Obszerna recenzja DZIEDZICTWA MANITOU, autorstwa Patryka Cichego, pojawiła się właśnie na łamach serwisu Poltergeist. Patryk po raz kolejny udowadnia, że pisanie recenzji to nie tylko wyrażenie powierzchownej opinii o danym tekście. Tekst zakrawa o analizę, w dodatku czyta się! Enioy!
Latarnica o DZIEDZICTWIE MANITOU
No i proszę, doczekaliśmy się kolejnej recenzji antologii DZIEDZICTWO MANITOU, dedykowanej Grahamowi Mastertonowi. Tym razem tekst wyjątkowy również z tego powodu, iż formą przypomina rzetelny artykuł, a jego autorka od wielu lat jest wielką fanką pisarza i kolekcjonerką jego książek (co widać również na opublikowanym poniżej zdjęciu), a DZIEDZICTWO MANITOU jej zdaniem jest projektem, który… Zresztą, sami poczytajcie. Przed Wami recenzja Latarnicy, opublikowana także na jej blogu autorskim, który polecamy odwiedzić! Enjoy!
Graham Masterton na Pyrkonie, 2013
To było lata temu, a konkretnie w 1990 roku, kiedy na lekcji plastyki w liceum (tak, tak miałam na profilu ogólnym lekcje i z plastyki i historii muzyki) zauważyłam, że koleżanka czyta z ekscytacją jakąś trzymaną pod ławką książkę. Zapytałam ją co ma fajnego do poczytania, a ona odrzekła, że to horror i że już dawno nie czytała czegoś tak wciągającego i strasznego. Rzuciłam okiem na okładkę i nazwisko autora. Nic mi ono nie mówiło, ale poprosiłam ją, aby gdy skończy pożyczyła mi ją. Minęły 23 lata, a ja doskonale pamiętam tamtą chwilę i co to była za książka. Tak zaczęła się ta przygoda i trwała miłość do mojego literackiego guru grozy – Grahama Mastertona. A pierwszą powieścią przeczytaną jeszcze w liceum było oczywiście słynne „Manitou”. Co było dalej nie muszę chyba opisywać. Przeżył to każdy kto złapał bakcyla „mastertonizmu”. Co ciekawe, będąc miłośniczką horroru w literaturze, nigdy tak bardzo nie wielbiłam popularniejszego na świecie mistrza grozy Stephena Kinga. Dla mnie Mistrz jest tylko jeden i ten wspaniały tytuł zdecydowanie należy się Grahamowi. Z lekturami Mastertona w tle upłynął mi czas przygotowywania się do matury i cała nauka w Szkole Sztuk Pięknych. To właśnie wtedy był boom na małą czarną serię Amber Horror i powieści Mastertona, Jamesa Herberta, Paula F. Wilsona (ach ten cykl o Twierdzy!) czy innych pisarzy gatunku. W złotych dla wydawnictw czasach ukazywało się nawet po kilka tytułów w tygodniu. Za swoje kieszonkowe kupowałam wszystko i pochłaniałam jak porcje czystego, ożywczego tlenu. Z resztą z tymi książkami nie rozstałam się do dziś i mają one trwałe miejsce w mojej domowej biblioteczce (wystarczy rzucić okiem na ostatnie prezentowane dziś zdjęcie). Byłam również przyczynkiem do tego, że horrory Amberu a tym samym powieści Mastertona szły do kolejnych rąk Czytelników i wkrótce już cały akademik je czytał i komentował. Miłe wspomnienia… I choć do raz przeczytanych tytułów już nigdy nie wracałam (wyłącznie z braku czasu i ciągłego uczucia że i tak nie zdążę przeczytać wszystkiego co chcę) to ostatnie lata pokazały, że umiłowanie prozy Mastertona nie było tylko szczeniacką modą, ale także dziś gdy sięgam po jego książki, wciąż jest we mnie taka sama ekscytacja i podziw.
