Recenzja książki WENDIGO


Wendigo. Któż z nas nie słyszał legend o tym demonie? Pisywali o nim między innymi Algernon Blackwood i Joseph Citro. Nakręcono wiele filmów o nim traktujących. Indianie z plemienia Siuksów nazywają go kanibalem albo zjadaczem ciała i wierzą, że jeśli ktoś spróbuje ludzkiego mięsa, to z czasem zamieni się w Wendigo… samotnego wiecznie głodnego drapieżnika, ukrywającego się w lasach i żywiącego myśliwymi, którzy nieopatrznie wejdą mu w drogę. Teraz Wendigo, potężny leśny duch, powraca w całkiem nowym wcieleniu, wykreowanym przez brytyjskiego mistrza literatury horroru – Grahama Mastertona.

To, że Masterton posiada niezwykły sentyment do kultury Indian, wiedzą wszyscy średnio zaznajomieni z twórczością pisarza. Wystarczy przypomnieć sobie cykl MANITOU, nagrodzoną Specjalnym Edgarem powieść KOSTNICA czy pierwsze tomy cyklu ROOK, aby dojść do wniosku, że indiańskie mity i legendy to sfera, w której Masterton porusza się dość biegle. WENDIGO – jego najnowsza powieść jest kolejnym tego przykładem.

Czytelnik od pierwszych stron zostaje wessany w fabułę. Główna bohaterka – agentka nieruchomości Lily Blake – zostaje zaatakowana we własnym domu przez zamaskowanego mężczyznę. Napastnik podpala ją żywcem, porywa dzieci i… daje nogę. Lily cudem uchodzi z życiem. Rozpoczyna się śledztwo. Jednym z podejrzanych jest były mąż bohaterki. FBI staje na głowie aby dorwać bandytę. Bezskutecznie. Lily zwraca się o pomoc do prywatnego detektywa, który z kolei kontaktuje się z szamanem Siuksów Georgem Żelaznym Piechurem. Ten decyduje się pomóc w odnalezieniu dzieci, ale Lily musi obiecać, że doprowadzi do zwrotu świętych ziem przeznaczonych pod komercyjną zabudowę. Zdesperowana bohaterka, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji jakie może ponieść nie dotrzymując umowy, przyjmuje warunki Indianina. W celu odnalezienia dzieci, zostaje wezwany Wendigo – indiański duch leśny. Rozpoczyna się seria masakr. Mężczyzna, który podpalił Lily ginie rozerwany na strzępy, siostra bohaterki wraz z mężem zostają zmiażdżeni w samochodzie przez niewidzialną siłę, a z głównego podejrzanego – byłego męża Lily – demon przyrządza tatar. Indiański demon w natarciu! – chciałoby się rzec i spytać po chwili – To deja vu?

Powszechnie wiadomo, że Masterton działa według ściśle opracowanego schematu. Niektóre jego powieści są do siebie uderzająco podobne, zwłaszcza te traktujące o demonach różnej maści. Czy WENDIGO również opiera się na prostym schemacie? Owszem. Jest tu mocne wejście, mające na celu od pierwszych stron przykuć uwagę czytelnika, jest próba rozwikłania zagadki za sprawą indiańskich czarów i iście „oldschoolowe” zakończenie, które wzbudza paranoiczny śmiech. Nie musimy zbytnio główkować aby odgadnąć, co zdarzy się „za chwilę” ani zastanawiać się nad poszczególnymi etapami intrygi. Podejrzewamy, że wkrótce znów z nieba lunie krew, po czym nastąpi krótka przerwa na „dopicie herbaty”.

Ów jakże krytykowaną „mastertonowską schematyczność” można lubić albo nie.  Jeśli o mnie chodzi, zdecydowanie odpowiadają mi konstruowani przez niego bohaterowie, humor wynikający niekiedy z braku logiki w poszczególnych scenach, czy nie do końca „prawdopodobne” finisze powieści. Wszystko to tworzy klimat rodem z horrorów klasy B, których na rynku nigdy nie brakowało, a które, mimo wszystko, u wielu fanatyków grozy, ze mną łącznie, wzbudzają sporą sympatię.

Taki jest WENDIGO. To horror klasy B, solidne czytadło, które pochłaniamy w kilka godzin i do którego zapewne powrócimy za jakiś czas, aby uśmiechnąć się pod nosem i z niekłamaną przyjemnością przeżyć indiańską przygodę ponownie.

