Recenzja książki ARMAGEDON po raz trzeci

Graham Masterton na polskim rynku wydawniczym zagościł po raz pierwszy za sprawą swej debiutanckiej powieści z gatunku horroru, jaką była ”Manitou”. Tą książką Masterton zapoczątkował cykl powieści o demonicznej zemście Indian na potomku białego człowieka. Harry Erskine to chyba jedna z najbardziej lubianych postaci, jaką stworzył autor, nic dziwnego zatem, że czytelnicy domagali się powrotu swego ulubieńca.

Masterton nie pozostawał dłużny swym fanom. Na przestrzeni ostatniego ćwierćwiecza ukazały się kolejno po „Manitou”: „Zemsta Manitou”, „Duch zagłady” oraz „Krew Manitou”. W roku 2007 autor ogłosił, że pracuje nad ostatnią książką z cyklu, noszącą niezwykle wdzięczny tytuł „Manitou Armageddon”. Po takiej zapowiedzi nie pozostało czytelnikom nic innego, jak ostrzyć sobie apetyt i odliczając dni i godziny wyczekiwać dnia nadejścia Armagedonu. Owy dzień dla polskich czytelników nastał w roku 2010 za sprawą wydawnictwa Albatros. Książka z nową szatą graficzną, opracowaną przez wydawnictwo, na okładce której widniał spadający samolot, tylko coraz mocniej wprowadzała w stan „ekstazy”.

Motywem przewodnim powieści jest ślepota, która w nieoczekiwany i niewytłumaczalny sposób spada na niczego nie spodziewających się amerykanów. „Choroba” dotyka każdego, bez względu na kolor skóry, wiek, wyznanie czy status społeczny. Istny danse macabre, czego dobitnym przykładem jest oślepnięcie prezydenta Stanów Zjednoczonych. Z nieba spadają samoloty, na ulicach miast tworzą się gigantyczne korki, utworzone z wraków pojazdów, we wnętrzu których uwięzieni ludzie giną spaleni żywcem. Ociemniali barykadują się w swoich domach, szerzą się kradzieże.

Pośród tego chaosu przemieszczają się nasi bohaterowie gnani siłą losu i przeczucia w jedno miejsce. W powieści, oprócz postaci znanych czytelnikom z poprzednich części, autor nie mniej miejsca i czasu poświęca innym bohaterom. Pojawiają się „weterani” w postaci Harryego, Amelii, Śpiewającej Skały, doktora Snowa, ale także kobieta ratująca „niezwykłe” dziecko, jej ciocia, grupka turystów, kaskader filmowy, reporterka telewizyjna, prezydent kraju. Mnogość bohaterów, tych pierwszo i drugoplanowych sprawia, że czytelnik z zaciekawieniem śledzi ich dalsze losy. Wszystko zmierzałoby w dobrym kierunku gdyby nie fakt, że coraz to mniej stron pozostało do końca.

Tutaj wysuwa się pierwszy zarzut, że książka jest najzwyczajniej w świecie za krótka. Gdy jesteśmy przy końcu,  ma się wrażenie, że to dopiero powinna być jej połowa. Losy wszystkich bohaterów są za mało rozbudowane, przez co czuje się pewien niedosyt. Wszystko dzieje się nazbyt szybko i prosto, jakby po sznurku. Tło wydarzeń, tworzące obraz zniszczenia i zagłady, zostało przedstawione z niewielkim rozmachem. Co w rzeczy samej pozostawia kolejny niedosyt u czytelnika, który pamięta jak autor zręcznie radził sobie z opisywaniem zniszczeń w „Duchu zagłady”. Zakończenie też pozostawia niedosyt, jest mało spektakularne, rozprawienie się z Misquamacusem przychodzi bohaterom nader łatwo i szybko. Brak w tym wszystkim napięcia i dramatyzmu.

Można by pomyśleć, że książka ma same wady, ale tak nie jest. Postać Harryego, jego stosunek do świata i poczucie humoru, urozmaicają jak zawsze lekturę. Także styl autora, tradycyjnie bardzo dobry, nie pozwala oderwać się od powieści, ale no właśnie, na tak rozbudzony apetyt to nie wystarczyło.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 400
Format: 12,5 x 19,5

Recenzja książki DUCH OGNIA

Na „Ducha ognia” wszyscy zagorzali fani Grahama Mastertona ostrzyli sobie ząbki od ponad roku, kiedy tylko pisarz ogłosił, że rozpoczyna pracę nad nowym tytułem. Brytyjczyk dolewał oliwy do ognia, obiecując czytelnikom horror z prawdziwego zdarzenia, który swoim klimatem nawiązywał będzie do klasyków, takich jak „Wyklęty”.  Tego typu porównania bardzo działały na fanów, w tym również i na mnie. Pamiętając również o tym, jak dobrze bawiłem się z powieścią „Podpalacze ludzi”, czekałem na kolejną książkę, w której ogień poparzy paluszki podczas czytania.

Protagonistką w powieści „Duch ognia” jest Ruth Cutter, inspektor pożarowy, zwykła żona i matka, borykająca się na co dzień ze zwykłymi rodzinnymi problemami. Jej mąż, Craig, ma problemy z pracą, odkąd kryzys finansowy spowodował coraz mniejsze ilości zleceń. Syn Ruth przeżywa właśnie okres buntu, a córka cierpi na rzadką chorobę zwaną zespołem Williamsa, która powoduje u niej wyjątkowo wrażliwy słuch. Tymczasem w mieście dochodzi do serii dziwnych i przerażających wydarzeń. Kobiety w różnym wieku padają ofiarami trzech mężczyzn w białych maskach, którzy je brutalnie gwałcą. Niedługo potem, w miejscach ataków dochodzi do gwałtownych pożarów. Napadnięte ofiary kończą swój żywot w płomieniach. Te zapłony nie są jednak wywoływane naturalnie – powoduje je tajemniczy, trzynastoletni chłopiec. Sprawami podpaleń zajmuje się właśnie Ruth.

Pani Cutter ma poważne problemy z ustaleniem przyczyn tajemniczych pożarów, zwłaszcza że stopień zwęglenia każdych kolejnych zwłok jest bardzo zaawansowany. Temperatura osiągnięta na miejscu zbrodni musiała przekroczyć tysiąc stopni. Inspektorzy pożarowi i policja są w kropce, tymczasem trzech zamaskowanych mężczyzn kontynuuje swoją krwawą krucjatę. Gdy tylko kończą, na miejscu zbrodni pojawia się chłopiec i powoduje kolejny pożar. Ruth, wraz ze swoją wrażliwą na paranormalne zjawiska córką Amelią odkryją źródło tajemniczych pożarów, ale czy nie będzie już za późno?

