Recenzja książki TRANS ŚMIERCI

„Trans śmierci” to trzynasta powieść grozy Grahama Mastertona, napisana jeszcze w 1986 roku. O książce wspomina się rzadko w kontekście twórczości autora. Czyżby „13” okazała się być pechowa?

Bohaterem powieści jest Randolph Clare, szczęśliwy mąż, ojciec trójki dzieci i właściciel prężnego przedsiębiorstwa Clare Cottonseed. Najwyraźniej zbyt prężnego – niezależna firma nigdy nie chciała dołączyć do branżowego stowarzyszenia zrzeszającego wszystkie firmy działające na rynku przetwórstwa bawełny i oleju, co było wyjątkowo nie na rękę konkurentom Randolpha. W fabryce Clare’a dochodzi do wybuchu. Właściciel kończy przedwcześnie zasłużone wakacje i jedzie na miejsce, podczas kiedy jego rodzina zostaje sama w domu wypoczynkowym w Quebecu. Bezbronni, zostawieni bez opieki głowy rodziny, padają ofiarą bezlitosnego, brutalnego mordu w pełnej drastycznych opisów scenie, która chwyta czytelnika za serce tylko trochę mniej niż pierwszy rozdział „Czarnego anioła”.

Randolph Clare – człowiek, który miał wszystko, nagle spada na samo dno. Po śmierci rodziny, bohater nie ma głowy do zarządzania firmą. Dodatkowo, fabryka po wypadku może nie wywiązać się z niezwykle ważnego kontraktu. Podczas pobytu w szpitalu, Clare dowiaduje się od pewnego hinduskiego lekarza o możliwości nawiązania kontaktu ze zmarłymi, za pomocą mistycznego obrzędu zwanego transem śmierci. Zdesperowany, wiedziony żądzą pożegnania się z najbliższymi, Randolph postanawia odnaleźć duchowego przewodnika, który pomoże mu wejść w trans i odnaleźć rodzinę. Wyjeżdża w tym celu na Bali, jednak jest śledzony przez wynajętych morderców. Dodatkowo, wejście w trans niekoniecznie jest bezpieczne – podczas duchowej podróży można bowiem paść ofiarą bogini śmierci Rangdy, a także jej sługusów, odpowiedników zombie zwanych lejakami.

Jestem pod wrażeniem, zarówno fantazji autora, jak i jego warsztatu pisarskiego. Książka jest praktycznie idealna – po raz pierwszy od dłuższego czasu musiałem trochę dłużej i głębiej szukać minusów, a jak je już znalazłem, to pomyślałem, że przecież da się bez nich żyć! Akcja powieści nie gna na łeb na szyję, ale też nie wlecze się nieznośnie. W pierwszej kolejności poznajemy wyrwane z kontekstu informacje na temat transu, a potem dostajemy dużo czasu na zapoznanie się z człowiekiem, który przeszedł niewyobrażalną tragedię.  Akcja zawiązuje się mniej więcej w połowie powieści, a kiedy myślimy, że wiemy już wszystko, Masterton robi małe trzęsienie ziemi i pod koniec powieści serwuje nam doskonały twist fabularny.

„Trans śmierci” poza kilkoma bardziej brutalnymi scenami, nie posiada wielu cech horroru. W jednej trzeciej to sprawnie napisany thriller, w jednej trzeciej powieść obyczajowa. Pozostała część to elementy nadprzyrodzone i klimat podszyty grozą. Wszystko to podane w doskonałej formie – bez zbędnych scen, bez głupich zwrotów akcji, bez seksu, który nijak nie pasuje do fabuły. Wszystko w tej książce ma swoje miejsce i składa się w jedną, idealną całość.

Masterton udowodnił, że potrafi się wybić poza wykreowany przez siebie schemat wyrwanego z kontekstu człowieka, który nagle musi stawić czoła prastaremu demonowi. W tej książce chodzi o co innego. Tutaj gra toczy się o zbawienie, przebaczenie i życie wieczne. I to nie tylko głównego bohatera. Sięgnijcie po tę powieść – nie zawiedziecie się. Jak dla mnie, jest to zdecydowanie ścisła czołówka, jeśli chodzi o prozę Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 380
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Dementi do posta z dnia… 1 kwietnia

Szanowni Czytelnicy mastertonowskiej prozy. Mamy nadzieję, że nie dopadł Was wylew ani żaden inny zawał po lekturze poprzedniego posta. Był on primaaprillisowym żartem.

Graham Masterton nie zakończył pisarskiej kariery, ba, nie zamierza przestać pisać, a w planach wydawniczych znajduje się szereg nowych książek Brytyjczyka.