Kolekcja książek Latarnicy
W życiu bym się nie spodziewała, że doczekam się czasów kiedy polscy pisarze grozy zainspirują się prozą Mistrza i napiszą w hołdzie własne opowiadania w jego stylu. A jednak czasy się zmieniły i świat wokół nas również. A popularność horrorów nie maleje i bardzo dobrze. Wciąż jest mnóstwo ludzi, którzy chętnie spędzą wolny czas z książką w ręku i nie będą stawiać tylko na wybitne i ambitne dzieła literackie. Sama nie stronię od żadnej literatury. Czytam wszystkie gatunki i różny kaliber prozy. I nie wstydzę się przyznać w pracy czy gronie znajomych, że uwielbiam horrory i wszystko co wyszło spod pióra Grahama Mastertona. Antologia, która ostatnio wpadła mi w ręce, była długo oczekiwana.Trochę się bałam jej zawartości, a może nawet bardziej mojego odbioru tej książki, bo jednak ma z założenia nawiązywać do Mistrza, a to znaczy, że poprzeczka od razu jest ustawiona bardzo wysoko. Na całe szczęście – gdyby ta publikacja była niewypałem – na sam jej koniec czekał mnie przepyszny deser: niepublikowane dotąd w Polsce opowiadanie Mastertona pt. „Obserwator”. Ono mogło w razie czego wynagrodzić wszystkie mankamenty „Dziedzictwa Manitou”. A jednak żaden z czarnych scenariuszy nie sprawdził się. Deser – i to bardzo pyszny deser – miałam podczas lektury zafundowany od pierwszego do ostatniego opowiadania. Szok i niedowierzanie ! Ale rodzimi twórcy NAPRAWDĘ sprostali temu trudnemu zadaniu. „Dziedzictwo Manitou” to doskonały zbiór tekstów. Antologie mają to do siebie, że ich poziom bywa różny i zazwyczaj teksty wybitne sąsiadują ze średnimi i słabymi. Tutaj czegoś takiego nie ma. Owszem, nie są równe poziomem, ale nie mogę powiedzieć, że któreś bym usunęła czy jest zbyt słabe aby się w nim znalazło. Mam taki prywatny zwyczaj, że kiedy czytam antologie opowiadań, to od początku po każdym przeczytanym tekście stawiam w spisie treści swoją ocenę od 2 do 5 (zgodnie ze skalą ocen jaka funkcjonowała w czasach, gdy ja uczęszczałam do szkół). I jak wypadło „Dziedzictwo” w moich notach? Na 14 opowiadań 11 dostało max notę czyli 5, a tylko trzy pewne 4! Nie przypominam sobie antologii przeczytanych w ostatnich latach, która miałaby tak wyrównany i mistrzowski poziom. Na dodatek różnorodność opowiadań jest tak szeroka, że dopiero taka antologia pokazuje jak rozległą płaszczyzną jest horror i na jak różne sposoby można ją wypełnić. W tym zbiorze znajdziecie teksy bardziej i mniej znanych autorów, ale bynajmniej nie nazwiska świadczyły o moich notach. Ale dla zachęty podam kilka z nich – kto się porusza sprawnie po polskiej literaturze grozy od razu skojarzy. Znajdziecie zatem w „Dziedzictwie” opowiadania m.in. Kazimierza Krycza jr, Dawida Kaina, Roberta Cichowlasa, Jacka Rostockiego czy Krzysztofa Maciejewskiego (jego debiutancki zbiorek „Osiem” polecałam już w tym cyklu na Latarnicy). Jednak nie nazwiskami chciałabym was zachęcić do sięgnięcia po tą antologię. Raczej niech zachęci was umiłowanie do Mastertona i chęć poznania jak polscy pisarze poradzili sobie z tak ciężkim zadaniem. Zafascynowały mnie kręte drogi grozy, którymi poprowadzili swoich Czytelników. Przebywając w wielu światach naprawdę porządnie się bałam, a to najlepsza rekomendacja! W końcu po to