tekstów z gatunku grozy, niestety tylko połowa z nich to teksty całkowicie nowe, nigdy wcześniej niepublikowane w Polsce. Na szczęście wybór pozostałych opowiadań został dokonany bardzo starannie, dzięki czemu przypomnieć możemy sobie teksty Mastertona stojące na najwyższym poziomie.

Po krótkim wstępie autora dostajemy równie krótkie opowiadanie „Głęboka wpadka”. W tej miniaturce rozpoznać możemy styl pisarza, który uświadamia nam, że nawet zwykła kałuża może być niebezpieczna.

„Przyjaciel w potrzebie” to zaskakująca historia o równowadze umysłu, która czasem może zachwiać się w najbardziej nieoczekiwanym momencie. Bohaterowi wydaję się, że otaczający go ludzie tracą zmysły, ale rzeczywistość może jawić się zupełnie inaczej.

„Indyk na zimno” to wariacja na temat kryminalnych historii o rodzinie, w której jedna osoba okazuje się mordercą i próbuje otruć seniora rodu dla spadku. Okazuje się, że ktoś, kogo najmniej podejrzewamy, może okazać się najbardziej niebezpieczny, a narzędzia zbrodni bywają czasem bardzo zaskakujące.

„Piknik nad Lac du Sang” to mroczna i zaskakująca historia grupy kobiet, dla których czas stanął w miejscu. Otwierają one bardzo dochodowy „biznes”, który wiąże się jednak z pewnym ryzykiem. Kiedy bohater przybywa w odwiedziny do posiadłości tajemniczych kobiet popadnie w duże tarapaty, których główną przyczyną jak to zwykle bywa będą miłość i pożądanie.

„Chłopiec z Ballyholly” z kolei to opowieść o zemście za złe traktowanie i niesprawiedliwość tego świata. Zemsta to bardzo potężne uczucie, dlatego też autor radzi na nią uważać, ponieważ może czasem ona przybrać fizyczny wygląd i bardzo pokaźne rozmiary.

Najnowszy tekst pisarza umieszczony w książce to „Syn Bestii”, groteskowa opowieść o seryjnym mordercy, który bardzo długo pozostaje nieuchwytny. Policjantka prowadząca śledztwo użyje bardzo niekonwencjonalnej metody, by go złapać, jednocześnie zadając kłam założeniom ewolucji.

Ostatnim nowym tekstem jest „Prasa”. Ta krótka, zakończona humorystycznym morałem historia przedstawia nam pewnego pisarza, który radził sobie z nieprzychylnymi krytykami w bardzo brutalny i zaskakujący sposób.

W tomie „Okruchy strachu” znalazły się również wszystkie opowiadanie umieszczone uprzednio w książce na temat twórczości Grahama pod tytułem „Świat Mastertona”. Ponownie będziemy mogli zapoznać się z przewrotnym, przesyconym erotyzmem opowiadaniem „Lolicia”, opowieścią o długowiecznym wampirze „Śmierć na drodze”, przypomnimy sobie  „Bohaterkę”, która opowie nam o ludzkim cierpieniu, przywiązaniu, lojalności i odwadze, w ambitnym i dojrzałym opowiadaniu pełnym scen seksu i opisów tortur. Wrócimy także do historii zamordowania prezydenta Kennedy’ego w „Żwawym Jacku”, znów spotkamy bohaterskiego żołnierza, który zginął „hańbiącą” śmiercią w „Ratunku”, aż wreszcie wsiąkniemy ponownie w erotyczny świat marzeń w „Anaïs”. W książce znajdziemy również tekst „Stowarzyszenie Wzajemnego Współczucia”, który mogliśmy znaleźć wcześniej w zbiorze „Festiwal strachu”.

Podsumowując – książka jest kolejną niespodzianką dla fanów krótkich opowiadań Grahama Mastertona. W „Okruchach strachu” teksty zarówno premierowe, jak i starsze, nieprzypominane czytelnikom od prawie 10 lat. Warto zapoznać się z tą książką, gdyż krótkie formy brytyjskiego mistrza grozy niejednokrotnie są tak dobre jak jego pełnowymiarowe powieści. A czasami nawet lepsze.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 327
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 7/10
  

Recenzja książki FESTIWAL STRACHU

W 2005 roku na polskim rynku ukazała się nie lada gratka dla fanów twórczości Mastertona. Czwarty, (a jeśli liczyć „Świat Mastertona” to nawet piąty) zbiór opowiadań mistrza grozy, tym razem tych napisanych w latach 2002 – 2004. Dlaczego pozycja ta jest wyjątkowa? Ponieważ składa się głównie z nigdy wcześniej nie przetłumaczonych tekstów, między innymi tych dostępnych na stronie internetowej autora w języku angielskim. Godne uwagi jest również to, że książka ta nigdy nie ujrzała światła dziennego poza naszym krajem. Pierwsze wydania na rynku brytyjskim i amerykańskim są wstępnie planowane na rok 2010, nie jest to jednak nic pewnego.

