Recenzja książki DZIECKO CIEMNOŚCI

Rok 1995 był dla polskich fanów twórczości Grahama Mastertona szczególny. Wtedy to właśnie autor po jednej z wizyt w naszym nadwiślańskim kraju podjął decyzję, by akcję swojej najnowszej powieści osadzić na terenie Warszawy. Był to precedens w twórczości Brytyjczyka i chociaż autorowi zdarzyło się później umieścić w Polsce jedno ze swoich opowiadań, a także przenieść niewielką część akcji „Bazyliszka” do Krakowa, to właśnie „Dziecko ciemności” jest pierwszym pełnowymiarowym dziełem, z fabułą w całości zlokalizowaną w naszym rodzimym państwie.

Zaczyna się obiecująco – w centrum Warszawy dochodzi do serii brutalnych morderstw. Ofiary pozbawione głów odnajdywane są w całym mieście, między innymi na placu budowy nowoczesnego Hotelu Senackiego. Nadzorująca inwestycję Sarah Leonard, chcąc uniknąć opóźnień spowodowanych strachem robotników przed „Oprawcą”, wzywa na pomoc emerytowanego policjanta Claytona Marsha. Doświadczony gliniarz we współpracy z polskim policjantem Stefanem Rejem prowadzą nieoficjalne śledztwo. Szybko okazuje się, że dobór ofiar nie był przypadkowy, a morderca prawdopodobnie nie jest do końca człowiekiem. Konfrontacja z potworem jest nieunikniona i prowadzi do serii dramatycznych wydarzeń. 

Entuzjazm spowodowany tym, że nasz ulubieniec osadził akcję w Polsce mija bardzo szybko, kiedy czytamy opisy naszego kraju znajdujące się w książce. Smutny jest fakt, że w oczach autora Polska to kraj brudny, ubogi i  pełen prymitywnych ludzi. Polak to człowiek obowiązkowo noszący reklamówkę w dłoni, a polskie kobiety mają wąsy i włosy na nogach. Ulice pełne są starych polonezów, z czego każdy z nich jest w jakiś sposób uszkodzony. Niezdezelowanymi pojazdami poruszają się tylko gangsterzy. Do tego bohaterowie noszą nazwiska, które mogliśmy już gdzieś słyszeć (Rej, Matejko, Konopnicka).

Trudno jednak mieć pretensje do autora, gdyż o co jak o co – ale o brak miłości i szacunku do naszego kraju oskarżyć go by było ciężko. Graham ma polską żonę; uważa, że kobiety z tego kraju są piękne, jego książki często mają u nas swoją prapremierę, przyjaźni się z wydawcami, a do tego chętnie odwiedza Polskę i lubi tutejszą kuchnię. Czas jego pierwszych wizyt był niefortunny – tuż po przemianach ustrojowych. Masterton starał się opisywać to co widział, a kiedy zmieszał z tymi opisami wyciągnięte historyczne zależności, wyszedł mu twór niejasny, który mocno się zdezaktualizował. O ile piętnaście lat temu rzeczywiście część wizji Mastertona mogło się trochę pokrywać z rzeczywistością, o tyle czytanie tej powieści w roku 2009 może wywołać szok. Fakty są jednak faktami – to u nas pierwsi wydawcy proponowali mu w zamian za maszynopis… kosze z polską kiełbasą.

Można by wybaczyć pisarzowi, że kreuje polską rzeczywistość w brutalny i bolesny sposób, gdyby historia, która na bazie tego powstała była ciekawa. Niestety, przedstawiona opowieść jest raczej przeciętna, infantylna i bardzo naiwna. Prawie wszyscy bohaterowie są prości, a ich motywy postępowania niewiarygodne. Do tego wszyscy lubują się w długim chodzeniu po warszawskich kanałach. Kilka zdań, nadających dramatyzmu postaci głównego „złego” potwora nie jest w stanie podnieść poziomu książki.

