MANITOU ARMAGEDDON is finished…

Jak poinformował czytelników na swojej oficjalnej stronie Graham Masterton, jego nowa powieść, szósta i zarazem ostatnia część cyklu MANITOU, jest już ukończona i powędrowała do wydawcy. W Polsce pozycja ta prawdopodobnie ukaże się dopiero w 2010 roku, a jej tytuł brzmieć będzie ARMAGEDON.

Do tej pory pisarz opublikował pięć części cyklu: MANITOU, ZEMSTA MANITOU, DUCH ZAGŁADY, WNIKAJĄCY DUCH (opowiadanie) oraz KREW MANITOU.

Recenzja książki DEMONY NORMANDII

„Demony Normandii” to piąta powieść Grahama Mastertona. Wszyscy, którzy chociaż trochę interesują się twórczością tego pisarza kojarzą wczesny okres rozwoju jego talentu jako bardzo nierówny, obfitujący w książki słabe, średnie, ale również wybitne. „Demony Normandii” powieścią wybitną zdecydowanie nie są.

Fabuła powieści jest nieskomplikowana – poznajemy Daniela McCooka, kartografa, który podczas rysowania mapy terenu Normandii natyka się na stojący nieopodal małej wioski stary, zardzewiały czołg. Ludzie mieszkający w jego pobliżu widują dziwne rzeczy, obarczają sprzęt wojenny również za wszelkie tragedię jakie ich spotykają. Dan stara się rozwikłać tajemnicę, uwalniając przy okazji z czołgu Elmeka – jednego z trzynastu diabłów wezwanych podczas Drugiej Wojny Światowej przeciwko żołnierzom niemieckim. Elmek postanawia z pomocą głównego bohatera odszukać pozostałych dwunastu braci, a także wezwać ich władcę – demona Adramelecha, co jest w zasadzie równoznaczne ze zniszczeniem świata…

Powieść mogła, a w zasadzie powinna powstać jako opowiadanie. Krótkim formom literackim można wybaczyć znacznie więcej niż pełnowymiarowej książce. W opowiadaniu najważniejszy jest morał i przesłanie, często narzędzia użyte do osiągnięcia powyższego schodzą na drugi plan. I rzeczywiście – Masterton całkiem ciekawie nagina fakty związane z Drugą Wojną Światową, prowadząc bieg fabuły do mocnych wydarzeń w finale, podszytych ciekawymi opiniami na temat wojen i natury człowieka. Niestety, pozytywy giną na tle kompletnie nielogicznych schematów zachowań bohaterów, niewiarygodnych zwrotów akcji i kilku groteskowych pomysłów.

Pomimo, iż obcujemy z pierwszoosobową narracją, nijak nie możemy zżyć się z niewiarygodnym bohaterem. Ciężko wczuć się w nieprawdopodobną historię. Zabawnym wydaje się fakt, że w przeciwieństwie do większości powieści Grahama, w „Demonach Normandii” najsolidniejszy wydaje się finał – który mimo kilku niedociągnięć potrafi zaskoczyć.

Warto wspomnieć również o kilku dowcipnych dialogach, a także zgrabnie przedstawionym klimatem północnej Francji, który czasem pozwala się czytelnikowi przenieść w czasie. Nie wystarczy to jednak by nazwać „Demony Normandii” powieścią dobrą, a tylko niezłą. W odautorskim wstępie Masterton ostrzega,  że wszystkie diabły i demony, które pojawiają się w powieści, a także wszystkie zaklęcia użyte do ich przywołania są autentyczne i bardzo niebezpieczne. Jeśli komukolwiek uda się dopełnić przedstawionych w książce rytuałów, proszę o kontakt…

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 191
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki ZWIERCIADŁO PIEKIEŁ

Rzadko mówi się o „Zwierciadle piekieł” w kontekście dorobku Grahama Mastertona, czy powieści od których wypada zacząć obcowanie z tym autorem. Zazwyczaj przytaczane są książki bardziej popularne – sfilmowane „Manitou” czy nagradzane literacko „Tengu” lub „Kostnica”. Jednak to właśnie „Mirror” posiada cechę, której nie mają inne powieści z gatunku literatury grozy – potrafi być miejscami autentycznie przerażająca.
 
