Recenzja książki DZIEDZICTWO MANITOU

W Belgii i we Francji czytelnicy od kilku lat szczycą się antologiami poświęconymi twórczości Grahama Mastertona, do tej pory jednak w Polsce – czyli w drugim domu Mastertona – taki projekt nie ujrzał światła dziennego, choć przecież powinien – chociażby dlatego, iż Polacy wychowali się na książkach Mastertona, a wielu pisarzy ukształtowało się dzięki jego utworom. Jakże więc ucieszyłem się, kiedy w zapowiedziach Wydawnictwa Replika dostrzegłem „Dziedzictwo Manitou”, a potem kupiłem książkę i zatopiłem się w lekturze.

W powstawaniu tego projektu palce maczali – i chwała im za to! – redaktorzy polskiej oficjalnej strony brytyjskiego mistrza horroru, czyli Robert Cichowlas i Piotr Pocztarek. Cichowlas dokonał selekcji tekstów, a także napisał do zbioru wstęp i opowiadanie „Ofiary” (razem z Łukaszem Radeckim), natomiast Pocztarek dorzucił tekst „Zaułek” oraz przetłumaczył premierowe opowiadanie Mastertona „Obserwator”. I to od tego tekstu warto zacząć, choć znajduje się on na samym końcu książki. Utwór, jak sam Masterton, podkreślił w jakimś wywiadzie, jest jednym z odważniejszych jakie napisał. Nie jednak pod względem krwawych opisów i erotyki, a kreacji głównej bohaterki, dziewczynki cierpiącej na pewne schorzenie… Złożony obraz dotyczący relacji rodzinnych między dziewczynką a jej matką oraz przebieg narracji, a wreszcie doskonały finał czynią opowiadanie jednym z oryginalniejszych, jakie popełnił Graham Masterton. I przeznaczone jest dla tych, którzy lubią zarówno trochę pomyśleć, jak i poczuć autentyczny strach w trakcie lektury. Wierni czytelnicy autora rzeczywiście odnajdą w tym tekście pewne podobieństwa do kultowego już „Eryka Paszteta”.

Wspomniane „Ofiary” Cichowlasa i Radeckiego to już inna bajka. Druga wojna światowa, eksperymenty medyczne, które celowo „wymykają się spod kontroli” oraz aztecki demon, a wszystko to podane w postaci poruszającej i intrygującej opowieści z pokładu pociągu. Nawiązanie do twórczości Mastertona jest tu niesłychanie wyraźne, a sam tekst napisany jest bardzo sprawnie i wciąga.

To samo można powiedzieć o „Zaułku” Pocztarka. Opowiadanie nie jest długie, ale wciąga od pierwszych akapitów, zaś zakończenie zwala z nóg. Także i tu nawiązanie do twórczości brytyjskiego mistrza grozy jest spore – zapewne wielu czytelników od razu skojarzy tę historię z mastertonowskimi powieściami kryminalnymi o zabarwieniu paranormalnym rodem ze świata Katie Maquire.

Nie mogło, rzecz jasna, zabraknąć również nawiązań do najsłynniejszej powieści Grahama Mastertona, czyli „Manitou”. W książce mamy dwa teksty, które przypomną nam zarówno o Harrym Erskinie, sympatycznym i nieco ekscentrycznym jasnowidzu, jak i o wściekłym indiańskim duchu Misquamacusie. „Drapiący Psy” Krzysztofa Maciejewskiego to opowiadanie nieźle skrojone i ładnie wykorzystujące wspomniany motyw. To samo powiedzieć można o „Miskamakusie” Krzysztofa Dąbrowskiego – choć tu tekst pisany zdecydowanie na „mniej poważnie”, co jednym czytelnikom do gustu przypadnie, innym z pewnością nie. Nie zmienia to faktu, że te teksty zaliczam do ważniejszych w niniejszej książce.

Mamy w „Dziedzictwie Manitou” opowiadania, które li tylko stylistyką skojarzą Wam się z prozą Brytyjczyka. Mam tu na myśli „Opus Magnum” Dawida Kaina oraz „Lidkę” Aleksandry Zielińskiej, a także „Czarny lęk pada” Jacka Piekiełki. Znalazł się również tekst nawiązujący do mojej ulubionej powieści Mastertona – „Tengu”. „Godzina wołu” Pawła Waśkiewicza to długa i klimatyczna opowieść osadzona w realiach japońskich.