Masterton bardzo skrupulatnie przedstawił w „Duchu ognia” kolejny oryginalny pomysł. Tym razem nie mamy do czynienia z żadnych diabłem, czy demonem, natomiast istotną fabularną rolę w powieści pełni samo Piekło. Tysiące ludzi, którzy trafili tam w wyniku pożarów, chcą zakończyć swoje wieczne katusze i powrócić do świata żywych. Tylko Ruth, wraz z grupką przyjaciół, będzie mogła stawić im czoło i nie dopuścić do tego by żyjący ludzie doświadczyli piekła na ziemi.

Powieść od początku popada w pewien schemat –  opisy popełnionych przez zamaskowane trio ataków i powodowanych przez tajemniczego, trzynastoletniego chłopca pożarów przeplatają się z opisami prowadzonego przez Ruth śledztwa. Ten porządek utrzymuje się przez większą część powieści, jednocześnie wpływając ujemnie na element zaskoczenia u czytelnika. Opisy zbrodni bywają makabryczne i bezkompromisowe, nadal czuć w nich „starego, dobrego Mastertona”. Jednocześnie wątki obyczajowe związane z główną bohaterką są opisane bardzo sprawnie, nie nudzą, potrafią za to przekazać wiele istotnych informacji na temat postaci Ruth i jej rodziny. Jeśli chodzi o nakreślanie bohaterów, „Duch ognia” to najwyższa półka.

Mniej więcej w połowie powieść na moment zwalnia, pojawia się kilka nudniejszych scen, na szczęście Graham szybko wraca na właściwe tory. Wydarzenia prowadzą do oryginalnego i wybuchowego finału, który na szczęście nie jest wydumany i dobrze komponuje się z resztą powieści. Akcja jest wartka, a makabryczne opisy soczyste, chociaż zdecydowanie za mało krwawe. Kuleje niestety nastrój grozy, bo chociaż książka potrafi zaszokować, trudno jest nazwać ją bardzo straszną. Jest to bardzo dobra powieść, której jednak bliżej do „Podpalaczy ludzi”, aniżeli do bardzo klimatycznego „Wyklętego”.

Chociaż nie wszystkie obietnice autora zostały spełnione, „Ducha ognia” zdecydowanie warto przeczytać. Masterton starał się jak mógł, by nie powtarzać własnych fabularnych schematów i chociaż nie udało się ustrzec od kilku sztampowych postaci drugoplanowych, główną oś można z czystym sercem nazwać oryginalną. Z najnowszej książki bardziej zadowoleni będą wprawdzie fani szybkiego, nieskomplikowanego horroru, niż rozbudowanej, nastrojowej powieści grozy, ale czy to źle? Masterton doskonale sprawdza się w obu tych przypadkach.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 383
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10


Recenzja książki ANIOŁOWIE CHAOSU po raz drugi

W 2007 roku Graham Masterton po raz kolejny odwiedził Polskę, by promować swoją najnowszą powieść, pod tytułem „Aniołowie chaosu”. Bardzo mocno lansowany był fakt, że w książce znajduje się nawiązanie do śmierci polskiego generała, Władysława Sikorskiego. Chociaż jest to tylko króciutka wzmianka, czar marketingu zrobił swoje, a o najnowszym thrillerze Mastertona zrobiło się głośno. Powieści z tego gatunku, zwłaszcza te z gigantyczną teorią spiskową w tle są przecież teraz bardzo modne. Ale skrajnym przykładem niewiedzy było by stwierdzenie, że Brytyjczyk goni kogokolwiek w tej kwestii. Wszak już w latach 80-tych Masterton pisał podobne powieści, a teraz jedynie do koncepcji powrócił.
 

Głównym bohaterem „Aniołów chaosu” jest kaskader Noah Flynn. Podczas kręcenia zdjęć do najnowszego filmu akcji, Noah zmuszony jest nurkować u wybrzeży Gibraltaru. Wodna przebieżka kończy się niecodziennym odkryciem – Flynn znajduje bowiem szczątki zatopionego samolotu, a obok Nick zamknięte szczelnie pudełko na lornetkę. Zamiast sprzętu, w środku znajduje się dziwny medalion z wygrawerowanymi inskrypcjami i napisem PRCHAL. Już od samego początku wiemy, że znalezisko wpędzi bohatera w kłopoty, a kiedy akcja powieści dosłownie zaczyna gnać na łeb na szyję, utwierdzamy się tylko w tym przekonaniu.

Noah pokazuje medalion ludziom w swoim otoczeniu, nie wiedząc, że ściąga na nich nieszczęście. Tajemniczy mężczyźni w szarych garniturach mordują jego byłą dziewczynę, a także przyjaciół, po czym próbują też dopaść Flynna. Próbując ujść z życiem i pomścić swoich najbliższych, bohater będzie musiał odkryć tajemnicę medalionu, a także niebezpiecznej organizacji, która na przestrzeni tysiącleci miała ogromny wpływ na historię świata.

Tymczasem dochodzi do serii zamachów na tle politycznym. Życia o mało nie traci Adeola Davis, działająca na rzecz pokoju na świecie. Wydaje się, że zamachy mają coś wspólnego z medalionem Noaha. Bohaterowie łączą siły, by wspólnie rozwiązać zagadkę.

W powieści „Aniołowie chaosu” Masterton rozwija bardzo interesującą koncepcję, mówiącą o wpływie wojen i konfliktów zbrojnych na rozwój cywilizacji i przemysłu, zwłaszcza zbrojeniowego. W powieści co i już natrafiamy na ślady różnych spisków i zamachów, zwieńczone listą ofiar bojowników o wolność i pokój, podaną na końcu powieści. Niestety autor nie pokusił się o rozwinięcie tego wątku, a szkoda, bo zdecydowanie rozbudowało by to książkę i wywindowało ocenę końcową. Książka jest krótka i sprawia wrażenie pisanej na szybko, co razi tym bardziej przy tak szerokim zagadnieniu, jakim są polityczne morderstwa popełniane na przestrzeni lat. Kiedy czytelnik żądny jest większej ilości informacji, nagle natrafia na błyskawiczny i brutalnie ucięty finał. Po części może to wynagrodzić wartka akcja, brutalny, bezkompromisowy klimat i charakterystyczny dla Grahama styl, ale jednak pewien niedosyt pozostaje. 