sięgamy po horrory. Poza tym polskie realia okazały się świetnym tłem i scenografią do naprawdę przerażających historii. Mamy w nich to co charakteryzuje prozę Grahama: strach, grozę, zbrodnie, mrok i erotykę. Różni autorzy w innych proporcjach dawkują nam te znaki rozpoznawcze Mistrza, ale wszyscy robią to świetnie. Czy umiałabym wskazać jeden ulubiony tekst? Byłoby mi bardzo trudno. Pomijając zamykające antologię opowiadanie Mastertona bardzo przykuły moją uwagę „Godzina wołu” Pawła Waśkiewicza, „Za kurtyną” Piotra Mirskiego, „Tak blisko, nieważne jak daleko” Roba Kaymana, „Drapiący psy” Krzysztofa Maciejewskiego czy „Ofiary” – wspólne dzieło Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego. A sam tekst guru grozy? No dobrze, przyznam się. „Obserwator” Mastertona dał mi popalić. Już dawno nie sięgałam po jego prozę i po prostu ledwo wytrzymałam psychicznie, aby przez ten tekst przebrnąć. Och nie! Nie chodzi o to, że jest zły. Bo jest genialny, ale poziom strachu jaki wywołał u mnie sam pomysł na opowiadanie i jego wykonanie po prostu przeorał mnie psychicznie. Doskonała robota i wielki kop w najczulsze miejsce Czytelnika.
Bardzo się cieszę, że są jeszcze tacy wydawcy, którzy nie boją się postawić na grozę i nie boją się przede wszystkim lansować naszych rodzimych pisarzy – choćby pod szyldem inspirowania się naprawdę wielkim nazwiskiem na polu literatury spod szyldu horroru. Co jeszcze znajdzie Czytelnik poza opowiadaniami w tym zbiorze? Bardzo sympatyczny wstęp Roberta Cichowlasa i ciekawe wprowadzenie od samego Grahama Mastertona pt. „Polskie opowieści”. Jednym słowem – możemy pochwalić się na polskim rynku wydawniczym wielką antologią na miarę podobnych wydawnictw zachodnich. Na szczęście dowiedliśmy, że potrafimy literacko sprostać takim wyzwaniom i mamy wspaniałych pisarzy tego gatunku. Kilka nazwisk muszę bacznie obserwować, bo to co dotychczas wydali dobrze się zapowiada.
Pod koniec marca polscy, ale przede wszystkim poznańscy miłośnicy Mastertona mieli swoje wielkie święto. Pisarz odwiedził nasze miasto i pojawił się jako gość specjalny na PYRKONIE – popularnym Festiwalu Fantastyki. Można było pójść na spotkanie z pisarzem oraz zdobyć dedykację do ulubionej książki. Takie chwile są bezcenne, a podpisana książka staje się w naszych biblioteczkach wielkim trofeum na miarę bardzo cennego skarbu. Każdy kto kocha książki wie o tym i jeszcze wielu takich cudownych chwil z ulubionymi pisarzami Wam życzę.
Latarnica
Recenzja książki DZIEDZICTWO MANITOU (Katedra)
Zapraszamy do lektury obszernej i interesującej recenzji antologii DZIEDZICTWO MANITOU, którą dla portalu Katedra napisał Adam Szymonowicz. Oto link:
Recenzja książki DZIEDZICTWO MANITOU
W Belgii i we Francji czytelnicy od kilku lat szczycą się antologiami poświęconymi twórczości Grahama Mastertona, do tej pory jednak w Polsce – czyli w drugim domu Mastertona – taki projekt nie ujrzał światła dziennego, choć przecież powinien – chociażby dlatego, iż Polacy wychowali się na książkach Mastertona, a wielu pisarzy ukształtowało się dzięki jego utworom. Jakże więc ucieszyłem się, kiedy w zapowiedziach Wydawnictwa Replika dostrzegłem „Dziedzictwo Manitou”, a potem kupiłem książkę i zatopiłem się w lekturze.
