Recenzja książki ZARAZA po raz drugi (nagroda w KONKURSIE BŁYSKAWICOWYM)

Graham Masterton już od wielu lat potrafi wykreować niezwykle brutalne opowieści. Stopniowo wprowadza w całkiem realny świat, by potem ukazać sterylnie czystą masakrę i zło. Nie inaczej było w „Zarazie” (1977) – jednym z pierwszych thrillerów Brytyjczyka.

Pewnego dnia do szanowanego doktora, Leonarda Petriego, zgłasza się zdesperowany mężczyzna. Twierdzi, że jego syn przechodzi właśnie bardzo ciężką chorobę i tylko on (Petrie) może mu pomóc. Bohater szybko orientuje się, że coś jest nie tak. Dalsze badania wykazują, że chłopiec cierpiał (czas przeszły, gdyż nieszczęśnik zmarł w drodze do szpitala) na zmutowaną odmianę dżumy. Choroba rozprzestrzenia się szybciej niż chipsy na imprezie. Pociąga za sobą totalny chaos, wprowadzona zostaje kwarantanna, a w człowieku budzi się prawdziwa bestia…

Powieść podzielona jest na dwie księgi. Pierwsza ukazuje bezradność ludzi wobec szalejącego kataklizmu. Próby ratunku spełzają na niczym. Druga, nosi tytuł „Śmierć”. Zaprezentowana w niej wizja człowieka wobec zagłady nie napawa optymizmem przed rokiem 2012.

Tragedia ludzkości ukazana jest od kilku stron. Mamy okazję poznać punkt widzenia lekarza, szalonego naukowca, postępującego wbrew zasadom etyki, aktora – homoseksualisty i zwykłego sklepikarza. Każdy jest tak samo realistyczny i przerażający. Dzięki sprawnemu narratorowi, który prowadzi nas przez ten Armagedon, odkrywamy, że chciwość i egoizm są gorsze od dżumy. Wizja społeczeństwa, które musi żyć w spartańskich warunkach jest znakomitym tłem dla przemiany wewnętrznej naszego bohatera – Leonarda.

Lekarz usiłuje ratować swoją rodzinę (a zwłaszcza córkę, Prickles) i przyjaciół. Odnosi na tym polu tyle samo klęsk, co porażek. Nie mogło to przejść bez echa po zdrowym umyśle medyka. Dokonuje tytanicznego wysiłku, aby zachować w sobie resztki ludzkich uczuć. Czy mu się uda?

Warsztat literacki autor posiada niezwykle sprawny od najwcześniejszych lat twórczości. Na tej płaszczyźnie nie można mu niczego zarzucić. Magia słowa sprawia, że wprost nie można oderwać się od lektury. Niemałe zasługi ma w tym konformacja elementów fabuły. Historia głównego bohatera przeplata się z innymi wątkami. W ten sposób łakomstwo czytelnika rośnie. Chce się poznawać więcej i więcej…

Zakończenie, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Znów poczułem się, jakby autor potraktował mnie lekceważąco. Historia urwała się w momencie, w którym była najbardziej emocjonująca. Masterton nie pierwszy raz dowodzi, że ma z tym elementem problem.

Nie sposób uniknąć porównań do „Dżumy” Alberta Camusa i „Bastionu” Stephena Kinga. Obraz tragedii jednostki najlepiej skontrastować z tą pierwszą powieścią. Tam, spokojne społeczeństwo stara racjonalnie poradzić sobie z problemem. Masterton burzy romantyzm wydarzeń, ukazując ciemną stronę natury ludzkiej. „Bastion” to specyficzny akt zagłady po użyciu broni biologicznej. King zawarł tu elementy fantastyczne, które całkowicie zmieniają odbiór utworu. Brytyjczyk, natomiast, sprawia, że zastanawiamy się, czy ta tragedia nie mogłaby dotknąć nas samych…

Mimo nieporadnego zakończenia, powieść warta jest poświęcenia na nią kilku godzin. Ostrzegam, że trudno się oderwać. Specyficzny klimat, wartka akcja i wyraziści bohaterowie sprawiają, że „Zaraza” to prawdopodobnie najlepszy thriller Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Dominik Krzemiński
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 351
Format: 11,5 x 18,5

Recenzja książki DIABELSKI KANDYDAT po raz drugi

Masterton wielokrotnie w swoich thrillerach udowodnił, że potrafi bardzo sprawnie poruszać się po świecie wielkiej polityki. Każdy, kto chociaż trochę zna twórczość Brytyjczyka nie zdziwi się, kiedy usłyszy o epickich fabułach, pełnych nieprawdopodobnych zwrotów akcji i szalonych pomysłów. Graham tylko raz pokusił się o to, by napisać horror polityczny – a jest nim jego siódma książka w tym gatunku, nosząca tytuł „Diabelski kandydat”.

Pozycja ta nie przychodzi od razu czytelnikom na myśl, kiedy zaczyna się rozmowa o Mastertonie. Przyczyną jest brak wznowień, a jednocześnie pewna literacka trudność – tematyka kulis wyborów prezydenckich z horrorem w tle nie każdemu przypadła do gustu. W powieści poznajemy Jacka Russo – prawą rękę senatora Huntera Peala, jednego z najmocniejszych kandydatów na urząd prezydencki w USA. Russo jest PR-owcem, ale jednocześnie zwykłym człowiekiem ze słabością do kawy, szybkiego jedzenia i pięknych kobiet. Ta swojskość nadaje bohaterowi unikalnego charakteru i od razu zaskarbia sobie sympatie odbiorców – tym łatwiej jest nam śledzić jego przygotowania do kampanii. Jak to w powieściach Mastertona jednak często bywa, szybko zaczyna dziać się coś koszmarnego – spokojny, rzeczowy i bogobojny Hunter Peal zamienia się nagle w szokującego swoim ekstremistycznym, rasistowskim podejściem pieniacza. Oczyma oniemiałego, ale jednocześnie lojalnego Jacka Russo obserwujemy niecodzienną przemianę kandydata na prezydenta, wraz z nim starając się zrozumieć przyczyny tak skrajnej odmiany. Agresywne przemówienia o dziwo szybko zjednują sobie zwolenników, wyborcy dają się opętać roztaczanym przez Peala wizjom, a ilość głosów w prawyborach w błyskawicznym tempie rośnie. Zdaje się, że nikt nie jest w stanie powstrzymać Huntera w wyścigu o Biały Dom, gdyż jego poczynaniami steruje sam Szatan. Kiedy co bardziej oporni przeciwnicy Peala zaczynają w tajemniczych okolicznościach ginąć, Russo będzie musiał stoczyć batalię z siłami ciemności, by uratować świat przed nieuchronnie zbliżającą się zagładą militarną. Pomoże mu w tym… sam papież.