„Aniołowie chaosu” to niestety powieść średnia, chociaż bazująca na genialnych założeniach. Masterton pisał już jednak bardziej złożone i porywające thrillery, nie cechujące się aż tak wysoką naiwnością zdarzeń. Trzymam kciuki, żeby pisarz kiedyś zdecydował powrócić do tematu i na przykład stworzyć sequel. Być może wtedy udało by się pogłębić temat i stworzyć powieść, która dogoniła by czołówkę najlepszych thrillerów w dorobku Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2007
Liczba stron: 280
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 6/10


Recenzja książki CIAŁO I KREW

„Ciało i krew” to powieść, z oceną której chyba miałem największy problem. Scenariusz tej książki przypomina bowiem beznadziejny horror klasy B, a nawet C, ale w swojej klasie jest jednocześnie majstersztykiem. Książka została przez Mastertona przewrotnie zadedykowana jego żonie, Wiescce. Dlaczego? Z prozaicznego powodu – Wiescka nienawidzi tej powieści, nazywając ja „świńską książką”.

Powieść rozpoczyna się od brutalnego mordu – ojciec ścina dwojgu swoich dzieci głowy sierpem, starając się uchronić je od „złej krwi” i przerażającego przeznaczenia. Trzecie dziecko ucieka, a kochany tatuś, Terence Pearson, trafia do aresztu.  Ocalała z kaźni najstarsza córka przeżyła, ale skrywa w sobie przerażającą tajemnicę – posiada ona geny dziwnej, mitologicznej istoty – pół człowieka, pół rośliny. Wywodzący się ze słowiańskich legend Zielony Janek, zwany też Zielonym Wędrowcem, wraz ze swoją świtą masz karników wędruje po świecie od domu, do domu, oferując biednym rolnikom urodzaj za cenę seksu z ich żonami. Człowiek-roślina od stuleci wypełnia w ten sposób swoje przeznaczenia, a po latach powraca odebrać należność w swojej krwawej wendecie. Zabija potomstwo, zapładnia kolejną kobietę, a jego linia krwi trwa na wieki. Zielony Wędrowiec żywi się wnętrznościami potomków, żeby samemu zachować ludzkie cechy i nie dać się całkowicie zatracić w ciele rośliny.

Uff… brzmi nieprawdopodobnie? A to tylko jeden z wątków. Kolejnym są badania genetyczne. Wycinek mózgu najmłodszego dziecka Terrence’a Pearsona zostaje nielegalnie wykradziony i przeszczepiony w instytucie Spellmana do ciała zwierzęcia – gigantycznej, trzymetrowej świni o imieniu Kapitan Black. Załoga instytutu badań genetycznych stara się bowiem dowieść, że możliwe jest przeniesienie ludzkiej świadomości do ciała zwierzęcia.  Naukowcy nie wiedzą jednak, że dziecko było w dalekiej linii potomkiem przerażającej postaci z czeskich legend – owego Zielonego Wędrowca. Ogromny knur staje się agresywny i krwiożerczy. Co więcej, zostaje uwolniony przez grupę ekoterrorystów i zaczyna siać spustoszenie. Tymczasem Zielony Wędrowiec, wraz ze swoją świtą maszkarników – Nagą, Nożem, Trędowatym, Świadkiem, Doktorem i Miecznikiem przybywa zebrać swoje krwawe żniwo. Nie wierzycie? Tak właśnie prezentuje się fabuła powieści. A to jeszcze nie wszystko – w grę wchodzi jeszcze kobieta wychowana ze świniami i posiadające tajemnicą moc srebrniki, za które Judasz sprzedał Jezusa!

Powieść „Ciało i krew” to prawdziwy miszmasz różnorodnych wątków.  Gdyby tak podzielić tę książkę, z powodzeniem starczyło by motywów na kilka osobnych powieści – jedną o Zielonym Wędrowcu, jedną o genetycznie zmodyfikowanej świni, jedną o 30 srebrnikach i pewnie jeszcze na wiele innych. W powieści dominuje fabularny przesyt, tak więc czasem ciężko nam będzie się połapać o co chodzi, zwłaszcza że miksowane wątki na pierwszy rzut oka kompletnie do siebie nie pasują. Krwiożerczy człowiek-roślina z czeskiej mitologii i genetyczne eksperymenty na świniach? Dające magiczną moc monety Judasza i polityczna walka o władzę? To wszystko znajduje się w tej książce i nawet całkiem dobrze ze sobą współgra. Jednak tego typu połączenia, zwłaszcza dla ludzi nieobeznanych ze specyficznym stylem Mastertona, mogą wydać się głupie, absurdalne i odstręczające.

Ta swoista B-klasa nie przeszkadza bynajmniej w odbiorze powieści, co więcej, pozwala Grahamowi osiągnąć kolejny poziom mistrzostwa w kreacji horroru. W książce występuje wiele bardzo krwawych scen, scen za którymi przecież teraz tak bardzo tęsknimy. Wypruwanie z siebie własnych flaków i wkręcanie ich do maszynki do mielenia, wyłupywanie oczy, miażdżenie kości, obcinanie głów – prawdziwy festiwal makabry, tak charakterystyczny dla Grahama.

Zastanawia mnie jak Masterton połączył te wszystkie wątki w jedną całość i co go do tego skłoniło. W 1994 roku o genetyce się sporo mówiło i być może ten niepokój przed przyszłością sprawił, że Graham postanowił ugryźć temat. W końcu dwa lata później urodziła się owieczka Dolly. Jednak czytając „Ciało i krew” można mieć wątpliwość, czy Brytyjczyk na pewno od początku wiedział o czym chce napisać powieść.  Jednocześnie nie mogę się pozbyć też wrażenia, że nasz ulubieniec doskonale wiedział co robi i celowo stworzył powieść inną niż wszystkie, pozbawioną zahamowań, jednocześnie absurdalną i makabryczną. Widać to również w stylu – w tej powieści Masterton buduje bardziej surowe zdania, pełne powtórzeń, brzmiące jak żywcem wyrwane z czyjejś głowy. I puszcza świńskie oko do Czytelnika.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 463
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki DZIEWICZA PODRÓŻ

Rok 1984 był dla Mastertona przede wszystkim okresem chwilowego odpoczynku od horroru. Pomiędzy publikacją „Tengu” i „Wyklętego” a „Wizerunkiem zła” Graham znalazł czas na napisanie aż trzech sag historycznych i jednego thrillera. To właśnie w ciągu tego pracowitego roku powstały takie powieści jak „Kondor”, „Corroboree”, „Lady of fortune”  i „Dziewicza podróż”. Ćwierć wieku po światowej premierze i dwanaście lat po tym, jak polska edycja w Wydawnictwie Rebis ujrzała światło dzienne, na rynek trafiło wznowienie tej ostatniej książki, pięknie wydane przez Wydawnictwo Książnica. Do tej pory nie miało ono żadnej styczności z Mastertonem, tym bardziej cieszy fakt, że wznowienie powieści praktycznie już niedostępnej poza antykwariatami i przypadkowymi aukcjami internetowymi trafiło na nowo do polskich czytelników.