W powstawaniu tego projektu palce maczali – i chwała im za to! – redaktorzy polskiej oficjalnej strony brytyjskiego mistrza horroru, czyli Robert Cichowlas i Piotr Pocztarek. Cichowlas dokonał selekcji tekstów, a także napisał do zbioru wstęp i opowiadanie „Ofiary” (razem z Łukaszem Radeckim), natomiast Pocztarek dorzucił tekst „Zaułek” oraz przetłumaczył premierowe opowiadanie Mastertona „Obserwator”. I to od tego tekstu warto zacząć, choć znajduje się on na samym końcu książki. Utwór, jak sam Masterton, podkreślił w jakimś wywiadzie, jest jednym z odważniejszych jakie napisał. Nie jednak pod względem krwawych opisów i erotyki, a kreacji głównej bohaterki, dziewczynki cierpiącej na pewne schorzenie… Złożony obraz dotyczący relacji rodzinnych między dziewczynką a jej matką oraz przebieg narracji, a wreszcie doskonały finał czynią opowiadanie jednym z oryginalniejszych, jakie popełnił Graham Masterton. I przeznaczone jest dla tych, którzy lubią zarówno trochę pomyśleć, jak i poczuć autentyczny strach w trakcie lektury. Wierni czytelnicy autora rzeczywiście odnajdą w tym tekście pewne podobieństwa do kultowego już „Eryka Paszteta”.
Wspomniane „Ofiary” Cichowlasa i Radeckiego to już inna bajka. Druga wojna światowa, eksperymenty medyczne, które celowo „wymykają się spod kontroli” oraz aztecki demon, a wszystko to podane w postaci poruszającej i intrygującej opowieści z pokładu pociągu. Nawiązanie do twórczości Mastertona jest tu niesłychanie wyraźne, a sam tekst napisany jest bardzo sprawnie i wciąga.
To samo można powiedzieć o „Zaułku” Pocztarka. Opowiadanie nie jest długie, ale wciąga od pierwszych akapitów, zaś zakończenie zwala z nóg. Także i tu nawiązanie do twórczości brytyjskiego mistrza grozy jest spore – zapewne wielu czytelników od razu skojarzy tę historię z mastertonowskimi powieściami kryminalnymi o zabarwieniu paranormalnym rodem ze świata Katie Maquire.
Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć również nawiązań do najsłynniejszej powieści Grahama Mastertona, czyli „Manitou”. W książce mamy dwa teksty, które przypomną nam zarówno o Harrym Erskinie, sympatycznym i nieco ekscentrycznym jasnowidzu, jak i o wściekłym indiańskim duchu Misquamacusie. „Drapiący Psy” Krzysztofa Maciejewskiego to opowiadanie nieźle skrojone i ładnie wykorzystujące wspomniany motyw. To samo powiedzieć można o „Miskamakusie” Krzysztofa Dąbrowskiego – choć tu tekst pisany zdecydowanie na „mniej poważnie”, co jednym czytelnikom do gustu przypadnie, innym z pewnością nie. Nie zmienia to faktu, że te teksty zaliczam do ważniejszych w niniejszej książce.
Mamy w „Dziedzictwie Manitou” opowiadania, które li tylko stylistyką skojarzą Wam się z prozą Brytyjczyka. Mam tu na myśli „Opus Magnum” Dawida Kaina oraz „Lidkę” Aleksandry Zielińskiej, a także „Czarny lęk pada” Jacka Piekiełki. Znalazł się również tekst nawiązujący do mojej ulubionej powieści Mastertona – „Tengu”. „Godzina wołu” Pawła Waśkiewicza to długa i klimatyczna opowieść osadzona w realiach japońskich.
„Dziedzictwo Manitou” to wspaniały projekt, doskonała porcja tekstów, które bawią, straszną i ekscytują. Nie ma tu tekstów pisanych na siłę, nie ma sztampowości i pozbawionych sensu historii pisanych dla samego tylko pisania. To solidny kawałek literatury grozy, dodatkowo ubarwiony świetnie powiązanymi ze sobą wstępami (Cichowlas & Masterton).