Nie zamierzamy również zamykać bloga. Będzie on działał tak długo jak tylko będzie to możliwe.

Życzymy krwawych snów, albo też mocnych wrażeń podczas lektury ARMAGEDONU, jak kto woli.

Graham kończy karierę pisarską

Dotarła do nas właśnie szokująca wiadomość z ostatniej chwili. Graham zdecydował skończyć swoją karierę jako pisarz. Powieść THE NINTH NIGHTMARE będzie ostatnią, nad jaką pracę skończy Brytyjczyk.

Powody decyzji nie są do końca znane. Prawdopodobnie chodzi o to, że przez ostatnie 35 lat Masterton stworzył dziesiątki powieści i kariera pisarza zaczęła go już męczyć. Graham poświęcił karierze pisarskiej całe życie. Teraz zamierza spędzać jeszcze więcej czasu z rodziną i podróżować po świecie.

Kiedy tylko pojawią się dalsze informacje na temat tej łamiącej serca decyzji, poinformujemy Was o tym.

Z wyrazami głębokiego żalu nad wycofaniem się jednego z największych talentów w pisanym horrorze,

Redakcja

Graham szokuje na Brighton Horror Convention!

Jak donosi Matt Williams, dobry przyjaciel Grahama, a zarazem opiekun oficjalnej strony Mastertona i współautor książki ŚWIAT MASTERTONA, sobotni wyjazd do Brighton na Horror Convention był bardzo udany. Oprócz naszego ulubieńca, na zjeździe pojawiły się również inne znane osobistości ze świata horroru – James Herbert, Brian Lumley, Guy N. Smith, czy Ramsey Campbell.

Jak twierdzi Matt – gwoździem programu był panel dyskusyjny Grahama, dotyczący klasyfikacji gatunkowej. Pod koniec spotkania Masterton opisał krótko fabułę jednego ze swoich opowiadań – SEPSIS (POSOCZNICA, ze zbioru FESTIWAL STRACHU). Podobno inni uczestnicy panelu (F.Paul Wilson, Tanith Lee, Ramsey Campbell, którzy też z "grzecznego" pisarstwa nie słyną) zaliczyli "szczękoopad" i wyglądali na bardzo zszokowanych.

"Wyglądało to jak scena z komiksu, długo tego nie zapomnę" – relacjonuje Williams.

A Wy co myślicie o POSOCZNICY? Obok słynnego ERYKA PASZTETA to chyba najmocniejsze opowiadanie Grahama Mastertona.

Rozwiązanie ARMAGEDONOWEGO konkursu!

Nadszedł czas na rozwiązanie KONKURSU ARMAGEDONOWEGO. Jeśli poprzednim razem przeszliście samych siebie, tym razem pobiliście wszelkie rekordy – w zabawie wzięły udział aż 262 osoby! Co ciekawe, praktycznie wszystkie odpowiedzi były poprawne (nie licząc kilku pojedynczych). Wylosowanie przez nas szczęśliwcy otrzymają nagrody ufundowane przez Wydawnictwo Albatros.

Poniżej prezentujemy rozwiązanie:

1) Szaman, główny przeciwnik Harry’ego Erskine’a z serii MANITOU nazywa się Misquamacus.

2) Krótkie opowiadanie, w którym występują bohaterowie serii MANITOU nosi tytuł "Wnikający duch" (uznawaliśmy też oryginalny tytuł – Spirit Jump).

3) Reżyser filmu MANITOU z 1978 roku to William Girdler.

A oto lista osób, do których powędruje nowiuteńki egzemplarz ARMAGEDONU:


1) Piotr Surdel, Suwałki
2) Magdalena Zawadzka, Kielce
3) Maciej Salwerowicz, Kielce
4) Mieczysław Stec, Jazowsko
5) Alicja Szeremeta, Reszel

Ufundowane przez Wydawnictwo Albatros książki zostaną do Was przesłane pocztą w ciągu kilku dni.

Serdecznie gratulujemy!

ARMAGEDON od dzisiaj w księgarniach!

Zgodnie z wcześniejszymi zapowiedziami, od dzisiaj na półkach księgarskich w całej Polsce możecie już znaleźć najnowszą powieść Grahama Mastertona – ARMAGEDON.

Dla tych, którzy przespali ostatnie tygodnie przypominamy, że książka jest piątą i ostatnią częścią legendarnej serii MANITOU, w której samozwańczy wróżbita-amator Harry Erskine stawia czoła złowieszczemu, krwiożerczemu indiańskiemu szamanowi Misquamacusowi!

Nie muszę dodawać, że to pozycja obowiązkowa dla każdego fana Mastertona, a także dla wszystkich miłośników literackiej grozy. Wraz z Wydawnictwem Albatros życzymy miłej lektury!


