Recenzja książki SZATAŃSKIE WŁOSY po raz trzeci

W dorobku każdego pisarza znajdziemy powieści lepsze i te, które pozostawiają wiele do życzenia. Do tych drugich można zaliczyć „Szatańskie włosy”. Książka ta napisana została z myślą o młodszym czytelniku, co nie znaczy wcale, że mastertonowi weterani powinni sięgnąć po tę pozycję. Wszakże opinie, które można przeczytać w prawie każdej recenzji, kategorycznie odradzają lektury. Nie w trosce o zmarnowany czas, ale o nerwy czytelników. Mając w głowie powyższe zalecenia postanowiłem jednak zmierzyć się z tą już legendarną, owitą woalem złej reputacji książką.

Bohaterką powieści jest Kelly O’Sullivan, nastoletnia dziewczyna, marząca o pracy zawodowej stylistki. Aby zrealizować swe marzenie, pracuje w pocie czoła od rana do wieczora jako praktykantka w salonie fryzjerskim. Do jej głównych obowiązków należy zamiatanie włosów i wynoszenie ich do piwnicy.  Pewnego dnia, sprzątając piwnicę, przytrafia jej się dziwna rzecz i o mało nie ginie uduszona kłakami, które są tam składowane w workach. Od tego czasu, za każdym razem będąc w piwnicy, słyszy tajemniczy głos, a na jej przedramieniu wyrastają dziwne włosy. Czyżby to były włosy szatana?

Jeżeli to nie odstręcza was jeszcze od czytania, to powiem z bólem serca, że im dalej, tym tragiczniej. Dowiadujemy się, że owe włosy są częścią samego Belzebuba. Lekarze są bezradni wobec tak dziwnego zjawiska i nie potrafią zdiagnozować przyczyny pojawienia się włosów.  Ale, jak uczy nas codzienność, życie jest pełne przypadków. Jedna z klientek salonu, w którym pracuje Kelly, okazuje się być nie kim innym, jak tropicielką złego, wrednego Belzebuba.  Postanawia pomóc dziewczynie w rozwikłaniu zagadki owych włosów i dwóch zabójstw, których ofiarami są ludzie, za którymi nie przepadał pracodawca dziewczyny.

Tak pokrótce przedstawia się fabuła książki, która jak widać jest nieco naiwna i prosta jak drut. Nie uświadczymy tutaj efektownych zwrotów akcji czy opisów, które wstrzymują dech w piersi. Książka ma jednak niezłe momenty, do których można zaliczyć na przykład początek powieści czy moment, w którym Kelly przyjdzie dowiedzieć się, co znajduje się w mieszkaniu pani, która mieszka nad salonem fryzjerskim. Być może młodsi czytelnicy mogliby wynieść więcej z tej powieści. Podczas lektury starałem się odrzucić wszystkie uprzedzenia i przymykać oko jak się da, ale najwyraźniej ci, którzy ostrzegali, mieli po prostu rację.    

Na koniec pytanie –  dla kogo jest ta książka? Na pewno nie dla tych, którzy chcą rozpocząć przygodę z Mastertonem. Czy młodszy czytelnik będzie zadowolony, tego nie wiem. A fan i tak przeczyta, najwyżej będzie pluł sobie w brodę.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 176
Format: 12 x 21

Recenzja książki SMAK RAJU

„Smak raju” to powieść wyjątkowa. Pierwotnie jej autorstwo przypisano całkowicie żonie Brytyjczyka, Wiescce, która ze względu na trudne do wymowy imię o polskich korzeniach, przybrała pseudonim artystyczny Vicky Masterton. W naszym kraju, ze względu na dużą popularność Grahama, książkę przypisano obojgu autorom. Inspiracją do napisania jej była wycieczka do francuskiej Szampanii.  Romantyczny nastrój udzielił się parze i Wiescka zdecydowała, że chciała by napisać love story osadzone w tym właśnie miejscu, ale w realiach II Wojny Światowej.  Żona Grahama jest autorką większej części powieści, Graham natomiast rozpisał dialogi i poprawił wymagające tego fragmenty.

Esther Flecker to młodziutka Amerykanka, dziedziczka ogromnej fortuny po matce – śpiewaczce operowej, a także ojcu – właścicielu dobrze prosperującej kolei. Bohaterkę poznajemy podczas morskiej podróży do Paryża, gdzie wraz z matką planują zakupić najnowsze kolekcje najsławniejszych projektantów. Już na samym początku dochodzi do znamiennego spotkania – Esther poznaje fascynującego i niezwykle przystojnego Sachę i zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia. Zanim jednak para będzie mogła oddać się miłosnym uniesieniom, wydarzy się bardzo wiele.

Europa stoi w przededniu II Wojny Światowej – napięte nastroje i próba nerwów nie sprzyjają rozwojowi wielkiej miłości. Pomimo przeciwności losu, Esther i atrakcyjny Sacha kontynuują swój romans, który oczywiście staje się głównym tematem plotkarskich kolumn. Związkowi przeciwna jest matka Esther, jednak Sacha nie daje za wygraną. Szybko okazuje się, że nowy partner Esther jest francuskim królem szampana – wytwórcą niezwykle popularnej i wytwornej marki. Szczęście kochanków nie trwa jednak długo. Kiedy zaczyna się wojna, życie Esther zamienia się w koszmar.

„Smak raju” to powieść o wielkiej miłości, która kiełkuje z młodych ziaren, po to by stać się dojrzałą i mocną więzią pomiędzy dwojgiem ludzi. Jest to również historia młodej dziewczyny, która na oczach Czytelnika przeradza się w dorosłą, niezależną kobietę. Wreszcie jest to także książka o szampanie, którego wytwarzanie jest jednym z kluczowych elementów powieści.

Być może jest to banalne love story, jednak świetny warsztat zarówno Wiescki, jak i Grahama, nie pozwala tego odczuć. Klimat Szampanii jest niepowtarzalny i z przyjemnością udajemy się w podróż bo rozległych polach winogron, czy długich i krętych piwnicznych korytarzach pełnych regałów z butelkami. Powieść potrafi wzruszyć do łez, chociaż posługuje się przy tym prostymi mechanizmami. Trochę szkoda, że bohaterowie są średnio interesujący i przyznam, że najczęsciej ciężko było mi przejmować się ich losami i przeżywać perypetie razem z nimi.  Akcja sunie do przodu leniwie, dzieje się niewiele, a książka opiera się głównie na bardzo dobrze skonstruowanych dialogach. Trudno jednak oczekiwać od tego rodzaju literatury fajerwerków, czy nieustannej akcji.