Martin Williams jest hollywoodzkim scenarzystą, tworzącym poprawki i przeróbki do skryptów popularnych seriali. Największym marzeniem Martina jest nakręcenie musicalu o pewnym kilkuletnim chłopcu, który w latach 30-tych XX wieku był gwiazdą porywających musicali. Boofuls, bo pod takim pseudonimem chłopak był znany, został brutalnie zamordowany przez swoją babcię, która po dokonaniu przerażającego czynu popełniła samobójstwo. Główny bohater owładnięty obsesją młodej gwiazdy, nie żyjącej od ponad 50 lat, wchodzi w posiadanie lustra, które podobno widziało śmierć Boofulsa. Spowoduje to ciąg przerażających wydarzeń, mających na celu doprowadzenie do …Apokalipsy.
 
Tak z grubsza rysuje się fabuła „Zwierciadła piekieł”. Lustro jako źródło zła wszelkiego i katalizator przerażających wydarzeń jest motywem znanym i eksploatowanym do bólu. Sam autor inspirował się motywem lustrzanej krainy zaczerpniętej z twórczości Lewisa Carrolla i jego opowieści o Alicji. Demoniczny chłopiec, którego duch jakimś cudem uchował się w lustrze, a teraz powrócił do świata żywych by siać zło to motyw kojarzący się bardzo mocno z filmową serią „Omen”, wspomnianą zresztą w powieści. Umiejętne połączenie wszystkich tych elementów sprawiło, że Masterton stworzył książkę straszącą nie hektolitrami posoki, a przerażającym klimatem. Postać chłopca, który wychodzi z lustra, by osiągnąć przepowiedziane jeszcze w Biblii cele, budzi lęk i fascynację jednocześnie. Główny bohater, który chcąc nie chcąc musi stać się jego opiekunem przechodzi drogę przez mękę, jednocześnie zaglądając do własnej duszy, podczas przerażającej podróży do piekła i z powrotem. Czytając „Zwierciadło piekieł” mamy wrażenie, że historia idealnie nadawała by się na świetny, wysokobudżetowy film grozy, a jednocześnie nie możemy oprzeć się obrazom wyobraźni, które czy tego chcemy czy nie podsuwają nam tandetne obrazy z horrorów klasy B z lat 70-tych i 80-tych. Najważniejsze jednak, że Masterton plastycznością opisów i wyrazistością klimatu powieści tę wyobraźnię u czytelnika uruchomił.
 
Czemu powieść nie zasłużyła na maksymalną ocenę? Z przykrością muszę stwierdzić, że również w przypadku „Zwierciadła piekieł” Achillesową piętą jest zakończenie. Masterton zapomina, że szybkie, efektowne finały pasują do filmów, a nie do książek. Odkąd główny bohater zamierza definitywnie rozprawić się z siłami ciemności, powieść staje się szybka, przekombinowana i banalna. Motywy które autor zawarł w samej końcówce nadawały by się na oddzielne powieści, a są opisane zaledwie na kilku stronach. Nie jest to jednak w stanie zaburzyć odbioru całego dzieła, które jeszcze długo po przewróceniu ostatniej strony zostanie w naszej pamięci.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: Tom 1 – 191. Tom 2 – 208
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki WIZERUNEK ZŁA

„Wizerunek zła” to wariacja na temat „Portretu Doriana Graya” autorstwa Oscara Wilde’a. Graham Masterton wyraźnie zafascynowany tą książką postanowił przekonwertować historię na swój własny sposób, oddając Wilde’owi hołd, jednocześnie przygotowując dla czytelników bardzo interesującą powieść.
 
Książka zaczyna się od morderstwa. Młoda dziewczyna podróżująca autostopem z nieznajomym mężczyzną zostaje brutalnie oskórowana. Okazuje się, że nie jest to pierwsze morderstwo tego typu – ktoś zaczyna kolekcjonować ludzkie skóry, pytanie tylko w jakim celu…?