W powieści nie brakuje humoru i absurdu. Agenci FBI, usilnie starający się dopaść sprawcę mordów, niemal do końca opowieści pozostają z pustymi rękoma. Jeden z nich twierdzi, że to krwiożercze pelikany (i mewy) maczają w całej sprawie swe ostre jak brzytwy pazury, inny wspomina o latającej małpie. Każdy z nich po kilka razy dziennie telefonuje do Lily, by oznajmić, że ktoś podobno widział jej dzieci, jednak był to fałszywy alarm. Na miejscu bohaterki prawdopodobnie powyrywałbym kable…

Ogólnie rzecz biorąc, fanom brytyjskiego pisarza WENDIGO zapewne przypadnie do gustu. Przypadkowi czytelnicy natomiast… cóż, o ile nie szukają powieści o mocno rozbudowanej fabule, nie zamierzają porównywać portretów psychologicznych bohaterów ani pogłębiać wiedzy na temat kultury Indian, również będą ukontentowani. WENDIGO to przede wszystkim nieźle zbudowana atmosfera grozy, dzięki czemu stanowi idealną lekturę na pochmurny wieczór, gdy deszcz bije po oknach, a z korytarza dobiegają rozmaite szelesty i poskrzypywania. A co po ukończonej lekturze? Można zacząć od początku. Albo… Hm, zabawić się w „Wendigo” i przyrządzić tatar ze swojej byłej żony…

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 272
Format: 12,5 x 19,5
Nr ISBN: 9788373595422

Recenzja książki DZIEDZICTWO

Poszukując dobrego horroru, czy to w księgarniach czy w antykwariatach, natrafiacie zapewne na całą masę pozycji traktujących o różnego rodzaju nawiedzeniach. Nawiedzone domy to chyba najpopularniejszy temat tego typu książek, niezwykle skrupulatnie pielęgnowany przez twórców gatunku. Pewnie czytaliście też o nawiedzonych samochodach, zamkach, gospodach, lasach, jeziorach… wymieniać mógłbym w nieskończoność.

DZIEDZICTWO pod względem tematyki jest klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Ten horror autorstwa Grahama Mastertona został w 2000 roku po raz czwarty wznowiony przez Dom Wydawniczy Rebis. Od lat cieszy się dużą popularnością, jest traktowany przez miłośników gatunku jako świetne czytadło. Świetne czytadło… Chciałoby się spytać: czy książkę o nawiedzonym krześle można traktować jako świetne czytadło? Wystarczy rzucić hasło "diabeł w krześle" i z miejsca nasuwa się na myśl jeden z wielu tanich horrorów klasy C, które publikowano na umór w latach osiemdziesiątych. Nazwisko autora jednak budzi zainteresowanie. Masterton przecież pisać potrafi. Zatem…

Gdy pewnego poranka przed dom Ricky’ego Delatolli podjeżdża furgonetka, nasz bohater nawet nie podejrzewa, że za chwilę jego życie zamieni się w prawdziwe piekło. Ekscentryczny antykwariusz wyładowuje z furgonu antyczne, mahoniowe krzesło, po czym zostawia je na podjeździe i… odjeżdża. Skonsternowany bohater, kompletnie zauroczony meblem, zabiera je do domu… nieźle się przy tym gimnastykując, gdyż krzesło okazuje się ważyć znacznie więcej, niż by się mogło wydawać.

W zasadzie nie krzesło, a demon w nim tkwiący.

Od momentu, w którym mebel ląduje w salonie Ricky’ego, zaczynają dziać się… straszne rzeczy. Dzieciak państwa Delatolla zapada w śpiączkę, drzewa, pomimo iż jest środek lata, opadają z drzew, temperatura w domu gwałtownie spada, a sami bohaterowie popadają w obłęd.

Akcja przyśpiesza jeszcze bardziej gdy na arenie wydarzeń pojawia się ksiądz z zamiarem odprawienia egzorcyzmów. Od tego momentu każda kolejna stronica jest jak tykająca bomba…

Powieść niedługa, ale nie można powiedzieć, że nudna. Dzieje się bardzo dużo. W typowy dla siebie sposób, Masterton od pierwszych stron zakleszcza czytelnika w fabule. Mamy dobry seks, sporo krwi, mamy rozwścieczonego demona i „przyjemnie” nakreślony rytuał egzorcyzmów, a wszystko to zapodane w przyzwoitym stylu. Co ważne, mamy też wspaniały klimat, kojarzący się z atmosferą grozy ze starych horrorów klasy B. Sama posiadłość Dalatolli, choć z pozoru nie wyróżniająca się architekturą, przedstawiona jest w tak, aby czytelnik mógł poczuć panujący tam chłód, zobaczyć to, co niedostrzegalne, mógł z satysfakcją przyznać, że to jeden z wielu niezwykle sugestywnie ukazanych, wzbudzających niepokój i iście niesamowitych elementów powieści. Masterton w tego typu opisach jest prawdziwym mistrzem, tego nie da się ukryć.