„Dziedzictwo Manitou” to wspaniały projekt, doskonała porcja tekstów, które bawią, straszną i ekscytują. Nie ma tu tekstów pisanych na siłę, nie ma sztampowości i pozbawionych sensu historii pisanych dla samego tylko pisania. To solidny kawałek literatury grozy, dodatkowo ubarwiony świetnie powiązanymi ze sobą wstępami (Cichowlas & Masterton).

Autor recenzji: Dominik Jastrun
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2013
Liczba stron: 344
Format: 145 x 205
Ocena recenzenta: 8/10 

Recenzja książki UPADŁE ANIOŁY

Dziesięć lat minęło, odkąd na
rynku pojawił się thriller „Katie Maguire”, w którym to dzielna policjantka z
Irlandii rozwiązała sprawę zbiorowego grobu pełnego kości i krwawego, seryjnego
mordercy. Pierwotnie książka nie miała mieć kontynuacji, jednak potrzeba
dołączenia do bibliografii  kolejnego
mrocznego kryminału na zamówienie nowego wydawcy pchnęła Grahama do napisania
„Upadłych aniołów” (pierwotnie zapowiadanych jako „Głos anioła”).

Katie uporządkowała sobie życie
po kolejnej tragedii – najpierw straciła nowo narodzonego syna Seamusa, a potem
zmarł jej pozostający po wypadku w śpiączce po wypadku mąż – Paul. Bohaterka ma
teraz nowego mężczyznę, którego kocha do szaleństwa, opiekuje się starym ojcem,
kłóci się ze swoją siostrą Siobhan. Jej sielanka nie trwa jednak długo –
ukochany John znalazł się na skraju bankructwa i zamierza opuścić Irlandię.
Chciałby też, by Katie pojechała z nim do USA. Bohaterka jest jednak bardzo
oddana swojej pracy, zwłaszcza teraz, w obliczu fali bardzo brutalnych tortur i
morderstw księży, oskarżonych w przeszłości o seksualne molestowanie dzieci.

Katie bierze sprawę na siebie,
odkrywając kolejne, makabryczne szczegóły zbrodni. Wszystkie ofiary przed
śmiercią cierpią niewysłowione katusze. Sprawca bądź sprawcy na dodatek
niespecjalnie dbają o to, czy policja wpadnie na ich ślad czy nie. Na dodatek
bardzo hermetyczne środowisko księży wyraźnie stara się coś ukryć przed osobami
z zewnątrz, podrzucając mylne tropy i niechętnie współpracując. Zanim Katie
rozgryzie sprawę, pojawią się kolejne ofiary, a sprawa stanie się osobista.  

„Upadłe anioły” to powieść, która bardzo mnie
zaskoczyła. Po pierwsze – jest o wiele dłuższa, niż ostatnio przygotowane przez
Mastertona horrory. 400 stron może nie jawi się zbyt rewolucyjnie, jednak jest
to wreszcie 400 stron mniejszą czcionką. Fabuła jest zatem odpowiednio
rozbudowana i złożona, idealnie wyważona, bez wyraźnej przewagi dialogów lub
opisów. Na coś takiego czekałem. Po drugie – w powieści znajdziemy odpowiednio
dużą dozę brutalności. Ostatnio w horrorach Brytyjczyka mogliśmy zaobserwować
nieco stępiony pazur – tutaj znów spotkamy Mastertona jakiego kochamy.

Być może książka nie obfituje w zbyt duże zwroty
akcji, a właściwie od początku można podejrzewać pewne rzeczy, które następnie
znajdują potwierdzenie w powieści, wszystko jest jednak poprawnie prowadzone,
ciekawe i trzymające w napięciu. Wszystko jest tu na swoim miejscu, a z liter
czuć przebłyski tego starego, dobrego Mastertona, za którym można było
zatęsknić. Wszystko to dzięki Katie Magure i malowniczej Irlandii. Przyczepić
można się jedynie do tłumaczenia – pierwsze sto stron jest nieco drętwo
przełożone, wyraźnie czuć, że niektóre zdania brzmią zbyt dosłownie. Zdarza się
też kilka literówek. Później jest jednak lepiej i książkę czyta się już dobrym,
rytmicznym tempem. Niedoróbki wspaniałomyślnie zwalam na karb przyśpieszonej o
3 miesiące premiery.