Autor recenzji: Dominik Jastrun
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 344
Format: 145 x 205
Ocena recenzenta: 8/10
Recenzja książki NIEMY STRACH (Poltergeist)
Patryk Cichy jak zwykle niezawodny jeśli chodzi o dokładne, wyczerpujące i świetnie napisane recenzje dzieł Grahama Mastertona. Tym razem dla serwisu Poltergeist omówił powieść NIEMY STRACH. Gorąco zachęcamy do lektury.
Recenzja książki NIEMY STRACH (Paradoks)
Zapraszamy do recenzji powieści NIEMY STRACH, która właśnie trafiła na portal Paradoks. Jej autorką jest Luiza Dobczyńska. Oto link:
Recenzja książki DUCH OGNIA (Poltergeist)
Masterton w rytmie death metalu, czyli strzeż się gorejącego chłopca – to tytuł nowej recenzji DUCHA OGNIA, która pojawiła się niedawno w serwisie Poltergeist. Jej autorem jest Patryk Cichy, który słynie z pogłębionych i rozbudowanych tekstów, dlatego tym bardziej zachęcamy do lektury:
Recenzja książki GENIUSZ (Poltergeist)
Masterton bliski genialności – oto tytuł nowej recenzji GENIUSZA, powieści wydanej niedawno przez Replikę. Recenzja, niesztampowa i bardzo rozbudowana, autorstwa Patryka Cichego w linku poniżej:
Recenzja książki UPADŁE ANIOŁY
Dziesięć lat minęło, odkąd na
rynku pojawił się thriller „Katie Maguire”, w którym to dzielna policjantka z
Irlandii rozwiązała sprawę zbiorowego grobu pełnego kości i krwawego, seryjnego
mordercy. Pierwotnie książka nie miała mieć kontynuacji, jednak potrzeba
dołączenia do bibliografii kolejnego
mrocznego kryminału na zamówienie nowego wydawcy pchnęła Grahama do napisania
„Upadłych aniołów” (pierwotnie zapowiadanych jako „Głos anioła”).
Katie uporządkowała sobie życie
po kolejnej tragedii – najpierw straciła nowo narodzonego syna Seamusa, a potem
zmarł jej pozostający po wypadku w śpiączce po wypadku mąż – Paul. Bohaterka ma
teraz nowego mężczyznę, którego kocha do szaleństwa, opiekuje się starym ojcem,
kłóci się ze swoją siostrą Siobhan. Jej sielanka nie trwa jednak długo –
ukochany John znalazł się na skraju bankructwa i zamierza opuścić Irlandię.
Chciałby też, by Katie pojechała z nim do USA. Bohaterka jest jednak bardzo
oddana swojej pracy, zwłaszcza teraz, w obliczu fali bardzo brutalnych tortur i
morderstw księży, oskarżonych w przeszłości o seksualne molestowanie dzieci.
Katie bierze sprawę na siebie,
odkrywając kolejne, makabryczne szczegóły zbrodni. Wszystkie ofiary przed
śmiercią cierpią niewysłowione katusze. Sprawca bądź sprawcy na dodatek
niespecjalnie dbają o to, czy policja wpadnie na ich ślad czy nie. Na dodatek
bardzo hermetyczne środowisko księży wyraźnie stara się coś ukryć przed osobami
z zewnątrz, podrzucając mylne tropy i niechętnie współpracując. Zanim Katie
rozgryzie sprawę, pojawią się kolejne ofiary, a sprawa stanie się osobista.
„Upadłe anioły” to powieść, która bardzo mnie
zaskoczyła. Po pierwsze – jest o wiele dłuższa, niż ostatnio przygotowane przez
Mastertona horrory. 400 stron może nie jawi się zbyt rewolucyjnie, jednak jest
to wreszcie 400 stron mniejszą czcionką. Fabuła jest zatem odpowiednio
rozbudowana i złożona, idealnie wyważona, bez wyraźnej przewagi dialogów lub
opisów. Na coś takiego czekałem. Po drugie – w powieści znajdziemy odpowiednio
dużą dozę brutalności. Ostatnio w horrorach Brytyjczyka mogliśmy zaobserwować
nieco stępiony pazur – tutaj znów spotkamy Mastertona jakiego kochamy.