Masterton w latach 80-tych był już pisarzem popularnym i rozpoznawalnym, ale nadal doskonalił swój warsztat. „Diabelski kandydat” jest świetnym przykładem sukcesu tego treningu – jest to powieść bardzo klimatyczna, ze świetnie nakreślonymi bohaterami i dość interesującą fabułą. Jej największym mankamentem jest niestety za to kompletny brak przerażających scen – książka straszy co najwyżej drastycznymi opisami gwałtów, a szokuje mocnymi scenami erotycznymi. Do minusów dochodzi też nieskomplikowany, niezwykle przyspieszony finał. Szkoda też, że Masterton nie poszedł na całość i nie spełnił snutej w powieści wizji światowej zagłady – wywołanie III Wojny Światowej przedstawionej oczyma Mastertona na pewno było by ciekawym kąskiem dla czytelników.

Podsumowując – „Diabelski kandydat” to powieść dobra, aczkolwiek nie rewelacyjna. W momencie ukazania się, książka na pewno robiła większe wrażenie, zwłaszcza, że była próbą stworzenia czegoś ambitniejszego, niż kameralny horror, w którym bohater pierze się ze złem po pyskach, a potem odchodzi w glorii w stronę zachodzącego słońca. W powieści znalazło się miejsce na wiele monologów o podłożu polityczno-społeczno-gospodarczym, a także wybory moralne, niekoniecznie jednoznaczne. Książka ta być może jest nieco przegadana, a koniec końców akcja rozwiązuje się szybko i bezboleśnie, ale mimo to warto zapoznać się z podjętą przez Mastertona próbą stworzenia horroru politycznego.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 509
Format: 11,5 x 18
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki BŁYSKAWICA po raz drugi

Od piętnastu lat zaczytuję się w Mastertonie, a w oczekiwaniu na jego nowe książki towarzyszy mi zgrzytanie zębami. Fascynacja i nadzieja jednocześnie grają w mej głowie symfonię paraliżu. Bo jaka będzie nowa książka Brytyjczyka? Czy tak genialna jak „Wyklęty” czy „Rytuał”, czy średnia jak „Aniołowie chaosu”, a może będzie to kiszka jak „Bonnie Winter” albo „Anioł Jessiki”? Nigdy nie wiadomo czym zaskoczy nas Masterton. Z drugiej strony ma to swoje uroki.

Z dużą dozą nadziei, ale i powściągliwości zabrałem się za lekturę „Błyskawicy”, pierwszego thrillera pisarza, napisanego w 1976 roku. Wydawnictwo Albatros uznało za stosowe zapoznać wreszcie czytelników ze tym starym, iście pojechanym utworem Grahama Mastertona, w którym chyba najbardziej wyróżniającym się elementem jest klimat. Czytając powieść z miejsca przypominamy sobie wczesne książki w dorobku autora, gdzie to właśnie atmosfera tak bardzo nam odpowiadała.

Sama fabuła nie wygląda wielce szałowo. Kiedy Bradley Winger – były drugoligowy kierowca rajdowy – postanawia ustanowić światowy rekord prędkości jazdy samochodem (megaszybkim Fireflashem 4), niespodziewanie jego maszyna rozbija się, a kierowca ginie na miejscu. Syn Bradleya, Craig, który do tej pory nie darzył ojca wielkim uczuciem, żeby nie powiedzieć, że nie znosił go, postanawia złożyć hołd dzielnemu mężczyźnie. W jaki sposób? A taki, że sam rozpoczyna przygotowania do podjęcia próby pobicia rekordu. Zanim jednak zabierze się do roboty (powstająca pod okiem specjalistów maszyna, mająca osiągnąć prędkość ponad tysiąca stu kilometrów na godzinę zwie się Fireflash 5), pozna kilka faktów przemawiających za tym, że jego ojciec nie zginął popełniając błąd na torze. Craig węszy sabotaż i zrobi wszystko, aby poznać prawdę na temat śmierci Bradleya Wingera.

Niezbyt skomplikowaną fabułę Masterton urozmaica żwawymi dialogami (niekiedy ciągnącymi się całymi stronicami), a kilka razy nawet szokuje wbijającymi w fotel scenami. Rezydencja niejakiego Tysona Peace’a, multimilionera i jednocześnie sponsora Wingera, to siedziba najbardziej wyuzdanych orgii seksualnych. Zarówno w ogrodzie jak i poszczególnych pomieszczeniach domu natkniecie się na dziesiątki kochanków parzących się jak króliki, nierzadko na oczach biznesmena, zdającego się cieszyć z rozgrywających się na jego oczach scen. A jego cycata córeczka Corinna, źródło tychże orgii, to prawdopodobnie najbardziej charakterna kobieca postać w całej twórczości Brytyjczyka. Nawet gdy dziewczyna traci nogę w wypadku, jej temperament wciąż Poraża przez wielkie „P”.

Jest w powieści kilka scen, którym bliżej do horroru niż thrillera, co stanowi kolejny atut książki. Pewna postać przedstawiająca się jako Hal Schocks zapewne niejednemu czytelnikowi wywróci w żołądku. Jest też kilka postaci i scen, które nie zostały dopracowane w ogóle, jakby Masterton za główny cel obrał sobie ukazanie czytelnikowi jedynie motywu przewodniego powieści.

Samo zakończenie również nie zachwyca. Ale nad nim nie warto się w ogóle rozwodzić. Wystarczy napisać: standard.