Chwytamy za portfele i kupujemy „Upadłe anioły”, bo
warto. Jeśli wznowienie „Katie Maguire” i jej nowa przygoda się przyjmą, autor
planuje kontynuować cykl. Jest już nawet pomysł – tym razem Katie rozwiąże
sprawę handlu żywym towarem. Będzie się działo.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2012

Liczba stron: 400

Format: 12,5 x 19,5

Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki NIEWINNA KREW

Kim jesteśmy i dokąd zmierzamy? Ile wiemy o świecie, w którym żyjemy i ludziach, którzy nas otaczają? Co jest po drugiej stronie i czy w ogóle coś jest? Kto steruje naszym życiem, Bóg, Los a może Ślepy Traf? To odwieczne pytania, które zadaje sobie człowiek, na które jak dotąd nie udało się znaleźć odpowiedzi, a szukanie jej prawdopodobnie i tak jest bezsensowne. Jednak to właśnie te zagadki stanowią rezerwuar tematów i fantazji, z których czerpią pisarze, w tym przypadku Graham Masterton.

„Niewinna krew” to opowieść wielopłaszczyznowa. Nie sposób wyodrębnić tematu wybijającego się ponad inne, płaszczyzny współbrzmią na równoległym poziomie, tworząc doskonale skonstruowaną historię o życiu, śmierci, miłości, zemście, ludzkich słabościach i tęsknotach. Ktoś mógłby wzburzony wysunąć oskarżenie, że jest to zwyczajna opowieść o duchach, temacie wałkowanym przez wszystkich mniej lub bardziej znanych pisarzy grozy, jednak stanowczo przeciwstawiam się takiemu postawieniu sprawy. Otóż nie, nie jest to zwyczajna, oklepana opowieść o duchach. W „Niewinnej krwi” nie wiadomo, kto jest kim. Masterton kreśli szczegółowe obrazy postaci, przyzwyczaja nas do nich, wymusza nawiązanie sympatii i więzi, po czym dowiadujemy się, że sympatyzujemy z kimś kto już dawno nie żyje. Autor troszkę żartuje sobie z nas, jednak do pewnych granic, bez przesady. Bo czym jest tak naprawdę dobra książka? Samą ciekawą fabułą? Chyba nie. Znacznie lepszą zabawę mamy wtedy, kiedy podczas lektury zachodzi jakaś dziwna (bo przecież książka to, z całym szacunkiem, martwy przedmiot, rzędy literek układających się w wyrazy i zdania) wymiana myśli, jakbyśmy rozgrywali z Mastertonem partię szachów, a może po prostu bawili się z nim w chowanego (ale to on się chowa, my szukamy).

Zaskakujące, jak wiele rzeczy można wyczytać z powieści Mastertona, jak wiele różnych, całkiem od siebie innych wątków łączy się ze sobą w jedno. Świat amerykańskich producentów filmowych i telewizyjnych, pozbawiony ludzkich uczuć przemysł rozrywkowy, nastawiony tylko i wyłącznie na zysk, przeciwstawiony cierpieniu ludzi, których dzieciństwo było jednym wielkim mrokiem, przerywanym biciem, nadużyciami seksualnymi, poniżaniem. Odebrana niewinność, strach przed życiem, przed jutrem, włączony telewizor pokazujący świat pełen radości samej w sobie – z niczego. Śmiejąca się widownia telewizyjnego show, głupie problemy ludzi, którzy za pieniądze pokazują światu najskrytsze tajemnice, wszystko po to, by napędzać niekończącą się lawinę śmiechu. To smutna prawda, ale tak to wygląda. Tutaj autor niczego nie musiał upiększać, zebrał fakty w większą całość i tyle. Tak wygląda XXI wiek. Co by się stało, gdyby naprawdę jakaś grupa szalonych, a może po prostu rozżalonych ludzi, zażądała wycofania demoralizujących treści z telewizji, pod groźbą wysadzenia całej Ameryki w powietrze? Czy właściciele stacji telewizyjnych dalej nadawaliby swoje programy, tak jak w „Niewinnej krwi”?

Polecam tę książkę każdemu, kto lubi, kiedy coś się dzieje, kiedy do samego końca zastanawiamy się jakie jest rozwiązanie, a także tym, którzy potrafią krytycznie spojrzeć na czasy, w których żyjemy. „Niewinna krew” trzyma nas do końca w napięciu, a pomimo wszystkich tragicznych wydarzeń, o których dopiero co czytaliśmy, na ostatniej stronie książki spływa na nas błogie uczucie zadowolenia.

