23 marca bieżącego roku –
ta data wielu osobom od kilku tygodni kojarzyła się tylko z jednym: spotkanie z
Grahamem Mastertonem na Poznańskim festiwalu fantastyki Pyrkon.
Nauczony doświadczeniami z
wcześniejszych spotkań autorskich wiedziałem, iż aby spotkać się z tak wybitną
postacią ze świata grozy należy zjawić sie na miejscu wcześniej. Tak więc już
godzinę przed planowanym przybyciem Mastertona siedziałem w pobliżu, czekając
na początek formowania się kolejki. Jako pierwszy zjawił się chłopak z kartką
na plecach: "MASTERTON KOLEJKA TU". Panował jeszcze względny spokój.
Około czterdziestu minut przed godziną zero pojawiło się parę osób. To był
znak, że należy zająć swoje miejsce. Zanim podszedłem do "wężyka"
osób czekających (miałem do przejścia zaledwie trzy metry), zjawiło się znikąd
kilka następnych osób. Kolejne minuty mijały na wyczekiwaniu i obserwowaniu
rosnącego tłumu ludzi przybywających na spotkanie z autorem. Sprawca całego
zamieszania zjawił się kwadrans przed czasem. Pierwszym kilku osobom udało się
namówić twórcę do zrobienia wspólnych, pamiątkowych zdjęć. Później jednak
Masterton zauważył, jak licznie przybyli jego fani (kolejka cały czas rosła i z
jej początku nie było widać końca), więc sesje zdjęciowe się zakończyły. Czekając
na swoją kolej spostrzegłem osobę przybyłą z kartonem książek do podpisu; mam
nadzieję, że biedak zdobył chociaż jeden podpis. Nareszcie nadeszła upragniona
chwila, oto stałem przed tym, który wprowadził mnie kilka lat temu w świat
literatury grozy (moja pierwsza przeczytana książka z tego gatunku to "Wyznawcy
Płomienia", którą oczywiście wybrałem do podpisania).
Długie wyczekiwanie i
moment, który zapada w pamięć plus podpis cenionego przez wielu pisarza. Tak
można podsumować całe wydarzenie, lecz to nie odda towarzyszących temu emocji.