Recenzja książki ARMAGEDON

„Manitou” to powieść, od której wszystko zaczęło się dla większości z nas. Nawet jeśli ktoś niespecjalnie gustuje w horrorach, kojarzy okładkę małej książeczki z wydawnictwa Amber, wydanej w latach 90-tych. To pierwszy horror Grahama Mastertona, który do tej pory doczekał się już 4 pełnoprawnych części i jednego, krótkiego opowiadania. Po czterech latach od ostatniego tomu cyklu dostajemy w swoje ręce piątą i ostatnią część przygód Harry’ego Erskine’a. Właśnie nadszedł Armagedon…

… a właściwie „Armagedon”, bo taki tytuł nosi właśnie ostateczna potyczka podstarzałego jasnowidza-oszusta Harry’ego z przepotężnym indiańskim szamanem z dawnych czasów – Misquamacusem. Główny antagonista nadal pała żądzą zemsty na białym człowieku, a chęć zrewanżowania się za unicestwienie cywilizacji rdzennych mieszkańców Ameryki jest silniejsza niż kiedykolwiek. Za pomocą demonów Indian Pueblo z Nowego Meksyku, Misquamacus zsyła na mieszkańców USA ślepotę. Wzrok traci mnóstwo osób, łącznie z Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Piloci tracą panowanie nad samolotami i rozbijają się gdzie popadnie. Kierowcy podczas przejazdów samochodami powodują gigantyczne karambole. Miasta płoną, zerwana zostaje łączność radiowa i telewizyjna. Generalnie mamy tutaj namiastkę apokalipsy, aczkolwiek nie jest to szczyt możliwości Grahama w tej kwestii.

Wzrok traci też siostra dobrze nam znanej Amelii Crusoe (obecnie Carlsson), która podejrzewając najgorsze (czyli powrót Misquamacusa) kontaktuje się z Harry’m. Bohaterom nie będzie dane przejść na zasłużoną emeryturę – wraz z doktorem Snowem i pojawiającym się okazjonalnie Śpiewającą Skałą, będą musieli ostatecznie poradzić sobie z prastarym złem. Pojawią się też zupełnie nowi bohaterowie, którzy odegrają niemałą rolę w walce z Misquamacusem, ale nie będę Wam zdradzał ich tożsamości. Losy zarówno nowych, jak i starych bohaterów splotą się, kiedy będą musieli połączyć siły, by pokonać legiony Zabójców Oczy, drużynę prastarych szamanów i potężnego Olbrzyma Grzmotu.

Książka napisana jest fantastycznie – to nadal stary, dobry Masterton, którego czyta się jednym tchem. „Armagedonu” nie można odłożyć przed przekręceniem ostatniej strony. Graham idzie z duchem czasu, Harry Erskine też – wszędzie walają się Ipody, BlackBerry i Nintendo Wii. Aż strach pomyśleć, że seria rodziła się w czasach, kiedy komputery o funkcjonalności przerośniętego liczydła były szczytem techniki, a o komórkach nikt nawet nie myślał. Czasy się zmieniły, ale nasi ulubieni bohaterowie nie. Harry nadal jest przezabawny, Amelia cechuje się wrażliwością psychiczną, doktor Snow entuzjastycznie bada kulturę Indian, a Śpiewająca Skała wziąć przejawia chłodny dystans. Wszyscy fani serii poczują się jak w domu. Tym razem Misquamacus gra pierwsze skrzypce (w przeciwieństwie do „Krwi Manitou”), doprowadza nawet do szokującego spotkania „na szczycie”. Niestety, nie można stwierdzić, że jest to powieść idealna.

Graham opisywał już bardziej katastrofy z większym rozmachem  – ostateczne starcie z Misquamacusem jest spektakularne, ale nie aż tak jak „Głód”, „Zaraza”, czy chociażby trzecia część cyklu, czyli „Duch zagłady”. Oprócz kilku nielogicznych elementów, za wadę uważam nadmierny patos w zakończeniu powieści, aczkolwiek jest to coś, na co mogę przymknąć oko ze względu na historię tej serii. Pomimo tych kilku niedociągnięć, przy „Armagedonie” bawiłem się fantastycznie, tak jak przy poprzednich częściach. Aż ogarnia mnie smutek, jak pomyślę, że autor zarzekał się, że to już koniec… A może jednak nie…?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 399
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10

Graham Masterton na tropie!