Co prezentuje sobą książka? 10 tekstów różnej długości i o bardzo różnorodnej tematyce. Każdy z nich, zgodnie z tradycją tego typu kolekcji poprzedzony jest przedmową autora na temat okoliczności powstania opowiadań, tematyki, lub miejsca akcji.

Zbiór otwiera króciutkie opowiadanie „Sarkofag”, napisane specjalnie na potrzeby charytatywnej antologii o zjadaczach mięsa. Tekst nie przekracza ilości 500 słów, a mimo to jest świetną miniaturką poruszającą tematykę wiecznie rozszerzającej się kalokagatii.

Opowiadanie „Burgery z Calais” to niesmaczne opowiadanie napisane ku przestrodze dla miłośników fast-foodów. Autor daje w nim ujście swojej nienawiści do niezdrowego jedzenia, z której jest zresztą znany. Bohaterem opowiadania jest John Dauphin, postać zabawna niczym Harry Erskine i nawet bardziej rozpoznawalna z powodu swojej ogromnej tuszy. Bohater posiada tak niesamowite poczucie humoru i przebojowość, że Graham postanowił użyć go na potrzeby powstałej w latach późniejszych powieści „Powrót Wojowników Nocy”. Dauphin jest także powodem, dla której seria o wysłannikach Ashapoli doczeka się kolejnego tomu.

Kolejnym tekstem jest „Bazgroła” – jedno z najbardziej przerażających, psychologicznych opowiadań Mastertona, poruszających także trudniejszą tematykę, taką jak homoseksualizm. Bohater podczas spacerów po mieście zaczyna widywać wyryte na murach napisy, które wydają się być skierowane bezpośrednio do niego. Tajemnica wyjaśni się, kiedy spotka na swojej drodze złowieszczego Bazgrołę. Opowiadanie to jest głębsze niż się wydaje na pierwszy rzut oka. Było ono wydrukowane wcześniej przez wydawnictwo Albatros jako dodatek do powieści „Bonnie Winter”.

„Epifania” to erotyczna opowieść o miłości i obsesji, również bardzo otwarta na wątki homoseksualne. Ważnym elementem historii jest fotografia pewnego chłopca, która oddziałuje na oglądającego w specyficzny sposób. Opowiadanie to jest efektem fascynacji autora fotografią. Podczas pracy w magazynie „Penthouse” zajmował się on między innymi wyszukiwanie zdjęć wywołujących reakcje wręcz erotyczne.

 Każdy zbiór krótkich form Mastertona musi mieć jakiś gorszący tekst, taki jak niesławny „Eryk Pasztet”. W „Festiwalu strachu” funkcję tę pełni opowiadanie „Posocznica” – jeden z najbardziej obrzydliwych tekstów autora. Historia obsesyjnej miłości pewnej pary, których łączy nierozerwalna więź, sprawiająca, że są w stanie zrobić dla siebie dosłownie wszystko. Opowiadanie to zostało wydane w Stanach Zjednoczonych w twardej, czarnej oprawie, w kolekcjonerskim nakładzie 200 sztuk.

„Sąsiedzi z piekła” to nastrojowa opowieść o potędze ludzkiego umysłu i o tym jak próbuje on chronić nas przed drastycznymi wspomnieniami i traumatycznymi wydarzeniami z przeszłości. Zaraz po nim dostajemy opowiadanie „Anty-Mikołaj” – przewrotną historię, w której dostaje się nawet tak pozytywnej postaci jak Święty Mikołaj. Masterton przedstawia historię prawdziwej postaci z morderczymi skłonnościami, która była tak przerażająca, że na przestrzeni lat starano się zatrzeć jej wizerunek na rzecz uśmiechniętego dziadka z brodą i w czerwonym stroju.

„Wizerunek zła” i „Camelot” to opowiadania oparte na wierszu lorda Alfreda Tennysona „The Lady of Shalott”. Fascynacja Grahama owym utworem zaowocowała dwoma interpretacjami w postaci krótkich tekstów, a także trzecim – „Half-sick of shadows”, nie publikowanym jeszcze w Polsce. Ostatnim tekstem jest „Towarzystwo współczucia” – brawurowa opowieść i stowarzyszeniu, które pomaga znaleźć ukojenie ludziom, którzy w brutalny i nagły sposób stracili kogoś bliskiego, a co za tym idzie sens życia. Metodologia tej grupy jest bardzo specyficzna, a ponadto jak to zwykle w życiu bywa – oczekują czegoś w zamian. W tekście Graham snuje również rozważania na temat koncepcji, że krótko przed śmiercią człowiek jest w stanie zobaczyć świat takim, jakim jest naprawdę.

