Ekskluzywny wywiad z Grahamem Mastertonem! Warszawa, 18 maja 2009 Część 4/4

Porozmawiajmy o twoich najbardziej znanych powieściach, takich jak „Rytuał”, czy „Katie Maguire”. Te powieści prawie zostały sfilmowane. Mariano Baino miał nakręcić „Rytuał” i nagle zniknął, a projekt upadł.

Mariano Baino przez całe lata starał się doprowadzić do ekranizacji „Rytuału”. Projekt miał być sfinansowany przez włoską wytwórnię filmową. Wykupili prawa, zdjęcia miały się rozpocząć w Macedonii. Wybrali nawet miasto na dokładną lokalizację akcji. Wybrali obsadę. I nagle cisza. Mariano Baino nigdy więcej się nie odezwał. Dzwoniłem, pisałem. Zniknął z powierzchni ziemi. Myślę, że dopadła go klątwa Manitou. Byliśmy z nim na obiedzie, rozmawialiśmy o projekcie, był bardzo podekscytowany. Zachowywał się tak głośno, że prawie wyrzucili go z restauracji!

Może też spłonął na pył? Albo dopadł go karzeł z „Rytuału”?

Nie mam pojęcia. Ale to wielka szkoda, to taki entuzjastyczny i bardzo miły facet. Może skończyły się pieniądze na projekt, a on za bardzo się wstydził, by mi o tym powiedzieć? Jeśli chodzi o ekranizację „Katie Maguire” – Daniel Scotto już od 8 lat stara się doprowadzić do sfilmowania tej powieści. Wielokrotnie przerabiał scenariusz, stara się znaleźć źródło dofinansowania. To właśnie finanse są problemem, zwłaszcza w czasach kryzysu. Znam kilka osób, które bardzo chcą zrobić film na podstawie którejś z moich powieści. Francuska wytwórnia filmowa chce zekranizować „Koszmar”. Ciężko jednak zebrać budżet, grupę utalentowanych aktorów i znaleźć dystrybutora. Nadal czekamy…

Jeśli „Koszmar” miałby zostać sfilmowany, które z zakończeń byś wybrał? Mało kto wie, że ta powieść ma dwa różne zakończenia.

W jednym zakończeniu bohaterka zostaje brutalnie zastrzelona przez żądnego zemsty mężczyznę, a w drugim jedzie na wycieczkę rowerową ze swoją córką. Pozwoliłbym reżyserowi dokonać wyboru, który bardziej by mu odpowiadał. Wydawcy stwierdzili jednak, że chcą bardziej szokujące zakończenie. Wielu ludzi było bardzo niezadowolonych, ponieważ polubili tę bohaterkę, a ona zginęła. To tylko fikcja! Ale jeśli czytelnik integruje się z postacią tak, że wstrząsa nim jej śmierć, traktuję to jako komplement dla siebie.

Lubisz wybrać sobie legendę, mit, albo świetnie znaną historię i wywrócić ją do góry nogami, tworząc alternatywną, ale wiarygodną wersję wydarzeń. Czy zostały jeszcze jakieś historie, które chciałbyś przerobić na własne potrzeby?

Tak! Jest jedna historia, którą bardzo chciałbym wykorzystać. „Wyspa skarbów” Roberta Louisa Stevensona. Piraci! To wspaniała książka, pełna świetnych postaci, takich jak Długi John Silver,  Billy Bones, ślepy Pew i cała reszta. Właściwie to pracuję nad powieścią, w której chce nadać zupełnie inne, ponadnaturalne wyjaśnienie tego, co działo się na Wyspie Skarbów. Opisanie tego będzie świetną zabawą. No i będę mógł cały czas mówić jak pirat! (śmiech)

Musisz mieć papugę, drewnianą nogę i hak!

Tu Graham postanowił opowiedzieć dowcip, który pozostawiam bez tłumaczenia:

Do you know why pirates are pirates?

Because they arrrrrrrrrr !

Szkoda, że nie mam kamery, nagrałbym to i wrzucił na Youtube (śmiech). Jesteś bardzo zabawny i dowcipny, a większość ludzi o tym nie wie. Nie zdają sobie sprawy, ponieważ w twoich książkach jest krew, przemoc, zło. Niektórzy twierdzą, że jesteś skrzywiony…

Graham Masterton : Ojej…

Wiescka : No przecież jest! (śmiech)

Graham Masterton : Jeśli spojrzysz na wszystkie książki jakie napisałem, stwierdzisz, że ludzie często reagują na krew i przemoc właśnie humorem. Często tak robimy. Jeśli jesteśmy naprawdę przerażeni, śmiejemy się. To naturalna reakcja.