Akcja powieści rozgrywa się w 1924 roku, czyli w dwanaście lat po zatonięciu Titanica. Trudno ukryć inspirację Mastertona tym właśnie wydarzeniem.  Głównym bohaterem powieści „Dziewicza podróż” jest bowiem gigantyczny transatlantyk Arcadia, mierzący 960 stóp długości. Statek należy do bogatej rodziny Keysów, której głowa, a zarazem pomysłodawca i budowniczy „Arcadii” umiera na zawał serca kilka dni przed dziewiczą podróżą swojego dzieła.  W rejs wyrusza córka zmarłego Stanleya – Catriona. Dziewczyna ma 21 lat i do tej pory prowadziła raczej lekki tryb życia, z daleka od interesów rodzinnych, jednak sytuacja zmusza ją do reprezentowania rodziny jako Królowa Atlantyku podczas dziewiczej podróży Arcadii.

Beztroskie życie panny Keys będzie musiało ostro skonfrontować się z rzeczywistością, bowiem podróż najbardziej luksusowym transatlantykiem na świecie to nie przelewki. Zwłaszcza kiedy okazuje się, że kompania Keys Shipping, w której Catriona ma teraz 25% udziałów, została bardzo mocno zadłużona na budowę Arcadii. Pierwszy rejs staje się więc świetną okazją dla rekinów biznesu, którzy chcą odkupić największy  liniowiec i dołączyć go do swoich kompanii żeglugowych. A oprócz nich, na Catrionę czeka cała masa charakterystycznych postaci: zgryźliwy kapitan, nieuleczalny hazardzista, kochliwi marynarze i stewardzi, zboczona polska baronówna, zdradzona kochanka ze skłonnościami samobójczymi, rozkapryszona mała dziewczynka, czy zamachowiec z bombą skonstruowaną z lasek dynamitu.

Catriona na statku znajduje też wymarzonego mężczyznę, stara się uratować komuś życie, ocalić kompanię przed bankructwem i rozwiązaniem, a także odnajduje tajemniczego mężczyznę, który odegra w jej życiu bardzo ważną rolę. Statek jest jak małe miasto pełne różnych typów osobowości, siedlisko rozpusty, grzechu, miłości, namiętności, oszustw i gwałtów.

Siła tej powieści leży przede wszystkim w dialogach. Mnogość charakterów i ciekawe sytuacje w które bohaterowie się wplątują doprowadza do wielu komicznych i chwytających za serce zawiłości fabularnych. Jednocześnie przewijający się w tle wątek kryminalny dotyczący zamachowca na pokładzie nadaje powieści tempa i nie pozwala oderwać się od lektury. Klimat dziewiczego rejsu gigantycznego statku, który jest tutaj głównym bohaterem ciężko porównać do czegoś innego. Masterton idealnie oddał atmosferę luksusowego transatlantyku pełnego ludzi wytwornych i bogatych, a także tych biednych, płynących trzecią klasą.

Powieść jest długa i rozbudowana, ale chociaż dzieje się w zasadzie w jednym miejscu, na  bardzo ograniczonej przestrzeni, to nie nudzi. Jest jednak bardzo kameralna, a zbyt mały rozmach fabularny może znudzić czytelników żądnych nieustannej, porywającej akcji. Chociaż niektóre wydarzenia są wręcz naiwne i komiczne, a także uproszczone na potrzeby fabuły, to doskonale rozwinięty talent Grahama na płaszczyźnie tworzenia postaci i konstruowania dialogów sprawia, że powieść czytamy jednym tchem. Największą chyba wadą powieści, przynajmniej dla mnie, jest brak jej kontynuacji! Ta książka aż prosi się o rozbudowany sequeli, ponieważ po przełożeniu ostatniej strony czujemy niedosyt i chcemy poznać dalsze losy Catriony Keys i wszystkich ludzi, którzy przeżyli dziewiczą podróż transatlantyku o nazwie Arcadia.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Książnica

Rok wydania: 2009

Liczba stron: 528

Format: 12,5 x 19,5

Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki SYRENA po raz drugi

Graham Masterton, jak na każdego szanującego się pisarza przystało, posiada w swym pisarskim dorobku cykle powieściowe. Można do  nich zaliczyć "Wojowników Nocy", cykl "Manitou" czy "Rook". Syrena jest piątą częścią z tego ostatniego cyklu a opowiada o Jimie Rooku, który posiada niezwykły dar widzenia duchów.  Jim Rook nie wiedzie sielankowego życia, pomimo faktu posiadania swego daru (czy też przekleństwa). Jest nauczycielem języka angielskiego drugiej klasy specjalnej. Akcja "Syreny" ma miejsce bezpośrednio po poprzedniej części cyklu, jaką jest "Demon zimna".  W "Demonie zimna" dowiadujemy się, że Jim otrzymuje niezwykle prestiżową posadę w Waszyngtońskim Ministerstwie Oświaty. Jednakże sam bohater nie jest zadowolony z otrzymanego „awansu”, jako że tak naprawdę był to tylko pretekst, aby pozbyć się go z murów West Grove Community College. Jim niechętnie pozostawia swoich uczniów, ale pogodzony z losem postanawia przyjąć posadę.

W „Syrenie” nasz bohater, przygotowany już do podróży do Waszyngtonu, otrzymuje wiadomość od swej dawnej uczennicy, która prosi go o pomoc w rozwikłaniu zagadki śmierci jej dziewięcioletniego synka, który utonął. Nie bez powodu, jako że matka dziecka ma podejrzenia, że nie był to tylko nieszczęśliwy wypadek, ale ktoś najwyraźniej zamordował jej synka. Bezpośrednio po tragedii matka odnalazła pewne ślady, świadczące o tym, że pozostawił je duch. Znając swego dawnego nauczyciela i dar, który posiada, postanowiła się z nim skontaktować.  Jim z początku niechętnie angażuje się w tę sprawę, ale z biegiem czasu odkrywa, że jego uczniom jak i jemu samemu grozi śmiertelne niebezpieczeństwo.

Historia opowiedziana w "Syrenie" nawiązuje do jednej z miejskich legend. Jaka to legenda i dlaczego ktoś pragnie śmierci Jima Rooka i jego uczniów? Na to pytanie znajdziecie odpowiedź w książce. Pojawiają się w niej elementy i bohaterowie znani z poprzednich części, takie jak tajemnicza kotka Tibbles Dwa, Mervin – sąsiad Jima, czy uczniowie z klasy Rooka. Czytając powieść można odnieść wrażenie, że nie wnosi ona nic nowego do cyklu, jednak tak nie jest – większość książek w cyklu "Rook" oparta jest na schemacie, który można określić następująco: nowy uczeń – nowe kłopoty w klasie Jima. "Syrena" wyłamuje się, jako tako, z tego schematu.