Zdarza mu się jednak knocić sceny finałowe… Tak jest i w przypadku DZIEDZICTWA. Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł na tak mega – absurdalne zakończenie, ale powszechnej opinii, że stanowi ono największy mankament książki, nie sposób podważyć. Po ukończeniu lektury na twarzy czytelnika może zagościć lekkie niedowierzanie, a może i zaszokowanie. Z miejsca też rodzi się pytanie – jak można było schrzanić dobrą, błyskotliwą, pomysłową historię tak niedorzeczną sceną finałową? Brr… Odpowiedź na to pytanie pozostawiam potencjalnym czytelnikom DZIEDZICTWA.

Autor recenzji: Bartosz Lipski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 228
Format: 19,5 x 13,0
Nr ISBN: 8371206607

Recenzja książki ZŁA PRZEPOWIEDNIA po raz drugi

 

Restytuowana przez ruch New Age moda na okultyzm, magię, ezoterykę nie mogła ominąć literatury, a już zwłaszcza – by użyć fabrycznej konwencji – „społeczności czytadeł”. Gatunkiem tym rządzą prawa wolnego rynku; jest więc rzeczą naturalną, że odpowiedzią na wzrost popytu będzie wzrost podaży. W warunkach konkurencji liczy się jakość produktu, która, w takiej dziedzinie jaką stanowi literatura masowa, oceniana bywa niekoniecznie po wartości samej książki, lecz także po renomie autora. 

 

 Graham Masterton jest na tym rynku gwiazdą pierwszej wielkości, może więc liczyć na to, że każda książka zostanie bez mrugnięcia okiem przyjęta przez wydawców i bez oporów pochłonięta przez czytelników. Wszelako, aby utrzymać renomę i popularność, trzeba być „trendy”. Zatem moda, o której wspominam, nie mogła ominąć także mistrza horroru.

 

  „Zła przepowiednia” jest thrillerem, ale jak na Mastertona raczej lajtowym i, powiedziałbym, „bezsuspensowym”. Choć trup się ściele, niewiele leje się krwi, a jeśli już się ona pojawia, to nie towarzyszy morderstwom, lecz wypadkowi jednego z głównych bohaterów, gdy obcina sobie palce siekierą, rąbiąc drwa do kominka.

 

 Masterton nie byłby sobą, gdyby książki nie okrasił seksem, choć „moment” pojawia się w najmniej dla mnie prawdopodobnym miejscu, co stanowi … największe zaskoczenie czytadła. Dlatego tu zamilknę, bo przecież nie zdradza się suspensu.

 

 To, że motyw zaskoczenia nie pojawia się w głównym wątku książki, można zrozumieć, przeczytawszy zaledwie sam tytuł. „Zła przepowiednia” opowiada historię serii zabójstw, które przewiduje Sissy, starsza pani mająca dar jasnowidzenia poprzez wróżenie z użyciem talii kart DeVane wydrukowanych we Francji jeszcze w XVIII wieku. Jeśli więc tylko czytelnik wierzy w wizje Sissy, kolejne strzały szalonego snajpera raczej go nie zdziwią. Ów niedostatek suspensu skłonił mnie do odstąpienia od streszczania książki; nie chcę potencjalnemu Czytelnikowi zabierać resztek frajdy.

 

 Czytadło napisane jest poprawnie, powiedziałbym, że wręcz sztampowo. Pierwsze rozdziały służą przedstawieniu kolejnych bohaterów, z którymi – zawdzięczamy to rutynie i umiejętnościom warsztatowym autora – czytelnik oswaja się szybko i bezproblemowo.