„Błyskawica” to zdecydowanie powieść dla fanów Grahama Mastertona. Wydaje mi się, że tylko oni będą w stanie ją docenić, ujrzeć w niej coś więcej, niż klasyczny thriller i w paru momentach szeroko się uśmiechnąć. Sądzę, że czytelnikom nie zaznajomionym z twórczością Brytyjczyka książka może wydać się nienajlepsza. I taką opinię trzeba uszanować. Bo rzeczywiście nie jest to rzecz najwyższych lotów.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 304
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki BŁYSKAWICA

Ponad 30 lat przyszło nam, Polakom, czekać na rodzime wydanie pierwszego thrillera w twórczości naszego ulubieńca – Grahama Mastertona. Napisana w drugiej połowie lat 70-tych powieść jest rarytasem także na rynkach zagranicznych – do tej pory pozostaje jedną z najtrudniejszych do zdobycia książek w Stanach i Wielkiej Brytanii.


Thrillery Grahama Mastertona to miła odskocznia od literatury grozy, którą autor zwykł uprawiać, tym bardziej, że misternie uknute teorie spiskowe niejednokrotnie swoim rozmachem przewyższają dzieła takich twórców jak Dan Brown, czy Robert Ludlum. Przyzwyczajeni do epickich fabuł z późniejszych książek Brytyjczyka, teraz, w 2009 roku dostajemy do rąk jego debiut w tym gatunku. Obcowanie z książką może być więc dla czytelnika ogromnym szokiem.

Bradley Winger jest niespełnionym kierowcą rajdowym, próbującym pobić rekord prędkości samochodu z napędem rakietowym na lądzie. Sprawa jest niebagatelna – w grę wchodzi sława, chwała i pieniądze. Ustanowić nowy rekord nie jest łatwo – trzeba przekroczyć barierę prędkości 1100 kilometrów na godzinę. Niestety, próba kończy się śmiercią Bradleya, a samochód ulega zniszczeniu. Schedę po ojcu przejmuje Craig Winger – główny bohater powieści. Syn zmarłego kierowcy stopniowo wchodzi w świat biznesu, szantaży, przemocy i wielkich pieniędzy, jednocześnie próbując na nowo odkryć siebie i dokonać tego, co nie udało się jego ojcu. Tam gdzie duże budżety, tam też ludzka deprawacja i defraudacje finansowe. Oczywiście nie obejdzie się bez ofiar.

Tak prezentuje się fabuła powieści, której nie da się porównać do żadnego innego dzieła stworzonego przez Grahama. W porównaniu z szeroko zakrojonymi fabularnie thrillerami Mastertona, „Błyskawica” wydaje się skromna i kameralna. Cała akcja toczy się tak naprawdę tylko w obrębie jednej rodziny – Wingerów i kilku ludzi blisko z nimi powiązanych. W powieści jest miejsce na zdradę, seks i zbrodnię – czyli na wszystkie składniki dobrej powieści. Jak zatem wypada efekt końcowy?

Należy pamiętać, że książka powstawała w latach 70-tych i to niestety czuć – nie tylko w stylu Mastertona – wtedy jeszcze niewyrobionym, dopiero kształtującym się, ale także w niedociągnięciach fabularnych. Ze stron powieści wylewa się klimat posthipisowski – bohaterowie chodzą nago, rozmawiają o „bzykaniu się” i wcielają te rozmowy w życie. Motywacja postaci praktycznie nie istnieje, wydarzenia wydają się nielogiczne i mało prawdopodobne, a dialogi są sztywne i sztuczne. Na uwagę zasługuje jednak druga część powieści, w której akcja zaczyna się zazębiać, a poszczególne wątki wyjaśniać. Trzeba przyznać, że rozwiązanie akcji jest zaskakujące i kontrowersyjne, może trochę na siłę, ale należy pamiętać, że Graham był wtedy pisarzem silnie walczącym o zaistnienie na rynku. Warto też zanotować fakt, że w powieści nie ma miejsca na happy end.

Podsumowując – każdy fan Mastertona powinien docenić inicjatywę wydawnictwa Albatros, które zrobiło fanom doskonały prezent i  13 listopada udać się do księgarni, by zakupić „Błyskawicę”, chociażby po to, by zobaczyć jak bardzo ewoluował jego styl i zmienił się sposób przedstawiania akcji i kreowania postaci. Wczesną twórczość Mastertona czyta się z prędkością tytułowej błyskawicy, niestety przez skromną objętość i zbyt szybkie prowadzenie akcji traci ona bardzo wiele. Za linijkami „Błyskawicy” widać kiełkujący talent jednego z najlepszych współczesnych pisarzy na świecie. Każdy fan dobre literatury powinien być świadkiem kształtowania się tego talentu, nawet jeśli pierwsze próby są jeszcze trochę infantylne i nieporadne.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 304
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki ZJAWA

W dorobku każdego wielkiego pisarza, nawet zaszufladkowanego dość mocno w konkretnych gatunkach, znajdują się powieści ponadczasowe. Są to książki, które swoją wymową wymykają się daleko poza ową szufladkę i można je polecić praktycznie każdemu. Jedną z takich właśnie powieści w bibliografii Grahama Mastertona jest „Zjawa”, której nie można włożyć w ramy żadnego konkretnego gatunku, a której fabuła jest niczym ludzka wyobraźnia – nieograniczona i piękna.

„Zjawa” zaczyna się od tragicznego wypadku. Pewnego zimowego dnia pięcioletnia dziewczynka o imieniu Peggy wpada do basenu. Tafla lodu pęka, sprawiając, że dziewczynka zostaje uwięziona i wkrótce tonie, zostawiając pogrążonych w głębokiej rozpaczy rodziców i dwie starsze siostry – Elizabeth i Laurę. Mijają lata. Rodzina Peggy powoli godzi się ze stratą, jednocześnie walcząc z wszechogarniającym poczuciem winy i zaniedbania. Jednak po serii przerażających wydarzeń, pozostałe przy życiu siostry zaczynają podejrzewać, że najmłodsza z nich nie odeszła w zaświaty, a w jakiś tajemniczy i niebezpieczny sposób cały czas czuwa nad losem swojej rodziny. Okazuje się, że duch Peggy nadal może oddziaływać na żywych, stanowiąc dla nich śmiertelne niebezpieczeństwo.