Autor recenzji: Iwona Stolarz
Wydawnictwo: Replika
Rok wydania: 2012
Liczba stron: 360
Format: 14,5 x 20,5
Ocena: 8,5/10

Recenzja książki MASTERTON. OPOWIADANIA. TWARZĄ W TWARZ Z PISARZEM po raz trzeci

Zakładałem, że to będzie dobra książka i nie myliłem się. Tak się bowiem składa, że napisało ją dwóch pasjonatów. A gdzie do pracy zabierają się pasjonaci, tam często dzieją się cuda. Nadmienię jeszcze, że autorzy, to nie byle jacy pasjonaci, a przyjaciele Grahama Mastertona, autorzy bloga poświęconego jego twórczości, a na dodatek… pisarze. Dzięki znajomości literackiego rzemiosła łatwiej było im ugryźć ów jakże obszerny temat, jakim jest twórczość Mastertona, i rzetelnie go przetrawić dokonując dogłębnej analizy.

Skutkiem tego spłodzili bardzo ciekawą książkę, a ja z niekłamaną przyjemnością zabrałem się za lekturę dzieła o wszystko mówiącym tytule: „Masterton. Twarzą w twarz z pisarzem” autorstwa wyżej wymienionych i… samego Grahama Mastertona! O rety! – mógłby ktoś zakrzyknąć, bo i jak to być może by autor sam sobie laurkę wystawiał? Ano może, i o dziwo w tym przypadku jestem za, gdyż Masterton podszedł do projektu z wielką pokorą i prócz pochwał, godnie przyjął również dawkę krytyki. Szczęśliwie bowiem tak się złożyło, że autorzy będąc wielbicielami Brytyjczyka, potrafili mu również wytknąć błędy i wpadki. W końcu nie sztuką jest stawiać nieskazitelne pomniki, a jak wiemy, każdy pisarz ma swoje wzloty i upadki. Szczęśliwie u Mastiego wzlotów jest znacznie więcej.

Sama książka prezentuje się jak wyborny obiad w wykwintnej restauracji – frykasów wszelakich tu co niemiara. Mamy i alternatywne zakończenie „Manitou” i niepublikowane opowiadania, porady mistrza dla adeptów sztuki pisania, bardzo dogłębną analizę twórczości, wywiady, wiersze, a nawet… przepisy kulinarne. Z ręką na sercu przyznam, że to ostatnie bym sobie darował, ale wśród tylu smakowitości, na jedno gorsze danie można przymknąć oko.

Osobiście gorąco polecam i wystawiam ocenę 9/10.

Autor recenzji: Krzysztof T. Dąbrowski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2011
Liczba stron: 432
Format: 14,5 x 20,5

Recenzja książki DEMONY NORMANDII po raz drugi

Dorobek literacki angielskiego mistrza horroru
jest przeogromny, zarówno pod względem ilości napisanych książek, jak i
wielkiej różnorodności gatunkowej. Jedne książki są lepsze, inne
gorsze, ale czy znajdą się wśród nich takie, które można nazwać
wybitnymi? Według mnie tak, a takim ponadczasowym tytułem są napisane
przez Grahama w 1978 roku „Demony Normandii”.

Tak
naprawdę to uważam tę książkę za najbardziej niedocenianą powieść
Mastertona, gdyż niewiele się o niej pisze, a jeśli już nawet, to
niezbyt przychylnie. Trzeba zatem coś z tym zrobić i sprawić, abyście
chętniej po nią sięgali.

Głównym bohaterem tej
opowiastki jest przebywający w Normandii amerykański kartograf Daniel
McCook, który sporządza mapy do nowo powstającej książki o drugiej
wojnie światowej. Co prawda czas i miejsce nie sprzyjają zbytnio
takiemu zajęciu, gdyż wiejskie tereny północnej Francji podczas zimy
sprawiają wrażenie niedostępnych i wyjątkowo złowrogich.

Zaintrygowany
opowieścią dwójki miejscowych robotników, Dan próbuje zgłębić
tajemnicę porzuconego w 1944 roku w odległym o niecałe pięć
kilometrów Pont D’Ouilly wraku amerykańskiego czołgu. Jednakże to, co
miało być z początku ciekawostką i bonusem do książki, szybko staje
się obsesją i prawdziwym przekleństwem McCooka.