Główny bohater – Vincent Pearson –  jest wykształconym, dobrze wychowanym, spokojnym kolekcjonerem i sprzedawcą obrazów. Ma własną galerię, w której spędza większość czasu. Mężczyzna nie jest świadomy, że posiada obraz o magicznej mocy, który był w jego rodzinie od kilkudziesięciu lat. Portret jest niestety bardzo potrzebny wyjątkowo niebezpiecznym prawowitym właścicielom, którzy raz na zawsze zmienią życie Vincenta. Jego losy splotą się z losami wspomnianych już morderców, a powieść wkręci czytelnika w nieprzewidywalny, fascynujący bieg wydarzeń.

Każdy, kto chociaż trochę kojarzy książkę Oscara Wilde’a wie, że jej główny bohater w zamian za swoją duszę zawiera pakt z mocami nieczystymi. Próżny młodzieniec nie starzeje się, starzeje się za to jego portret. Podobnie jest u Mastertona – portret rodziny psychopatycznych morderców, który znalazł się w kolekcji głównego bohatera „Wizerunku zła” sprawia, że ci się nie starzeją. Ponieważ jednak utracili obraz i  nie mogą  odprawiać trzymających ich przy życiu rytuałów, potrzebują ludzkiej skóry. Vincent będzie musiał walczyć z rodziną Grayów, a jego determinacja będzie wzrastać kiedy jego rodzinie zacznie grozić niebezpieczeństwo.
 
„Wizerunek zła” to jedna z dojrzalszych powieści Mastertona. Fabuła jest prowadzona bardzo starannie, jedne wydarzenia wynikają z drugich, uwikłane w logiczny ciąg. Bohaterowie nakreśleni są bardzo głęboko, zwłaszcza Vincent, którego postać ewoluuje i przechodzi diametralną przemianę w finale powieści. Książka jest długa, rozkręca się wolno, ale jest wciągająca i nie nudzi. Nie ma w niej miejsca na zdarzający się u Mastertona absurd, groteskę, czy jawne gore.
 
Masterton celowo sięga fabularnie wstecz, aż do końca XIX wieku, by zgrać akcję swojej powieści z opowieścią Wilde’a. Tym sposobem stara się przekonać czytelnika, że Oscar Wilde napisał swoją książkę pod wpływem wydarzeń opisanych w powieści Mastertona. Zabieg ten, zastosowany głównie w epilogu sprawdza się znakomicie, a całość ułożona jest zgrabnie i wiarygodnie.
 
Jedyne co może rozczarowywać to troszeczkę bezpłciowy finał, zupełnie niepodobny do fajerwerków, które zwykł serwować nam Masterton. Czytelnik przebrnąwszy przez długą i spokojną powieść, która miejscami przypomina dobry thriller, a nie horror, może poczuć pewien niedosyt. Jednak w ostateczności trzeba przyznać że jest to pozycja bardzo dobra, która potrafi przekonać do autora rzesze nowych czytelników.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: Tom 1 – 222. Tom 2 – 190
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 9/10

Kolejna recenzja w GRABARZU POLSKIM

Dzisiejszego dnia pojawił się w sieci kolejny, trzeci już numer GRABARZA POLSKIEGO. Pośród całej masy horrorowych znakomitości znalazła się recenzja TENGU autorstwa Piotra Pocztarka. Zachęcam do pobrania e-zina!

Recenzja książki SFINKS

„Sfinks” to trzecia powieść Grahama Mastertona, która miała pokazać nam, jak głosi amberowska okładka – nowy wymiar strachu i seksu. No i pokazuje, tylko że to pierwsze nas nie powala na kolana, a to drugie najzwyczajniej obrzydza.
 