Masterton w powieści „Zjawa” dokonuje prawdziwego cudu. Ta nieco zapomniana książka mogła by się stać jego wizytówką, ze względu na kunszt z jakim została stworzona. Nie mówię tu oczywiście tylko o języku, stylu, czy doborze słów, bo to jak wiadomo Masterton ma opanowane do perfekcji. Chodzi tu o klimat, który naprawdę trudny jest do określenia słowami. Zacznijmy od samego początku – scena śmierci Peggy jest niezwykle sugestywna. Ból i żałoba, które po niej następują opisane są w taki sposób, że czytelnik może spokojnie współczuć bohaterom powieści. Graham wykazuje się daleko posuniętą empatią, jednocześnie doskonale wnikając w psychikę dziewczynek, zarówno wtedy kiedy są młode, jak i wtedy, gdy dorastają. To chyba pierwszy raz, kiedy Brytyjczyk udowodnił jak doskonale potrafi wykreować wiarygodną postać kobiecą, co niejednokrotnie podkreślił w przyszłości takimi dziełami jak „Bonnie Winter”, „Koszmar”, czy „Katie Maguire”.

To jednak nie wszystko – również jakość literackiej fikcji w „Zjawie” wzlatuje Mastertonowi na wyżyny. W powieści mnóstwo jest nawiązań do „Królowej śniegu” Hansa Christana Andersena. Nie jest to pierwszy raz, gdy autor bazował na jakiejś znanej legendzie, powieści, czy fakcie historycznym, przygotowując na tej podstawie alternatywną, przewrotną wersję wydarzeń. Nie inaczej było w tym przypadku. W „Zjawie” Masterton wysnuwa teorię, że ludzie, którzy zginęli specyficzną śmiercią potrafią powrócić do świata żywych pod postacią swojego ukochanego bohatera literackiego. W przypadku Peggy była to Królowa Śniegu. Opisując wiarygodnie to założenie, Graham wprowadza czytelnika do magicznego świata duchów, cały czas pamiętając jednak, że jest specjalistą od horroru. Oczywiście książkę tę trudno zaszufladkować, a elementy grozy są raczej znikome (w powieści pojawia się bardzo mało brutalności), jednak sam nastrój niepokoju potrafi przysporzyć czytelnikowi ciarek na plecach.

„Zjawa” to przede wszystkim powieść o potędze ludzkiej wyobraźni. Historia ta wykracza daleko poza ramy horroru, stanowiąc idealne połączenie grozy, dramatu, czy baśni. Ten gatunkowy misz-masz sprawia, że jest to książka niemal idealna dla każdego, niezależnie czego ten „każdy” w literaturze poszukuje. Oczywiście do pewnych elementów można się przyczepić. Standardowo szwankuje trochę zakończenie, w którym zatraca się rzeczywistość, a jawa miesza się ze snem, a wszystko to by doprowadzić do ostatecznej konfrontacji ze „złem”. Tym razem jednak „zło” nie zostało do końca określone, co dodatkowo podnosi rangę powieści i zostawia czytelnikowi miejsce na interpretację i analizę.

Polecam tę książkę nie tylko fanom dobrych horrorów, ponieważ w tym gatunku ciężko było by „Zjawę” jednoznacznie zakwalifikować. Wydaję mi się jednak, że każdy miłośnik świetnych, ambitnych, skomplikowanych i wielowarstwowych fabuł, doskonałego warsztatu pisarskiego i niezwykłego klimatu odnajdą sięgając po „Zjawę” coś dla siebie.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 432
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki DZIECKO CIEMNOŚCI

Rok 1995 był dla polskich fanów twórczości Grahama Mastertona szczególny. Wtedy to właśnie autor po jednej z wizyt w naszym nadwiślańskim kraju podjął decyzję, by akcję swojej najnowszej powieści osadzić na terenie Warszawy. Był to precedens w twórczości Brytyjczyka i chociaż autorowi zdarzyło się później umieścić w Polsce jedno ze swoich opowiadań, a także przenieść niewielką część akcji „Bazyliszka” do Krakowa, to właśnie „Dziecko ciemności” jest pierwszym pełnowymiarowym dziełem, z fabułą w całości zlokalizowaną w naszym rodzimym państwie.

Zaczyna się obiecująco – w centrum Warszawy dochodzi do serii brutalnych morderstw. Ofiary pozbawione głów odnajdywane są w całym mieście, między innymi na placu budowy nowoczesnego Hotelu Senackiego. Nadzorująca inwestycję Sarah Leonard, chcąc uniknąć opóźnień spowodowanych strachem robotników przed „Oprawcą”, wzywa na pomoc emerytowanego policjanta Claytona Marsha. Doświadczony gliniarz we współpracy z polskim policjantem Stefanem Rejem prowadzą nieoficjalne śledztwo. Szybko okazuje się, że dobór ofiar nie był przypadkowy, a morderca prawdopodobnie nie jest do końca człowiekiem. Konfrontacja z potworem jest nieunikniona i prowadzi do serii dramatycznych wydarzeń. 

Entuzjazm spowodowany tym, że nasz ulubieniec osadził akcję w Polsce mija bardzo szybko, kiedy czytamy opisy naszego kraju znajdujące się w książce. Smutny jest fakt, że w oczach autora Polska to kraj brudny, ubogi i  pełen prymitywnych ludzi. Polak to człowiek obowiązkowo noszący reklamówkę w dłoni, a polskie kobiety mają wąsy i włosy na nogach. Ulice pełne są starych polonezów, z czego każdy z nich jest w jakiś sposób uszkodzony. Niezdezelowanymi pojazdami poruszają się tylko gangsterzy. Do tego bohaterowie noszą nazwiska, które mogliśmy już gdzieś słyszeć (Rej, Matejko, Konopnicka).

Trudno jednak mieć pretensje do autora, gdyż o co jak o co – ale o brak miłości i szacunku do naszego kraju oskarżyć go by było ciężko. Graham ma polską żonę; uważa, że kobiety z tego kraju są piękne, jego książki często mają u nas swoją prapremierę, przyjaźni się z wydawcami, a do tego chętnie odwiedza Polskę i lubi tutejszą kuchnię. Czas jego pierwszych wizyt był niefortunny – tuż po przemianach ustrojowych. Masterton starał się opisywać to co widział, a kiedy zmieszał z tymi opisami wyciągnięte historyczne zależności, wyszedł mu twór niejasny, który mocno się zdezaktualizował. O ile piętnaście lat temu rzeczywiście część wizji Mastertona mogło się trochę pokrywać z rzeczywistością, o tyle czytanie tej powieści w roku 2009 może wywołać szok. Fakty są jednak faktami – to u nas pierwsi wydawcy proponowali mu w zamian za maszynopis… kosze z polską kiełbasą.