Nie ukrywam, że „Smak raju” spodoba się zapewne głównie kobietom, poszukującym romantycznej historii opisanej w lekki, przystępny sposób. Sam jednak bawiłem się przy książce bardzo dobrze, chociaż nie uświadczyłem w niej zawiłości fabularnych, czy nieprzewidywalnych zwrotów akcji. To świetna powieść w swojej klasie i swoim gatunku literackim i z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu miłośnikowi powieści obyczajowej, niezależnie od wieku, czy płci.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1996
Liczba stron: 412
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10

Recenzja książki DŻINN po raz trzeci

„Dżinn” należy do najstarszych horrorów Grahama Mastertona, co niestety miało wpływ na poziom powieści. Nie jest to na pewno kamień milowy literatury. No, ale gdzie wylądowalibyśmy, gdyby wszystkie książki były kamieniami?
W kamieniołomie?

Autor pokusił się o przeniesienie na grunt współczesności perskich podań i legend, na czele z tą o Ali Babie i Czterdziestu Rozbójnikach. Akcja osadzona została wokół tytułowego dżina, uwięzionego w – a jakże! – starożytnym dzbanie oraz niekoniecznie uwieńczonych powodzeniem próbach jego uwolnienia.

Nie chcąc zdradzać zbyt wiele z fabuły, pozwolę sobie na kilka słów na temat obsady tego projektu. Otóż, w „Dżinnie” otrzymujemy typową Mastertona galerię postaci: rozchwianą emocjonalnie staruszkę, profesora, lekarza, atrakcyjną kobietę o lisim spojrzeniu i nadzwyczajnych umiejętnościach, no i niezawodnego Harry’ego Erskine, znanego wszystkim z  cyklu „Manitou”.

Konstrukcję powieści można zobrazować starym dowcipem o anemiku, który przypadkowo wypuścił z klatki żółwie. Oto relacja wyżej wymienionego:
 
– Poooodchoooodzę doooo klaaaaatki, otwieeeeeram zaaaaamek, aaaa żółwieeee… myk! Myk! Myk!

Tak się bowiem składa, że przez zdecydowaną większość „Dżinna” niewiele się dzieje. Akcja posuwa się do przodu z mozołem, skupiając się przede wszystkim na wprowadzaniu nowych postaci, opisie posiadłości, w której przetrzymywany jest dzban z uwięzionym w nim dżinnem, no i dialogach, w których – jak to w dialogach – mówi się, mówi i mówi, a nie działa.

Graham ma jednak dar polegający na umiejętności tworzenia sympatycznych bohaterów, potrafi ożywić czytelnika zgrabnym porównaniem, klimatyczną wstawką czy niewymuszonym humorem. Wszystko to sprawia, że kolejne stronice książki przewracamy bez bólu, zaś długo oczekiwany finał – kiedy w końcu nadchodzi – równoważy wcześniejsze dłużyzny. W ostatnim rozdziale powieści znajdziemy wszystko to co stanowi o sile pisarstwa autora „Wizerunku zła”: nieskrępowaną wyobraźnię, plastyczne opisy makabry, a na deser niekonwencjonalny seks.

„Dżinn” to pozycja dla najzagorzalszych fanów straszliwego Brytyjczyka. Tych, którzy gotowi są na przymknięcie oka na niedociągnięcia, a jednocześnie potrafią szczerze cieszyć się z tego, co w jego prozie najlepsze.

Cóż, wygląda na to, że zaliczam się do tego grona.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr.
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 184
Format: 12,5 x 19,5
Nr ISBN: 8373015671

Recenzja książki ARMAGEDON po raz trzeci

Graham Masterton na polskim rynku wydawniczym zagościł po raz pierwszy za sprawą swej debiutanckiej powieści z gatunku horroru, jaką była ”Manitou”. Tą książką Masterton zapoczątkował cykl powieści o demonicznej zemście Indian na potomku białego człowieka. Harry Erskine to chyba jedna z najbardziej lubianych postaci, jaką stworzył autor, nic dziwnego zatem, że czytelnicy domagali się powrotu swego ulubieńca.

Masterton nie pozostawał dłużny swym fanom. Na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza ukazały się kolejno po „Manitou”: „Zemsta Manitou”, „Duch zagłady” oraz „Krew Manitou”. W roku 2007 autor ogłosił, że pracuje nad ostatnią książką z cyklu, noszącą niezwykle wdzięczny tytuł „Manitou Armageddon”. Po takiej zapowiedzi nie pozostało czytelnikom nic innego, jak ostrzyć sobie apetyt i odliczając dni i godziny wyczekiwać dnia nadejścia Armagedonu. Owy dzień dla polskich czytelników nastał w roku 2010 za sprawą wydawnictwa Albatros. Książka z nową szatą graficzną, opracowaną przez wydawnictwo, na okładce której widniał spadający samolot, tylko coraz mocniej wprowadzała w stan „ekstazy”.

Motywem przewodnim powieści jest ślepota, która w nieoczekiwany i niewytłumaczalny sposób spada na niczego nie spodziewających się amerykanów. „Choroba” dotyka każdego, bez względu na kolor skóry, wiek, wyznanie czy status społeczny. Istny danse macabre, czego dobitnym przykładem jest oślepnięcie prezydenta Stanów Zjednoczonych. Z nieba spadają samoloty, na ulicach miast tworzą się gigantyczne korki, utworzone z wraków pojazdów, we wnętrzu których uwięzieni ludzie giną spaleni żywcem. Ociemniali barykadują się w swoich domach, szerzą się kradzieże.

Pośród tego chaosu przemieszczają się nasi bohaterowie gnani siłą losu i przeczucia w jedno miejsce. W powieści, oprócz postaci znanych czytelnikom z poprzednich części, autor nie mniej miejsca i czasu poświęca innym bohaterom. Pojawiają się „weterani” w postaci Harryego, Amelii, Śpiewającej Skały, doktora Snowa, ale także kobieta ratująca „niezwykłe” dziecko, jej ciocia, grupka turystów, kaskader filmowy, reporterka telewizyjna, prezydent kraju. Mnogość bohaterów, tych pierwszo i drugoplanowych sprawia, że czytelnik z zaciekawieniem śledzi ich dalsze losy. Wszystko zmierzałoby w dobrym kierunku gdyby nie fakt, że coraz to mniej stron pozostało do końca.