Chciałem dopytać jeszcze o twoje opowiadania. Napisałeś „Wnikającego ducha”, który kontynuował wątki z serii „Manitou”. Napisałeś też „Burgery z Calais”, w których wystąpił znany z „Wojowników nocy” John Dauphin. Czy planujesz napisanie kolejnego opowiadania, który będzie sequelem którejś z twoich książek?

To możliwe. Opowiadania są bardzo intensywne, czasem ciężej napisać krótką historię, niż całą powieść. W książce masz możliwość rozwinięcia postaci, przedstawienia po kolei wynikających z siebie wydarzeń. Opowiadanie musi być oparte na solidnym pomyśle, bohaterowie muszą być wiarygodni, podobnie jak tło, a na dodatek zakończenie musi być zaskakujące. A wszystko to na 20 stronach! Jeśli teraz napiszę jakieś opowiadanie, nie będzie ono zawierać żadnej znanej czytelnikom postaci. John Dauphin powstał na potrzeby opowiadania „Burgery z Calais”, ponieważ bardzo podobała mi się ta postać, przetransferowałem ją do „Powrotu Wojowników Nocy”. To taki żart, chociaż niewiele osób go wyłapało.

Co jest najtrudniejszym aspektem pisania powieści? Czy konstrukcja osobowości bohatera, fabuła, czy tło? Który element sprawia najwięcej problemów?

Trudno powiedzieć. Żaden z tych elementów nie sprawia mi trudności, ponieważ kocham pisać. Uwielbiam konstruować bohaterów, opracowywać tło. W pracy pisarza bardzo przydaje się Internet. Jeśli będę pisał powieść, której fabuła toczy się w Indiach, mogę poprzez Google namierzyć ulicę i mieć jej natychmiastowy podgląd. Dzięki temu mogę tworzyć bardzo dokładne opisy – doskonale wiem, jak dane miejsce wygląda. To wszystko sprawia mi frajdę! W dwóch ostatnich moich powieściach możecie zaobserwować konflikty pomiędzy nastoletnimi chłopcami, a ich rodzicami. Sam mam trzech synów, więc moje osobiste doświadczenie bardzo mi się przydało przy konstruowaniu tych scen. Najtrudniejsza jest tak naprawdę praca fizyczna – siedzenie na krześle i stukanie w klawisze.

Zapomniałem wspomnieć, że jedna z moich koleżanek z redakcji Grabarza Polskiego prosiła, by przekazać Wam, że gdy zobaczyła Ciebie i Wiesckę na spotkaniu z fanami, rozmawiających, śmiejących się, będących zawsze i wszędzie razem, stwierdziła, że nie tylko powieści, ale również życie pisarza może być inspirujące. We dwoje przywracacie wiarę w instytucję zwaną małżeństwem, a to piękny komplement.

Graham Masterton : Dziękujemy, to bardzo miłe. Uwielbiamy ze sobą mieszkać. Jesteśmy razem przez 20 godzin dziennie, od 35 lat. Czasami siedzimy sobie w restauracji, spoglądamy na siebie i mówimy „Boże, jesteśmy jak stare małżeństwo”. (śmiech)

Wiescka : Niektóre małżeństwa idą do restauracji, siadają przy stoliku i … milczą. Zapada taka niezręczna cisza.

Graham Masterton : Totalna cisza. A my nie możemy się zamknąć. Oboje! Dlatego ciągle wpadamy w kłopoty. Tak było z tym facetem w barze we Wrocławiu. Temu co podrywał kobietę i drżała mu noga, a ja to skomentowałem.

A na spotkaniu we Wrocławiu powiedziałeś im, że to byłem ja! A oni w to uwierzyli. A potem powiedziałeś, że mnie kochasz.

To prawda, kocham Cię.

Ja Ciebie też kocham (śmiech).

Wieśka radziła, by sprawić, że fani będą się śmiać i dobrze bawić. Ludzie nie chcą słuchać mojego chrzanienia o legendach, czy tłach powieściowych.