Można by wybaczyć pisarzowi, że kreuje polską rzeczywistość w brutalny i bolesny sposób, gdyby historia, która na bazie tego powstała była ciekawa. Niestety, przedstawiona opowieść jest raczej przeciętna, infantylna i bardzo naiwna. Prawie wszyscy bohaterowie są prości, a ich motywy postępowania niewiarygodne. Do tego wszyscy lubują się w długim chodzeniu po warszawskich kanałach. Kilka zdań, nadających dramatyzmu postaci głównego „złego” potwora nie jest w stanie podnieść poziomu książki.

Podsumowując – powieść sprawdza się jako ciekawostka. Dzięki niej możemy sprawdzić, jak nasz ukochany autor widział Polskę ponad 15 lat temu i jak radzi sobie z poprowadzeniem akcji w naszym kraju. Podobno sporą trudność sprawiała Mastertonowi topografia, więc jego wydawca musiał nanosić wiele uwag i poprawek. Sama historia niestety nie broni się sama. Gdybym nie wiedział, że to powieść Brytyjczyka, po przeczytaniu tekstu miałbym trudności, by do tego dojść. Zarówno klimat, jak i rozwój akcji nie mają w sobie tego „czegoś”, szczypty magii i geniuszu, do których przyzwyczaił nas w swoich powieściach Graham.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki DZIEDZICTWO po raz drugi

Są powieści, które bardzo trudno jest doczytać. Nie mam tu na myśli tego, że są kiepskie i toporne, czy na tyle głupie i infantylne, że czytelnik ma kłopot z przekręceniem strony, aż w końcu w połowie się poddaje i odkłada książkę z powrotem na półkę. Mam na myśli zwykłe przeciwności losu. Taką powieścią było dla mnie „Dziedzictwo”, którego kilka lat temu nie doczytałem do końca z powodu braku kilku ostatnich stron w kupionym przeze mnie egzemplarzu. Drugie podejście do tej książki przerwane zostało poprzez premierę którejś z nowych książek Grahama. Skończyć ją udało mi się dopiero za trzecim razem.

„Dziedzictwo” to jeden z pierwszych horrorów Grahama Mastertona.  W 1981 roku pozycja pisarza była już ugruntowana kilkoma świetnymi powieściami, mimo to Brytyjczyk nie czuł się jeszcze królem współczesnej grozy i nie tworzył wydumanych, epickich scenariuszy. Zyskiwał na tym najbardziej klimat jego książek.

Ricky Delatolla handluje antykami. Pewnego niedzielnego popołudnia odwiedza go tajemniczy handlarz i sprzedaje mu po korzystnej cenie zbiór mebli. Pośród przeciętnych egzemplarzy znajduje się jeden bardzo niezwykły okaz – bogato rzeźbione, mahoniowe krzesło. Bohater nie wie jeszcze, że wszedł w posiadanie opętanego przez diabła rekwizytu, który w krótkim czasie zamieni życie Ricky’ego i jego rodziny w piekło.

Tajemnicze wydarzenia następują po sobie w szybkim tempie – na początku są to niegroźne znaki obecności złych mocy, takie jak obumieranie flory, czy kłopoty z czasem. Groza narasta, kiedy pojawiają się pierwsze ofiary śmiertelne. Delatolla nawiązuje współprace z Davidem Searsem, któremu podejrzanie mocno zależy na pozyskaniu mebla dla swojego Klienta. Okazuje się, że David skrywa pewną tajemnicę, której ujawienie doprowadzi do dramatycznych wydarzeń. Stawką staje się najpierw życie syna głównego bohatera, a potem istnienia setek niewinnych obywateli.

Już od pierwszej strony Masterton chwyta czytelnika za… no, powiedzmy, że za kark. Opisywane zdarzenia nie ociekają litrami krwi, w powieści próżno też szukać namnożonych scen wyuzdanego seksu, a mimo to od początku do końca jesteśmy w stanie wyczuć ogromny niepokój. Sposób w jaki Graham prezentuje życie przeciętnej rodziny, która z dnia na dzień staje w obliczu oddziaływania złych mocy i stara się przy tym nie stracić rozumu jest po prostu perfekcyjny. Pisarz udowadnia, że to nie krew i flaki rodzą w czytelnikach grozę, a dobry pomysł, opisy, dialogi i klimat.

Niestety, do beczki miodu dochodzi łyżka dziegciu. W tym wypadku jest nią, jak to u Mastertona nieszczęśliwie bywało – scena finałowa. Nie chcąc zdradzać szczegółów tym, którzy powieści jeszcze nie czytali wspomnę jedynie, że jest ona niedorzeczna, banalna i  ociera się o szeroko zakrojone pojęcie absurdu. Zakończenie powieści nie jest może w stanie zniszczyć bardzo pozytywnych odczuć, które wywołuje „Dziedzictwo” jako całość, tym niemniej zostawia na twarzy czytelnika grymas niedowierzania. Powieść polecam oczywiście wszystkim fanom dobrych horrorów z klimatem rodem z klasy B (to nie jest wada wbrew pozorom), ostrzegam jednak, że finał zupełnie nie pasuje do reszty książki. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy tych kilku ostatnich stron w moim pierwszym egzemplarzu ktoś wściekły i zawiedziony nie wyrwał celowo. Może był to sam diabeł, mieszkający w pewnym wielkim, pięknie rzeźbionym, mahoniowym krześle?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 229
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki POGROMCA WAMPIRÓW

Graham Masterton niejednokrotnie powtarzał, że stara się unikać tematów wielokrotnie oklepanych na przestrzeniu ostatnich kilku dziesięcioleci, dlatego właśnie w jego powieściach nigdy nie pojawiały się wampiry, wilkołaki, czy zombie. Oczywiście zdarzały mu się romanse z tymi ikonami horroru, najczęściej w opowiadaniach, takich jak „Śmierć na drodze”, „Dywan”, czy  „Żwawy Jack”.  Nastąpił jednak moment, kiedy wampiry i strzygi stały się głównym motywem całej powieści. Miało to miejsce przy tworzeniu „Krwi Manitou”. Seria opowiadająca o indiańskim szamanie Misquamacusie miała swoją konwencję, zasady i bohaterów, a motywy wampiryczne musiały zostać do niej dostosowane i sensownie wmieszane w fabułę. Zainteresowanie autora krwiopijcami nie znalazło więc w niej całkowitego ujścia.

Zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu „Krwi Manitou” Masterton postanowił zabrać się za powieść całkowicie poświęconą tematyce wampirów. Poznajemy Jamesa Falcona, kapitana kontrwywiadu armii USA. W 1944 roku bohater prowadzi partyzancką walkę z wampirami w belgijskiej Antwerpii. James jest wyszkolony, wyposażony w takie akcesoria jak pejcz ze srebrnego drutu, gwoździe, którymi Chrystus był przybity do krzyża, czy Biblia, a do tego posiada wrodzone predyspozycje do walki z wampirami. 13 lat później Falcon staje w Londynie do otwartej walki z zastępami wampirów, jednocześnie starając się rozwiązać mroczną zagadkę ze swojej przeszłości.

Trzeba przyznać, że pisząc „Pogromcę wampirów” Masterton nie poszedł na łatwiznę. Podzielił wampiry na martwe i żywe,  przypisał im wiele zupełnie nowych umiejętności i przyzwyczajeń, a także stworzył unikalne metody walki z nimi. Nie ma co liczyć na pomoc czosnku, zabijanie wampirów to u Grahama trudny, skomplikowany proces.  Wszystko to dopełnia ciekawy, skomplikowany bohater z niejasną przeszłością i chociaż twisty fabularne nie są wybitne i dość łatwo je rozpracować zanim się pojawią, to parę razy damy się też Brytyjczykowi zaskoczyć.

„Pogromca wampirów” to jedna z lepszych powieści Grahama, zwłaszcza w obecnej fazie jego twórczości. Żadna z powieści, które ukazały się później, nie potrafiła przewyższyć poziomem przygód Jamesa Falcona. Stwierdzenie, że to ostatnia dobra książka Mastertona jest może trochę na wyrost, ale śmiało można powiedzieć, że jest to ostatnia książka w starym stylu, pozbawiona większych wad.

Każdy, kto chociaż trochę interesuje się tematyką wampiryczną i chce sprawdzić jak radzi sobie z nią współczesny mistrz grozy powinien sięgnąć po tę książkę. Zwłaszcza, że naciskany przez fanów autor rozważał sequel tej znakomitej powieści.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 275
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10


Recenzja książki GŁÓD

„Głód” to kolejna po „Zarazie” powieść Grahama Mastertona, w której autor próbuje się zmierzyć z kataklizmem ogarniającym świat, w którym „żyją” jego bohaterowie. Tym razem winne nie są szczepy bakterii dżumy, a tajemniczy wirus, który atakuje żywność na terenie całych Stanów Zjednoczonych. W obliczu ogólnokrajowej zagłady, Masterton pozwala nam poznać dramaty człowieka jako jednostki, nie zapominając jednocześnie o epickich, apokaliptycznych opisach. Czy książka jako całość wypada pozytywnie?

Ponad 500-stronicowa powieść podzielona jest na dwie księgi. W pierwszej poznajemy Eda Hardesty’ego (szkoda, że nie nazywa się Harvesty), który jest właścicielem gigantycznej farmy w Kansas. Niezmierzone połacie pszenicy, które zgodnie z przeznaczeniem miały zamienić się w czysty zysk i uczynić farmera bogatym dotyka tajemnicza zaraza – kłosy zaczynają czernieć i gnić w zastraszającym tempie. Desperackie próby powstrzymania rozprzestrzeniania się degeneracji zboża nie przynoszą pożądanych efektów, a Ed zaczyna zdawać sobie sprawę, że wkrótce zostanie bankrutem. Szybko staje się jasne że podobne problemy występują w całych Stanach, a dotykają one nie tylko zbóż, ale również warzyw, owoców, a jak się okazuje później zatrute są także konserwy. Najpotężniejszy naród na świecie z dnia na dzień staje przed widmem głodu, który sprawi, że ludzie zatracą swoje człowieczeństwo, zastępując je pierwotnymi instynktami przeżycia, najmroczniejszymi żądzami i przemocą.

„Głód” to thriller z domieszką political fiction. Masterton wprowadza do fabuły skorumpowanych polityków i urzędników, którzy na  tragedii całego narodu będą chcieli się w pomysłowy sposób wzbogacić. Na ich drodze stanie Ed Hardesty, a także kilka innych osób, niestety u Mastertona, w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie ma miejsca na przyjaźnie i zaufanie – nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś bliski zawiedzie, lub okaże się wrogiem.

Im więcej tajemnic ujawnia Masterton w swojej powieści czytelnikowi, tym bardziej buntuje się podstawiony pod ścianą, wygłodniały, pozbawiony już ludzkich uczuć naród. Druga księga powieści to sugestywne, przerażające i bardzo brutalne opisy zamieszek, morderstw i śmiertelnej walki o ostatnie resztki jedzenia. Opisy te są przejmujące i czyta się je jednym tchem, świetnie oddana jest też psychologia opętanego tłumu. Czemu więc ocena jest niższa?

Masterton sam wpada w zastawioną przez siebie pułapkę. Długa powieść miała ogromny potencjał, a historia upadającej Ameryki zadatki na emocjonującą, przerażającą fabułę. Niestety z pozoru dobry pomysł przedstawienia dramatu jednostek w świecie, który z dnia na dzień traci swoje zasady moralne okazał się pomyłką. Szwankuje motywacja i psychologia bohaterów (zarówno Ed jak i jego żona robią wiele niezrozumiałych rzeczy), wiele rozdziałów jest wciśniętych na siłę, a inne wydłużone są do granic możliwości. No bo kto chce czytać długaśny rozdział o włamywaniu się do gabinetu po dokumenty i wielkiej ucieczce autem ze strzeżonej posiadłości, kiedy tuż za rogiem dzieją się niewyobrażalnie potworne rzeczy w wykonaniu obywateli całego narodu? Dla porównania – najważniejsze opisy rozpowszechniania się zarazy i jej wpływu na ludzkość mają zaledwie po kilka stron. Ta dysproporcja jest bardzo wyraźnie widoczna zwłaszcza w drugiej części powieści, z której miejscami potężnie wieje nudą.