Możliwe, że jest to wynikiem tego, iż "Syrena" opowiada historię bezpośrednio po "Demonie zimna", ale warto jednak zwrócić na to uwagę.  Oceniając na tle wszystkich części, "Syrena" wypada dobrze, nie jest tak dobra jak poprzednia część, ale też jest znacznie lepsza od, póki co, szóstej i ostatniej części cyklu  – "Ciemni".  

 

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 239
Format: 12 x 21

Recenzja książki DEMON ZIMNA po raz drugi

Graham Masterton znany jest z tego, że w swoich książkach nie boi się używać przesadnego okrucieństwa w opisywanych przez siebie wydarzeniach. Często czytelnik zostaje niejako porażony tym, co przytrafia się bohaterom. Jednakże są w bibliografii Brytyjczyka powieści nieco lżejsze, takim przykładem książek, przy których można odpocząć, jest cykl Rook. Demon Zimna jest czwartą częścią przygód Jima Rooka, nauczyciela angielskiego drugiej klasy specjalnej, posiadającego niezwykłą przypadłość, a mianowicie dar widzenia duchów.

Już od pierwszych stron nieźle się uśmiałem z zawartego w książce humoru. Dobrze wypada stały punkt w powieściach o Rooku, a mianowicie wypracowania i opinie na temat wierszy, dzieł literackich, wypowiadane przez bohaterów drugiej klasy specjalnej West Grove Community College. Inną rzeczą, która pojawia się praktycznie w każdej powieści, jest jakiś nowy uczeń i kłopoty związane z jego pojawieniem się w klasie. Tym razem Jack Hubbard, pół krwi Eskimos, przyjeżdża do stanów wprost z arktycznych pustkowi mroźnej Alaski. Wraz z jego przybyciem zaczynają się dziać liczne, dziwne jak na letnią porę roku, rzeczy. Jim prędko odkrywa, kto stoi za wszystkimi kłopotami. Pojawia się mały bohater znany z poprzednich części – kotka Tibbles, która i tym razem nie stroni od pomocy Jimowi. Poza kłopotami wywołanymi przez natrętnego demona, Jima Rooka dręczą też inne sprawy. Doktor Friendly, który to jednak nie ma przyjaznych zamiarów co do przyszłości klasy Rooka oraz otrzymana propozycja objęcia wysokiego stanowiska w Waszyngtonie, to wszystko zaprząta umysł naszego głównego bohatera. Jim z początku oddany swej klasie i misji, jaką ma do spełnienia względem swych uczniów, nie rozważa tych nowinek ani przez chwilę. Jednak autor postarał się o to, by życie Jima nie było takie łatwe i przyjemne. Co stanie się z klasą pana Rooka? Na to pytanie czytelnik otrzyma odpowiedź, gdy dobrnie do końca powieści.
 

Podsumowując, pozycja ta jest bardzo dobra, są w niej zawarte stałe elementy obecne w każdej z części, ale też postać Jima otrzymuje zastrzyk "człowieczeństwa", przez co staje się jeszcze bardziej realna, a sprawy związane z jego przyszłością nie są obojętne czytelnikowi. Można wchodzić na stromą górę w przeświadczeniu słuszności obranego przez siebie celu, ale upadek z niej wywołany rewizją poglądów co do istoty celu, jest bardzo bolesny. Tak też czuje się Jim.

Autor recenzji: Artur Dorociński
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 223
Format: 12 x 21

Recenzja książki OFIARA

Przerażające polityczne scenariusze – chyba tylko tak można nazwać to, co stanowi trzon fabularnych thrillerów Grahama Mastertona. Mieliśmy je przecież w „Krzywej Sweetmana”, mieliśmy w „Ikonie”, mamy także w „Ofierze”. Globalne spiski, zakrojone na bardzo szeroką skalę, zamachy, morderstwa, zdrady, agenci, podwójni agenci, potrójni też by się pewnie znaleźli.

„Ofiara” z 1985 roku jest rozwinięciem pomysłu użytego dwa lata wcześniej w „Ikonie”. Masterton po raz kolejny, jak każdy dobry pisarz, zadaje pytanie „co by było gdyby?”, zastanawiając się jak wyglądałby podział świata, gdyby supermocarstwa postanowiły drastycznie przesunąć granice Europy, zmieniając tym samym układ sił. Wszystko oczywiście w imieniu pokoju na świecie i uniknięcia wojny nuklearnej, której groźba wisi nad światem od wielu lat. Fabuła powieści koncentruje się na ponownym zdefiniowaniu wpływów USA i ZSRR. Sowieci zgadzają się wycofać swoje poparcie dla działań na Kubie, natomiast amerykańscy żołnierze zrezygnują ze stacjonowania w Europie. Na Starym Kontynencie lada moment dojdzie do rewolucyjnych zmian, które na zawsze zmienią oblicze świata. Supertajne operacje „Byliny”, „Gringo” i  „Cornflower” już weszły w życie. Ale co one oznaczają?

W tej grze, w której stawką jest pokój i bezpieczeństwo całego świata, weźmie udział wiele osób. Trudno wyłonić głównych bohaterów powieści, ponieważ jest ich wielu i każdy spełnia określoną, równie istotną funkcję. W obliczu największej w historii ludzkości zdrady wezmą udział Amerykanie, Rosjanie, Brytyjczycy, Niemcy, a także przedstawiciele innych narodowości. Poznamy Michaela Townsenda, speca od komputerów, Charlesa Krogha, agenta, który będzie musiał powrócić do służby, czy rosyjskiego marszałka T.K. Gołowanowa, który jest jednym z najpotężniejszych ludzi na świecie. Tę barwną ekipę uzupełni między innymi sadystyczna niemiecka prostytutka Inga Schultz skrywająca mroczną tajemnicę, prezydent Stanów Zjednoczonych, premier Wielkiej Brytanii, czy młody, gorliwy senator David Daniels. Losy wszystkich tych ludzi będą się splatać ze sobą na tle największego w historii świata polityczno-społecznego manewru.

