No i proszę, doczekaliśmy się kolejnej recenzji antologii DZIEDZICTWO MANITOU, dedykowanej Grahamowi Mastertonowi. Tym razem tekst wyjątkowy również z tego powodu, iż formą przypomina rzetelny artykuł, a jego autorka od wielu lat jest wielką fanką pisarza i kolekcjonerką jego książek (co widać również na opublikowanym poniżej zdjęciu), a DZIEDZICTWO MANITOU jej zdaniem jest projektem, który… Zresztą, sami poczytajcie. Przed Wami recenzja Latarnicy, opublikowana także na jej blogu autorskim, który polecamy odwiedzić! Enjoy!
Graham Masterton na Pyrkonie, 2013
To było lata temu, a konkretnie w 1990 roku, kiedy na lekcji plastyki w liceum (tak, tak miałam na profilu ogólnym lekcje i z plastyki i historii muzyki) zauważyłam, że koleżanka czyta z ekscytacją jakąś trzymaną pod ławką książkę. Zapytałam ją co ma fajnego do poczytania, a ona odrzekła, że to horror i że już dawno nie czytała czegoś tak wciągającego i strasznego. Rzuciłam okiem na okładkę i nazwisko autora. Nic mi ono nie mówiło, ale poprosiłam ją, aby gdy skończy pożyczyła mi ją. Minęły 23 lata, a ja doskonale pamiętam tamtą chwilę i co to była za książka. Tak zaczęła się ta przygoda i trwała miłość do mojego literackiego guru grozy – Grahama Mastertona. A pierwszą powieścią przeczytaną jeszcze w liceum było oczywiście słynne „Manitou”. Co było dalej nie muszę chyba opisywać. Przeżył to każdy kto złapał bakcyla „mastertonizmu”. Co ciekawe, będąc miłośniczką horroru w literaturze, nigdy tak bardzo nie wielbiłam popularniejszego na świecie mistrza grozy Stephena Kinga. Dla mnie Mistrz jest tylko jeden i ten wspaniały tytuł zdecydowanie należy się Grahamowi. Z lekturami Mastertona w tle upłynął mi czas przygotowywania się do matury i cała nauka w Szkole Sztuk Pięknych. To właśnie wtedy był boom na małą czarną serię Amber Horror i powieści Mastertona, Jamesa Herberta, Paula F. Wilsona (ach ten cykl o Twierdzy!) czy innych pisarzy gatunku. W złotych dla wydawnictw czasach ukazywało się nawet po kilka tytułów w tygodniu. Za swoje kieszonkowe kupowałam wszystko i pochłaniałam jak porcje czystego, ożywczego tlenu. Z resztą z tymi książkami nie rozstałam się do dziś i mają one trwałe miejsce w mojej domowej biblioteczce (wystarczy rzucić okiem na ostatnie prezentowane dziś zdjęcie). Byłam również przyczynkiem do tego, że horrory Amberu a tym samym powieści Mastertona szły do kolejnych rąk Czytelników i wkrótce już cały akademik je czytał i komentował. Miłe wspomnienia… I choć do raz przeczytanych tytułów już nigdy nie wracałam (wyłącznie z braku czasu i ciągłego uczucia że i tak nie zdążę przeczytać wszystkiego co chcę) to ostatnie lata pokazały, że umiłowanie prozy Mastertona nie było tylko szczeniacką modą, ale także dziś gdy sięgam po jego książki, wciąż jest we mnie taka sama ekscytacja i podziw.
Kolekcja książek Latarnicy
W życiu bym się nie spodziewała, że doczekam się czasów kiedy polscy pisarze grozy zainspirują się prozą Mistrza i napiszą w hołdzie własne opowiadania w jego stylu. A jednak czasy się zmieniły i świat wokół nas również. A popularność horrorów nie maleje i bardzo dobrze. Wciąż jest mnóstwo ludzi, którzy chętnie spędzą wolny czas z książką w ręku i nie będą stawiać tylko na wybitne i ambitne dzieła literackie. Sama nie stronię od żadnej literatury. Czytam wszystkie gatunki i różny kaliber prozy. I nie wstydzę się przyznać w pracy czy gronie znajomych, że uwielbiam horrory i wszystko co wyszło spod pióra Grahama Mastertona. Antologia, która ostatnio wpadła mi w ręce, była długo oczekiwana.Trochę się bałam jej zawartości, a może nawet bardziej mojego odbioru tej książki, bo jednak ma z założenia nawiązywać do Mistrza, a to znaczy, że poprzeczka od razu jest ustawiona bardzo wysoko. Na całe szczęście – gdyby ta publikacja była niewypałem – na sam jej koniec czekał mnie przepyszny deser: niepublikowane dotąd w Polsce opowiadanie Mastertona pt. „Obserwator”. Ono mogło w razie czego wynagrodzić wszystkie mankamenty „Dziedzictwa Manitou”. A jednak żaden z czarnych scenariuszy nie sprawdził się. Deser – i to bardzo pyszny deser – miałam podczas lektury zafundowany od pierwszego do ostatniego opowiadania. Szok i niedowierzanie ! Ale rodzimi twórcy NAPRAWDĘ sprostali temu trudnemu zadaniu. „Dziedzictwo