Chcecie wiedzieć co robił Graham Masterton zanim został znanym na całym świecie pisarzem? W 1966 roku, pracując jako dziennikarz, wraz z ikoną amerykańskiej literatury i poezji Williamem Burroughsem odwiedził Kościół Scjentologiczny. Burroughs wierzył, że założyciel Kościoła – L. Ron Hubbard był oszustem i starał się to udowodnić. Graham mu towarzyszył. Panowie postanowili zinfiltrować sektę pod przybranymi nazwiskami – "William Lee" i "Graham Thomas". Kobieta na fotografii piastowała kierownicze stanowisko u Scjentologów.

Poniżej prezentujemy skan fotografii z artykułu, który opisywał tę "tajną akcję"! Ten chłopiec po lewej to nikt inny, tylko dwudziestoletni Graham Masterton!

Zamów newsletter GRAHAMMASTERTON.BLOX.PL

Drodzy Czytelnicy,
przypominamy Wam o możliwości zamówienia bezpłatnego newslettera naszego bloga. Jeśli chcecie być na bieżąco informowani o wszelkich nowych wpisach na jedynej oficjalnej polskiej stronie Grahama Mastertona, wystarczy tylko kliknąć "zamów newsletter" i podać swojego maila. Z poziomu strony głównej, opcja znajduje się po lewej stronie, tuż pod listą recenzji, polecanych stron i statystyką odwiedzin i oznaczona jest małą, czerwoną, uroczą skrzyneczką na listy! 🙂

Recenzja książki WALHALLA

„Walhalla”. Jakże to tajemniczo brzmi. I intrygująco, bez dwóch zdań. Może właśnie dlatego ten niewiele mający wspólnego z treścią tytuł został przypasowany do powieści, która powinna być zatytułowana „Dom, który zbudował Jack”. Tak przynajmniej brzmi tytuł oryginału: „The house that Jack built”. Coraz mniej zaskakują te podmianki dla celów marketingowych. Ale na ten temat pisano już elaboraty. O „Walhalli” najwyżej recenzje. Ta będzie kolejną.

Zacznę może od tego, że nie jestem największym fanem Mastertona, ale uwielbiam za to książki z nurtu ghost story. Ostatnimi czasy polskim twórcom nieźle się tego typu rzeczy pisało, a po ich przetrawieniu miałem chęć na jeszcze. I padło na „Walhallę”.

Uczucia mam mocno mieszane. Z jednej strony książka wydaje się być milowym krokiem jeśli chodzi o tę konwencję, gdyż sam początek już – i dalej, rozwinięcie i zakończenie – zwiastuje oryginalną opowieść. Fabuła istotnie, jest oryginalna. Ale wykonanie, styl… za momencik wyjaśnię swoje wątpliwości.

Pierwsza scena miażdży. Wciąga jak przysłowiowy wir na rzece. Zamożny adwokat staje przed iście traumatyczną sytuacją. Złapany przez bandziorów w jakiejś ponurej bramie straci jądro. Rozbijają mu je młotkiem, dla zabawy, bo przecież nie za okrągły milion, jaki Bellman obiecuje im za zostawienie go w spokoju. Oprychy to idioci – nie dają się nabrać na tę obietnicę!

Bellman wraz z żoną i bez lewego jądra kupuje podupadłą rezydencję na totalnym wygwizdowie i odnawia ją. Jej właścicielem był kiedyś bardzo ekscentryczny człowiek, również bardzo bogaty, słynący z wielkiej mściwości.

Gdy zaczynają ginąć w domu ludzie, rozpoczyna się wielka gonitwa za prawdą.

Bellman zmienia się nie do poznania – jego żona jest przerażona, i jakże zaskoczona, gdy podczas baraszkowania ze swym mężem odkrywa, że jego jądro… wróciło na swoje miejsce! Facet jakby traci zmysły. Staje się obcy, wściekły, mściwy.

Przyjmuje cechy starego właściciela posiadłości.

A więc fabuła super. Gorzej jednak z wykonaniem. Masterton w lekki dla siebie sposób włada językiem, ale w tym przypadku jest on mankamentem powieści, zamiast jej atutem. Ten styl wydaje się być zbyt prostolinijny i drętwy, a postaci nie są przedstawione z rozmachem, jak to pisarz uczynił z takimi powieściami jak „Szary diabeł” czy „Zwierciadło piekieł”.

Manitouman napisał książkę dobrą, ale tylko dobrą. „Walhalla” jest ciekawym czytadłem, idealnie pasującym do podróży pociągiem, ale nie wybija się jakoś znacząco spośród innych horrorów o nawiedzonych duchach. Z Brytyjskich pisarzy prym wiedzie tu nieustannie James Herbert.

PLUSY:

– pomysł

– scena wprowadzająca

– opis i klimat posiadłości

– dialogi

MINUSY:

– papierowi bohaterowie

– nie zapada w pamięci

– wywołuje niedosyt

Autor recenzji: Janusz Majewski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 6/10