Tutaj wysuwa się pierwszy zarzut, że książka jest najzwyczajniej w świecie za krótka. Gdy jesteśmy przy końcu,  ma się wrażenie, że to dopiero powinna być jej połowa. Losy wszystkich bohaterów są za mało rozbudowane, przez co czuje się pewien niedosyt. Wszystko dzieje się nazbyt szybko i prosto, jakby po sznurku. Tło wydarzeń, tworzące obraz zniszczenia i zagłady, zostało przedstawione z niewielkim rozmachem. Co w rzeczy samej pozostawia kolejny niedosyt u czytelnika, który pamięta jak autor zręcznie radził sobie z opisywaniem zniszczeń w „Duchu zagłady”. Zakończenie też pozostawia niedosyt, jest mało spektakularne, rozprawienie się z Misquamacusem przychodzi bohaterom nader łatwo i szybko. Brak w tym wszystkim napięcia i dramatyzmu.

Można by pomyśleć, że książka ma same wady, ale tak nie jest. Postać Harryego, jego stosunek do świata i poczucie humoru, urozmaicają jak zawsze lekturę. Także styl autora, tradycyjnie bardzo dobry, nie pozwala oderwać się od powieści, ale no właśnie, na tak rozbudzony apetyt to nie wystarczyło.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 400
Format: 12,5 x 19,5

Recenzja książki DUCH OGNIA

Na „Ducha ognia” wszyscy zagorzali fani Grahama Mastertona ostrzyli sobie ząbki od ponad roku, kiedy tylko pisarz ogłosił, że rozpoczyna pracę nad nowym tytułem. Brytyjczyk dolewał oliwy do ognia, obiecując czytelnikom horror z prawdziwego zdarzenia, który swoim klimatem nawiązywał będzie do klasyków, takich jak „Wyklęty”.  Tego typu porównania bardzo działały na fanów, w tym również i na mnie. Pamiętając również o tym, jak dobrze bawiłem się z powieścią „Podpalacze ludzi”, czekałem na kolejną książkę, w której ogień poparzy paluszki podczas czytania.

Protagonistką w powieści „Duch ognia” jest Ruth Cutter, inspektor pożarowy, zwykła żona i matka, borykająca się na co dzień ze zwykłymi rodzinnymi problemami. Jej mąż, Craig, ma problemy z pracą, odkąd kryzys finansowy spowodował coraz mniejsze ilości zleceń. Syn Ruth przeżywa właśnie okres buntu, a córka cierpi na rzadką chorobę zwaną zespołem Williamsa, która powoduje u niej wyjątkowo wrażliwy słuch. Tymczasem w mieście dochodzi do serii dziwnych i przerażających wydarzeń. Kobiety w różnym wieku padają ofiarami trzech mężczyzn w białych maskach, którzy je brutalnie gwałcą. Niedługo potem, w miejscach ataków dochodzi do gwałtownych pożarów. Napadnięte ofiary kończą swój żywot w płomieniach. Te zapłony nie są jednak wywoływane naturalnie – powoduje je tajemniczy, trzynastoletni chłopiec. Sprawami podpaleń zajmuje się właśnie Ruth.

Pani Cutter ma poważne problemy z ustaleniem przyczyn tajemniczych pożarów, zwłaszcza że stopień zwęglenia każdych kolejnych zwłok jest bardzo zaawansowany. Temperatura osiągnięta na miejscu zbrodni musiała przekroczyć tysiąc stopni. Inspektorzy pożarowi i policja są w kropce, tymczasem trzech zamaskowanych mężczyzn kontynuuje swoją krwawą krucjatę. Gdy tylko kończą, na miejscu zbrodni pojawia się chłopiec i powoduje kolejny pożar. Ruth, wraz ze swoją wrażliwą na paranormalne zjawiska córką Amelią odkryją źródło tajemniczych pożarów, ale czy nie będzie już za późno?

Masterton bardzo skrupulatnie przedstawił w „Duchu ognia” kolejny oryginalny pomysł. Tym razem nie mamy do czynienia z żadnych diabłem, czy demonem, natomiast istotną fabularną rolę w powieści pełni samo Piekło. Tysiące ludzi, którzy trafili tam w wyniku pożarów, chcą zakończyć swoje wieczne katusze i powrócić do świata żywych. Tylko Ruth, wraz z grupką przyjaciół, będzie mogła stawić im czoło i nie dopuścić do tego by żyjący ludzie doświadczyli piekła na ziemi.

Powieść od początku popada w pewien schemat –  opisy popełnionych przez zamaskowane trio ataków i powodowanych przez tajemniczego, trzynastoletniego chłopca pożarów przeplatają się z opisami prowadzonego przez Ruth śledztwa. Ten porządek utrzymuje się przez większą część powieści, jednocześnie wpływając ujemnie na element zaskoczenia u czytelnika. Opisy zbrodni bywają makabryczne i bezkompromisowe, nadal czuć w nich „starego, dobrego Mastertona”. Jednocześnie wątki obyczajowe związane z główną bohaterką są opisane bardzo sprawnie, nie nudzą, potrafią za to przekazać wiele istotnych informacji na temat postaci Ruth i jej rodziny. Jeśli chodzi o nakreślanie bohaterów, „Duch ognia” to najwyższa półka.

Mniej więcej w połowie powieść na moment zwalnia, pojawia się kilka nudniejszych scen, na szczęście Graham szybko wraca na właściwe tory. Wydarzenia prowadzą do oryginalnego i wybuchowego finału, który na szczęście nie jest wydumany i dobrze komponuje się z resztą powieści. Akcja jest wartka, a makabryczne opisy soczyste, chociaż zdecydowanie za mało krwawe. Kuleje niestety nastrój grozy, bo chociaż książka potrafi zaszokować, trudno jest nazwać ją bardzo straszną. Jest to bardzo dobra powieść, której jednak bliżej do „Podpalaczy ludzi”, aniżeli do bardzo klimatycznego „Wyklętego”.