Manitou” to doskonały zbiór tekstów. Antologie mają to do siebie, że ich poziom bywa różny i zazwyczaj teksty wybitne sąsiadują ze średnimi i słabymi. Tutaj czegoś takiego nie ma. Owszem, nie są równe poziomem, ale nie mogę powiedzieć, że któreś bym usunęła czy jest zbyt słabe aby się w nim znalazło. Mam taki prywatny zwyczaj, że kiedy czytam antologie opowiadań, to od początku po każdym przeczytanym tekście stawiam w spisie treści swoją ocenę od 2 do 5 (zgodnie ze skalą ocen jaka funkcjonowała w czasach, gdy ja uczęszczałam do szkół). I jak wypadło „Dziedzictwo” w moich notach? Na 14 opowiadań 11 dostało max notę czyli 5, a tylko trzy pewne 4! Nie przypominam sobie antologii przeczytanych w ostatnich latach, która miałaby tak wyrównany i mistrzowski poziom. Na dodatek różnorodność opowiadań jest tak szeroka, że dopiero taka antologia pokazuje jak rozległą płaszczyzną jest horror i na jak różne sposoby można ją wypełnić. W tym zbiorze znajdziecie teksy bardziej i mniej znanych autorów, ale bynajmniej nie nazwiska świadczyły o moich notach. Ale dla zachęty podam kilka z nich – kto się porusza sprawnie po polskiej literaturze grozy od razu skojarzy. Znajdziecie zatem w „Dziedzictwie” opowiadania m.in. Kazimierza Krycza jr, Dawida Kaina, Roberta Cichowlasa, Jacka Rostockiego czy Krzysztofa Maciejewskiego (jego debiutancki zbiorek „Osiem” polecałam już w tym cyklu na Latarnicy). Jednak nie nazwiskami chciałabym was zachęcić do sięgnięcia po tą antologię. Raczej niech zachęci was umiłowanie do Mastertona i chęć poznania jak polscy pisarze poradzili sobie z tak ciężkim zadaniem. Zafascynowały mnie kręte drogi grozy, którymi poprowadzili swoich Czytelników. Przebywając w wielu światach naprawdę porządnie się bałam, a to najlepsza rekomendacja! W końcu po to sięgamy po horrory. Poza tym polskie realia okazały się świetnym tłem i scenografią do naprawdę przerażających historii. Mamy w nich to co charakteryzuje prozę Grahama: strach, grozę, zbrodnie, mrok i erotykę. Różni autorzy w innych proporcjach dawkują nam te znaki rozpoznawcze Mistrza, ale wszyscy robią to świetnie. Czy umiałabym wskazać jeden ulubiony tekst? Byłoby mi bardzo trudno. Pomijając zamykające antologię opowiadanie Mastertona bardzo przykuły moją uwagę „Godzina wołu” Pawła Waśkiewicza, „Za kurtyną” Piotra Mirskiego, „Tak blisko, nieważne jak daleko” Roba Kaymana, „Drapiący psy” Krzysztofa Maciejewskiego czy „Ofiary” – wspólne dzieło Roberta Cichowlasa i Łukasza Radeckiego. A sam tekst guru grozy? No dobrze, przyznam się. „Obserwator” Mastertona dał mi popalić. Już dawno nie sięgałam po jego prozę i po prostu ledwo wytrzymałam psychicznie, aby przez ten tekst przebrnąć. Och nie! Nie chodzi o to, że jest zły. Bo jest genialny, ale poziom strachu jaki wywołał u mnie sam pomysł na opowiadanie i jego wykonanie po prostu przeorał mnie psychicznie. Doskonała robota i wielki kop w najczulsze miejsce Czytelnika.
Bardzo się cieszę, że są jeszcze tacy wydawcy, którzy nie boją się postawić na grozę i nie boją się przede wszystkim lansować naszych rodzimych pisarzy – choćby pod szyldem inspirowania się naprawdę wielkim nazwiskiem na polu literatury spod szyldu horroru. Co jeszcze znajdzie Czytelnik poza opowiadaniami w tym zbiorze? Bardzo sympatyczny wstęp Roberta Cichowlasa i ciekawe wprowadzenie od samego Grahama Mastertona pt. „Polskie opowieści”. Jednym słowem – możemy pochwalić się na polskim rynku wydawniczym wielką antologią na miarę podobnych wydawnictw zachodnich. Na szczęście dowiedliśmy, że potrafimy literacko sprostać takim wyzwaniom i mamy wspaniałych pisarzy tego gatunku. Kilka nazwisk muszę bacznie obserwować, bo to co dotychczas wydali dobrze się zapowiada.
Pod koniec marca polscy, ale przede wszystkim poznańscy miłośnicy Mastertona mieli swoje wielkie święto. Pisarz odwiedził nasze miasto i pojawił się jako gość specjalny na PYRKONIE – popularnym Festiwalu Fantastyki. Można było pójść na spotkanie z pisarzem oraz zdobyć dedykację do ulubionej książki. Takie chwile są bezcenne, a podpisana książka staje się w naszych biblioteczkach wielkim trofeum na miarę bardzo cennego skarbu. Każdy kto kocha książki wie o tym i jeszcze wielu takich cudownych chwil z ulubionymi pisarzami Wam życzę.
Latarnica