Czy kiedykolwiek myślałeś o przejściu na pisarską emeryturę?  Nie miałeś momentu, w którym stwierdziłeś, że masz dość, wyjeżdżasz się poopalać na Madagaskarze i nie wracasz do tworzenia książek?

Niektórzy autorzy przestają pisać. Uznają, że przekazali już wszystko, co mieli do powiedzenia. Ja nie mogę przestać. Zawsze są jakieś nowe pomysły, zawsze jest o czym pisać. Tak jak pomysł na przerobienie „Wyspy skarbów” przyszedł do mnie nocą, kiedy leżałem na łóżku. Mogę o tym napisać, albo nie, ale jest to interesująca koncepcja. W Polsce można znaleźć wiele inspiracji i pomysłów. Powstanie warszawskie to temat, który chciałbym w przyszłości poruszyć. Na razie napisałem książkę o Bazyliszku.

No dobrze, na koniec obietnica. Jeśli umieścisz akcję swojej nowej powieści w Polsce, musisz mi obiecać, że zostanę w niej zabity!

Piotr, zostaniesz zabity! Ale nie mogę obiecać, że i w tym przypadku policja nie dokona błędnej identyfikacji zwłok. To możesz nie być ty, a na przykład Robert Cichowlas, znaleziony w kuchni, zwęglony na popiół, albo uduszony kawałkiem kurczaka! (śmiech).

Dziękuję za wspaniale spędzony czas i za wywiad. Miło było znowu Was spotkać.

My również dziękujemy i pozdrawiamy!
 


 

Wywiad w Hotelu Inter Continental w Warszawie, dnia 18 maja 2009 roku na zamówienie e-zinu "Grabarz Polski" (www.grabarz.net) przeprowadził Piotr Pocztarek. Materiał został opublikowany w 15 numerze magazynu. Dziękujemy wydawnictwu Albatros za umożliwienie przeprowadzenia rozmowy. Specjalne podziękowania dla Pana Andrzeja Kuryłowicza i Pani Katarzyny Podhorskiej, a także dla Bartłomieja Paszylka.

Wszystkie fotografie zostały wykonane przez Bartosza Szymeczko (www.czikifoto.digart.pl)


 


 

Recenzja książki KOSZMAR

Horror z wątkami psychologicznymi jest trudniej napisać, niż zwykły gore, w którym niejednokrotnie Masterton lubił się ubabrać. „Koszmar” jest przedstawicielem tego pierwszego gatunku, chociaż posiada więcej cech thrillera, niż powieści grozy. Najgłębsze w swojej wymowie powieści, posiadające dobrze nakreślony rys psychologiczny bohaterów, zawsze u Grahama kręcą się dookoła kobiet. Wystarczy wspomnieć „Bonnie Winter”, czy „Katie Maguire”. Nie inaczej jest i tym razem.

Bohaterką jest Holly Summers, matka dziesięcioletniej Daisy. Kobieta w wyniku choroby straciła słuch, będąc jeszcze dzieckiem. Dzięki temu wyrobiła sobie umiejętność czytania z ruchów warg. Zdolność tę wykorzystuje pomagając policji „podsłuchiwać” groźnych przestępców, w sytuacjach, gdy niemożliwe jest założenie podsłuchu. Holly pracuje także na rzecz pomocy dzieciom maltretowanym przez swoich rodziców. Pewnego dnia, podczas rozprawy sądowej, oskarżony o ciężkie pobicie syna ojciec rzuca na bohaterkę przekleństwo Kruka. Życie Holly z dnia na dzień zamienia się w tytułowy koszmar…

Masterton w znakomity sposób nakreśla postać silnej, chodź upośledzonej fizycznie kobiety. Holly jest dowcipna, potrafi wdać się w celne dialogi, roztacza wokół siebie aurę autentyczności. Doskonałe są także postacie drugoplanowe, takie jak Szczupły Mickey, czy George Szare Oczy. Fabuła powieści zaskakuje, prezentując nam raz na jakiś czas interesujące twisty fabularne. Szkoda, że nie jest dłuższa, jednak w zasadzie nie zabrakło w niej niczego, co powinno się w tego typu dziele znaleźć.