Sam pomysł, którego nie zdradzę, by nie popsuć czytelnikom przyjemności płynącej z odkrywania tajemnicy wydaje się być iście genialny. Masterton to pisarz, który nigdy nie hamuje swojej wyobraźni, dlatego przedstawione wydarzenia, chociaż nieprawdopodobne, wydają się być wiarygodnie opisane i dostarczają masę rozrywki. Niestety niesie to ze sobą także pewne wady. Fabuła, która osiąga taką skalę jak w „Ofierze” nadawała by się na powieść liczącą sobie tysiące stron. Skupienie się na kilku bohaterach, którzy pełnią jedynie rolę marionetek nie wpływa dobrze na realizm powieści, czytelnikowi wydaje się bowiem, że wydarzenia opisywane w książce nie mają ani sensu, ani większego wpływu na toczące się w tle wydarzenia, które przecież są w tej książce najważniejsze. W efekcie dostajemy powieść dość naiwną, za mało rozbudowaną by uwierzyć we wszystko co czytamy. Niemniej jednak od książki naprawdę trudno się oderwać. Jest to zasługą doskonałego stylu Grahama, a także jego umiejętności tworzenia nietuzinkowych bohaterów, którzy przykuwają uwagę na dłużej. Mowa tutaj szczególnie o postaciach drugoplanowych, takich jak torturująca mężczyzn prostytutka, czy lubujący się w sado-maso informator. Oczywiście w tej galerii świrów znajdzie się także miejsce dla nie do końca udanych postaci. Dobrym przykładem jest rosyjski agent Nowikow – praktycznie niezniszczalny, odporny na ból żołnierz, bardziej pasujący do powieści typu „Tengu”, niż do politycznego thrillera. Zarówno bohater ten, jak i jego poczynania, są bardzo silnie zakorzenione w horrorze, dlatego wyraźnie odznaczają się na tle innych.

„Ofiara” Grahama Mastertona to powieść wciągająca, dostarczająca sporo rozrywki, uczciwie jednak trzeba przyznać, że jest to jeden z gorszych thrillerów Brytyjczyka. Pomimo genialnego pomysłu, którego rozwinięcie w postaci powieści było bardzo ambitnym zadaniem, czytelnik pozostaje po lekturze ze sporym niedosytem. Osobiście chciałbym się dowiedzieć jak potoczyły się dalej losy bohaterów, a także co stało się po tragicznych wydarzeniach, które miały miejsce. Może czas na napisanie sequela?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek

Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS

Rok wydania: 1997

Liczba stron: 363

Format: 12,8 x 19,7

Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki PIĄTA CZAROWNICA

Magia – to temat przewodni wielu książek Grahama Mastertona. Często w jego horrorach mamy do czynienia z voodoo, santerią, magią indiańską, druidyczną, słowiańską, czy aztecką. Rzadko kiedy jednak głównym bohaterem negatywnym u Brytyjczyka były czarownice z krwi i kości, może poza pamiętną Isabel Gowdie z „Nocnej plagi”. Masterton wielokrotnie podkreślał, że czary i magia to dla niego nieskończenie interesujący temat, czego efektem było napisanie w 2008 roku powieści „Piąta czarownica”.
 

Graham zafascynowany był historiami, które na przestrzeni wieków opisywały wpływowe osoby korzystające z usług czarownic, magów, wróżbitów, czy alchemików. Królowe, królowie, przywódcy narodów, księża – wielu z nich konsultowało się z tymi, którzy rościli sobie prawo do kontaktu z siłami nadprzyrodzonymi. Masterton w pewnym momencie pomyślał, że w czasach współczesnych taka sytuacja również mogła by mieć miejsce, a złe moce do własnych celów mogli by wykorzystywać współcześni gangsterzy. Ciężko jednak autorowi było zdecydować się na jeden rodzaj czarów, dlatego też w powieści występuje aż pięć wiedźm, które uprawiają różne rodzaje magii, na przykład voodoo, latynoską sztukę przywoływania duchów, czy też rosyjskie klątwy.

W ten sposób przez Los Angeles przetacza się fala dziwnych wydarzeń. Pierwsze rozdziały to prawdziwa horrorowa uczta dla fanów Mastertona w najwyższej formie. Ludzie wsadzają sobie ołówki w uszy, stają w płomieniach, niektórzy tracą wzrok, albo zostają rozdarci na strzępy przez tajemnicze siły. Czyli stary dobry Masterton powraca, pomimo odtwórczości pewnych motywów – w końcu płonące ciała widzieliśmy w „Podpalaczach ludzi”, ołówek w „Zwierciadle piekieł”, głównego bohatera, któremu ukazuje się zmarła żona w „Wyklętym”, a masowe masakry w… no, w zasadzie w każdej książce Grahama! Tak, to wszystko już gdzieś było, tym niemniej naśladowanie motywów z najlepszych powieści za którymi wszyscy tak bardzo tęsknimy to coś, co możemy autorowi łatwo wybaczyć.
 

Połowa powieści to właśnie pokaz możliwości trzech wpływowych mafiosów i  czarownic na ich usługach. Miasto zostaje opanowane przez  Orestesa "Białego ducha" Vasqueza z kolumbijską wiedżmą Lidą Siado, Jeana – Christophe’a "Zombie" Artissona z haitanką Michelange DuPriz, a także Wasilija Kryłowa z rosyjską czarownicą Miszką. Ich celem są najczęściej stróże prawa, a ich żądaniem – bycie ponad prawem przy prowadzeniu nielegalnych interesów. Terror zaczyna się rozprzestrzeniać, zwłaszcza kiedy wysoko postawieni oficjele zaczynają wymiotować żabami.
 

Do walki z wiedźmami może stanąć tylko jeden człowiek – Dan Fisher, syn iluzjonisty i policjant. Wraz z piękną, młodą sąsiadką Annie Conjure będą musieli użyć jeszcze potężniejszych czarów, by uchronić miasto przed unicestwieniem. Sprawa będzie utrudniona, kiedy okaże się, że trzy czarownice czerpią moc od czwartej – najstarszej i najsilniejszej. No dobrze, ale kim w takim razie jest tytułowa piąta czarownica?

Powieść jest bardzo krótka i czyta się ją bardzo szybko, zwłaszcza że pierwsza połowa książki to prawdziwy popis krwawych umiejętności Mastertona. Czytając opisy przerażających wydarzeń czujemy się jak w domu i możemy pomyśleć, że Graham nadal potrafi być tak klimatyczny jak w latach 80-tych. Gorzej jest niestety pod koniec, kiedy dochodzi do potyczki z wiedźmami. Akcja gna wtedy do przodu bez ładu i składu, a wymyślony przez głównych bohaterów sposób odwrócenia uwagi czarownic zakrawa na kpinę. Niesmak pozostaje, ale sytuację ratuje zaskakujące i przewrotne zakończenie, które jednak jest trudne do zrozumienia, dlatego też radzę czytać książkę bardzo uważnie i analizować przebieg wydarzeń. Inaczej damy się nabrać, tak jak główny bohater.
 

