W ramach nowego cyklu wpisów poprosiliśmy osoby związane ze światem polskiej grozy, by podzieliły się wspomnieniami dotyczącymi początku przygody z literaturą Mastertona czy ulubionymi powieściami i scenami czy bohaterami, którzy narodzili się w wyobraźni brytyjskiego mistrza horroru. Zadaliśmy kilka pomocniczych pytań, dzięki którym mogły powstać miniwywiady lub felietony, które będą regularnie publikowane na niniejszej stronie.
Jako jedenasty na pytania odpowiedział Łukasz Radecki – pisarz z Malborka, nauczyciel, prozaik, recenzent, publicysta i muzyk. Szczególnie związany z gatunkiem horroru oraz science-fiction. Były zastępca redaktora naczelnego portalu Horror Online. Publikował opowiadania w wielu magazynach, antologiach i e-zinach. Współpracował m.in. z Kazimierzem Kyrczem Jrem (zbiór opowiadań LEK NA LĘK), Robertem Cichowlasem (zbiór PRADAWNE ZŁO czy powieść MIASTECZKO oraz cykl ZOMBIE.pl), Autor m.in. książek BÓG HORROR OJCZYZNA oraz bajek i powieści dla młodzieży jak JOTKA ŁOWCA SMOKÓW czy WOJNA BOGÓW).
Pamiętasz kiedy sięgnąłeś po pierwszą książkę Mastertona i która to była powieść?
Nie będę w żaden sposób oryginalny, był to oczywiście MANITOU z wydawnictwa Amber. Miałem wtedy dziesięć, góra jedenaście lat. Spędzałem dużo czasu u babci, u której mieszkał jeszcze mój wujek. I często, kiedy go nie było, buszowałem w jego książkach, głównie szukając albumów o dinozaurach. Tutaj moją uwagę najpierw przykuła niesamowita na tamte czasy okładka, a jak przeczytałem opis, to nie było wyjścia. Musiałem ją przeczytać. I tak przez kilka kolejnych dni potajemnie czytałem, pewnie z wypiekami na twarzy. Do dziś pamiętam, jakie wrażenie zrobiły na mnie poszczególne sceny. Musisz uwzględnić, że to był pierwszy horror, z jakim zetknąłem się w życiu. Zostawił piętno na zawsze. Z zabawnych sytuacji pamiętam, jak kiedyś odwiedziliśmy restaurację Krzysztofa Azarewicza, który podsunął Mastertonowi do podpisania właśnie to wydanie MANITOU i wspomniał, że to jego pierwsza książka Grahama, na co ten przewrócił oczami i westchnął – „jak chyba każdego w Polsce”.
Czy Graham Masterton wywarł wpływ na Twoją twórczość, a jeśli tak, to jaki?
Trudno mi powiedzieć, ale jeśli ktoś tak uważa, to pewnie ma rację. Nie da się uniknąć wpływu kogoś, kogo książki czytało się z takim zainteresowaniem przez lata. Ba, dalej tak jest. A przeczytałem w zasadzie wszystko, co wyszło po polsku, plus nieprzetłumaczone do dziś CORROBOREE. Uważam, że nie tylko napisał wiele dobrych horrorów, ale jest znakomity w powieściach historycznych i jeszcze lepszy w thrillerach. Dał mi też prywatnie wiele rad, z których zdarzyło mi się korzystać, więc nie wiem, czy to kwestia wpływu, ale na pewno sporo mu zawdzięczam.
Czy nadal czytasz książki Mastertona? Czy zdarza Ci się wracać do starszych powieści Brytyjczyka, a jeśli tak, to do których?
Jak wspominałem, czytam regularnie, staram się być na bieżąco. Niestety, chociaż mam wszystkie książki na półce, nie mam czasu, żeby do nich wracać. Czasem tylko, raz na parę lat, robię sobie mały maraton wracając do tych ulubionych, albo po prostu najlepiej zapamiętanych – MANITOU, TENGU, WYKLĘTEGO, BEZSENNYCH, ZAKLĘTYCH…
Co według Twojej wiedzy i doświadczenia jest tajemnicą sukcesu Mastertona, zarówno na świecie, jak i w Polsce?