Chociaż nie wszystkie obietnice autora zostały spełnione, „Ducha ognia” zdecydowanie warto przeczytać. Masterton starał się jak mógł, by nie powtarzać własnych fabularnych schematów i chociaż nie udało się ustrzec od kilku sztampowych postaci drugoplanowych, główną oś można z czystym sercem nazwać oryginalną. Z najnowszej książki bardziej zadowoleni będą wprawdzie fani szybkiego, nieskomplikowanego horroru, niż rozbudowanej, nastrojowej powieści grozy, ale czy to źle? Masterton doskonale sprawdza się w obu tych przypadkach.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 383
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10


Recenzja książki ANIOŁOWIE CHAOSU po raz drugi

W 2007 roku Graham Masterton po raz kolejny odwiedził Polskę, by promować swoją najnowszą powieść, pod tytułem „Aniołowie chaosu”. Bardzo mocno lansowany był fakt, że w książce znajduje się nawiązanie do śmierci polskiego generała, Władysława Sikorskiego. Chociaż jest to tylko króciutka wzmianka, czar marketingu zrobił swoje, a o najnowszym thrillerze Mastertona zrobiło się głośno. Powieści z tego gatunku, zwłaszcza te z gigantyczną teorią spiskową w tle są przecież teraz bardzo modne. Ale skrajnym przykładem niewiedzy było by stwierdzenie, że Brytyjczyk goni kogokolwiek w tej kwestii. Wszak już w latach 80-tych Masterton pisał podobne powieści, a teraz jedynie do koncepcji powrócił.
 

Głównym bohaterem „Aniołów chaosu” jest kaskader Noah Flynn. Podczas kręcenia zdjęć do najnowszego filmu akcji, Noah zmuszony jest nurkować u wybrzeży Gibraltaru. Wodna przebieżka kończy się niecodziennym odkryciem – Flynn znajduje bowiem szczątki zatopionego samolotu, a obok Nick zamknięte szczelnie pudełko na lornetkę. Zamiast sprzętu, w środku znajduje się dziwny medalion z wygrawerowanymi inskrypcjami i napisem PRCHAL. Już od samego początku wiemy, że znalezisko wpędzi bohatera w kłopoty, a kiedy akcja powieści dosłownie zaczyna gnać na łeb na szyję, utwierdzamy się tylko w tym przekonaniu.

Noah pokazuje medalion ludziom w swoim otoczeniu, nie wiedząc, że ściąga na nich nieszczęście. Tajemniczy mężczyźni w szarych garniturach mordują jego byłą dziewczynę, a także przyjaciół, po czym próbują też dopaść Flynna. Próbując ujść z życiem i pomścić swoich najbliższych, bohater będzie musiał odkryć tajemnicę medalionu, a także niebezpiecznej organizacji, która na przestrzeni tysiącleci miała ogromny wpływ na historię świata.

Tymczasem dochodzi do serii zamachów na tle politycznym. Życia o mało nie traci Adeola Davis, działająca na rzecz pokoju na świecie. Wydaje się, że zamachy mają coś wspólnego z medalionem Noaha. Bohaterowie łączą siły, by wspólnie rozwiązać zagadkę.

W powieści „Aniołowie chaosu” Masterton rozwija bardzo interesującą koncepcję, mówiącą o wpływie wojen i konfliktów zbrojnych na rozwój cywilizacji i przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego. W powieści co i już natrafiamy na ślady różnych spisków i zamachów, zwieńczone listą ofiar bojowników o wolność i pokój, podaną na końcu powieści. Niestety autor nie pokusił się o rozwinięcie tego wątku, a szkoda, bo zdecydowanie rozbudowało by to książkę i wywindowało ocenę końcową. Książka jest krótka i sprawia wrażenie pisanej na szybko, co razi tym bardziej przy tak szerokim zagadnieniu, jakim są polityczne morderstwa popełniane na przestrzeni lat. Kiedy czytelnik żądny jest większej ilości informacji, nagle natrafia na błyskawiczny i brutalnie ucięty finał. Po części może to wynagrodzić wartka akcja, brutalny, bezkompromisowy klimat i charakterystyczny dla Grahama styl, ale jednak pewien niedosyt pozostaje. 

„Aniołowie chaosu” to niestety powieść średnia, chociaż bazująca na genialnych założeniach. Masterton pisał już jednak bardziej złożone i porywające thrillery, nie cechujące się aż tak wysoką naiwnością zdarzeń. Trzymam kciuki, żeby pisarz kiedyś zdecydował powrócić do tematu i na przykład stworzyć sequel. Być może wtedy udało by się pogłębić temat i stworzyć powieść, która dogoniła by czołówkę najlepszych thrillerów w dorobku Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 280
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 6/10


Recenzja książki CIAŁO I KREW

„Ciało i krew” to powieść, z oceną której chyba miałem największy problem. Scenariusz tej książki przypomina bowiem beznadziejny horror klasy B, a nawet C, ale w swojej klasie jest jednocześnie majstersztykiem. Książka została przez Mastertona przewrotnie zadedykowana jego żonie, Wiescce. Dlaczego? Z prozaicznego powodu – Wiescka nienawidzi tej powieści, nazywając ja „świńską książką”.

Powieść rozpoczyna się od brutalnego mordu – ojciec ścina dwojgu swoich dzieci głowy sierpem, starając się uchronić je od „złej krwi” i przerażającego przeznaczenia. Trzecie dziecko ucieka, a kochany tatuś, Terence Pearson, trafia do aresztu.  Ocalała z kaźni najstarsza córka przeżyła, ale skrywa w sobie przerażającą tajemnicę – posiada ona geny dziwnej, mitologicznej istoty – pół człowieka, pół rośliny. Wywodzący się ze słowiańskich legend Zielony Janek, zwany też Zielonym Wędrowcem, wraz ze swoją świtą masz karników wędruje po świecie od domu, do domu, oferując biednym rolnikom urodzaj za cenę seksu z ich żonami. Człowiek-roślina od stuleci wypełnia w ten sposób swoje przeznaczenia, a po latach powraca odebrać należność w swojej krwawej wendecie. Zabija potomstwo, zapładnia kolejną kobietę, a jego linia krwi trwa na wieki. Zielony Wędrowiec żywi się wnętrznościami potomków, żeby samemu zachować ludzkie cechy i nie dać się całkowicie zatracić w ciele rośliny.