Genialny pomysł, świetnie zapowiadający się początek, sugestywne opisy i apokaliptyczna wizja końca najpotężniejszego kraju świata zapewniały powieści potencjał na najwyższą ocenę i  wysoką pozycję w obszernej bibliografii Mastertona. Niestety, złe zbalansowanie akcji, zbyt mało wątków pobocznych, które przecież były tu kluczowe dla powieści, a także mało wyraziści w porównaniu chociażby z wcześniejszą „Zarazą” bohaterowie – wszystko to sprawiło, że „Głód” to powieść tylko niezła. Tym niemniej wszystkim chcącym poznać, jak Brytyjczyk widzi koniec USA polecam dać szansę tej książce, zwłaszcza, że nie ma w niej miejsca na happy end.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 509
Format: 10,5 x 17
Ocena recenzenta: 7/10 

Recenzja książki BEZSENNI

Początek lat 90-tych to złoty okres w twórczości Grahama Mastertona, a co za tym idzie czas żniw dla czytelników i fanów. Wtedy to właśnie powstały najbardziej rozbudowane, długie i złożone powieści, takie jak „Duch zagłady”, „Zjawa” czy „Bezsenni” właśnie.

U Mastertona, jak u Hitchcocka, zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem tempo jeszcze bardziej narasta. Poznajemy rodzinę O’Brienów, bogatą, szczęśliwą i piękną. Głowa owej rodziny, John, został właśnie świeżo mianowanym sędzią Sądu Najwyższego USA, stając się jednocześnie osobą potężną i wpływową, mogącą mieć duży wpływ na administrację kraju, tym samym zapisując się złotymi zgłoskami na kartach historii. Szczęście nie trwa jednak długo – helikopter którym O’Brienowie lecą na zaprzysiężenie rozbija się. Pasażerom udaje się przeżyć samą katastrofę, jednak natychmiast zostają bardzo brutalnie zamordowani przez nieznanego sprawcę, który czekał już na nich dokładnie w miejscu, w którym maszyna spadła. Podejrzany zbieg okoliczności jest tuszowany przez wysoko postawionych, zamieszanych w tajemniczy spisek ludzi. Sprawę bada inspektor ubezpieczeniowy Michael Rearden, który zmaga się ze swoją osobistą tragedią za pomocą seansów terapeutycznych. Bohater badał kiedyś sprawę przerażającej katastrofy lotniczej oglądając między innymi dziesiątki ludzkich zwłok, co wywarło traumatyczny ślad na jego psychice. Nie wie jeszcze, że zostanie wciągnięty w szeroko zakrojoną aferę i stawi czoła przerażającym istotom z czasów biblijnych, które przez całe tysiąclecia były pozbawione snu.

Tytułowi „Bezsenni” to przerażająco brutalna sekta. By przeżyć, musieli wysysać z nadnerczy ludzką adrenalinę. Zmuszali więc ludzkie ciała do jej nadprodukcji brutalnie i wymyślnie katując swoje ofiary, jednocześnie pozostawiając je przy życiu. Książka zdobyła złą sławę dzięki legendarnym już scenom przemocy, z dekapitacją i torturami z użyciem żywych zwierząt i druta kolczastego na czele. Powieść jest bardzo brutalna i nie pozostawia złudzeń jeśli chodzi o rozmiar horroru, z jakim mają do czynienia bohaterowie, a także czytelnicy.

Fabuła powieści jest bardzo rozwinięta, posiada też kilka chwytających za serce wątków pobocznych, jak choćby zakończona tragicznie, nieudana akcja policji w murzyńskiej dzielnicy, czy brutalne morderstwa na przyjaciołach Michaela. Tłem rozwoju wydarzeń jest polityczny spisek, podobny do tego, z którym później będziemy mieli do czynienia w „Aniołach chaosu”. W grę wchodzi również zjawisko hipnozy, które autor uczynił jednym z głównych wątków późniejszej powieści „Święty terror”.

Cierpienie i tortury ukazane są w powieści bardzo obrazowo i boleśnie dla czytelnika, dlatego też mogę polecić tę książkę tylko ludziom odpornym na obrzydliwości i o bardzo mocnych nerwach. Na szczęście Masterton udowodnił, że nie jest psychopatą, opisującym takie rzeczy dla swojej chorej przyjemności, budując obszerną fabułę, pełną ciekawych zwrotów akcji, godnych uwagi bohaterów, czy wreszcie ludzkich tragedii. Cała brutalność jest dobrze uzasadniona i zgrabnie wkomponowana w fabułę. Osobiście zwracałem większą uwagę na dramatyczne wątki poboczne, co znaczy, że powieść jest po prostu bardzo dobra.  Razi jedynie trochę banalne zakończenie, ale nie jest w stanie zatrzeć świetnego wrażenia, które pozostaje po lekturze. 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 432
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki SZARY DIABEŁ

To, że Masterton jest twórcą genialnym, aczkolwiek popadającym w schematy, nie jest żadną tajemnicą. Praktycznie co drugi jego horror opiera się na podobnych motywach, a także ma zbliżony rozwój wydarzeń do swoich innych książkowych braci. Zmienia się tło, bohaterowie, lokalizacja, zło, sposoby mordowania, aż wreszcie rozwiązanie akcji. Czy to źle? Nie, jeśli ten sam, sprawdzony, doskonały schemat ciągle ewoluuje, wciąga, zachwyca, straszy, aż wreszcie zaskakuje tymi właśnie zmiennymi detalami.