Podsumowując – powieść sprawdza się jako ciekawostka. Dzięki niej możemy sprawdzić, jak nasz ukochany autor widział Polskę ponad 15 lat temu i jak radzi sobie z poprowadzeniem akcji w naszym kraju. Podobno sporą trudność sprawiała Mastertonowi topografia, więc jego wydawca musiał nanosić wiele uwag i poprawek. Sama historia niestety nie broni się sama. Gdybym nie wiedział, że to powieść Brytyjczyka, po przeczytaniu tekstu miałbym trudności, by do tego dojść. Zarówno klimat, jak i rozwój akcji nie mają w sobie tego „czegoś”, szczypty magii i geniuszu, do których przyzwyczaił nas w swoich powieściach Graham.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki DZIEDZICTWO po raz drugi

Są powieści, które bardzo trudno jest doczytać. Nie mam tu na myśli tego, że są kiepskie i toporne, czy na tyle głupie i infantylne, że czytelnik ma kłopot z przekręceniem strony, aż w końcu w połowie się poddaje i odkłada książkę z powrotem na półkę. Mam na myśli zwykłe przeciwności losu. Taką powieścią było dla mnie „Dziedzictwo”, którego kilka lat temu nie doczytałem do końca z powodu braku kilku ostatnich stron w kupionym przeze mnie egzemplarzu. Drugie podejście do tej książki przerwane zostało poprzez premierę którejś z nowych książek Grahama. Skończyć ją udało mi się dopiero za trzecim razem.

„Dziedzictwo” to jeden z pierwszych horrorów Grahama Mastertona.  W 1981 roku pozycja pisarza była już ugruntowana kilkoma świetnymi powieściami, mimo to Brytyjczyk nie czuł się jeszcze królem współczesnej grozy i nie tworzył wydumanych, epickich scenariuszy. Zyskiwał na tym najbardziej klimat jego książek.

Ricky Delatolla handluje antykami. Pewnego niedzielnego popołudnia odwiedza go tajemniczy handlarz i sprzedaje mu po korzystnej cenie zbiór mebli. Pośród przeciętnych egzemplarzy znajduje się jeden bardzo niezwykły okaz – bogato rzeźbione, mahoniowe krzesło. Bohater nie wie jeszcze, że wszedł w posiadanie opętanego przez diabła rekwizytu, który w krótkim czasie zamieni życie Ricky’ego i jego rodziny w piekło.

Tajemnicze wydarzenia następują po sobie w szybkim tempie – na początku są to niegroźne znaki obecności złych mocy, takie jak obumieranie flory, czy kłopoty z czasem. Groza narasta, kiedy pojawiają się pierwsze ofiary śmiertelne. Delatolla nawiązuje współprace z Davidem Searsem, któremu podejrzanie mocno zależy na pozyskaniu mebla dla swojego Klienta. Okazuje się, że David skrywa pewną tajemnicę, której ujawienie doprowadzi do dramatycznych wydarzeń. Stawką staje się najpierw życie syna głównego bohatera, a potem istnienia setek niewinnych obywateli.

Już od pierwszej strony Masterton chwyta czytelnika za… no, powiedzmy, że za kark. Opisywane zdarzenia nie ociekają litrami krwi, w powieści próżno też szukać namnożonych scen wyuzdanego seksu, a mimo to od początku do końca jesteśmy w stanie wyczuć ogromny niepokój. Sposób w jaki Graham prezentuje życie przeciętnej rodziny, która z dnia na dzień staje w obliczu oddziaływania złych mocy i stara się przy tym nie stracić rozumu jest po prostu perfekcyjny. Pisarz udowadnia, że to nie krew i flaki rodzą w czytelnikach grozę, a dobry pomysł, opisy, dialogi i klimat.

Niestety, do beczki miodu dochodzi łyżka dziegciu. W tym wypadku jest nią, jak to u Mastertona nieszczęśliwie bywało – scena finałowa. Nie chcąc zdradzać szczegółów tym, którzy powieści jeszcze nie czytali wspomnę jedynie, że jest ona niedorzeczna, banalna i  ociera się o szeroko zakrojone pojęcie absurdu. Zakończenie powieści nie jest może w stanie zniszczyć bardzo pozytywnych odczuć, które wywołuje „Dziedzictwo” jako całość, tym niemniej zostawia na twarzy czytelnika grymas niedowierzania. Powieść polecam oczywiście wszystkim fanom dobrych horrorów z klimatem rodem z klasy B (to nie jest wada wbrew pozorom), ostrzegam jednak, że finał zupełnie nie pasuje do reszty książki. Teraz zaczynam się zastanawiać, czy tych kilku ostatnich stron w moim pierwszym egzemplarzu ktoś wściekły i zawiedziony nie wyrwał celowo. Może był to sam diabeł, mieszkający w pewnym wielkim, pięknie rzeźbionym, mahoniowym krześle?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 229
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Masterton o filmie krótkometrażowym HEAD TO LOVE