Uff… brzmi nieprawdopodobnie? A to tylko jeden z wątków. Kolejnym są badania genetyczne. Wycinek mózgu najmłodszego dziecka Terrence’a Pearsona zostaje nielegalnie wykradziony i przeszczepiony w instytucie Spellmana do ciała zwierzęcia – gigantycznej, trzymetrowej świni o imieniu Kapitan Black. Załoga instytutu badań genetycznych stara się bowiem dowieść, że możliwe jest przeniesienie ludzkiej świadomości do ciała zwierzęcia.  Naukowcy nie wiedzą jednak, że dziecko było w dalekiej linii potomkiem przerażającej postaci z czeskich legend – owego Zielonego Wędrowca. Ogromny knur staje się agresywny i krwiożerczy. Co więcej, zostaje uwolniony przez grupę ekoterrorystów i zaczyna siać spustoszenie. Tymczasem Zielony Wędrowiec, wraz ze swoją świtą maszkarników – Nagą, Nożem, Trędowatym, Świadkiem, Doktorem i Miecznikiem przybywa zebrać swoje krwawe żniwo. Nie wierzycie? Tak właśnie prezentuje się fabuła powieści. A to jeszcze nie wszystko – w grę wchodzi jeszcze kobieta wychowana ze świniami i posiadające tajemnicą moc srebrniki, za które Judasz sprzedał Jezusa!

Powieść „Ciało i krew” to prawdziwy miszmasz różnorodnych wątków.  Gdyby tak podzielić tę książkę, z powodzeniem starczyło by motywów na kilka osobnych powieści – jedną o Zielonym Wędrowcu, jedną o genetycznie zmodyfikowanej świni, jedną o 30 srebrnikach i pewnie jeszcze na wiele innych. W powieści dominuje fabularny przesyt, tak więc czasem ciężko nam będzie się połapać o co chodzi, zwłaszcza że miksowane wątki na pierwszy rzut oka kompletnie do siebie nie pasują. Krwiożerczy człowiek-roślina z czeskiej mitologii i genetyczne eksperymenty na świniach? Dające magiczną moc monety Judasza i polityczna walka o władzę? To wszystko znajduje się w tej książce i nawet całkiem dobrze ze sobą współgra. Jednak tego typu połączenia, zwłaszcza dla ludzi nieobeznanych ze specyficznym stylem Mastertona, mogą wydać się głupie, absurdalne i odstręczające.

Ta swoista B-klasa nie przeszkadza bynajmniej w odbiorze powieści, co więcej, pozwala Grahamowi osiągnąć kolejny poziom mistrzostwa w kreacji horroru. W książce występuje wiele bardzo krwawych scen, scen za którymi przecież teraz tak bardzo tęsknimy. Wypruwanie z siebie własnych flaków i wkręcanie ich do maszynki do mielenia, wyłupywanie oczy, miażdżenie kości, obcinanie głów – prawdziwy festiwal makabry, tak charakterystyczny dla Grahama.

Zastanawia mnie jak Masterton połączył te wszystkie wątki w jedną całość i co go do tego skłoniło. W 1994 roku o genetyce się sporo mówiło i być może ten niepokój przed przyszłością sprawił, że Graham postanowił ugryźć temat. W końcu dwa lata później urodziła się owieczka Dolly. Jednak czytając „Ciało i krew” można mieć wątpliwość, czy Brytyjczyk na pewno od początku wiedział o czym chce napisać powieść.  Jednocześnie nie mogę się pozbyć też wrażenia, że nasz ulubieniec doskonale wiedział co robi i celowo stworzył powieść inną niż wszystkie, pozbawioną zahamowań, jednocześnie absurdalną i makabryczną. Widać to również w stylu – w tej powieści Masterton buduje bardziej surowe zdania, pełne powtórzeń, brzmiące jak żywcem wyrwane z czyjejś głowy. I puszcza świńskie oko do Czytelnika.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 463
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki DZIEWICZA PODRÓŻ

Rok 1984 był dla Mastertona przede wszystkim okresem chwilowego odpoczynku od horroru. Pomiędzy publikacją „Tengu” i „Wyklętego” a „Wizerunkiem zła” Graham znalazł czas na napisanie aż trzech sag historycznych i jednego thrillera. To właśnie w ciągu tego pracowitego roku powstały takie powieści jak „Kondor”, „Corroboree”, „Lady of fortune”  i „Dziewicza podróż”. Ćwierć wieku po światowej premierze i dwanaście lat po tym, jak polska edycja w Wydawnictwie Rebis ujrzała światło dzienne, na rynek trafiło wznowienie tej ostatniej książki, pięknie wydane przez Wydawnictwo Książnica. Do tej pory nie miało ono żadnej styczności z Mastertonem, tym bardziej cieszy fakt, że wznowienie powieści praktycznie już niedostępnej poza antykwariatami i przypadkowymi aukcjami internetowymi trafiło na nowo do polskich czytelników.

Akcja powieści rozgrywa się w 1924 roku, czyli w dwanaście lat po zatonięciu Titanica. Trudno ukryć inspirację Mastertona tym właśnie wydarzeniem.  Głównym bohaterem powieści „Dziewicza podróż” jest bowiem gigantyczny transatlantyk Arcadia, mierzący 960 stóp długości. Statek należy do bogatej rodziny Keysów, której głowa, a zarazem pomysłodawca i budowniczy „Arcadii” umiera na zawał serca kilka dni przed dziewiczą podróżą swojego dzieła.  W rejs wyrusza córka zmarłego Stanleya – Catriona. Dziewczyna ma 21 lat i do tej pory prowadziła raczej lekki tryb życia, z daleka od interesów rodzinnych, jednak sytuacja zmusza ją do reprezentowania rodziny jako Królowa Atlantyku podczas dziewiczej podróży Arcadii.