Co
zatem sprawia, że ta książka jest wyjątkowa? Po prostu nie ma wad,
jest perfekcyjna w każdym calu i idealnie trafia w moje gusta
czytelnicze.

Dawno temu, kiedy to w serii
Amber-Horror pojawiły się pierwsze powieści Mastertona, nastąpił
prawdziwy boom na książki tego autora. Nawet i ja, zatwardziały
przeciwnik literatury, nie byłem w stanie oprzeć się tym wspaniałym
historiom, wśród których prym wiodły właśnie „Demony Normandii”.
Znajdziemy w nich genialne połączenie faktów historycznych z wszelkiej
maści legendami i przypowieściami, które pełnymi garściami czerpią ze
światowej demonologii. Kiedy dołożymy do tego jeszcze genialny klimat i
wszechogarniającą aurę strachu, która towarzyszy nam od pierwszej do
ostatniej strony, to otrzymamy pełny obraz tego, co oferuje nam ta
powieść.

„Demony Normandii” to raptem dwieście
stron tekstu, który dosłownie tętni akcją. Na tak małej przestrzeni
autorowi udało się odzwierciedlić wspaniałe i przejmujące opisy
przyrody, stworzyć bardzo wiarygodnych bohaterów, solidnie nas
nastraszyć i ani przez chwilę nie pozwolić się nudzić. Nawet samo
zakończenie jest rewelacyjne i wbija w fotel. Po prostu genialny pomysł
i mistrzowskie wykonanie!

Zanim zabrałem się
za napisanie tej recenzji, przeczytałem tę książkę już po raz czwarty. A choć
minęło ponad dwadzieścia lat i trochę się zestarzałem, to w dalszym
ciągu jestem pod wielkim wrażeniem „Demonów Normandii”. Pozostaje tylko
lekki niedosyt, bo chciałoby się więcej. Może Graham kiedyś wypuści
rozszerzoną wersję tej powieści, wszak pomarzyć można.

Gorąco
polecam ten tytuł tym, którzy jeszcze nie znają prawdziwej wersji
wydarzeń z dnia D. Pamiętajcie tylko o tym, aby przestrzegać zaleceń
autora i nie używać zaklęć zawartych w książce, one naprawdę
działają!!!

Autor recenzji: Rafał Prokopowicz
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 191
Format: 11 x 19

Recenzja książki CZERWONY HOTEL

Na trzecią powieść o podstarzałej
hippisce ze zdolnościami do przepowiadania przyszłości z kart DeVane przyszło
nam poczekać cztery lata. Sissy Sawyer zmierzyła się już z dwoma brutalnymi
snajperami w „Złej przepowiedni”, a potem pokonała krwawego mordercę w „Czerwonej
masce”, po czym wyjechała na zasłużony odpoczynek. U Mastertona spokój nie trwa
jednak długo, tak więc Sissy powraca, a wraz z nią kolejny mściwy duch.

Sielankę bohaterki przerywa
pojawienie się jej przyrodniego siostrzeńca i jego dziewczyny. T-Yon, bo tak
jej na imię, miewa przerażające koszmary w których występuje także jej brat,
Everett. Dziewczynie śnią się kazirodcze stosunki płciowe i zakrwawione
wnętrzności. Bezsilna T-Yon, wiedząc, że Sissy jest wrażliwa na znaki, których
nie dostrzegają inni, postanawia prosić starszą panią o pomoc. W ruch
tradycyjnie idą niezastąpione karty DeVane, ale nawet one wydają się być nieco
kapryśne. Szybko staje się jasne, że coś złego ma wpływ na T-Yon i jej
koszmary. Coś, co ma swoje źródło w Czerwonym Hotelu w Baton Rouge, który
właśnie odrestaurował Everett. Okazuje się, że wprawdzie można odnowić budynek,
ale nie sposób wyplenić z niego tajemniczej i koszmarnej przeszłości. Duch
mściwej kobiety zbiera swoje krwawe żniwo, a w hotelu zaczynają dziać się
dziwne rzeczy. Co gorsza, przepełniona nienawiścią Vanessa Slider nie jest sama
– jej syn jest jak najbardziej realny i równie żądny krwi co mama. Jaką
tajemnicę skrywają i za co się mszczą? To czytelnik będzie już musiał odkryć
sam.