Gene Keiller, młody, przebojowy polityk pracujący w Departamencie Stanu, podczas eleganckiego przyjęcia poznaje niesamowicie piękną dziewczynę, córkę tragicznie zmarłego francuskiego dyplomaty. Od pierwszego wejrzenia się w niej zadurza i po prostu pragnie zaciągnąć ją do łóżka. Dziewczyna z początku się opiera, lecz w miarę rozwoju fabuły otwiera się na Gene’a coraz bardziej, ujawniając swój mroczny, krwawy sekret. Lorie Semple jest bowiem potomkinią rodu Ubasti, pół ludzi-pół lwów, którzy wedle starej egipskiej tradycji muszą kopulować na przemian z ludźmi, na przemian z grzywiastymi królami dżungli…

Powieść „Sfinks” jest krótka, równie dobrze mogła by być opowiadaniem. Amber użył dużej czcionki, by sztucznie zwiększyć ilość stron, dlatego też książkę czyta się łatwo i szybko. Niestety, historia Gene’a i jego drapieżnej narzeczonej nie stanowi żadnego kąska, ani intelektualnego, ani nawet rozrywkowego. Jest solidnie napisaną bajką dla dorosłych, której morał mógłby brzmieć „nie zaciągaj do łóżka pięknych, nieznajomych dziewczyn, bo możesz skończyć jako danie dla drapieżnika”.
 
Tym razem Graham nie poparł swojej opowieści solidnie zarysowanym tłem historycznym. Kilka wymyślonych na szybko podań i historii rodem z Afryki nie stanowi dla czytelnika żadnej tajemnicy, nie daje do myślenia, ani nie wzmaga wiarygodności.
 
Jak na horror, książka ma w miarę interesujący klimat, łatwo możemy wczuć się w rolę bohatera, który odkrywa, że jego partnerka nie jest tym za kogo się podaje. Kilka solidnie skonstruowanych scen budzi lęk, ale nie przerażenie, czy grozę.
 
Początki kariery pisarskiej Mastertona były jak widać, raz lepsze, raz gorsze. „Sfinks” niestety należy do tej drugiej grupy. Książkę mogę polecić zagorzałym fanom pisarza, którzy i tak pochłoną wszystko, nawet jeśli Graham stworzył by poradnik kiszenia ogórków (sam do takich osób należę J ). Jednak w dorobku pisarza są dziesiątki dużo lepszych pozycji i to od nich proponuję zacząć, by do autora się po prostu nie zrazić. 

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 224
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 3/10

Recenzja książki PODPALACZE LUDZI

Graham Masterton bardzo często wykorzystuje motywy historyczne, do nadania swoim powieściom odpowiedniego tła. Zadziwiające, z jaką łatwością autor potrafi wyjąć kawałek światowej historii i wymieszać go z fikcją w taki sposób, że czytelnik dostaje wiarygodną, fascynującą, chociaż przecież niemożliwą fabułę, w którą wnika bez reszty.

„Podpalacze ludzi” (wydane w Polsce także pod tytułem „Wyznawcy płomienia” )  to historia Lloyda Denmana, restauratora, którego narzeczona – Celia Williams ginie w płomieniach.  Dziewczyna nie traci życia w wypadku, ale odbiera je sobie sama, oblewając się benzyną i podpalając. Lloyd nie mogąc pogodzić się z jej śmiercią postanawia odkryć prawdę na własną rękę. Już niebawem dowie się, że nie wiedział prawie nic o swojej przyszłej małżonce, że za jej śmiercią kryje się wielka, niebezpieczna tajemnica. Niebawem Lloyd zaczyna widywać kogoś łudząco podobnego do Celii. W tragicznych okolicznościach ludzie zaczynają ginąć w ogniu…

Główny bohater odkrywa, że Celia nie była jedyną osobą, która dokonała samospalenia. W całym San Diego, dziesiątki ludzi odbierają sobie życie przechodząc przez płomienny rytuał, w myśl idei życia wiecznego. Jednym z narzędzi osiągnięcia nieśmiertelności jest nigdy nie ujawniona światu, ostatnia opera Ryszarda Wagnera, jednak co muzyka może stworzyć, muzyką można zniszczyć…

Lloyd wraz z przyjaciółmi (obowiązkowo samotna kobieta i wyjątkowo uzdolniony indiański chłopiec) w rytm muzyki operowej stawi czoła niebezpiecznym fanatykom, którzy w czasach III Rzeszy próbowali stworzyć nadludzi – Rasę Panów. Tym razem jednak, zagrożenie jest bardziej realne niż kiedykolwiek…

Dosyć o fabule, której zawiłości jeszcze niejeden raz wcisną czytelnika w fotel. Masterton po raz kolejny stworzył powieść, która funduje nam szaleńczą jazdę bez trzymanki, posługując się przy tym kilkoma sztuczkami. Finał, który jest nie tylko zaskakujący, ale też sensowny i efektowny zarazem, opisany jest w rytm muzyki Ryszarda Wagnera. Graham wyjątkowo obrazowo połączył słowo z dźwiękiem. Czytelnik może wręcz słyszeć dźwięki Wagnerowskie (o ile wcześniej chociaż raz zapoznał się z jego twórczością).
 