Beztroskie życie panny Keys będzie musiało ostro skonfrontować się z rzeczywistością, bowiem podróż najbardziej luksusowym transatlantykiem na świecie to nie przelewki. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że kompania Keys Shipping, w której Catriona ma teraz 25% udziałów, została bardzo mocno zadłużona na budowę Arcadii. Pierwszy rejs staje się więc świetną okazją dla rekinów biznesu, którzy chcą odkupić największy  liniowiec i dołączyć go do swoich kompanii żeglugowych. A oprócz nich, na Catrionę czeka cała masa charakterystycznych postaci: zgryźliwy kapitan, nieuleczalny hazardzista, kochliwi marynarze i stewardzi, zboczona polska baronówna, zdradzona kochanka ze skłonnościami samobójczymi, rozkapryszona mała dziewczynka, czy zamachowiec z bombą skonstruowaną z lasek dynamitu.

Catriona na statku znajduje też wymarzonego mężczyznę, stara się uratować komuś życie, ocalić kompanię przed bankructwem i rozwiązaniem, a także odnajduje tajemniczego mężczyznę, który odegra w jej życiu bardzo ważną rolę. Statek jest jak małe miasto pełne różnych typów osobowości, siedlisko rozpusty, grzechu, miłości, namiętności, oszustw i gwałtów.

Siła tej powieści leży przede wszystkim w dialogach. Mnogość charakterów i ciekawe sytuacje w które bohaterowie się wplątują doprowadza do wielu komicznych i chwytających za serce zawiłości fabularnych. Jednocześnie przewijający się w tle wątek kryminalny dotyczący zamachowca na pokładzie nadaje powieści tempa i nie pozwala oderwać się od lektury. Klimat dziewiczego rejsu gigantycznego statku, który jest tutaj głównym bohaterem ciężko porównać do czegoś innego. Masterton idealnie oddał atmosferę luksusowego transatlantyku pełnego ludzi wytwornych i bogatych, a także tych biednych, płynących trzecią klasą.

Powieść jest długa i rozbudowana, ale chociaż dzieje się w zasadzie w jednym miejscu, na  bardzo ograniczonej przestrzeni, to nie nudzi. Jest jednak bardzo kameralna, a zbyt mały rozmach fabularny może znudzić czytelników żądnych nieustannej, porywającej akcji. Chociaż niektóre wydarzenia są wręcz naiwne i komiczne, a także uproszczone na potrzeby fabuły, to doskonale rozwinięty talent Grahama na płaszczyźnie tworzenia postaci i konstruowania dialogów sprawia, że powieść czytamy jednym tchem. Największą chyba wadą powieści, przynajmniej dla mnie, jest brak jej kontynuacji! Ta książka aż prosi się o rozbudowany sequeli, ponieważ po przełożeniu ostatniej strony czujemy niedosyt i chcemy poznać dalsze losy Catriony Keys i wszystkich ludzi, którzy przeżyli dziewiczą podróż transatlantyku o nazwie Arcadia.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Książnica

Rok wydania: 2009

Liczba stron: 528

Format: 12,5 x 19,5

Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki SYRENA po raz drugi

Graham Masterton, jak na każdego szanującego się pisarza przystało, posiada w swym pisarskim dorobku cykle powieściowe. Można do  nich zaliczyć "Wojowników Nocy", cykl "Manitou" czy "Rook". Syrena jest piątą częścią z tego ostatniego cyklu a opowiada o Jimie Rooku, który posiada niezwykły dar widzenia duchów.  Jim Rook nie wiedzie sielankowego życia, pomimo faktu posiadania swego daru (czy też przekleństwa). Jest nauczycielem języka angielskiego drugiej klasy specjalnej. Akcja "Syreny" ma miejsce bezpośrednio po poprzedniej części cyklu, jaką jest "Demon zimna".  W "Demonie zimna" dowiadujemy się, że Jim otrzymuje niezwykle prestiżową posadę w Waszyngtońskim Ministerstwie Oświaty. Jednakże sam bohater nie jest zadowolony z otrzymanego „awansu”, jako że tak naprawdę był to tylko pretekst, aby pozbyć się go z murów West Grove Community College. Jim niechętnie pozostawia swoich uczniów, ale pogodzony z losem postanawia przyjąć posadę.

W „Syrenie” nasz bohater, przygotowany już do podróży do Waszyngtonu, otrzymuje wiadomość od swej dawnej uczennicy, która prosi go o pomoc w rozwikłaniu zagadki śmierci jej dziewięcioletniego synka, który utonął. Nie bez powodu, jako że matka dziecka ma podejrzenia, że nie był to tylko nieszczęśliwy wypadek, ale ktoś najwyraźniej zamordował jej synka. Bezpośrednio po tragedii matka odnalazła pewne ślady, świadczące o tym, że pozostawił je duch. Znając swego dawnego nauczyciela i dar, który posiada, postanowiła się z nim skontaktować.  Jim z początku niechętnie angażuje się w tę sprawę, ale z biegiem czasu odkrywa, że jego uczniom jak i jemu samemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Historia opowiedziana w "Syrenie" nawiązuje do jednej z miejskich legend. Jaka to legenda i dlaczego ktoś pragnie śmierci Jima Rooka i jego uczniów? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w książce. Pojawiają się w niej elementy i bohaterowie znani z poprzednich części, takie jak tajemnicza kotka Tibbles Dwa, Mervin – sąsiad Jima, czy uczniowie z klasy Rooka. Czytając powieść można odnieść wrażenie, że nie wnosi ona nic nowego do cyklu, jednak tak nie jest – większość książek w cyklu "Rook" oparta jest na schemacie, który można określić następująco: nowy uczeń – nowe kłopoty w klasie Jima. "Syrena" wyłamuje się, jako tako, z tego schematu.

Możliwe, że jest to wynikiem tego, iż "Syrena" opowiada historię bezpośrednio po "Demonie zimna", ale warto jednak zwrócić na to uwagę.  Oceniając na tle wszystkich części, "Syrena" wypada dobrze, nie jest tak dobra jak poprzednia część, ale też jest znacznie lepsza od, póki co, szóstej i ostatniej części cyklu  – "Ciemni".  

 

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 239
Format: 12 x 21

Recenzja książki DEMON ZIMNA po raz drugi

Graham Masterton znany jest z tego, że w swoich książkach nie boi się używać przesadnego okrucieństwa w opisywanych przez siebie wydarzeniach. Często czytelnik zostaje niejako porażony tym, co przytrafia się bohaterom. Jednakże są w bibliografii Brytyjczyka powieści nieco lżejsze, takim przykładem książek, przy których można odpocząć, jest cykl Rook. Demon Zimna jest czwartą częścią przygód Jima Rooka, nauczyciela angielskiego drugiej klasy specjalnej, posiadającego niezwykłą przypadłość, a mianowicie dar widzenia duchów.