Na najbliższym Horrorfestiwalu 22 października będziecie mogli zobaczyć kilka krótkometrażowych filmów grozy, w tym HEAD TO LOVE, wyreżyserowany przez Amerykanina Vana Kassabiana. Film został nakręcony na podstawie opowiadania GŁOWA DO KOCHANIA autorstwa Kazimierza Kyrcza i Łukasza Śmigla, a na jego temat wydał opinię, jakże pozytywną, Graham Masterton. Poniżej filmowy plakat wraz z mastertonowską pochwałą. Na obraz rzeczywiście warto zwrócić uwagę, dlatego i my polecamy obejrzenie H2L.

Graham Masterton o powieści ZŁODZIEJ DUSZ

Kolejna, siódma już część przygód nauczyciela Jima Rooka, jest już ukończona. Powieść nosi tytuł ZŁODZIEJ DUSZ. W związku z zakończeniem prac, Graham miał chwilę by skrobnąć specjalnie dla Was kilka słów na temat nowej książki. W Polsce powieść zostanie wydana przez wydawnictwo Albatros. Zapraszamy do lektury!

ZŁODZIEJ DUSZ to siódma część serii o Jimie Rooku,  ekscentrycznym nauczycielem języka angielskiego w West Grove Community College w Los Angeles. Po niemalże śmiertelnym wypadku za młodu, Jim posiada dar widzenia duchów, demonów i innych manifestacji sił nadprzyrodzonych. W najnowszej powieści, podczas pierwszego dnia nowego semestru, Rook przypadkiem przejeżdża samochodem swojego kota. Kiedy jednak bohater następnego dnia wraca do szkoły, pewien student z Korei przynosi mu w koszyku  kotkę Tibbles całą i zdrową. To początek przerażającego konfliktu pomiędzy Jimem a Kwisinem, koreańskim demonem, mającym apetyt na dusze ludzi, którzy skutecznie targnęli się na swoje życie. Kwisin pokazuje człowiekowi jak bezcelowa będzie jego przyszłość, zachęcając go tym samym do samobójstwa. Swoją przyszłość zobaczy także Jim, a wraz z nim jego hałaśliwi i zbuntowani studenci. Rook stoczy wyścig z czasem, próbując powstrzymać ich przed próbą zabicia się. Dodatkowym utrudnieniem jest fakt, że czas ciągle się zmienia, raz skacząc do przody, raz do tyłu, tak więc Jim nie jest w stanie powiedzieć, jaki jest obecnie dzień…


Jak widzicie nowe przygody Rooka zapowiadają się obiecująco. Pozostaje nam więc tylko czekać!

Przełożył: Piotr Pocztarek

Recenzja książki POGROMCA WAMPIRÓW

Graham Masterton niejednokrotnie powtarzał, że stara się unikać tematów wielokrotnie oklepanych na przestrzeniu ostatnich kilku dziesięcioleci, dlatego właśnie w jego powieściach nigdy nie pojawiały się wampiry, wilkołaki, czy zombie. Oczywiście zdarzały mu się romanse z tymi ikonami horroru, najczęściej w opowiadaniach, takich jak „Śmierć na drodze”, „Dywan”, czy  „Żwawy Jack”.  Nastąpił jednak moment, kiedy wampiry i strzygi stały się głównym motywem całej powieści. Miało to miejsce przy tworzeniu „Krwi Manitou”. Seria opowiadająca o indiańskim szamanie Misquamacusie miała swoją konwencję, zasady i bohaterów, a motywy wampiryczne musiały zostać do niej dostosowane i sensownie wmieszane w fabułę. Zainteresowanie autora krwiopijcami nie znalazło więc w niej całkowitego ujścia.

Zaledwie kilka miesięcy po ukończeniu „Krwi Manitou” Masterton postanowił zabrać się za powieść całkowicie poświęconą tematyce wampirów. Poznajemy Jamesa Falcona, kapitana kontrwywiadu armii USA. W 1944 roku bohater prowadzi partyzancką walkę z wampirami w belgijskiej Antwerpii. James jest wyszkolony, wyposażony w takie akcesoria jak pejcz ze srebrnego drutu, gwoździe, którymi Chrystus był przybity do krzyża, czy Biblia, a do tego posiada wrodzone predyspozycje do walki z wampirami. 13 lat później Falcon staje w Londynie do otwartej walki z zastępami wampirów, jednocześnie starając się rozwiązać mroczną zagadkę ze swojej przeszłości.