Na duży plus wypada zaliczyć gamę postaci, którą wykreował autor. Znów dostajemy postać obdarzonego mocą Indianina. Tym razem jednak, jest ona bardziej symbolem, metaforą z krwi, kości i tekstu pisanego. Ciekawą i dającą do myślenia postacią jest również pewien muskularny, młody mężczyzna, który odegra znaczącą rolę w fabule, jednocześnie wnosząc do powieści kolejne ciekawe przesłanie.
 
Masterton stawia przed czytelnikiem kilka bardzo poważnych pytań o sens życia, o cierpienie, o życie wieczne, oraz o istotę człowieczeństwa. Między wierszami dopatrujemy się ukrytych znaczeń, a takie pojęcia jak Władza, Miłość, Dusza, Nieśmiertelność stają się w naszych słownikach na nowo zredagowane.

„Podpalacze ludzi” nadal pozostają jedną z moich ulubionych książek tego autora. Jedynym mankamentem powieści jest to, że jak na horror, za mało straszy. Jednak nawet miłośnicy grozy powinni obowiązkowo książkę te przeczytać, by zapoznać się z fascynującą opowieścią, pełną zwrotów akcji, niebanalnych bohaterów i dużej ilości ognia…

 

  

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1993
Liczba stron: Tom I – 192, tom II – 208
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki WYKLĘTY po raz drugi

Powieść „Wyklęty” Grahama Mastertona jest niezbitym dowodem na to, że autor jest królem współczesnego horroru. Pisarz potrafi bawić się konwencjami, żonglować motywami, a w ostatecznym rozrachunku i tak złapie czytelnika za serce i nie puści, dopóki ten nie przełoży ostatniej strony.
 
„Wyklęty” różni się od pozostałych książek Mastertona tym, że jest powieścią bardzo dojrzałą. Oczywiście nie wymyka się pewnym schematom, charakterystycznym dla twórczości Grahama, ale daje też poczucie silnej więzi z głównym bohaterem, prawdopodobnie dlatego, że narracja w książce jest pierwszoosobowa.
 
Fabuła „Wyklętego” zaczyna się niczym klasyczna opowieść o duchach. Senne miasteczko nad zatoką Massachusetts  nawiedzane jest przez dusze zmarłych osób. Główny bohater, John Trenton, handlarz marynistycznymi antykami  próbuje poradzić sobie z niedawną, tragiczną śmiercią swojej żony – Jane. Z przerażeniem odkrywa, że duch Jane wywiera wpływ na dom w którym mieszkali. Okazuje się, że nie tylko John widzi duchy, a zjawy te wcale nie są przyjaźnie nastawione do ludzi. Zmarłych przywołuje do życia tajemnicza siła, która z każdą chwilą staje się coraz silniejsza. John z pomocą swoich przyjaciół odkrywa, że katalizatorem przerażających wydarzeń jest metalowa skrzynia, znajdująca się w ładowni zatopionego przed wiekami statku. Znajdujący się w niej potężny demon wywodzący się z mitologii Azteków – Mictantecutli,  Władca Krainy Zmarłych, pragnie zapanować nad światem i tylko nieliczno mogą go powstrzymać. John wchodzi z demonem w pewien układ, ale cena jaką przyjdzie mu za to zapłacić jest ogromna.
 