Pomimo tych dość dużych wad związanych z polowaniem na czarownice i odtwórczości horrorowych motywów znanych z wcześniejszych książek, powieść „Piąta czarownica” to dobra i zaskakująca lektura. Jeśli ktoś nie zna wczesnego okresu twórczości Brytyjczyka na pewno będzie mile zaskoczony jego talentem do opisywania budzących grozę, krwawych wydarzeń. Natomiast gatunkowi wyjadacze z nostalgią powrócą do motywów charakteryzujących najlepsze lata Grahama Mastertona.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 319
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki BRYLANT po raz drugi

Graham Masterton znany jest w naszym kraju głównie z powieści grozy. Chociaż horror to gatunek bardzo hermetyczny i swoją określoną grupę fanów posiada, to jednak potencjał tego typu literatury jest mniejszy, niż chociażby powieści sensacyjnej, czy obyczajowej. Wprawdzie zdecydowana większość całościowej twórczości Grahama to jednak książki, które straszą, nie sposób pominąć wielu perełek z tych bardziej popularnych gatunków. „Brylant”, czwarta powieść obyczajowa Brytyjczyka, jest właśnie taką „perełką”.
 

„Brylant” opowiada historię dwóch braci pochodzenia żydowskiego, którzy po ciężkim i traumatycznym okresie dzieciństwa w Nowym Yorku przeprowadzają się do Afryki Południowej, by w Kimberley ulec gorączce poszukiwania diamentów. Chociaż drogi Barney’a i Joela Blitzów rozchodzą się na początku książki, to ich losy zdążą się jeszcze wielokrotnie spleść podczas rozwoju wydarzeń. Wraz z Barneyem doświadczamy długiej podróży, pogoni za szczęściem, pieniędzmi i sławą. Bohater powieści ląduje w górniczym miasteczku w Afryce praktycznie bez grosza przy duszy i zaczyna od podstaw, własnymi rękami budować swoją przyszłość. Chociaż akcja książki obejmuje lata 1868-1897 i dzieje się na Czarnym Lądzie, naprawdę ciężko nam uwierzyć, że Masterton nigdy tam nie był, a już na pewno nie w tamtych okresie. Sposób w jaki autor opisuje charakterystykę tego miejsca i jego mieszkańców zahacza o skrajny realizm. Klimat dusznej, brudnej, zabobonnej, owładniętej chorobami Afryki podczas gorączki diamentów jest niezwykle wiarygodny i namacalny.

Pod pretekstem 30-letniej historii rodziny Blitzów i wszystkich mniej, lub bardziej istotnych postaci z nią związanych, Graham Masterton porusza tematy bardzo ważne i zmuszające do myślenia. W tle cały czas szaleje chciwość, nienawiść i żądza posiadania. Kiedy na scenie pojawia się gigantyczny diament, wszyscy bohaterowie zrzucają maski, a do głosu dochodzi zdrada, brak skrupułów, zahamowań, a nawet żądza krwi. Oczywiście w tym wszystkim jest również miejsce na miłość, a nawet wiele miłości o różnym znaczeniu. „Brylant” to piękna analiza zachowań ludzkich, która od pierwszej do ostatniej strony wzrusza, bawi, ale także przeraża. To krzywe zwierciadło każdego człowieka, w którym czasem aż strach się przeglądać.

Wraz z rozwojem akcji obserwujemy przemiany głównych bohaterów, którzy pod wpływem zwyczajnej zachłanności zmieniają życie swoje i innych. Na pierwszy plan wysuwa się kariera Barneya Blitza, który na 600 stronach powieści zdąży z młodego chłopaka marzącego o bogactwie wyrosnąć na jednego z największych diamentowych potentatów w Afryce. Jednocześnie autor wychodzi poza ramy zwykłej opowieści o bogactwie zadając wiele ważnych pytań o naturę człowieka, o to jak jego pochodzenie determinuje jego los, a także jak wiele miejsca zostaje na religię i duchowość, kiedy w grę zaczynają wchodzić dobra materialne.

„Brylant” to powieść świetna, chociaż nie pozbawiona wad. Szczególnie dają się we znaki gdzieniegdzie poupychane dłużyzny i uproszczony finał, który trochę za szybko się urywa. Ostatni okres życia Barneya Blitza mógłby być opisany szerzej, ale powieść musiała by wtedy liczyć pewnie z 1000 stron. Szczególnie razi chuć głównego bohatera, który gdzie się nie pojawi, tam poznaje kobiety i idzie z nimi do łóżka. Ten element został wyjątkowo wyegzaltowany.

Należy pamiętać, że jest to dopiero czwarta powieść Grahama Mastertona w tym gatunku i chociaż do poziomu późniejszego „Headlines” jeszcze trochę brakuje, to wyraziści bohaterowie, interesująca fabuła, nieprzeciętny klimat i ambitne wnioski płynące z lektury każą postawić „Brylant” w rankingu najlepszych powieści Brytyjczyka bardzo wysoko.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1994
Liczba stron: 592
Format: 11,5 x 18
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki FESTIWAL STRACHU po raz drugi

Graham Masterton wydaje się fenomenem typowo polskim, jak Johathan Caroll lub wcześniej William Wharton – na Zachodzie Europy i w Stanach gra w trzeciej lidze, u nas awansował do ekstraklasy. Niewątpliwie zasługa to wydawnictwa Amber, które zaskarbiło Mastertonowi grono wiernych czytelników, zaraz po wybuchu wolności. Trzeba uczciwie przyznać, że talent autora wybitnie w tym pomógł, a pierwsze opublikowane w Polsce powieści rzeczywiście robiły wrażenie. Dopiero potem okazało się, że Masterton pisze dużo i nie zawsze dobrze, a co najmniej dziwna postawa wydawnictwa Albaros, pomijającego konsekwentnie informację, że niektóre wydawane przez nich książki autora to horrory dla młodzieży, dopełniła zamieszania. Znam takich, co rwą włosy z głowy, bo zamiast Mastertona można było wypromować innego autora, Campbella czy Strauba, cóż, wyszło jak wyszło, a my otrzymaliśmy kolejny zbiór opowiadań, prezentujących jednak zaskakująco wysoki poziom.

Lubię krótkie formy w wykonaniu Mastertona, a „Festiwal strachu” to chyba najlepszy ich zbiorek. Wrażenia nie psują nawet dwa pierwsze teksty – nudnawy short i banalne do bólu „Burgery z Calais”, swoiste rozliczenie z fast foodami. Dalej jest lepiej i momentami strasznie, choć mało odkrywczo – autor już dawno jasno określił tematykę, która go interesuje. Mamy więc festiwal nie tylko strachu, lecz i seksualnych obsesji – również homoseksualnych – wzbogaconych solidną dawką okrucieństwa. Momentami Masterton ociera się o autoplagiat lub autoparodię (dwa opowiadania lustrzane), ujawnia wreszcie ponure poczucie humoru („Anty Mikołaj”, „Towarzystwo współczucia”).