Koszmar, przez który przechodzi Holly potrafi zainteresować i wstrząsnąć. Masterton często opowiada właśnie o tej powieści, jako przykładzie ogromnej sympatii czytelników do bohaterów. Wielu fanów nie mogło uwierzyć w tragedię, która spotkała bohaterkę, dlatego też autor posiada w swojej szufladzie alternatywną wersję zakończenia tej historii. Wersja wydana u nas kończy się tragicznie, nie kontrastując z tragediami opisanymi we wcześniejszych rozdziałach. Jest to powieść mocna, dojrzała, ciężka w swojej wymowie i wciągająca. Chociaż nie uświadczymy w niej wielu cech czystego horroru, to losy bohaterki i tak są w stanie wprawić nas w przerażenie.



Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 208
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10
  

Recenzja książki DOM SZKIELETÓW

Wielu pisarzy by uniknąć zaszufladkowania tworzy powieści z różnych gatunków i przeznaczone dla innych grup docelowych. Masterton potrafi napisać dobry horror, thriller, poradnik, czy powieść obyczajową, zawsze jednak targetem były osoby dorosłe. Zdarzyło się jednak kilka razy w twórczości pisarza napisać powieść dla młodszych odbiorców, z bardzo różnym skutkiem zresztą. Fatalne „Szatańskie włosy”, czy bajeczny „Anioł Jessiki” to tylko niektóre utwory mistrza grozy przeznaczone dla nastolatków. Kolejną powieścią tego typu jest „Dom szkieletów”.

John, młody chłopak marzący o tym, by być gwiazdą rocka, rozpoczyna pracę w agencji nieruchomości niejakiego Pana Vane’a. Właściciel to dziwny i tajemniczy osobnik, z góry wiadomo, że skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Bohater szybko odkrywa, że Pan Vane posiada specjalną listę domów, sprzedażą których nie pozwala się zajmować nikomu innemu. Okazuje się, że odwiedzający domy znajdujące się na liście znikają w tajemniczych okolicznościach. Tymczasem w jednym z budynków robotnicy natrafiają na dziesiątki szkieletów. John, wraz z grupką przyjaciół będzie musiał rozwiązać tajemnicę, pomimo czającego się na każdym kroku niebezpieczeństwa.

Każdy, kto zna twórczość Grahama Mastertona i chociaż trochę kojarzy najciekawsze powieści tego autora, szybko odnajdzie podobieństwa pomiędzy „Domem szkieletów” a napisaną kilka lat wcześniej powieścią „Zaklęci”. Zarówno w jednej, jak i drugiej powieści występują podobne elementy zaczerpnięte z mitologii druidycznej – na przykład linie ley, po których poruszają się dusze pradawnych magów. O ile „Zaklęci” to rasowa powieść grozy, tak „Dom szkieletów” jest jest łagodniejszą wersją, przeznaczoną dla młodszych odbiorców. To pierwsza próba wejścia na ten rynek, za pomocą serii wydawniczej „Scholastic’s Point Horror Unleashed”.

Powieść „Dom szkieletów” to świetnie napisana pozycja, z prostą, aczkolwiek ciekawą akcją, intrygującym klimatem i solidnym, acz pozostawiającym lekki niedosyt zakończeniem. Na minus można zaliczyć ponowne wykorzystanie użytego wcześniej pomysłu, a także kilka drobnych niedorzeczności. Tym niemniej polecam tę powieść każdemu, kto ma ochotę na kilka godzin niewymagającej, acz dającej wiele przyjemności rozrywki. Poza tym jest to jedna z niewielu okazji, gdzie możemy zobaczyć Grahama Mastertona w wersji „soft”.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 1999
Liczba stron: 223
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 8/10
  

Recenzja książki SZATAŃSKIE WŁOSY po raz drugi

Jako oddany i wierny fan twórczości Grahama Mastertona ledwo stukam palcami w klawisze, jednocześnie ocierając chusteczką łzy, podczas pisania tej recenzji. Każdemu pisarzowi zdarzają się potknięcia w karierze. Miewał takie również Brytyjczyk, wystarczy wspomnieć nieszczęsnego „Sfinksa”. Jednak nawet owa powieść o kobiecie-lwie nie jest tak słaba, jak „Szatańskie włosy”.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa – praktykantka w zakładzie fryzjerskim – Kelly O’Sullivan, podczas wynoszenia do piwnicy kolejnych toreb pełnych włosów wchodzi w interakcje z szatańskim pomiotem. Na jej ramieniu zaczynają pojawiać się różnego koloru włosy, których nie da się nijak usunąć. Dziewczyna na oczach swoich przyjaciół przechodzi przemianę, staje się silniejsza. W tym samym czasie zaczynają ginąć ludzie – zazwyczaj Ci skłóceni z szefem Kelly – słynnym stylistą Simonem Crane’m. Konfrontacja z demoniczną siłą wydaje się być nieunikniona.