Przede wszystkim ogromna pracowitość. To facet, który cały czas pisze. Codziennie. Może teraz trochę zwolnił, ale on naprawdę cholernie ciężko zapracował na wszystko, co osiągnął. Ma mnóstwo oryginalnych, często też i szalonych pomysłów, których nie boi się realizować. Do tego to jest po prostu bestia medialna. On uwielbia swoich fanów, wywiady, konwenty. To prawdziwy showman. Byłem na kilku spotkaniach, jedno prowadziłem, w sumie niepotrzebnie, bo Graham sam nad wszystkim świetnie panuje. I ludzie to doceniają. U niego nie ma opcji, żebyś po spotkaniu nie dostał podpisu, czy żeby odmówił ci zdjęcia. On szanuje swoich czytelników, a oni się za to odwdzięczają. Każdy czuje się ważny. Pamiętam, że poznałem go w specyficznych okolicznościach, na niezbyt udanym konwencie, którego nazwy nie będę przytaczał. Faktem jest, że Graham był tak wściekły, że stał pod hotelem i czekał na taksówkę, którą chciał polecieć na lotnisko. W tym czasie grupa ludzi, w tym Robert Cichowlas i Piotr Pocztarek starali się go namówić, żeby się uspokoił i został na kolejne dni. Graham odszedł na bok, kiedy reszta naradzała się, co robić. Na to wszedłem ja, przypadkiem, zupełnie nieświadomy rozgrywającego się dramatu i z obłędnym uśmiechem na twarzy, podjarany jak choinka na święta, podszedłem do wkurzonego Mastertona, przedstawiłem się i zacząłem opowiadać, jak go cenię, jakie to niesamowite, że właśnie go spotkałem i w ogóle czy zgodzi się zrobić ze mną zdjęcie. A on, chociaż wściekły jak osa, oczywiście się zgodził. I choć to moje pierwsze z nim zdjęcie wygląda okropnie (niedoświetlone, rozmazane), to chyba jest najbardziej wyjątkowym.
Czy masz swoich ulubionych bohaterów, albo sceny, które najbardziej zapadły Ci w pamięć w książkach Mastertona?
Och, całe mnóstwo. Oczywiście przede wszystkim Harry Erskine, choć raczej z pierwszych części sagi, niż późniejszych. Jim Rook, Katie Maquire, Bonie Winter, Sissy Sawyer to kolejni ulubieńcy. Nieszczególnie przepadam za Jerrym Pardoe i Dżamilą, ale paradoksalnie, bardzo lubię książki z cyklu o ich przygodach. A co do scen… Tego też jest całe mnóstwo… Wiadomo, że scena z palcem z RYTUAŁU, czy pierwsza napaść w TENGU… Wiele, naprawdę wiele scen… Graham po prostu umie bardzo plastycznie przedstawić swoje wizje i ja to po prostu widzę, przeżywam… Szczególnie, gdy są to sceny drastyczne, brutalne. To porusza tak, że tego się już z pamięci nie wyrzuci… Weź na przykład scenę napaści i gwałtu z TRANSU ŚMIERCI… Wstrząsająca i przerażająca. Poszczególne sceny z BEZSENNYCH – mieszkałem kiedyś na poddaszu, gdzie tapeta na ścianie odkształciła się tak, że wyglądało, jakby ktoś się za nią ukrywał. To pobudzało wyobraźnię… Otwierająca scena z CZARNEGO ANIOŁA! Sceny w szpitalu z MANITOU albo zagłady miast w DUCHU ZAGŁADY…. Mogę tak długo Uwielbiam też przewrotne zakończenia – jak choćby w powieści NIEMY STRACH (znany też jako KOSZMAR – przyp. red.), czy zabawne jak w WIRUSIE. Dla równowagi – są też takie, które mnie drażnią – tu za przykład podaję KOSTNICĘ. To tak irytujące i amerykańskie zakończenie, że popsuło mi odbiór całej powieści. Graham żartował, że jeśli kiedyś będzie wznawiał tę książkę, to specjalnie dla mnie zmieni zakończenie
Czy masz jakieś wspomnienie związane z Mastertonem – spotkanie, wywiad, konwent?
O, wbrew pozorom jest tego sporo, bo choć spotkałem się z Grahamem tylko kilka razy (będzie chyba sześć łącznie), to każde z tych spotkań było w jakiś sposób wyjątkowe. Wiem, brzmię jak fanboy, ale to jest po prostu świetny i zabawny facet. Muszę wspomnieć o tym w Krakowie, gdzie po raz pierwszy przeprowadziłem z nim wywiad (mieliśmy na to aż dwie godziny!), a zdjęcia robiła moja żona. To było więcej niż spełnienie marzeń. Ale najbardziej wyjątkowy był dzień, w którym zostałem wyznaczony przez Agatę Wiśniewską z Albatrosa do odebrania Grahama z lotniska i zorganizowania mu czasu w Gdańsku podczas festiwalu Apostrof bodajże. Sam fakt, że woziłem go po Trójmieście swoim prywatnym autem (oczywiście korzystałem z GPSa, a rączka trzymająca telefon cały czas odklejała się od szyby i co jakiś czas łapałem ją w locie, co tak irytowało Grahama, że obiecał, że przy następnej okazji kupi mi działającą), zabrałem go do wegeteriańskiej (!) restauracji Krzysztofa Azarewicza (dla niezorientowanych – Graham jest wybitnie mięsożerny – a jednak kuchnię Many 68 docenił), a potem siedziałem z nim wieczorem w jakiejś kawiarni nad Motławą – ja z kawą, on z winem i po prostu sobie gawędziliśmy… Nie tylko o książkach, ale tak po prostu – o życiu, dzieciach, byciu ojcem… Niezwykłe chwile. Bardzo liczę, że jeszcze kiedyś nadarzy się okazja do kolejnego spotkania. I z tego miejsca dziękuję Piotrowi Pocztarkowi i Agacie Wiśniewskiej za to, że umożliwili poprzednie. Pozdrawiam!