Trzeba przyznać, że pisząc „Pogromcę wampirów” Masterton nie poszedł na łatwiznę. Podzielił wampiry na martwe i żywe,  przypisał im wiele zupełnie nowych umiejętności i przyzwyczajeń, a także stworzył unikalne metody walki z nimi. Nie ma co liczyć na pomoc czosnku, zabijanie wampirów to u Grahama trudny, skomplikowany proces.  Wszystko to dopełnia ciekawy, skomplikowany bohater z niejasną przeszłością i chociaż twisty fabularne nie są wybitne i dość łatwo je rozpracować zanim się pojawią, to parę razy damy się też Brytyjczykowi zaskoczyć.

„Pogromca wampirów” to jedna z lepszych powieści Grahama, zwłaszcza w obecnej fazie jego twórczości. Żadna z powieści, które ukazały się później, nie potrafiła przewyższyć poziomem przygód Jamesa Falcona. Stwierdzenie, że to ostatnia dobra książka Mastertona jest może trochę na wyrost, ale śmiało można powiedzieć, że jest to ostatnia książka w starym stylu, pozbawiona większych wad.

Każdy, kto chociaż trochę interesuje się tematyką wampiryczną i chce sprawdzić jak radzi sobie z nią współczesny mistrz grozy powinien sięgnąć po tę książkę. Zwłaszcza, że naciskany przez fanów autor rozważał sequel tej znakomitej powieści.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 275
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 9/10


Recenzja książki GŁÓD

„Głód” to kolejna po „Zarazie” powieść Grahama Mastertona, w której autor próbuje się zmierzyć z kataklizmem ogarniającym świat, w którym „żyją” jego bohaterowie. Tym razem winne nie są szczepy bakterii dżumy, a tajemniczy wirus, który atakuje żywność na terenie całych Stanów Zjednoczonych. W obliczu ogólnokrajowej zagłady, Masterton pozwala nam poznać dramaty człowieka jako jednostki, nie zapominając jednocześnie o epickich, apokaliptycznych opisach. Czy książka jako całość wypada pozytywnie?

Ponad 500-stronicowa powieść podzielona jest na dwie księgi. W pierwszej poznajemy Eda Hardesty’ego (szkoda, że nie nazywa się Harvesty), który jest właścicielem gigantycznej farmy w Kansas. Niezmierzone połacie pszenicy, które zgodnie z przeznaczeniem miały zamienić się w czysty zysk i uczynić farmera bogatym dotyka tajemnicza zaraza – kłosy zaczynają czernieć i gnić w zastraszającym tempie. Desperackie próby powstrzymania rozprzestrzeniania się degeneracji zboża nie przynoszą pożądanych efektów, a Ed zaczyna zdawać sobie sprawę, że wkrótce zostanie bankrutem. Szybko staje się jasne że podobne problemy występują w całych Stanach, a dotykają one nie tylko zbóż, ale również warzyw, owoców, a jak się okazuje później zatrute są także konserwy. Najpotężniejszy naród na świecie z dnia na dzień staje przed widmem głodu, który sprawi, że ludzie zatracą swoje człowieczeństwo, zastępując je pierwotnymi instynktami przeżycia, najmroczniejszymi żądzami i przemocą.

„Głód” to thriller z domieszką political fiction. Masterton wprowadza do fabuły skorumpowanych polityków i urzędników, którzy na  tragedii całego narodu będą chcieli się w pomysłowy sposób wzbogacić. Na ich drodze stanie Ed Hardesty, a także kilka innych osób, niestety u Mastertona, w tym opuszczonym przez Boga miejscu nie ma miejsca na przyjaźnie i zaufanie – nigdy nie wiadomo, kiedy ktoś bliski zawiedzie, lub okaże się wrogiem.

Im więcej tajemnic ujawnia Masterton w swojej powieści czytelnikowi, tym bardziej buntuje się podstawiony pod ścianą, wygłodniały, pozbawiony już ludzkich uczuć naród. Druga księga powieści to sugestywne, przerażające i bardzo brutalne opisy zamieszek, morderstw i śmiertelnej walki o ostatnie resztki jedzenia. Opisy te są przejmujące i czyta się je jednym tchem, świetnie oddana jest też psychologia opętanego tłumu. Czemu więc ocena jest niższa?