Podsumowując – zbiór ten jest chyba najbardziej udanym zbiorem opowiadań Grahama Mastertona. Oczywiście największa w tym zasługa samego autora, który dojrzał i potrafi napisać lepsze, głębsze i bardziej porywające teksty niż 10 lat przed wydaniem tego zbioru. Zdecydowanie warto zapoznać się z tą książką.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 293
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 10/10


Recenzja książki ŚWIAT MASTERTONA

W 1999 roku powstała pierwsza i jak dotąd jedyna książka na temat jednego z najbardziej popularnych pisarzy grozy – Grahama Mastertona. Ray Clark i Matt Williams z The British Fantasy Society postanowili pokrótce omówić dorobek słynnego pisarza, przeprowadzić z nim wywiad, a także przygotować bibliografię. Omówienie twórczości Brytyjczyka to niełatwe zadanie, biorąc pod uwagę jak wiele książek napisał, w jak wielu gatunkach się poruszał i w jakich projektach brał udział. Jak wypadła pierwsza próba analizy twórczości Mastertona?

Trzeba przyznać, że autorzy podeszli do sprawy bardzo uczciwie i na samym początku przyznali, że nie są w stanie omówić wszystkich aspektów twórczości Mastertona. Zajęto się zatem głównie horrorem. Po krótkim wstępie odautorskim umieszczono przedmowę autorstwa Petera Jamesa, brytyjskiego pisarza i producenta filmowego. Autorzy przygotowali teksty omawiające kilka z mitów i legend, których Masterton używał jako tła do swoich powieści, przedstawili wybrane światy paralelne i fantastyczne, które Brytyjczyk wykreował, skupili się na brutalności cechującej jego utwory, a także opracowali kilka charakterystycznych motywów jego twórczości. Jeden z podrozdziałów poświęcili ponadto kilku jego powieściom obyczajowy i historycznym.

Opracowanie poszczególnych aspektów twórczości Mastertona jest krótkie i bardzo pobieżne. Ustalono więc, że doskonałym uzupełnieniem tej pozycji będą teksty Grahama. Pisarz przygotował na potrzeby „Świata Mastertona” 6 nowych opowiadań i 4 publikowane już wcześniej. Teksty „Wnikający duch”, „Obecność aniołów”, „Nieprawdopodobna historia” i „Sekretna księga Shih Tan” to opowiadania, które można było przeczytać podczas lektury wydanego na polskim rynku zbioru „Uciec przed koszmarem”, jednak nowe teksty, które przygotował Brytyjczyk są zdecydowanie warte uwagi.

Mamy tutaj fikcyjną historię zabójstwa Kennedy’ego, opartą o tajemnicze rytuały Voodoo. W tekście „Żwawy Jack” Masterton świetnie wplata zmyśloną historię w znany fakt historyczny, tworząc opowiadanie przekonujące, mroczne i wciągające. „Bohaterka” z kolei to jeden z ambitniejszych tekstów o sile ludzkiego charakteru i oddziaływania jednej osoby na drugą. Poznamy w nim zupełnie nowe oblicze miłości i przywiązania, wystawione na ciężkie próby brutalnych tortur. „Anaïs” to utwór o wyobraźni i żądzy, a także zgubnym wpływie własnych marzeń erotycznych.

„Śmierć na drodze” to krótki utwór o tematyce wampirycznej. Masterton zajmował się nią tylko kilka razy – w opowiadaniu „Wizerunek zła”, powieści „Krew Manitou”, a także w powieści „Morbleu”, którą napisał mając 14 lat. „Ratunek” to świetne opowiadanie o rodzinnej więzi, odwadze i moralności. W tej krótkiej historii nie uświadczymy horroru i makabry, zetkniemy się natomiast z ciekawym przesłaniem. Ostatnim nowym tekstem jest „Lolicia” – przewrotne, erotyczne opowiadanie o bardzo niekonwencjonalnej zemście. Warto przeczytać je ku przestrodze przed brutalną zabawą seksualną.

Książkę „Świat Mastertona” uzupełnia niedługi wywiad z autorem zatytułowany „Masterton o Mastertonie”, a także bibliografia do roku 1999. Dodatkowo każde opowiadanie zilustrowane jest atrakcyjnymi i wyjątkowo dobrze dobranymi grafikami Boba Covingtona. Pozycja ta została zakupiona przez Albatros, zanim jeszcze została skończona. Dobrze wiedzieć, że na polskim rynku takie inicjatywy mają przyszłość. Każdy szanujący się fan Grahama Mastertona powinien zapoznać się z tą książką, gdyż póki co jest jedyną tego typu pozycją. Od premiery „Świata Mastertona” minęło jednak 10 lat i wiele rzeczy uległo zmianie, zdezaktualizowało się, lub po prosto doszło do dorobku Grahama. Można jedynie mieć nadzieję, że kolejne tego typu projekty dojdą do skutku i spełnią oczekiwania fanów Brytyjskiego mistrza grozy.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 1999
Liczba stron: 368
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 8/10