Być może książka nie obfituje w zbyt duże zwroty
akcji, a właściwie od początku można podejrzewać pewne rzeczy, które następnie
znajdują potwierdzenie w powieści, wszystko jest jednak poprawnie prowadzone,
ciekawe i trzymające w napięciu. Wszystko jest tu na swoim miejscu, a z liter
czuć przebłyski tego starego, dobrego Mastertona, za którym można było
zatęsknić. Wszystko to dzięki Katie Magure i malowniczej Irlandii. Przyczepić
można się jedynie do tłumaczenia – pierwsze sto stron jest nieco drętwo
przełożone, wyraźnie czuć, że niektóre zdania brzmią zbyt dosłownie. Zdarza się
też kilka literówek. Później jest jednak lepiej i książkę czyta się już dobrym,
rytmicznym tempem. Niedoróbki wspaniałomyślnie zwalam na karb przyśpieszonej o
3 miesiące premiery.
Chwytamy za portfele i kupujemy „Upadłe anioły”, bo
warto. Jeśli wznowienie „Katie Maguire” i jej nowa przygoda się przyjmą, autor
planuje kontynuować cykl. Jest już nawet pomysł – tym razem Katie rozwiąże
sprawę handlu żywym towarem. Będzie się działo.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 400
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10
Recenzja książki NIEWINNA KREW
Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Ile wiemy o świecie, w którym żyjemy i ludziach, którzy nas otaczają? Co jest po drugiej stronie i czy w ogóle coś jest? Kto steruje naszym życiem, Bóg, Los a może Ślepy Traf? To odwieczne pytania, które zadaje sobie człowiek, na które jak dotąd nie udało się znaleźć odpowiedzi, a szukanie jej prawdopodobnie i tak jest bezsensowne. Jednak to właśnie te zagadki stanowią rezerwuar tematów i fantazji, z których czerpią pisarze, w tym przypadku Graham Masterton.
„Niewinna krew” to opowieść wielopłaszczyznowa. Nie sposób wyodrębnić tematu wybijającego się ponad inne, płaszczyzny współbrzmią na równoległym poziomie, tworząc doskonale skonstruowaną historię o życiu, śmierci, miłości, zemście, ludzkich słabościach i tęsknotach. Ktoś mógłby wzburzony wysunąć oskarżenie, że jest to zwyczajna opowieść o duchach, temacie wałkowanym przez wszystkich mniej lub bardziej znanych pisarzy grozy, jednak stanowczo przeciwstawiam się takiemu postawieniu sprawy. Otóż nie, nie jest to zwyczajna, oklepana opowieść o duchach. W „Niewinnej krwi” nie wiadomo, kto jest kim. Masterton kreśli szczegółowe obrazy postaci, przyzwyczaja nas do nich, wymusza nawiązanie sympatii i więzi, po czym dowiadujemy się, że sympatyzujemy z kimś kto już dawno nie żyje. Autor troszkę żartuje sobie z nas, jednak do pewnych granic, bez przesady. Bo czym jest tak naprawdę dobra książka? Samą ciekawą fabułą? Chyba nie. Znacznie lepszą zabawę mamy wtedy, kiedy podczas lektury zachodzi jakaś dziwna (bo przecież książka to, z całym szacunkiem, martwy przedmiot, rzędy literek układających się w wyrazy i zdania) wymiana myśli, jakbyśmy rozgrywali z Mastertonem partię szachów, a może po prostu bawili się z nim w chowanego (ale to on się chowa, my szukamy).