 

 Relaksowy charakter książki jest też wyraźnie widoczny w jej strukturze i formie. Rozdziały są krótkie, zaledwie dwu- trzystronicowe. Język prościutki, nie przegadany, nasycony swobodnymi dialogami. Szczątkowo pojawiają się – jakby dla uniknięcia monotonii – bardziej pogłębione refleksje drugiego z głównych bohaterów, młodego kubańczyka Feely’ego, który liznął trochę wiedzy. Kiedyś, prowadzony wskazówką „język to władza” edukującego go zakonnika, ukradł z księgarni słownik i uczył się z niego trudnych i szczególnie skomplikowanych słów. Jednak poziom owych refleksji nie wykracza ponad ten, jaki pojawia się w pytaniu zakonnika: „Fidelio, jak myślisz, co bardziej zmieniło świat? Bomba atomowa czy biblia?”.

 

 Szkoda, że niewiele w książce rodzynków sytuacyjnych zwiększających atrakcyjność lektury. Ten, który podobał mi się najbardziej, dotyczy historii mieszkających na odludziu Thomasa Carpentera i jego córki Lizzie, która poślubiła pewnego niemłodego wdowca prowadzącego sklep z maszynami rolniczymi, lecz już nad ranem uciekła z powrotem do domu. Po jakimś czasie ojciec pojechał do pechowego wdowca, by porozmawiać na temat rekompensaty za nieskonsumowane małżeństwo Lizzie. Ten uparcie utrzymywał, że małżeństwo zostało skonsumowane „mimo że Lizzie nie była w stu procentach uświadomiona, co do czego powinno pasować”. Jednak w geście pojednania podarował Thomasowi superpług śnieżny mocowany do traktora. Och ta Ameryka!

 

 Mówią, że dreszczowiec powinien trzymać w napięciu i jeżyć włosy. Z tym w książce nie jest najlepiej. Narzucona i konsekwentnie realizowana konwencja sprawia, że nawet opisywane ze szczegółami morderstwa nie powodują u czytelnika szczególnie głębszej reakcji; podobnie bez mrugnięcia okiem obserwujemy skutki strzelaniny w westernach. Koniec też jakiś niesłony: po „ostatecznym rozwiązaniu” problemu snajpera autor jakby stracił zainteresowanie tematem. Dążąc do jak najszybszego zakończenia książki pozostawia czytelnika z niedokończonymi wątkami, co uważam za niedoróbkę.

 

 Sylwetki psychologiczne bohaterów są raczej niedorysowane i komiksowe, czego jednak słabością bym nie nazwał, będąc świadom intencji, jaka bez wątpienia przyświecała autorowi: „po pierwsze rozrywka”.

 

 I tylko w tym sensie gotów jestem Czytelnikom tę książkę polecić.

Autor recenzji: Tadeusz Solecki
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 240
Format: 13,5 x 21,5
Nr ISBN: 8373015863

Recenzja książki ZŁA PRZEPOWIEDNIA

Zdecydowanie nie jest to książka dla osób spragnionych eksperymentów formalnych czy wykładni systemów filozoficznych. Ot, Graham Masterton, jakiego znamy i lubimy, znów serwuje nam kilka godzin przyzwoitej rozrywki. No, może nie zawsze przyzwoitej, szczególnie gdy opisuje wydepilowane krocza czy nietypowe układy damsko-męskie…

„Zła przepowiednia” (o czym świadczyć może już sama ilustracja na okładce) nawiązuje do formuły powieści drogi. Przy czym drogę można tu rozumieć co najmniej dwojako – jako przestrzeń, którą po opuszczeniu domu rodzinnego pokonuje podróżujący na północ nastolatek Feely, szukający swego miejsca w życiu, jak również jako skracanie dystansu pomiędzy detektywem Stevenem Wintergreen i jego dorastającym synem Alanem.  „Złą przepowiednię”, poza wyżej wymienionymi, zaludnia także ekscentryczna wróżka Sissy Sawyer, używająca do przepowiadania przyszłości kart DeVane, nieco rozwiązła, choć wrażliwa na sztukę Serenity czy policjantka Doreen o swojsko brzmiącym nazwisku Rycerska.

Autor „Manitou” tym razem raczy czytelnika własną wersją wydarzeń, jakie kilka lat temu wstrząsnęły Stanami Zjednoczonymi, kiedy to szalony snajper zabijał przypadkowe ofiary.

Ludzie już dawno potracili szacunek dla samych siebie. Czują się, jakby już niczego nie byli warci, i w wielu przypadkach pewnie tak jest. Nie mają wykształcenia, nie potrafią się wysławiać, nie mają żadnych ambicji. Wrażenie na bliźnich potrafią wywoływać tylko sprawiając im ból lub nawet ich zabijając.