Masterton sam wpada w zastawioną przez siebie pułapkę. Długa powieść miała ogromny potencjał, a historia upadającej Ameryki zadatki na emocjonującą, przerażającą fabułę. Niestety z pozoru dobry pomysł przedstawienia dramatu jednostek w świecie, który z dnia na dzień traci swoje zasady moralne okazał się pomyłką. Szwankuje motywacja i psychologia bohaterów (zarówno Ed jak i jego żona robią wiele niezrozumiałych rzeczy), wiele rozdziałów jest wciśniętych na siłę, a inne wydłużone są do granic możliwości. No bo kto chce czytać długaśny rozdział o włamywaniu się do gabinetu po dokumenty i wielkiej ucieczce autem ze strzeżonej posiadłości, kiedy tuż za rogiem dzieją się niewyobrażalnie potworne rzeczy w wykonaniu obywateli całego narodu? Dla porównania – najważniejsze opisy rozpowszechniania się zarazy i jej wpływu na ludzkość mają zaledwie po kilka stron. Ta dysproporcja jest bardzo wyraźnie widoczna zwłaszcza w drugiej części powieści, z której miejscami potężnie wieje nudą.

Genialny pomysł, świetnie zapowiadający się początek, sugestywne opisy i apokaliptyczna wizja końca najpotężniejszego kraju świata zapewniały powieści potencjał na najwyższą ocenę i  wysoką pozycję w obszernej bibliografii Mastertona. Niestety, złe zbalansowanie akcji, zbyt mało wątków pobocznych, które przecież były tu kluczowe dla powieści, a także mało wyraziści w porównaniu chociażby z wcześniejszą „Zarazą” bohaterowie – wszystko to sprawiło, że „Głód” to powieść tylko niezła. Tym niemniej wszystkim chcącym poznać, jak Brytyjczyk widzi koniec USA polecam dać szansę tej książce, zwłaszcza, że nie ma w niej miejsca na happy end.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 509
Format: 10,5 x 17
Ocena recenzenta: 7/10 

BLAKE MASTERTON – PIERWSZY WNUK GRAHAMA!

Drodzy Czytelnicy naszego bloga!

Oto przed Wami pierwsze zdjęcie syna Luke’a i Cherry Mastertonów – Blake’a. Tak właśnie prezentuje się pierwszy wnuk naszego ulubionego pisarza, zaledwie dwie godziny po urodzeniu.

Prawda, że śliczny bobasek?

Miejmy nadzieję, że gdy dorośnie, będzie pisał równie dobre książki, jak jego dziadek. Szczęśliwym rodzicom i dziadkom, a także najmłodszemu członkowi rodziny Mastertonów ponownie życzymy wszystkiego dobrego!

MASTERTON ZOSTAŁ DZIADKIEM!

Radosne nowiny! Nasz ulubiony pisarz został niedawno dziadkiem. Kilka dni temu najmłodszemu synowi Grahama – Luke’owi i jego ukochanej Cheryl urodził się syn – Blake Masterton. Dziecko waży 3,6 kilograma.

Masterton z góry zaznaczył, że każdy kto będzie nazywał go teraz "dziaduniem" zostanie poddany niezwykle pomysłowym i długotrwałym torturom.

Być może w przyszłości uda nam się zdobyć zdjęcia małego Blake’a, póki co życzymy świeżo upieczonym rodzicom i dziadkom wszystkiego dobrego!

KONKURS BŁYSKAWICZNY!

Zapraszamy na błyskawiczny konkurs, w którym do wygrania jest książka BAZYLISZEK z autografem Grahama Mastertona.

Aby ją wygrać należy podać tytuł powieści bądź opowiadania, z którego pochodzi poniższy fragment. Odpowiedzi prosimy wysyłać w postaci klasycznego komentarza pod niniejszą notką.

Pierwsza osoba, która poda prawidłowy tytuł utworu Mastertona, zgarnie BAZYLA wraz z sygnaturą.