Zaskakujące, jak wiele rzeczy można wyczytać z powieści Mastertona, jak wiele różnych, całkiem od siebie innych wątków łączy się ze sobą w jedno. Świat amerykańskich producentów filmowych i telewizyjnych, pozbawiony ludzkich uczuć przemysł rozrywkowy, nastawiony tylko i wyłącznie na zysk, przeciwstawiony cierpieniu ludzi, których dzieciństwo było jednym wielkim mrokiem, przerywanym biciem, nadużyciami seksualnymi, poniżaniem. Odebrana niewinność, strach przed życiem, przed jutrem, włączony telewizor pokazujący świat pełen radości samej w sobie – z niczego. Śmiejąca się widownia telewizyjnego show, głupie problemy ludzi, którzy za pieniądze pokazują światu najskrytsze tajemnice, wszystko po to, by napędzać niekończącą się lawinę śmiechu. To smutna prawda, ale tak to wygląda. Tutaj autor niczego nie musiał upiększać, zebrał fakty w większą całość i tyle. Tak wygląda XXI wiek. Co by się stało, gdyby naprawdę jakaś grupa szalonych, a może po prostu rozżalonych ludzi, zażądała wycofania demoralizujących treści z telewizji, pod groźbą wysadzenia całej Ameryki w powietrze? Czy właściciele stacji telewizyjnych dalej nadawaliby swoje programy, tak jak w „Niewinnej krwi”?
Polecam tę książkę każdemu, kto lubi, kiedy coś się dzieje, kiedy do samego końca zastanawiamy się jakie jest rozwiązanie, a także tym, którzy potrafią krytycznie spojrzeć na czasy, w których żyjemy. „Niewinna krew” trzyma nas do końca w napięciu, a pomimo wszystkich tragicznych wydarzeń, o których dopiero co czytaliśmy, na ostatniej stronie książki spływa na nas błogie uczucie zadowolenia.
Autor recenzji: Iwona Stolarz
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 360
Format: 14,5 x 20,5
Ocena: 8,5/10
Recenzja książki MASTERTON. OPOWIADANIA. TWARZĄ W TWARZ Z PISARZEM po raz trzeci
Zakładałem, że to będzie dobra książka i nie myliłem się. Tak się bowiem składa, że napisało ją dwóch pasjonatów. A gdzie do pracy zabierają się pasjonaci, tam często dzieją się cuda. Nadmienię jeszcze, że autorzy, to nie byle jacy pasjonaci, a przyjaciele Grahama Mastertona, autorzy bloga poświęconego jego twórczości, a na dodatek… pisarze. Dzięki znajomości literackiego rzemiosła łatwiej było im ugryźć ów jakże obszerny temat, jakim jest twórczość Mastertona, i rzetelnie go przetrawić dokonując dogłębnej analizy.
Skutkiem tego spłodzili bardzo ciekawą książkę, a ja z niekłamaną przyjemnością zabrałem się za lekturę dzieła o wszystko mówiącym tytule: „Masterton. Twarzą w twarz z pisarzem” autorstwa wyżej wymienionych i… samego Grahama Mastertona! O rety! – mógłby ktoś zakrzyknąć, bo i jak to być może by autor sam sobie laurkę wystawiał? Ano może, i o dziwo w tym przypadku jestem za, gdyż Masterton podszedł do projektu z wielką pokorą i prócz pochwał, godnie przyjął również dawkę krytyki. Szczęśliwie bowiem tak się złożyło, że autorzy będąc wielbicielami Brytyjczyka, potrafili mu również wytknąć błędy i wpadki. W końcu nie sztuką jest stawiać nieskazitelne pomniki, a jak wiemy, każdy pisarz ma swoje wzloty i upadki. Szczęśliwie u Mastiego wzlotów jest znacznie więcej.
Sama książka prezentuje się jak wyborny obiad w wykwintnej restauracji – frykasów wszelakich tu co niemiara. Mamy i alternatywne zakończenie „Manitou” i niepublikowane opowiadania, porady mistrza dla adeptów sztuki pisania, bardzo dogłębną analizę twórczości, wywiady, wiersze, a nawet… przepisy kulinarne. Z ręką na sercu przyznam, że to ostatnie bym sobie darował, ale wśród tylu smakowitości, na jedno gorsze danie można przymknąć oko.
Osobiście gorąco polecam i wystawiam ocenę 9/10.