To tylko jeden z możliwych powodów takiego postępowania. Niestety, coraz częściej spotykany…

Można się zżymać, że Graham Masterton poszedł na łatwiznę, biorąc za punkt wyjścia autentyczną historię, po czym przyprawił ją jedynie szczyptą humoru i pikantnego seksu. Takie twierdzenie byłyby jednak krzywdzące. Mając nieczęsto spotykaną umiejętność tworzenia pełnokrwistych i niejednoznacznych postaci, Masti sprawia, że najważniejsi bohaterowie „Złej przepowiedni” są z gruntu ludzcy, a nawet jeśli nie możemy się z nimi utożsamić (co zresztą nie jest niczym wyjątkowym, biorąc pod uwagę liczne grono osób, które ma problemy z akceptacją samych siebie), z pewnością nie denerwują nas swą jednowymiarowością. Poza tym, choć niektóre rozwiązania fabularne (szczególnie akcja pod supermarketem Big Bear) wydają się nieco naiwne, ogólnie nie można narzekać na brak prawdopodobieństwa przedstawionych sytuacji.

 „Zła…” czyta się bardzo dobrze, ale nie jest pozbawionym refleksji czytadłem. Zdarza się bowiem, że ustami swoich bohaterów Graham Masterton przekazuje proste i przez wielu zapomniane prawdy, jak choćby tę, że niektóre rzeczy powinny pozostać marzeniami.

Na plus powieści można zaliczyć także zgrabne zakończenie, które skłania do zadumy nad przemijaniem i utwierdza nas w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno, by kochać i czuć się kochanym.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 240
Format: 13,5 x 21,5
Nr ISBN: 8373015863

Recenzja książki DŻINN

 „Słusznie powiedziane jest, iż prawdę często znajduje się w butelkach; jeszcze słuszniejsze jest powiedzenie, że ze starych butelek pochodzą stare prawdy”

Dialekty perskie, s. 833

Kiedy myślę o bajkach z dzieciństwa przypomina mi się „Brzydkie kaczątko”, „Kopciuszek”, „Królowa Śniegu” no i oczywiście „Lampa Aladyna”. To dopiero była opowieść pełna niesamowitych rekwizytów. No i ten dżin mieszkający w lampie i spełniający nieskończoną liczbę życzeń. Taka udoskonalona wersja złotej rybki. Do tej pory pamiętam, jak co jakiś czas zaglądałam do porcelanowych naczyń szukając w nich dobrego ducha, który pomógłby spełnić wszystkie marzenia.

Gdyby tak trafić na książkę o czarodziejskiej lampie, wróżu, który przepowiadałby przyszłość z kart. Książkę, której akcja toczyłaby się w tajemniczym starym domu, koniecznie z wysoką wieżyczką.

Czasy dzieciństwa dawno minęły, więc temat powrócił dopiero, gdy natrafiłam na „Dżinna” Grahama Mastertona.

Jest to książka, która odwołuje się do tych bajkowych legend i właśnie do słodkich wyobrażeń z dzieciństwa. Jednak czyni to w sposób bardzo przewrotny, ukazując tę drugą, mroczną i nieznaną nam wcześniej stronę. Tu dżinn nie jest miłym, korpulentnym duszkiem z bajek Disneya, a ucieleśnieniem największego zła, jakie można sobie wyobrazić. Do tego zamkniętym w dzbanie należącym do Ali Baby, strasznego i okrutnego czarnoksiężnika- kojarzycie tę postać? A jeśli pojawia się Ali, to gdzieś w okolicy musi skrywać się jego świta, czterdziestu najokrutniejszych rozbójników czekających tylko na „oswobodzenie” by móc ponownie siać zło i postrach.

Brzmi nieprawdopodobnie, a jednak Masterton, wykorzystał wszystkie te legendarne osobistości by stworzyć powieść na granicy bajki i horroru. Powieść, która szybko pozwoli oderwać się od rzeczywistości i dać się wciągnąć w świat tak nierealny, że wręcz prawdziwy.

Ta książka jest klasycznym przykładem twórczości Mastertona, łączy w sobie niesamowity świat legend zmieszany z całkiem realną rzeczywistością, przepełnioną ironicznym humorem. A wszystko podane łatwym i czytelnym językiem.