Przyznam, że nieco bałem się o „Czerwony
hotel”, gdyż ostatnie powieści Grahama Mastertona straciły nieco ze swojego
uroku. Z wiekiem i nowymi, niekoniecznie miłymi doświadczeniami życiowymi autor
jakby spoważniał i nie przejawia już takiej skłonności do opisywania szalonych,
krwawych perypetii bohaterów. Na szczęście trzecia część trylogii o Sissy
Sawyer potrafi zaspokoić czytelnika żądnego wrażeń, a to za sprawą zgrabnej i
przemyślanej, chociaż mało zaskakującej fabuły, a także nastrojowego klimatu,
który przecież zawsze powinien być integralną częścią pisanego horroru. Luizjana
to najwyraźniej dobre miejsce na osadzenie powieści grozy, a korytarze pełnego
sekretów hotelu idealnie nadają się na gościnne występy mściwych duchów.  

Zdecydowanym plusem „Czerwonego
hotelu” jest także rozwój bohaterki. Pamiętam, że jeszcze parę lat temu
narzekałem, że Sissy wprawdzie da się lubić, ale brak jej „pazura” i tego
czegoś, co przykułoby uwagę czytelnika. Tym razem Masterton lepiej dopracował
swoją bohaterkę, opracowując dla niej błyskotliwe uwagi i komentarze, a także
upokarzające sytuacje, w których możemy lepiej ją poznać i utożsamić się z nią.
Sissy powoli dołącza do grona sztandarowych bohaterów w twórczości Brytyjczyka,
a Harry Erskine i Jim Rook już robią dla niej miejsce w szeregu.

Książka jest stosunkowo
rozbudowana, ale nie jest przesadnie długa, nie obraziłbym się za kilka
dodatkowych rozdziałów, by zaspokoić swój niedosyt. Z drugiej jednak strony
autor tym razem jakby się nigdzie nie śpieszył, wydarzenia są logiczne,
wynikają jedne z drugich, tak więc powieść czyta się po prostu dobrze. Nie jest
to może ten sam drapieżny Masterton, którego pokochaliśmy za „Rytuał” czy „Wyklętego”,
ale nadal mamy tu do czynienia z doskonałym warsztatem pisarskim, kilkoma
krwawymi scenami i sprawnie zrealizowanym pomysłem. Tylko tej makabry jakoś
mało. Ale trudno, przecież „Muzyka z zaświatów” też nie zachlapała czytelnika
posoką, a była klimatyczną opowieścią o duchach. „Czerwony hotel” jest pod tym względem
nawet bardziej wypośrodkowany – dlatego jest bardzo dobrą lekturą, którą mogę z
czystym sumieniem polecić. Masterton jeszcze nie powiedział ostatniego słowa.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis

Rok wydania: 2012

Liczba stron: 268

Format: 13,5 x 21,5

Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki PANI FORTUNY

Po 27 latach od światowej
premiery książka „Pani Fortuny” trafiła wreszcie na polski rynek za sprawą
Wydawnictwa Książnica, które dołączyło do grona stałych wydawców książek
Grahama Mastertona, poczynając od odświeżenia „Dziewiczej podróży” a na kolejnych
planowanych wznowieniach i dodrukach historycznych sag kończąc. Jednak
najważniejsza dla polskich fanów z pewnością jest pozycja premierowa, której
wcześniej nie mieli okazji przeczytać. Czy warto było czekać tak długo?
Odpowiem z grubej rury bo i nie ma co owijać w bawełnę. „Pani fortuny” to obok
„Headlines” najlepsza pozycja Grahama w dziedzinie historycznych sag, jaką do
tej pory wydano w naszym kraju. Można też zaryzykować stwierdzenie, że to jedna
z najlepszych książek w całym jego dorobku.

Akcja powieści rozpoczyna się w
1901 roku w Edynburgu (mieście, w którym urodził się Graham). Poznajemy w nim siedemnastoletnią
Effie Watson, ambitną dziewczynę z patriarchalnej rodziny, na której czele stoi
apodyktyczny bakier Thomas Watson. Starsi bracia Effie, Dougal i Robert, którzy
chcą iść w ślady ojca i przejąć finansowe imperium, ciągle sprzeczają się na temat
tego, komu udzielać pożyczek, a komu nie. Jeden z braci jest raczej porywczy,
drugi bardziej lekkomyślny. W tym towarzystwie to właśnie Effie wydaje się mieć
największe predyspozycje do zostania bankierem, co wydaje się nie do pomyślenia
w czasach, gdzie kobieta miała jasno określoną rolę i na pewno nie było to
przeznaczenie do robienia interesów. Podobnie jak matka, bardzo zdominowana
przez Thomasa Watsona, młoda Effie stara się wyrwać spod skrzydeł mężczyzn,
żeby móc odnaleźć swoje własne ja.