Oto fragment:

W górę i w dół, w górę i w dół, ujeżdżała mnie rytmicznie. Słychać było ciche zderzenia naszych ciał, zawodzenie sprężyn w łóżku, jęki, szepty i przyśpieszone oddechy. Czułem się, jakby jakiś przytłaczający ciężar uciskał moje jądra i byłem przekonany, że jeżeli za chwilę się od niego nie uwolnię, eksploduję na tysiące kawałków jak rozbite lustro i każda moja część pofrunie w innym kierunku.

Eksplodowałem. Nacisk na jądra zelżał. Pierwszy strumień mojej spermy wdarł się w Jennifer, ale w tej chwili ona też osiągnęła orgazm. Wysunąłem się szybko z niej i resztka mojego wytrysku poszybowała w górę ku jej piersiom, rozbryzgując się białymi kroplami na brzuchu i na jej udach.

I w tej właśnie chwili, w chwili wielkiej ulgi, fantastycznego spełnienia, popatrzyłem na jej twarz. A twarz Jennifer była tym białym obliczem nimfy, które niedawno widziałem w oranżerii: smutna, nieśmiała, ale uwodzicielska, z oczami bladymi jak żwir.

ROZWIĄZANIE:

Prawidłową odpowiedź jako pierwszy podał Marek Pyszczyński. Powyższy fragment pochodzi z powieści DIABELSKI KANDYDAT. Książkę BAZYLISZEK wraz z autografem Mastertona wyślemy do końca tygodnia.

Gratulujemy!

Recenzja książki BEZSENNI

Początek lat 90-tych to złoty okres w twórczości Grahama Mastertona, a co za tym idzie czas żniw dla czytelników i fanów. Wtedy to właśnie powstały najbardziej rozbudowane, długie i złożone powieści, takie jak „Duch zagłady”, „Zjawa” czy „Bezsenni” właśnie.

U Mastertona, jak u Hitchcocka, zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem tempo jeszcze bardziej narasta. Poznajemy rodzinę O’Brienów, bogatą, szczęśliwą i piękną. Głowa owej rodziny, John, został właśnie świeżo mianowanym sędzią Sądu Najwyższego USA, stając się jednocześnie osobą potężną i wpływową, mogącą mieć duży wpływ na administrację kraju, tym samym zapisując się złotymi zgłoskami na kartach historii. Szczęście nie trwa jednak długo – helikopter którym O’Brienowie lecą na zaprzysiężenie rozbija się. Pasażerom udaje się przeżyć samą katastrofę, jednak natychmiast zostają bardzo brutalnie zamordowani przez nieznanego sprawcę, który czekał już na nich dokładnie w miejscu, w którym maszyna spadła. Podejrzany zbieg okoliczności jest tuszowany przez wysoko postawionych, zamieszanych w tajemniczy spisek ludzi. Sprawę bada inspektor ubezpieczeniowy Michael Rearden, który zmaga się ze swoją osobistą tragedią za pomocą seansów terapeutycznych. Bohater badał kiedyś sprawę przerażającej katastrofy lotniczej oglądając między innymi dziesiątki ludzkich zwłok, co wywarło traumatyczny ślad na jego psychice. Nie wie jeszcze, że zostanie wciągnięty w szeroko zakrojoną aferę i stawi czoła przerażającym istotom z czasów biblijnych, które przez całe tysiąclecia były pozbawione snu.

Tytułowi „Bezsenni” to przerażająco brutalna sekta. By przeżyć, musieli wysysać z nadnerczy ludzką adrenalinę. Zmuszali więc ludzkie ciała do jej nadprodukcji brutalnie i wymyślnie katując swoje ofiary, jednocześnie pozostawiając je przy życiu. Książka zdobyła złą sławę dzięki legendarnym już scenom przemocy, z dekapitacją i torturami z użyciem żywych zwierząt i druta kolczastego na czele. Powieść jest bardzo brutalna i nie pozostawia złudzeń jeśli chodzi o rozmiar horroru, z jakim mają do czynienia bohaterowie, a także czytelnicy.

Fabuła powieści jest bardzo rozwinięta, posiada też kilka chwytających za serce wątków pobocznych, jak choćby zakończona tragicznie, nieudana akcja policji w murzyńskiej dzielnicy, czy brutalne morderstwa na przyjaciołach Michaela. Tłem rozwoju wydarzeń jest polityczny spisek, podobny do tego, z którym później będziemy mieli do czynienia w „Aniołach chaosu”. W grę wchodzi również zjawisko hipnozy, które autor uczynił jednym z głównych wątków późniejszej powieści „Święty terror”.