Oczywiście książka nie zasługiwałaby na miano mastertonowskiego klasyka, gdyby nie zawierała wątku erotycznego, który niewątpliwie dodaje pikanterii. Kto inny byłby w stanie napisać scenę erotyczną, w której udział bierze czterdziestu rozbójników? Niewiarygodne, a jednak czytając te scenę, nie czuje się zgorszenia, a jedynie rosnąca z każdą chwilą ciekawość.

Myślę, że czytelnik sięgający po tę książkę, chcący się odprężyć i przeżyć niesamowitą, wręcz niewiarygodną przygodę, nie powinien się zawieść.

Autor recenzji: Justyna Żygulska
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 184
Format: 12,5 x 19,5
Nr ISBN: 8373015671

Recenzja książki IKON

   

   Do którego z panujących dotychczas prezydentów amerykanie mieli największe zaufanie? Którą z amerykańskich aktorek uważa się za najbardziej kontrowersyjną, a jednocześnie najseksowniejszą? Co łączyło Johna Kennedyego z Marilyn Monroe oprócz płomiennego romansu? Do tej pory zadajemy sobie masę pytań, na które odpowiedzi nie sposób udzielić jednoznacznie. Zastanawiamy się, czy to rzeczywiście szaleni i niezwiązani z żadną organizacją ludzie, przeprowadzili udany zamach na Kennedyego? A Marilyn? Czy rzeczywiście nikt nie dopomógł jej w przejściu na tamtą stronę? A może ona nadal żyje, tak jak np. niezapomniany Elvis?

Te tematy na przełomie dziesięcioleci poruszane były w niezliczonej ilości publikacji naukowych i książek bletrysycznych. „IKON” Grahama Mastertona jest jedną z prób odpowiedzi na kilka iście   kontrowersyjnych pytań.

   Gdy Daniel, właściciel małego pubu w spokojnym miasteczku w Arizonie, dowiaduje się, że jego najlepszy przyjaciel Willie, major lotnictwa, ulega śmiertelnemu wypadkowi, od razu nabiera podejrzeń co do przypadkowości tego zdarzenia. Tym bardziej, że parę godzin wcześniej kumpel, niezwykle podnieconym głosem oznajmia mu, iż odkrył nieprawidłowości w działaniu rakiet naprowadzających wykorzystywanych w systemie obronnym przez Air Force.

   Parę dni później, z lokalnej gazety dowiaduje się, iż w sąsiednim mieście w podobny sposób została zamordowana wdowa po innym majorze z Air Force. Dochodzi do wniosku, że taka kolej rzeczy nie ma nic wspólnego z przypadkowością wydarzeń. Postanawia skontaktować się z dziennikarką Kathy Forbes, która z ramienia gazety relacjonuje przebieg śledztwa w tej sprawie, i namówić ją by wspólnie rozwiązali zagadkę obydwu morderstw.

   Wyruszają razem do Los Angeles, gdzie odnajdują starego policjanta, który za odpowiednią opłatą zdradza szczegóły zniknięcia Marilyn. Okazuje się, że pamiętnej nocy to nie ją znaleziono ledwie żywą po przedawkowaniu środków usypiających, a jej sobowtóra. Kawałki informacji zaczynają do siebie pasować, wszystko wskazuje na to, że wdowa po majorze to nie kto inny, jak kontrowersyjna gwiazda show biznesu lat 60. Teraz już akcja nabiera zawrotnego tempa. Kathy i Daniel wiedzą, że są niezwykle blisko rozwiązania nie tylko zagadki dwóch zabójstw, ale również poznania niezwykle ważnych informacji wagi państwowej, skrywanych od lat. Wiedzą o tym również, ścigający ich, wysłannicy rosyjskiej władzy.

   Głowy bohaterów zaprzątnięte są setkami pytań: czy rzeczywiście rozwiązanie kryzysu kubańskiego było sukcesem, czy może wielką mistyfikacją? Dlaczego Rosjanie tak pokornie wycofali się z Kuby? Kto tak naprawdę sprawuję władzę, w uznawanej za wolną, Ameryce? I kim do diabła, jest IKON?

   Choć już ostatni wątek wyczerpuje temat na obszerną powieść, jest on tylko jedynym z wielu ujętych w książce. Masterton sprytnie żongluje każdym z nich przenosząc nas w coraz to inne miejsca. Odkrywa przed nami maleńkie kawałki układanki, która pod koniec książki staje się klarownym obrazem.