Rodzinne napięcia doprowadzają do
rozdzielenia rodziny. Dougal wyjeżdża do Londynu i zabiera ze sobą Effie. Tam,
stając na czele Londyńskiego oddziału banku ojca, rodzeństwo zaczyna własnymi
rękoma budować swoją własną, bardzo bogatą przyszłość. Szybko okazuje się, że
Effie pomimo swojej płci, która w oczach wielu już na starcie ją dyskredytuje,
ma dryg do bankowości. Londyńska filia rośnie w siłę, podobnie jak Edynburska,
kierowana dalej przez Roberta. Chora nienawiść pomiędzy braćmi narasta, a Effie
również nie pozostaje dłużna. Zaczynają się pierwsze niesnaski, zwłaszcza, że
nadchodzi wojna, która sprzyja wprawdzie mnożeniu kapitału, ale niejednokrotnie
za zbyt dużą cenę. Wsparcie nieodpowiedniej strony konfliktu może prowadzić do
tragicznych skutków, a światowe banki zaczynają mieć realny wpływ na politykę i
przyszłość krajów, z których pochodzą.

Effie dorasta, zakochuje się,
uniezależnia od braci, chociaż w pewnym stopniu nadal jest zobligowana by z
nimi współpracować. W międzyczasie dochodzi do rodzinnej tragedii, która
niekoniecznie zacieśnia więzy Watsonów. To jednak nie koniec niespodzianek.
Effie zostaje miliarderką, wplątuje się jednak w sytuację bez wyjścia, a główne
role w dramacie odegra właściwie cała rodzina. Jedna tajemnica powoduje drugą,
jeszcze większą, by w końcu w tragicznym finale zebrać swoje dramatyczne żniwo.
Akcja przenosi się do Ameryki, gdzie sztucznie pompowany balon finansowego
imperium zaczyna pękać, doprowadzając nawet największych graczy do bankructwa.
Nie pomaga Robert, który po wielu latach postanawia dokonać na swojej rodzinie
strasznej zemsty i wplątuje ich w finansowy kryzys. Nie wszyscy wyjdą z niego
cało.

Masterton od początku do końca
perfekcyjnie prowadzi fabułę, nie pozwalając złapać oddechu. Chociaż „Pani
fortuny” opowiada o ponad osiemdziesięciu latach życia kobiety, która spełnia
swoje marzenia o zostaniu finansową potentatką, wplątując się w romanse z
niewłaściwymi mężczyznami i skandalizując nie tylko Europę ale i Amerykę, to
jednak ani nie nudzi, ani też nie zawiera zbyt dużych przeskoków w czasie,
zawierających jakiekolwiek fabularne luki. To misternie tkana opowieść o
potężnych ludziach, których namiętności i ambicje niszczą ich od środka,
prowadząc do tragicznych konsekwencji. Wątki obyczajowe mieszają się z
finansowymi, a Masterton wykazuje się niemałą znajomością tego tematu. Mroczne
sekrety, które wydawały się na początku ekscytującymi przygodami, trzymają
czytelnika w napięciu aż po ostatnią stronę. Masterton potrafi rozbawić,
wzruszyć, ale i niezwykle zaciekawić.

Nie sposób nie wspomnieć o kilku
drobnych mankamentach. Niestety, korekta wyraźnie się nie popisała, przez co
książka naszpikowana jest wręcz literówkami w nieznośnie dużych ilościach,
przynajmniej na początku. Można to wytłumaczyć tym, że premiera została
przyspieszona ze względu na przylot Grahama do Polski, jednak fakt jest faktem.
W dodruku błędy mają zniknąć. Pozostałe minusy raczej nie są warte odnotowania,
bo nie mają najmniejszego wpływu na odbiór książki. „Pani fortuny” to
arcydzieło, prawdziwa epopeja rodziny Watsonów, a także Graham Masterton w
najlepszym możliwym wydaniu. Zapomnijcie przez moment o horrorach Brytyjczyka,
jakby nigdy nie istniały i pozwólcie mu się zabrać w podróż do XX-wiecznej
Anglii i Ameryki, gdzie wraz z Effie przeżyjecie jedną z najbardziej
emocjonujących przygód, jakie widziała literatura obyczajowa. Nie pożałujecie
ani przez chwilę.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Książnica