Dochodzimy tu do punktu, w którym właściwie można było by zostawić tę śmiesznie krótką nowelkę w spokoju i przestać się nad nią pastwić, jednak po autorze pokroju Mastertona wszyscy spodziewamy się dużo więcej – dlatego pofolgujmy sobie. Żałosna konstrukcja fabularna, papierowe postacie, głupota wydarzeń i kretyńskie zakończenie położyły książkę, która nigdy nie powinna stać się niczym więcej jak tylko opowiadaniem – wtedy była by po prostu przeciętnym tekstem.

Mam wrażenie, że Graham kończył tę powieść na szybko. Może musiał się wywiązać z umowy z wydawcą, a może skończyły mu się ukochane żelki Haribo – tak czy siak, strzelił sobie w stopę. Plusy? Miejscami całkiem dobrze wykreowany klimat (w końcu Graham jest mistrzem klimatu), całkiem interesująco opisana scena odkrycia zwłok sąsiadki przez główną bohaterkę i… to chyba tyle. No może jeszcze dowcipny tytuł oryginalny, nawiązujący do pewnego znanego horroru, a także przyciągająca oko okładka, którą zafundowało powieści wydawnictwo Albatros. To niestety trochę za mało, by móc z czystym sumieniem polecić tę nowelkę komukolwiek.

R.I.P.   fryzuro szatana.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 176
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 2/10
  

Graham Masterton w nowym GRABARZU

Od dziś dostępny jest nowy numer GRABARZA POLSKIEGO, a w nim sporo Grahama Mastertona. Szczególnie warto zwrócić uwagę na potężny, okraszony zdjęciami wywiad z pisarzem, autorstwa Piotra Pocztarka. W nowej Grabie znajdziecie również 'pocztarową’ recenzję MUZYKI Z ZAŚWIATÓW. Miłej lektury!

www.grabarz.net/

Recenzja książki ZARAZA

Horrory stanowią lwią część twórczości Grahama Mastertona, ale znawcy gatunku doskonale wiedzą, że pisarz świetnie czuje się także w innych odmianach literatury. Dobrym przykładem są thrillery katastroficzne, które autor tworzył równolegle ze swoimi najgłośniejszymi powieściami grozy.  Wydana w 1977 roku „Zaraza” jest świetnym przykładem.

Doktor Leonard Petrie to spokojny, inteligentny człowiek, zarabiający na życie leczeniem cierpiących, najczęściej na silnie rozwiniętą hipochondrię, starszych ludzi (Harry Erskine bez wrażliwości na duchy?). Pewien poniedziałek zaburza i tak nie do końca harmonijne życie bohatera – staje się on świadkiem rozwijającej się w zastraszającym tempie epidemii zarazy. Nieznany szczep bakterii dżumy dzień po dniu dziesiątkuje ludność USA, wyzwalając najgorsze, zwierzęce, pierwotne instynkty w bezbronnych obywatelach. Czy zaczyna się właśnie zmierzch cywilizacji?

Apokaliptyczna wizja rzuconej na kolana Ameryki przeplata się z historiami drugoplanowych bohaterów. Masterton świetnie konstruuje swoich bohaterów, zabawiając i szokując poprzez ukazanie ich niecodziennych zachowań. Mamy oto podstarzałego aktora – homoseksualistę, dla którego zaraza jest szansą na zakończenie rozpamiętywania przeszłości i odrodzenie, mamy aroganckiego naukowca uprawiającego seks z własną pasierbicą, mamy związkowca, dla którego zyski są ważniejsze niż zagrażająca światu epidemia. Są to ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, by z zaistniałej sytuacji wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści . Gdzieś w tym wszystkim znajduje się główny bohater, który stara się uratować własną córkę przed zgubnym wpływem zarazy. Na oczach czytelnika w Leonardzie Petrie zachodzą wewnętrzne przemiany, które zamieniaj lekarza w człowieka gotowego na wszystko.