Oczywiście, jak to u Mastertona, krew leje się strumieniami, spadają głowy, a ludzie parzą się jak króliki w marcu, średnio przejmując się płcią czy też tzw. sytuacją bieżącą. Małą perełką jest zwłaszcza „Posocznica”, gdzie w makabryczny sposób autor próbuje powiedzieć coś ważnego na temat kondycji ludzi mu współczesnych.

Masterton jest pisarzem w pełni świadomym, czego ludzie mogą odeń oczekiwać. Nie literackich perełek, lecz krwistych, lekko napisanych historii. Właśnie – styl autora wydaje się być lepszy, niż kiedykolwiek przedtem, kolejne strony zdają się płynąć, a krew sika z czcionki prosto na kolana. Być może nie są to najmądrzejsze, najbardziej przemyślane i artystycznie dopracowane opowiadania grozy na świecie i rację mają ci, którzy twierdzą, że Masterton nie ma prawa stanąć koło Clive’a Barkera – na drzewo, koledzy! „Festiwal strachu” to lepsza zabawa niż ekshumacja zwłok Lolo Ferrari.

Autor recenzji: Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 293
Format: 12,5 x 19,5
Numer ISBN: 8373016708

Recenzja książki HEADLINES

„Headlines” to powieść absolutnie fantastyczna. Na tym właściwie mógłbym skończyć, ale mimo wszystko postaram się jakoś to zdanie uargumentować.

Graham Masterton ma na swoim koncie wiele udanych powieści obyczajowych i historycznych. Od 1978 roku, kiedy to powstała pierwsza powieść „Heartbreaker”, Masterton regularnie, co rok, lub dwa lata wydawał nową książkę o tej tematyce. Literatura tego typu zawsze znajduje większe grono odbiorców, niż horror, w którym Brytyjczyk się specjalizuje, tak więc nic nie stało na przeszkodzie, by autor mógł spróbować swoich sił przy tworzeniu sagi rodu Croft Tate.

„Headlines” to ósma powieść Grahama Mastertona w gatunku powieści obyczajowej. Wyjątkowa o tyle, że Brytyjczyk czuł się jak ryba w wodzie podczas procesu tworzenia. Dlaczego? Otóż głównymi bohaterami książki jest wpływowa, bogata rodzina, która swój majątek zbiła na wydawaniu jednej z największych gazet w Chicago. Świat magnatów prasowych jest przecież dla Grahama nieobcy, sam bowiem robił karierę w gazecie – od stażysty, do redaktora naczelnego. 

Akcja powieści umiejscowiona jest w 1949 roku w Chicago. Niewiarygodnie zamożny i potężny magnat prasowy – Howart Croft Tate, wraz z żoną i dwiema niepokornymi córkami wiedzie szczęśliwe, bogate życie, z dala od codziennych problemów biedoty żyjącej w slumsach. Zdaje się, że jedynym jego obowiązkiem jest informowanie setek tysięcy, a może nawet milionów czytelników o bieżących wydarzeniach. Nie liczy się nic innego – prasa to władza, zwłaszcza, że ma wpływ na kreowanie opinii społeczeństwa o politykach, gangsterach, czy kampaniach prowadzonych w mieście. Szczęście i stabilność społeczna Howarda są jednak bardzo pozorne, ponieważ posiada on mroczny sekret z przeszłości, który nie pozwala mu być do końca niezależnym. Przeczuwając najgorsze, Croft Tate podarowuje swojej starszej córce Morganie całe swoje imperium na jej 21 urodziny. Dziewczyna, chociaż młoda i niedoświadczona, ma wszelkie predyspozycje by zostać dobrym wydawcą. Zanim jednak to nastąpi, Morgana zostanie wplątana w niebezpieczną grę o wpływy, bogactwo, miłość, a nawet o… przeżycie.

„Headlines” ma wielu bohaterów, chociaż niektóre wyraźnie wybijają się na pierwszy plan. Oprócz Morgany, poznajemy jej niezbyt dobrze prowadzącą się siostrę Phoebe, oraz jej adoratorów. Cały czas towarzyszą nam także tak barwne postacie jak as reporterów polskiego pochodzenia Harry Sharpe, czy perwersyjny mafioso Enzo Vespucci.  Losy bohaterów z „elity” przeplatają się z tymi ze slumsów, czyli Chicagowskiego piekła pełnego śmieci, smrodu i umierających ludzi, nakreślając doskonały dramat społeczny. W tle cały czas przebiega historia miłosna. Akcja toczy się na tyle szybko, by móc dodać, że powieść ma w sobie coś z wybuchowej sensacji – znajdziemy tutaj zarówno strzelaniny, jak i epickie sceny gaszenia płonącego budynku. Prawdziwą wisienką na torcie dla fanów Mastertona będzie wątek rodem z horroru – psychopatyczny morderca, odbierający swoim ofiarom życie w taki sposób, który z powodzeniem dorównuje, a może nawet przebija najdrastyczniejsze książki Grahama.

Misz-masz gatunkowy, tło fabularne doskonale znane Mastertonowi „z życia”, wiodący bohater kobiecy (identyczny motyw silnej kobiety napędzającej powieść wystąpił wcześniej w „Lady of Fortune”), a wreszcie krwawe i nastrojowe sceny z psychopatą w roli głównej – to wszystko stanowiło doskonałą receptę na sukces. Akcja nie zwalnia nawet na moment, sceny seksu również tu znajdziemy, dialogi są stworzone doskonale, bohaterowie są wiarygodni i dobrze nakreśleni, na dokładkę dodana została także spora dawka dobrego humoru. To bezapelacyjnie jedna z najlepiej skonstruowanych powieści, dopracowanych praktycznie pod każdym kątem. Ciężko przyczepić się do czegokolwiek, poza tym, że książka się kiedyś kończy, a my zostaniemy jedynie z tęsknotą za bohaterami i możliwością poznania ich dalszych losów. 

Zdrada, miłość, władza, odpowiedzialność, bohaterstwo, odwaga, świat przywilejów  – wszystko to znajdziecie w „Headlines”. Nie bez powodu „Los Angeles Times” nazwała tę książkę chicagowską wersją „Romea i Julii”.  Polecam tę powieść absolutnie wszystkim. Gdybym tak bardzo nie kochał horrorów, poprosiłbym Grahama, żeby już zawsze pisał tylko obyczajowe sagi.
 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 430
Format: 12,5 x 19
Ocena recenzenta: 10/10