   Nie po raz pierwszy w swych tekstach Masterton popisuje się swą wiedzą na temat świata kaskaderskiego. Niezwykle plastycznie opisuje zarówno próby wykonania akrobacji motocyklem w powietrzu jak również wspinaczki po gzymsie największych budynków w Nowym Jorku.

IKON to opowieść o świecie, w którym nie wiadomo, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. Tu nawet najbliższy współpracownik okazać się może śmiertelnym wrogiem.

   Zaskakująco sprawnie pisarz łączy fikcję z prawdą. Przy czym fikcję serwuje nam tak sugestywnie, pochłonięty lekturą, czytelnik jest wstanie uwierzyć we wszystko. Nawet w Amerykę, rządzoną od wielu lat przez komunistów.

   Myślę, że w „IKON” może zadowolić każdego czytelnika. Zarówno wielbiciela thrillerów, jak i ludzi o mocnych nerwach lubiących powieści sensacyjne bogate w „efekty specjalne” To wszystko, plus niebanalna fabuła, pozwalają z przekonaniem polecić tę książkę.

   Zaskakująco sprawnie pisarz łączy fikcję z prawdą. Przy czym fikcję serwuje nam tak sugestywnie, że pochłonięty lekturą czytelnik jest wstanie uwierzyć we wszystko. Nawet w Amerykę, rządzoną od wielu lat przez komunistów.

   Myślę, że „IKON” może zadowolić każdego czytelnika. Zarówno wielbiciela thrillerów, jak i ludzi o mocnych nerwach lubiących powieści sensacyjne bogate w „efekty specjalne” To wszystko, plus niebanalna fabuła, pozwalają z przekonaniem polecić tę książkę.

 