Już od pierwszych stron nieźle się uśmiałem z zawartego w książce humoru. Dobrze wypada stały punkt w powieściach o Rooku, a mianowicie wypracowania i opinie na temat wierszy, dzieł literackich, wypowiadane przez bohaterów drugiej klasy specjalnej West Grove Community College. Inną rzeczą, która pojawia się praktycznie w każdej powieści, jest jakiś nowy uczeń i kłopoty związane z jego pojawieniem się w klasie. Tym razem Jack Hubbard, pół krwi Eskimos, przyjeżdża do stanów wprost z arktycznych pustkowi mroźnej Alaski. Wraz z jego przybyciem zaczynają się dziać liczne, dziwne jak na letnią porę roku, rzeczy. Jim prędko odkrywa, kto stoi za wszystkimi kłopotami. Pojawia się mały bohater znany z poprzednich części – kotka Tibbles, która i tym razem nie stroni od pomocy Jimowi. Poza kłopotami wywołanymi przez natrętnego demona, Jima Rooka dręczą też inne sprawy. Doktor Friendly, który to jednak nie ma przyjaznych zamiarów co do przyszłości klasy Rooka oraz otrzymana propozycja objęcia wysokiego stanowiska w Waszyngtonie, to wszystko zaprząta umysł naszego głównego bohatera. Jim z początku oddany swej klasie i misji, jaką ma do spełnienia względem swych uczniów, nie rozważa tych nowinek ani przez chwilę. Jednak autor postarał się o to, by życie Jima nie było takie łatwe i przyjemne. Co stanie się z klasą pana Rooka? Na to pytanie czytelnik otrzyma odpowiedź, gdy dobrnie do końca powieści.
 

Podsumowując, pozycja ta jest bardzo dobra, są w niej zawarte stałe elementy obecne w każdej z części, ale też postać Jima otrzymuje zastrzyk "człowieczeństwa", przez co staje się jeszcze bardziej realna, a sprawy związane z jego przyszłością nie są obojętne czytelnikowi. Można wchodzić na stromą górę w przeświadczeniu słuszności obranego przez siebie celu, ale upadek z niej wywołany rewizją poglądów co do istoty celu, jest bardzo bolesny. Tak też czuje się Jim.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 223
Format: 12 x 21

Recenzja książki OFIARA

Przerażające polityczne scenariusze – chyba tylko tak można nazwać to, co stanowi trzon fabularnych thrillerów Grahama Mastertona. Mieliśmy je przecież w „Krzywej Sweetmana”, mieliśmy w „Ikonie”, mamy także w „Ofierze”. Globalne spiski, zakrojone na bardzo szeroką skalę, zamachy, morderstwa, zdrady, agenci, podwójni agenci, potrójni też by się pewnie znaleźli.

„Ofiara” z 1985 roku jest rozwinięciem pomysłu użytego dwa lata wcześniej w „Ikonie”. Masterton po raz kolejny, jak każdy dobry pisarz, zadaje pytanie „co by było gdyby?”, zastanawiając się jak wyglądałby podział świata, gdyby supermocarstwa postanowiły drastycznie przesunąć granice Europy, zmieniając tym samym układ sił. Wszystko oczywiście w imieniu pokoju na świecie i uniknięcia wojny nuklearnej, której groźba wisi nad światem od wielu lat. Fabuła powieści koncentruje się na ponownym zdefiniowaniu wpływów USA i ZSRR. Sowieci zgadzają się wycofać swoje poparcie dla działań na Kubie, natomiast amerykańscy żołnierze zrezygnują ze stacjonowania w Europie. Na Starym Kontynencie lada moment dojdzie do rewolucyjnych zmian, które na zawsze zmienią oblicze świata. Supertajne operacje „Byliny”, „Gringo” i  „Cornflower” już weszły w życie. Ale co one oznaczają?

W tej grze, w której stawką jest pokój i bezpieczeństwo całego świata, weźmie udział wiele osób. Trudno wyłonić głównych bohaterów powieści, ponieważ jest ich wielu i każdy spełnia określoną, równie istotną funkcję. W obliczu największej w historii ludzkości zdrady wezmą udział Amerykanie, Rosjanie, Brytyjczycy, Niemcy, a także przedstawiciele innych narodowości. Poznamy Michaela Townsenda, speca od komputerów, Charlesa Krogha, agenta, który będzie musiał powrócić do służby, czy rosyjskiego marszałka T.K. Gołowanowa, który jest jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie. Tę barwną ekipę uzupełni między innymi sadystyczna niemiecka prostytutka Inga Schultz skrywająca mroczną tajemnicę, prezydent Stanów Zjednoczonych, premier Wielkiej Brytanii, czy młody, gorliwy senator David Daniels. Losy wszystkich tych ludzi będą się splatać ze sobą na tle największego w historii świata polityczno-społecznego manewru.

Sam pomysł, którego nie zdradzę, by nie popsuć czytelnikom przyjemności płynącej z odkrywania tajemnicy wydaje się być iście genialny. Masterton to pisarz, który nigdy nie hamuje swojej wyobraźni, dlatego przedstawione wydarzenia, chociaż nieprawdopodobne, wydają się być wiarygodnie opisane i dostarczają masę rozrywki. Niestety niesie to ze sobą także pewne wady. Fabuła, która osiąga taką skalę jak w „Ofierze” nadawała by się na powieść liczącą sobie tysiące stron. Skupienie się na kilku bohaterach, którzy pełnią jedynie rolę marionetek nie wpływa dobrze na realizm powieści, czytelnikowi wydaje się bowiem, że wydarzenia opisywane w książce nie mają ani sensu, ani większego wpływu na toczące się w tle wydarzenia, które przecież są w tej książce najważniejsze. W efekcie dostajemy powieść dość naiwną, za mało rozbudowaną by uwierzyć we wszystko co czytamy. Niemniej jednak od książki naprawdę trudno się oderwać. Jest to zasługą doskonałego stylu Grahama, a także jego umiejętności tworzenia nietuzinkowych bohaterów, którzy przykuwają uwagę na dłużej. Mowa tutaj szczególnie o postaciach drugoplanowych, takich jak torturująca mężczyzn prostytutka, czy lubujący się w sado-maso informator. Oczywiście w tej galerii świrów znajdzie się także miejsce dla nie do końca udanych postaci. Dobrym przykładem jest rosyjski agent Nowikow – praktycznie niezniszczalny, odporny na ból żołnierz, bardziej pasujący do powieści typu „Tengu”, niż do politycznego thrillera. Zarówno bohater ten, jak i jego poczynania, są bardzo silnie zakorzenione w horrorze, dlatego wyraźnie odznaczają się na tle innych.