Owe przemiany nie były by wiarygodne, gdyby nie świetnie nakreślone tło. Masterton ukazuje wyjątkowe zezwierzęcenie zaatakowanej i zostawionej samej sobie społeczności. Udowadnia nam, że nie trzeba wiele, by w obliczu śmierci stracić kompletnie panowanie nad sobą i głosić poglądy, do których nigdy byśmy się nie przyznali. Kradzieże, gwałty, brutalne morderstwa i tortury, szerzący się rasizm i bezwzględne stosunki międzyludzkie – to właśnie jest obraz ginącej cywilizacji.

Jak to u Grahama często bywa, rozmach fabularny jest naprawdę ogromny, a co za tym idzie, powieść czyta się świetnie. Z każdą stroną jesteśmy bardziej ciekawi tego jak splotą się losy ukazanych bohaterów i jak daleko jeszcze posuną się ludzie. Niestety, apokaliptyczny chaos pod koniec zaczyna blednąć, przyćmiewany przez coraz nudniejsze i mniej wiarygodne przygody konających bohaterów. Wiem, że takie było zamierzenie autora, ale z powieści o takiej fabule śmiało można by było zrobić tragiczną epopeję, chociażby kosztem wydłużenia objętości książki nawet kilkakrotnie.

Podsumowując – „Zaraza” to świetny katastroficzny thriller, którego wadą jest zbyt mała ilość stron i słabo zarysowane zakończenie. Niemniej jednak wizja padającej na kolana Ameryki, barwne postacie i świetne tło fabularne stawiają  tę powieść w czołówce rankingu książek Grahama Mastertona.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 351
Format: 11,5 x 18,5
Ocena recenzenta: 9/10  


Recenzja książki MUZYKA Z ZAŚWIATÓW po raz drugi

Tę książkę kupiłem, żeby autor miał gdzie złożyć swój autograf. Akurat spotkanie z Grahamem Mastertonem zbiegło się z premierą powieści i chociaż miałem przy sobie „Bazyliszka”, podanie do podpisu najnowszej pozycji wydało mi się bardziej na miejscu.

Kupiłem więc, zdobyłem dedykację i mam.

Trudno się więc dziwić, że do tej szczególnej książki mam stosunek nieomal nabożny. Do lektury podszedłem z dobrą wiarą i nadzieją na swoje ulubione klimaty.

I…

No cóż. Może o klimatach na początek. Wielbiciele charakterystycznej mastertonowskiej atmosfery grozy raczej się nie zawiodą. Jest i woda (tak znakomicie już wielokrotnie wcześniej przez autora eksploatowana), jest i ogień. Są zmarli, którzy nie zaznali spokoju, jest intrygująca piękność.
Akcja toczy się w czterech miastach. Nowy Jork, Sztokholm, Londyn i Wenecja są wspaniałymi, doskonale odmalowanymi tłami akcji. Wyjątkową, istotną dla treści rolę, pełnią również ekskluzywne apartamenty, w których zachodzą niepokojące, czasem makabryczne wydarzenia.

Innymi słowy – to, co lubię u Mastertona najbardziej – jest.  Świetny styl, kapitalne, plastyczne opisy, mroczna, przytłaczająca atmosfera, niezłe dialogi, ciekawi bohaterowie pierwszego i dalszych planów. Jednak, jeśli mowa o horrorze, lubię również by akcja miała jakiś sens. I tu w „Muzyce z zaświatów” jest niestety gorzej.

Przez prawie całą grubość książki główny bohater jest zapewniany przez swoją kochankę, że wkrótce zrozumie o co biega, niestety, póki co musi żywić się domysłami. Więc się posłusznie żywi (razem z mniej domyślnym czytelnikiem). Wpada wciąż w podobne, przerażające sytuacje. (spoiler!) Nie pociągają one za sobą żadnych konsekwencji policyjnych, prawnych, czy jakichkolwiek innych! A mimo to, nasz bohater wciąż nie wie o co chodzi (my to już raczej, niestety, wiemy). Na domiar złego na końcu okazuje się, że nic, ale to absolutnie nic, nie uzasadnia przekonania, że nie można było bohaterowi wyjaśnić problemu od razu.