 Autor recenzji: Justyna Żygulska

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 2000

Liczba stron: 385

Format: 12,8 x 19,7

Nr ISBN: 8371207719

Recenzja książki ANIOŁOWIE CHAOSU

   Na pytanie, dlaczego najnowsza powieść CHAOS THEORY została przetłumaczona jako ANIOŁOWIE CHAOSU, Graham Masterton szczerzy do nas zęby i odpowiada, że Polska to naród intelektualistów, którzy mogliby spodziewać się po jego książce naukowego podejścia do zagadnień związanych z teorią chaosu. Tymczasem, co przyjmujemy z uśmiechem na twarzy, kwestia chaosu posiada w powieści wymiar symboliczny, a sama książka jest thrillerem.
   Masterton, znany w Polsce z popularnych cykli poradników seksuologicznych i całkiem niezłych horrorów, serwuje nam powieść, w której nie spotykamy azteckich diabłów, opętanych kandydatów na prezydenta, czy wojowników, wdzierających się w ludzkie sny, by chronić przed koszmarami. Tym razem idea jest nieco inna; bardziej rzeczowa i, rzekłbym, "na topie".
   Główny bohater książki, Noah Flynn jest wziętym kaskaderem, twardzielem, mogącym kojarzyć się z Brucem Willisem ze SZKLANEJ PUŁAPKI. Jak to u Mastertona, facet lubi "zaszaleć". Gdy pewnego dnia, podczas zdjęć do filmu, jego towarzysz gubi kamerę w giblartarskich wodach, Noah otrzymuje bojowe zadanie – wyłowić cenny sprzęt. W głębinach natrafia na wrak samolotu generała Sikorskiego oraz na stary medalion w wyrytym napisem PRCHAL. Od tego momentu akcja nabiera tempa. Tajemnicza organizacja morduje Flynnowi żonę, a on sam ledwo uchodzi z życiem. Zdruzgotany odnajduje ukojenie u swej przyjaciółki – również kaskaderki, jednocześnie pomaga synowi przyjaciół pomścić śmierć rodziców. Śledzony przez dwóch groźnych psychopatów w szarych garniturach, usiłuje dowiedzieć się, do kogo należał znaleziony w morzu medalion i co oznacza dziwaczne słowo… PRCHAL.
   Tymczasem dochodzi do kolejnych masakr. Życia o mały włos nie traci Adeola Davis, popularna i niezwykle wpływowa działaczka na rzecz pokoju na świecie, nazywana "niezależnym ambasadorem pokoju". Noah i Adeola łączą siły i dowiadują się o spisku usnutym przez organizację, odpowiedzialną za przerażające, do dziś trudne do wyjaśnienia, morderstwa polityczne.
   W utworze mamy polski akcent – wątek traktujący o tajemniczej śmierci generała Sikorskiego. Nie jest zbyt rozbudowany, ale z pewnością może zaintrygować polskich czytelników. Zaraz po nim Masterton wplata kolejne wątki, nawiązując do politycznych morderstw, od zasztyletowania w Rzymie 15 marca 44 r. p. n. e Juliusza Cezara, przez otrucie papieża Piusa VIII w listopadzie 1830 r. aż po zasztyletowanie w 2003 r. Minister Spraw Zagranicznych Anny Lindh. Wszystko byłoby wspaniale… gdyby nie powierzchowność w opisach tychże incydentów. Jest to zarazem największy minus powieści. Momentami można odnieść wrażenie, że autor wręcz ucieka od tematu, koncentrując się jedynie na tempie akcji oraz na samym bohaterze; jego strachu, żalu po utracie bliskiej osoby, zaangażowaniu w rozwikłanie zagadki. Nazwiska ofiar wielu morderstw politycznych zostają podane w postaci obszernej listy na końcu książki. Autor jednak prawie wcale nie zawiązuje do niej w powieści.
   Tematyka poruszana przez Mastertona stanowi materiał na mocno rozbudowany utwór, tymczasem ANIOŁOWIE CHAOSU zamykają się w niecałych trzystu stronach. To trochę mało jak na zasoby, z których można czerpać inspirację. Brakuje mi uwzględnienia i połączenia w spójną całość kilku, po dziś dzień, nurtujących społeczeństwo, politycznych morderstw. Cóż, zdaje się, że Mastertonowi zabrakło cierpliwości.
   Koncentrując się na plusach powieści – a jest ich całkiem sporo – warto zwrócić uwagę na świetnie nakreślony pomysł, realistycznych, rzetelnie przedstawionych bohaterów oraz barwną scenerię. Czytając książki Grahama Mastertona odnosi się wrażenie, że autor przed ich napisaniem poświęcił sporo czasu na przygotowania faktograficzne. ANIOŁOWIE CHAOSU ukazują nam kulisy zawodu kaskadera, przybliżają problemy z jakimi borykają się ludzie z tej branży. Mamy też sprytnie skonstruowany (z niebywałą dbałością o szczegóły) opis "przemiany fizycznej", kiedy Flynn zmuszony jest dla dobra sprawy zmienić swój wygląd. Tego typu smaczki nadają powieści szczególnego rodzaju pikanterii i przykuwają uwagę czytelnika, nakazując mu brnąć głęboko w fabułę.
   Przyznam, że już w chwili rozpoczęcia lektury, byłem ciekawy, jak autor poradzi sobie z zakończeniem powieści. Kilka jego ostatnich książek błyszczy pod tym względem, ale powszechnie wiadomo, że Masterton miewa kłopoty z tworzeniem logicznych, wiarygodnych scen finałowych. W ANIOŁACH CHAOSU w pewnym momencie dochodzi do błyskawicznego "cięcia". Ostatnie sceny wywołują emocje, są dynamiczne, niezwykle sprawnie pociągnięte. W momencie jednak, gdy powinna nastąpić pointa, wyjaśnienie typu "kto, co i dlaczego", czytelnik natrafia na ostatnią kropeczkę.
   Myślę, że fani brytyjskiego pisarza potraktują tę pozycję jako kolejny niezły thriller. I będą mieli ku temu powody. Niebanalna idea, znakomity warsztat, wątki erotyczne w najlepszym wydaniu, momentami charakterystyczny, mastertonowski czarny humor plasują tę książkę na dość wysokim miejscu w dorobku autora.
   Zapewne znajdą się również tacy czytelnicy, którzy zachęceni opisem z okładki, będą oczekiwali czegoś więcej, niż tylko thrillera. Przedzierając się przez kolejne stronice odkryją, że wiele wątków, które mogły, a nawet powinny zostać poruszone, pominięto.
   Reasumując, nie da się ukryć, że najnowsza powieść Mastertona to solidne czytadło. Co warto podkreślić, to ze ogólnie ujęta tematyka książki mogłaby stać się przyczynkiem do napisania jej kolejnej części. Pisarz stworzył sobie szerokie pole do popisu i nie zdziwię się, jeśli wkrótce uraczy nas następną pozycją traktującą o politycznych morderstwach.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 280
Format: 13,5 x 21,5
Nr ISBN: 9788373018525