Autor recenzji: Krzysztof T. Dąbrowski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 432
Format: 14,5 x 20,5
Recenzja książki DEMONY NORMANDII po raz drugi
Dorobek literacki angielskiego mistrza horroru
jest przeogromny, zarówno pod względem ilości napisanych książek, jak i
wielkiej różnorodności gatunkowej. Jedne książki są lepsze, inne
gorsze, ale czy znajdą się wśród nich takie, które można nazwać
wybitnymi? Według mnie tak, a takim ponadczasowym tytułem są napisane
przez Grahama w 1978 roku „Demony Normandii”.
Tak
naprawdę to uważam tę książkę za najbardziej niedocenianą powieść
Mastertona, gdyż niewiele się o niej pisze, a jeśli już nawet, to
niezbyt przychylnie. Trzeba zatem coś z tym zrobić i sprawić, abyście
chętniej po nią sięgali.
Głównym bohaterem tej
opowiastki jest przebywający w Normandii amerykański kartograf Daniel
McCook, który sporządza mapy do nowo powstającej książki o drugiej
wojnie światowej. Co prawda czas i miejsce nie sprzyjają zbytnio
takiemu zajęciu, gdyż wiejskie tereny północnej Francji podczas zimy
sprawiają wrażenie niedostępnych i wyjątkowo złowrogich.
Zaintrygowany
opowieścią dwójki miejscowych robotników, Dan próbuje zgłębić
tajemnicę porzuconego w 1944 roku w odległym o niecałe pięć
kilometrów Pont D’Ouilly wraku amerykańskiego czołgu. Jednakże to, co
miało być z początku ciekawostką i bonusem do książki, szybko staje
się obsesją i prawdziwym przekleństwem McCooka.
Co
zatem sprawia, że ta książka jest wyjątkowa? Po prostu nie ma wad,
jest perfekcyjna w każdym calu i idealnie trafia w moje gusta
czytelnicze.
Dawno temu, kiedy to w serii
Amber-Horror pojawiły się pierwsze powieści Mastertona, nastąpił
prawdziwy boom na książki tego autora. Nawet i ja, zatwardziały
przeciwnik literatury, nie byłem w stanie oprzeć się tym wspaniałym
historiom, wśród których prym wiodły właśnie „Demony Normandii”.
Znajdziemy w nich genialne połączenie faktów historycznych z wszelkiej
maści legendami i przypowieściami, które pełnymi garściami czerpią ze
światowej demonologii. Kiedy dołożymy do tego jeszcze genialny klimat i
wszechogarniającą aurę strachu, która towarzyszy nam od pierwszej do
ostatniej strony, to otrzymamy pełny obraz tego, co oferuje nam ta
powieść.
„Demony Normandii” to raptem dwieście
stron tekstu, który dosłownie tętni akcją. Na tak małej przestrzeni
autorowi udało się odzwierciedlić wspaniałe i przejmujące opisy
przyrody, stworzyć bardzo wiarygodnych bohaterów, solidnie nas
nastraszyć i ani przez chwilę nie pozwolić się nudzić. Nawet samo
zakończenie jest rewelacyjne i wbija w fotel. Po prostu genialny pomysł
i mistrzowskie wykonanie!
Zanim zabrałem się
za napisanie tej recenzji, przeczytałem tę książkę już po raz czwarty. A choć
minęło ponad dwadzieścia lat i trochę się zestarzałem, to w dalszym
ciągu jestem pod wielkim wrażeniem „Demonów Normandii”. Pozostaje tylko
lekki niedosyt, bo chciałoby się więcej. Może Graham kiedyś wypuści
rozszerzoną wersję tej powieści, wszak pomarzyć można.
Gorąco
polecam ten tytuł tym, którzy jeszcze nie znają prawdziwej wersji
wydarzeń z dnia D. Pamiętajcie tylko o tym, aby przestrzegać zaleceń
autora i nie używać zaklęć zawartych w książce, one naprawdę
działają!!!
Autor recenzji: Rafał Prokopowicz
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 191
Format: 11 x 19