Całości nie pomagają niedociągnięcia w szczegółach, na przykład fakt, że „intratny” interes, na którym zbudowana jest intryga, nie wydaje się w końcu wcale taki zyskowny, a z pewnością metody jakie służyły do jego prowadzenia można było zracjonalizować, zmniejszając ryzyko. Przez całą powieść przebiega truchtem niezidentyfikowany chłopczyk w budrysówce. Trudno zrozumieć jego obecność inaczej, jak chęć dodania przez autora elementu grozy (coś jak serwetnik z motywem, na zastawionym stole, albo listek pieprzowej mięty na białym talerzu). Mieszkanie w Sztokholmie (spoiler!) raz jest niezamieszkałe (nie licząc duchów), by za moment okazało się, że od dłuższego czasu (najmarniej od roku, a może i dłużej) mieszka w nim rodzina Olofsson. Takich nieścisłości jest zresztą więcej.
 
Najgorsze, że nie bardzo wiadomo na czym miałaby polegać zasada przechodzenia w zaświaty, wyjawiana nam na ostatnich stronach, a stanowiąca poniekąd clue. Prawdę mówiąc, gdyby miało tak być, jak obmyślił sobie Masterton, ze wszelkimi konsekwencjami, to dopiero byłby bałagan. Nie horror, ale burdel. I tak dalej i tym podobnie.
 
Czy mogę zatem powiedzieć, że zachęcam do lektury? Powiedzieć mogę, ale jak mnie ktoś przyciśnie, to się wyprę…

Autor recenzji: Jacek M. Rostocki
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
ISBN: 9788373599635

Recenzja książki MUZYKA Z ZAŚWIATÓW

Najnowsza powieść Grahama Mastertona pierwotnie miała być zatytułowana „Wenecka kukułka”. Zmienił się tytuł oryginalny, zmienił się także polski, co wyszło wszystkim tylko na dobre, ponieważ „Muzyka z zaświatów” jest zdecydowanie lepszą propozycją. Książka dzięki wydawnictwu Albatros dorobiła się także specyficznej okładki, która podzieliła fanów na dwa obozy. Ostateczny cover bardzo podoba się samemu Mastertonowi, jak i jego żonie, ja również przyłączam się do grona jego zwolenników. Tyle spraw technicznych – a jak prezentuje się sama esencja powieści?

Kompozytor muzyki do reklam, Gideon Lake wprowadza się do apartamentu w nowojorskiej Greenwich Village i od razu zakochuje się w swojej sąsiadce, Kate Solway. Dziewczyna jest mężatką, ale mimo wszystko ulega namiętności i razem z Gideonem zostają kochankami. Ukrywając się przed jej mężem, Victorem, wyruszają w podróż do Europy. Szybko okazuje się jednak, że kobieta skrywa przerażającą tajemnicę, a bohater zostaje wciągnięty w wir niesamowitych wydarzeń. Kluczem do rozwiązania zagadki jest ogromna wrażliwość Gideona, jego miłość do Kate, a także brutalne zbrodnie, które dzieją się na oczach głównego bohatera.

U Mastertona kameralna „ghost story” to nadal rzadkość i egzotyka. Owszem, w powieściach Grahama pojawiały się niejednokrotnie całe rzesze niematerialnych istot, ale zawsze napędzane były mocą złowrogiego, krwiożerczego demona. Tym razem jest inaczej. Autor zaprasza nas w klimatyczną, tajemniczą podróż po Sztokholmie, Londynie i Wenecji – miejscach, w których autor spędził sporą część swojego życia, co pozwoliło mu oddać magię tych miast. Wraz z bohaterem czujemy się samotni, opuszczeni i bezradni, a wydarzenia dziejące się na jego i naszych oczach możemy jedynie bez słowa przyswajać.

„Muzyka z zaświatów” to powieść oryginalna w dorobku Grahama i mówię to z czystym sumieniem, bo ostatnio coraz częściej zdarza mi się wypowiadać taki osąd. Nie uświadczymy w owej książce groteski, krwawej masakry, nawet seks jest wysmakowany i delikatny, a nie wyrafinowany. Jest to historia dojrzała, kameralna, dramatyczna, nie wypełniona charakterystycznymi dla wcześniejszych okresów twórczości Mastertona fajerwerkami.