„Ofiara” Grahama Mastertona to powieść wciągająca, dostarczająca sporo rozrywki, uczciwie jednak trzeba przyznać, że jest to jeden z gorszych thrillerów Brytyjczyka. Pomimo genialnego pomysłu, którego rozwinięcie w postaci powieści było bardzo ambitnym zadaniem, czytelnik pozostaje po lekturze ze sporym niedosytem. Osobiście chciałbym się dowiedzieć jak potoczyły się dalej losy bohaterów, a także co stało się po tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce. Może czas na napisanie sequela?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 1997

Liczba stron: 363

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki PIĄTA CZAROWNICA

Magia – to temat przewodni wielu książek Grahama Mastertona. Często w jego horrorach mamy do czynienia z voodoo, santerią, magią indiańską, druidyczną, słowiańską, czy aztecką. Rzadko kiedy jednak głównym bohaterem negatywnym u Brytyjczyka były czarownice z krwi i kości, może poza pamiętną Isabel Gowdie z „Nocnej plagi”. Masterton wielokrotnie podkreślał, że czary i magia to dla niego nieskończenie interesujący temat, czego efektem było napisanie w 2008 roku powieści „Piąta czarownica”.
 

Graham zafascynowany był historiami, które na przestrzeni wieków opisywały wpływowe osoby korzystające z usług czarownic, magów, wróżbitów, czy alchemików. Królowe, królowie, przywódcy narodów, księża – wielu z nich konsultowało się z tymi, którzy rościli sobie prawo do kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi. Masterton w pewnym momencie pomyślał, że w czasach współczesnych taka sytuacja również mogła by mieć miejsce, a złe moce do własnych celów mogli by wykorzystywać współcześni gangsterzy. Ciężko jednak autorowi było zdecydować się na jeden rodzaj czarów, dlatego też w powieści występuje aż pięć wiedźm, które uprawiają różne rodzaje magii, na przykład voodoo, latynoską sztukę przywoływania duchów, czy też rosyjskie klątwy.

W ten sposób przez Los Angeles przetacza się fala dziwnych wydarzeń. Pierwsze rozdziały to prawdziwa horrorowa uczta dla fanów Mastertona w najwyższej formie. Ludzie wsadzają sobie ołówki w uszy, stają w płomieniach, niektórzy tracą wzrok, albo zostają rozdarci na strzępy przez tajemnicze siły. Czyli stary dobry Masterton powraca, pomimo odtwórczości pewnych motywów – w końcu płonące ciała widzieliśmy w „Podpalaczach ludzi”, ołówek w „Zwierciadle piekieł”, głównego bohatera, któremu ukazuje się zmarła żona w „Wyklętym”, a masowe masakry w… no, w zasadzie w każdej książce Grahama! Tak, to wszystko już gdzieś było, tym niemniej naśladowanie motywów z najlepszych powieści za którymi wszyscy tak bardzo tęsknimy to coś, co możemy autorowi łatwo wybaczyć.
 

Połowa powieści to właśnie pokaz możliwości trzech wpływowych mafiosów i  czarownic na ich usługach. Miasto zostaje opanowane przez  Orestesa "Białego ducha" Vasqueza z kolumbijską wiedżmą Lidą Siado, Jeana – Christophe’a "Zombie" Artissona z haitanką Michelange DuPriz, a także Wasilija Kryłowa z rosyjską czarownicą Miszką. Ich celem są najczęściej stróże prawa, a ich żądaniem – bycie ponad prawem przy prowadzeniu nielegalnych interesów. Terror zaczyna się rozprzestrzeniać, zwłaszcza kiedy wysoko postawieni oficjele zaczynają wymiotować żabami.
 

Do walki z wiedźmami może stanąć tylko jeden człowiek – Dan Fisher, syn iluzjonisty i policjant. Wraz z piękną, młodą sąsiadką Annie Conjure będą musieli użyć jeszcze potężniejszych czarów, by uchronić miasto przed unicestwieniem. Sprawa będzie utrudniona, kiedy okaże się, że trzy czarownice czerpią moc od czwartej – najstarszej i najsilniejszej. No dobrze, ale kim w takim razie jest tytułowa piąta czarownica?

Powieść jest bardzo krótka i czyta się ją bardzo szybko, zwłaszcza że pierwsza połowa książki to prawdziwy popis krwawych umiejętności Mastertona. Czytając opisy przerażających wydarzeń czujemy się jak w domu i możemy pomyśleć, że Graham nadal potrafi być tak klimatyczny jak w latach 80-tych. Gorzej jest niestety pod koniec, kiedy dochodzi do potyczki z wiedźmami. Akcja gna wtedy do przodu bez ładu i składu, a wymyślony przez głównych bohaterów sposób odwrócenia uwagi czarownic zakrawa na kpinę. Niesmak pozostaje, ale sytuację ratuje zaskakujące i przewrotne zakończenie, które jednak jest trudne do zrozumienia, dlatego też radzę czytać książkę bardzo uważnie i analizować przebieg wydarzeń. Inaczej damy się nabrać, tak jak główny bohater.
 

Pomimo tych dość dużych wad związanych z polowaniem na czarownice i odtwórczości horrorowych motywów znanych z wcześniejszych książek, powieść „Piąta czarownica” to dobra i zaskakująca lektura. Jeśli ktoś nie zna wczesnego okresu twórczości Brytyjczyka na pewno będzie mile zaskoczony jego talentem do opisywania budzących grozę, krwawych wydarzeń. Natomiast gatunkowi wyjadacze z nostalgią powrócą do motywów charakteryzujących najlepsze lata Grahama Mastertona.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 319
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10