„Szary diabeł” to jedno z niewielu dzieł Grahama, w których autor zajmuje się magią rodem z Czarnego Lądu i jedyne, w którym robi to na taką skalę. To właśnie magia z Afryki, tak zwana santeria, będzie motywem przewodnim tej powieści. W Richmond dochodzi do serii okrutnych zbrodni – ofiary są masakrowane przez niewidzialnego mordercę, który jako narzędzia zbrodni używa niezwykle ostrej szabli. Ofiary wydaję się być dobierane przypadkowo – ginie zarówno rodzina, w tym ciężarna magia, jak i zasłużony dla armii major. Detektyw prowadzący śledztwo – Decker Mc Kenna – ma bardzo utrudnione zadanie, a sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wychodzi na jaw, że to właśnie on ma być kolejna ofiarą. Okazuje się, że tylko dwunastoletnia dziewczynka z zespołem Downa może zobaczyć niewidzialnego zabójcę. Decker, aby poznać, zrozumieć i pokonać zbrodniarza musi poznać tajemnicę afrykańskiej magii, która to właśnie zdaje się być na usługach wcielonego zła. Tajemnica ma jednak swoje korzenie w czasach wojny secesyjnej.

Masterton po raz kolejny kreśli ciekawe postacie, mroczną intrygę i komponuje krwawe, przerażające sceny. Główny bohater to jednocześnie policjant i lekkoduch, skaczący z kwiatka na kwiatek. Jest jednak postacią tragiczną, próbującą uporać się z osobistą tragedią jaką było zabójstwo jego narzeczonej.

Powieść nie jest długa, nie występuje w niej też wiele wątków pobocznych, ale główna oś fabuły jest szczegółowa i dopracowana. Warte uwagi jest niesamowite zakończenie, chociaż trochę naciągane i naiwne, to na pewno oryginalne i bardzo zabawne, wyjęte rodem z serii „Rook”. Książka pozbawiona jest większych wad, jest to jeden z ostatnich, naprawdę dobrych horrorów Mastertona w „starym stylu”.  Wydana w 2004 roku, mająca swoją premierę w Polsce książka nawiązuje klimatem do pierwszych powieści grozy Brytyjczyka, co jest jej największym plusem. Późniejsze powieści stały się trochę grzeczniejsze, powolniejsze, bardziej kameralne i niestety utraciły swoje ostre pazury i kły. I choć zdarzały się wśród nich perełki, takie jak „Pogromca wampirów”, to właśnie „Szary diabeł” pozostaje ostatnią powieścią, która zamyka najbardziej drapieżny okres w twórczości Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 320
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10
 

Recenzja książki BONNIE WINTER

Nawet najlepszym i najbardziej doświadczonym autorom zdarza się czasem podczas pisania powieści dotrzeć do martwego punktu. Jedną z książek, która w pewnym momencie się Mastertonowi „zacięła” była właśnie „Bonnie Winter”. Autor do końca nie mógł zdecydować się, czy chce napisać rasowy horror, czy powieść psychologiczną, symboliczną i pełną metafor. Śmiało można powiedzieć, że Grahamowi wyszło coś pomiędzy – częściowo horror, częściowo doskonały dramat obyczajowy, ale przede wszystkim świetna powieść zapewniająca kilka godzin doskonałej rozrywki.

Bonnie Winter ma 34 lata, nadwagę, problemy rodzinne i mało przyjemną pracę – tak można by było streścić główną bohaterkę powieści, w której Masterton po raz kolejny ujawnia swój talent do wnikania w kobiecą psychikę i kreślenia żywych, wiarygodnych postaci. Mąż Bonnie stracił pracę i cały czas spędza w domu, natomiast nastoletni syn popada w kłopoty z prawem, podczas gdy ona sama dorabia sobie do pensji urabiając ręcę po łokcie sprzątając domy które nawiedziła śmierć. To właśnie miejsca pracy Bonnie stają się ważnym elementem fabuły.  Bohaterka dostaje coraz więcej zleceń w miejscach, w których dochodzi do tajemniczych zabójstw. Katami stają się ludzie, którzy do tej pory sprawiali wrażenie niesamowicie szczęśliwych. Zbrodnie wydają się zatem być kompletnie pozbawione motywu. Policja nie może znaleźć wytłumaczenia. Dopiero Winter znajduje w domach, w których doszło do niewyjaśnionych morderstw, gąsienice bardzo rzadkiego gatunku motyla – niepylaka mnemozyny. Jak to zwykle u Mastertona bywa, w fabule pojawia się legenda, która głosi, że larwy są wcieleniem jednej z azteckich bogiń – Itzpapalotl. Krwiożercze bóstwo znane jest z tego, że doprowadza ludzi do zabijania tych, których najbardziej kochali.

Z pozoru fabuła nie prezentuje się specjalnie odkrywczo. Można dojść do mylnego wniosku, że będzie to standardowa opowieść o groźnych demonach, która nie wniesie do gatunku niczego nowego. Na szczęście Mastertonowi udało się przemycić do powieści kilka doskonałych elementów, które czynią ją wyjątkową. Pomimo stosunkowo niedużej objętości powieści, Grahamowi udało się wytworzyć niepokojący nastrój, odpowiednie napięcie i dużą dozę fenomenalnych dialogów przepełnionych humorem. Postać Bonnie „żyje”, co zresztą wylewa się wręcz z kart powieści. Nie od dziś wiadomo, że Masterton jest mistrzem tworzenia wiarygodnych postaci i środowisk, a „Bonnie Winter” stanowi na to doskonały dowód. 

Dodatkową atrakcją, którą zapewniło wydawnictwo Albatros, są dwa opowiadania – „Szamański kompas” i „Bazgroły”, które dopełniały króciutką powieść. „Szamański kompas” to przewrotne opowiadanie o ludzkiej naturze, mrocznych żądzach, poczuciu niesprawiedliwości i dążeniu do celu po trupach. „Bazgroły” po raz pierwszy wydane wtedy na polskim rynku to jedno z najbardziej przerażających, psychologicznych opowiadań Brytyjczyka (szerzej w recenzji zbioru „Festiwal strachu).

Podsumowując – „Bonnie Winter” to powieść dojrzała, zabawna, zaskakująca i przejmująca. Zadaje ona poważne pytanie o dwoistość ludzkiej natury, ale co w tym wypadku najważniejsze – nie udziela na nie jednoznacznej odpowiedzi. Śmiało polecam tę książkę dosłownie każdemu, nawet jeśli nie jest miłośnikiem twórczości Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 207
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10