Kilka gwałtowniejszych scen pozwala nadal trzymać tę powieść w z dnia na dzień coraz mniej sztywnych ramach gatunkowych horroru. „Muzyką z zaświatów” Masterton udowadnia jednak, że jest autorem wszechstronnym, który umie trafić do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko miłośników literackiego gore. Jeśli tak mają wyglądać następne powieści tego autora, to ja się pod tym podpisuje i ze spokojem spoglądam w przyszłość. Autor w rozmowie z nami przepowiadał wprawdzie powrót do korzeni zapowiedzianą powieścią „Fire Spirit”, przyrównując ją do „Wyklętego”, ale w tym przypadku jest to najlepsza rekomendacja. Podsumowując – idzie nowe, a Masterton udowadnia, że mimo swojego wieku i ponad 30 lat pisania książek nadal jest w formie, gotów stanąć do walki o pas mistrza świata w literackim horrorze.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 8/10
  


Recenzja książki ANIOŁ JESSIKI

Anioł Jessiki to najrzadziej wspominana i praktycznie niekojarzona powieść Grahama Mastertona. Potwierdziło się to na naszych prelekcjach o autorze, podczas których niewiele osób potrafiło „Anioła Jessiki” skojarzyć. Częściowo winne jest temu również wydawnictwo, które od blisko siedmiu lat nie wydało wznowienia tej powieści. Pomimo iż książka ta nie jest arcydziełem, potrafi na nowo zdefiniować styl i osobę Mastertona, wymykając się jednocześnie ramom gatunkowym i wyświechtanym schematom.

Ta jedna z najbardziej oryginalnych opowieści w dorobku pisarskim Mastertona zaczyna się bardzo niesympatycznie. Poznajemy Jessicę, kilkunastoletnią dziewczynkę, która w wypadku samochodowym straciła oboje rodziców. Teraz mieszka z dziadkami, zamknięta w świecie baśni, wróżek i elfów, które uwielbia rysować. Jest ładna, zdolna i bardzo doświadczona przez los, a jednocześnie trzyma się na uboczu, co szybko sprawia, że staje się pupilkiem nauczycieli, co z kolei irytuje jej rówieśników. Zaczynają się przykre tortury,  które zakończą się tragicznym wypadkiem.

Kiedy Jessica dochodzi do siebie po owym zdarzeniu zaczyna słyszeć w domu dziadków głosy dzieci, wołających o pomoc. Po wstępnych oględzinach okazuje się, że głosy dochodzą z krainy za ścianą, do której dostać można się poprzez tapetę. W celu uratowania dzieci, Jessicę czeka niezapomniana podróż do alternatywnej krainy po drugiej stronie ściany, gdzie prawa są zupełnie inne, ale niebezpieczeństwo może być równie śmiertelne.

Masterton opisując krainę, do której można przedostać się przez wzory na tapecie przechodzi samego siebie. Opisy są długie, barwne, odrobinę nużące i wciągające jednocześnie. Czytelnik głodny jest większej ilości akcji, do której autor zdążył nas już przyzwyczaić, ale powieść ucieka tym schematom stając się na pewnej płaszczyźnie dramatem, na innej metaforą zbrodni, a na jeszcze innej baśnią. Ten mix gatunkowy sprawia, że nie do końca wiemy czego po tej powieści oczekiwać.

Cieszę się, że Masterton napisał tego typu powieść. Jak na dorosłego mężczyznę autor świetnie wniknął w psychikę młodej dziewczyny, co zresztą wyszło mu znakomicie jeszcze w powieściach „Koszmar”, „Bonnie Winter” i „Katie Maguire”. „Anioł Jessiki” swoim baśniowym klimatem, przejmującą puentą i przewrotnym zakończeniem daje do myślenia i wbija szpilę niektórym przeciwnikom pisarza, którzy twierdzą, że jego twórczość to tylko epatowanie przemocą i seksem. W omawianej powieści owe elementy praktycznie nie występują (poza jedną gwałtowniejszą sceną).

„Anioł Jessiki” to powieść dobra, gdyby wyrwać ją z kontekstu twórczości Mastertona. Ponieważ ani nie możemy, ani nie chcemy tego robić, możemy stwierdzić, że książka ta jest po prostu dowodem na wszechstronność autora, głębię ukrytą w prawie każdej jego powieści i wreszcie na jego nieskończoną wyobraźnię.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 208
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 7/10