Cierpienie i tortury ukazane są w powieści bardzo obrazowo i boleśnie dla czytelnika, dlatego też mogę polecić tę książkę tylko ludziom odpornym na obrzydliwości i o bardzo mocnych nerwach. Na szczęście Masterton udowodnił, że nie jest psychopatą, opisującym takie rzeczy dla swojej chorej przyjemności, budując obszerną fabułę, pełną ciekawych zwrotów akcji, godnych uwagi bohaterów, czy wreszcie ludzkich tragedii. Cała brutalność jest dobrze uzasadniona i zgrabnie wkomponowana w fabułę. Osobiście zwracałem większą uwagę na dramatyczne wątki poboczne, co znaczy, że powieść jest po prostu bardzo dobra.  Razi jedynie trochę banalne zakończenie, ale nie jest w stanie zatrzeć świetnego wrażenia, które pozostaje po lekturze. 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 432
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki SZARY DIABEŁ

To, że Masterton jest twórcą genialnym, aczkolwiek popadającym w schematy, nie jest żadną tajemnicą. Praktycznie co drugi jego horror opiera się na podobnych motywach, a także ma zbliżony rozwój wydarzeń do swoich innych książkowych braci. Zmienia się tło, bohaterowie, lokalizacja, zło, sposoby mordowania, aż wreszcie rozwiązanie akcji. Czy to źle? Nie, jeśli ten sam, sprawdzony, doskonały schemat ciągle ewoluuje, wciąga, zachwyca, straszy, aż wreszcie zaskakuje tymi właśnie zmiennymi detalami.

„Szary diabeł” to jedno z niewielu dzieł Grahama, w których autor zajmuje się magią rodem z Czarnego Lądu i jedyne, w którym robi to na taką skalę. To właśnie magia z Afryki, tak zwana santeria, będzie motywem przewodnim tej powieści. W Richmond dochodzi do serii okrutnych zbrodni – ofiary są masakrowane przez niewidzialnego mordercę, który jako narzędzia zbrodni używa niezwykle ostrej szabli. Ofiary wydaję się być dobierane przypadkowo – ginie zarówno rodzina, w tym ciężarna magia, jak i zasłużony dla armii major. Detektyw prowadzący śledztwo – Decker Mc Kenna – ma bardzo utrudnione zadanie, a sprawy komplikują się jeszcze bardziej, gdy wychodzi na jaw, że to właśnie on ma być kolejna ofiarą. Okazuje się, że tylko dwunastoletnia dziewczynka z zespołem Downa może zobaczyć niewidzialnego zabójcę. Decker, aby poznać, zrozumieć i pokonać zbrodniarza musi poznać tajemnicę afrykańskiej magii, która to właśnie zdaje się być na usługach wcielonego zła. Tajemnica ma jednak swoje korzenie w czasach wojny secesyjnej.

Masterton po raz kolejny kreśli ciekawe postacie, mroczną intrygę i komponuje krwawe, przerażające sceny. Główny bohater to jednocześnie policjant i lekkoduch, skaczący z kwiatka na kwiatek. Jest jednak postacią tragiczną, próbującą uporać się z osobistą tragedią jaką było zabójstwo jego narzeczonej.

Powieść nie jest długa, nie występuje w niej też wiele wątków pobocznych, ale główna oś fabuły jest szczegółowa i dopracowana. Warte uwagi jest niesamowite zakończenie, chociaż trochę naciągane i naiwne, to na pewno oryginalne i bardzo zabawne, wyjęte rodem z serii „Rook”. Książka pozbawiona jest większych wad, jest to jeden z ostatnich, naprawdę dobrych horrorów Mastertona w „starym stylu”.  Wydana w 2004 roku, mająca swoją premierę w Polsce książka nawiązuje klimatem do pierwszych powieści grozy Brytyjczyka, co jest jej największym plusem. Późniejsze powieści stały się trochę grzeczniejsze, powolniejsze, bardziej kameralne i niestety utraciły swoje ostre pazury i kły. I choć zdarzały się wśród nich perełki, takie jak „Pogromca wampirów”, to właśnie „Szary diabeł” pozostaje ostatnią powieścią, która zamyka najbardziej drapieżny okres w twórczości Grahama Mastertona.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 320
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10