Rok wydania: 2011

Liczba stron: 636

Format: 12,5 x 19,5

Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki MASTERTON. OPOWIADANIA. TWARZĄ W TWARZ Z PISARZEM po raz drugi

Graham Masterton na polskim rynku gości już od ponad dwudziestu lat, strasząc i dostarczając rozrywki kolejnym generacjom czytelników. Jedni znają go dobrze, inni słabo lub wręcz wcale o nim nie słyszeli. Utrwalił się powszechny obraz pisarza, który pisze dobre horrory, ale są i tacy, którzy wypaczają jego postać snując absurdalne wręcz historie o tym, że „Masterton to tylko seks i flaki”. Dobry seks i dobrze „przyrządzone” flaki mogą dostarczyć wielu wrażeń, co wie ten, kto rozumie, o czym pisze Brytyjczyk. 

Od chwili, gdy współautorzy oznajmili o projekcie napisania wraz z Grahamem książki, w kręgu fanów, a także ludzi, którzy na swojej czytelniczej drodze spotkali się z prozą Brytyjczyka rosło oczekiwanie i apetyt. Owa recenzja pisana jest z perspektywy człowieka, który ma już znaczącą część bibliografii tego autora za sobą. Czy zatem książka ta powinna w ogóle mnie czymś zaskoczyć? Otóż tak!

Pomimo faktu, że na prozie Mastertona skruszyłem parę zębów, to lektura tej pozycji dostarczyła mi wielkiej frajdy i satysfakcji. Książka zawiera wnikliwą analizę dorobku Mastertona, wyłożoną nam, czytelnikom, przez Piotra i Roberta w sposób przystępny i ciekawy. Poznajemy alfabet Mastertona, w którym to znajdujemy kompendium wiedzy na temat gatunków literackich, w których Graham się obraca a także omówienie przykładowych powieści czy opowiadań z jego bibliografii. Współautorzy nie szczędzą dobrych słów o Grahamie, gdyż na takie najzwyczajniej zasługuje. Jednak nikt nie jest doskonały, a Piotr i Robert dobrze o tym wiedzą. Zatem pojawia się również rozdział o tych słabszych powieściach czy o pewnych mankamentach jego pisarstwa. Ktoś mógłby zapytać po co pisać o mankamentach, czy książka ma zachęcać czy zniechęcać? Trzeba jednak być szczerym ze sobą i z czytelnikami, a tak mógłby powiedzieć tylko ignorant. A że autorzy rzetelnie i profesjonalnie podeszli do zagadnienia, stąd obecność owego rozdziału, w którym czytelnik może się dowiedzieć o pewnych wpadkach zdarzających się w powieściach Mastertona.

 Poza analizą twórczości Brytyjczyka w książce znajdziemy liczne perełki. Do takich należy niewątpliwie oryginalne zakończenie debiutanckiej powieści Mastertona z gatunku horroru, czyli „Manitou”. Które jest lepsze, to pozostawiam do oceny indywidualnej każdemu z czytelników. Poznajemy także niepublikowane u nas wiersze Grahama oraz opowiadania, które stanowią przyjemny przerywnik między kolejnymi rozdziałami pracy Roberta i Piotra. Z książki możemy dowiedzieć się masę ciekawych faktów i anegdot z życia prywatnego pisarza. Umożliwia nam to lektura wywiadu przeprowadzonego z Mastertonem, jego żoną Wiescką oraz synem Rolandem. Poznamy zasady, których Graham trzyma się podczas pisania książek oraz jego inną pasję, czyli gotowanie. Dla amatorów kuchni w książce znajdują się przepisy na potrawy polecane przez Mastertona.

Książka ta dla osób, które nie znały dotychczas Grahama Mastertona może stanowić ciekawostkę, bądź przyczynić się do rozpoczęcia przygody z tym pisarzem. Dla starych wyjadaczy stanowi niewątpliwie wisienkę na smakowitym torcie.

Autor recenzji:Artur Dorociński

Wydawnictwo: Albatros

Rok wydania: 2011

Liczba stron: 432

Format: 14,5 x 20,5