Fabuła „Wyklętego” powoli posuwa się naprzód, aż do wstrząsającego finału. Bohaterowie są wiarygodni, odpowiednio zarysowani i dobrze sprofilowani psychologicznie. Wielu z nich przeżyło swoje osobiste tragedie, co rzutuje na ich postępowanie i tok rozumowania. Zażyłości pomiędzy nimi są logiczne, Masterton zrozumiał, że krótkiemu romansowi nie ma co narzucać znamion wielkiej miłości, a jedynie sympatii i wzajemnego pociągu fizycznego. Czytelnik więc, niczym dziecko kupuje wszystko o czym pisze Graham.
 
Tło historyczne powieści jest bardzo silnie zarysowane, Masterton z pewnością poświęcił wiele czasu na badanie historii Salem, przemieszał wątki protestanckiego palenia czarownic, z bóstwami Azteków i wrzucił efekt swojej mieszanki do współczesnej Ameryki. W pewnym momencie nastrojowa opowieść o duchach przeradza się w jakże typową dla Mastertona apokaliptyczną wizję ataku potężnego demona, jednak powieść ani na chwilę nie traci na wartości. Wątek osobistej tragedii głównego bohatera przewija się od początku do końca, w pewnym momencie wyskakując na pierwszy plan, tworząc jeden z najlepszych, najbardziej przemyślanych i zaskakujących motywów w twórczości Mastertona.

Podsumowując – „Wyklęty” jest powieścią dla każdego. Sprawdza się zarówno jako miejscami krwawy horror, jak i jako dramat z wątkami psychologicznymi. Powieść jest nastrojowa, klimatyczna, wiarygodna i wstrząsająca zarazem. Jej zakończenie zostało przedstawione jasno i klarownie, dając czytelnikowi poczucie sytości. Polecam książkę każdemu, zarówno zagorzałym fanom Mastertona, jak również tym, którzy swoją przygodę z horrorem chcą dopiero rozpocząć. Zdecydowanie jest to jedna z najlepszych powieści w dorobku autora.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1990
Liczba stron: 352
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 10/10

Graham Masterton o powieści GHOST MUSIC!

Zapraszam wszystkich fanów Brytyjczyka do zapoznania się z poniższym komentarzem. Dotyczy jego najnowszej powieści GHOST MUSIC, która pod koniec roku wypełni księgarskie półki na zachodzie kontynentu. W Polsce będzie dostępna w pierwszej połowie roku przyszłego pod tytułem WENECKA KUKUŁKA. O czym traktuje ta powieść? Kto jest głównym bohaterem? Skąd pisarz wytrzasnął pomysł? Panie i Panowie, specjalnie dla Was – Graham Masterton o GHOST MUSIC!

"Pomysł na GHOST MUSIC naszedł mnie we śnie. Dzień wcześniej przyjaciel powiedział mi, że jego córka pracuje obecnie w Szwecji i śniło mi się, że byłem znowu w Sztokholmie.

We wczesnych latach siedemdsiesiątych, po tym jak przestałem pracować dla czasopisma Penthouse poproszono, abym objął stanowisko redaktora mocno pornograficznego czasopisma o tytule Private. Biura tegoż pisma znajdowały się na pierwszym piętrze wąskiego budynku na ulicy Funkens Grand, w malowniczym Gamla Stan (Starym Mieście) Sztokholmu.

Pornografia to nic ciekawego. Wierzycie czy nie, ale selekcjonowanie zdjęć dziewczyn z szeroko otwartymi nogami i par uprawiających seks w lesie to dosyć nudna robota. To prawie tak jak bycie rzeźnikiem.  Jednak Wiescka i ja kochaliśmy Sztokholm. Zwykliśmy spacerować wybrzeżem, delektowaliśmy się widokiem czystej wody, a powietrze było tak chłodne i świeże, że mogłeś pokroić je nożem.

Spacerowaliśmy po wąskich brukowanych uliczkach tak długo dopóki zaczął dawać nam się we znaki głód – zatrzymywaliśmy się wtedy, by wejść do charakterystycznej mrocznej restauracji na piklowanego śledzia, mięsne kotlety i surową sałatkę z kapusty ze szklanicą mrożonego Pripps fåtol (mocnego szwedzkiego piwa).

W moim śnie mogłem sobie przywołać każdy szczegół Sztokholmu. Czułem jakbyśmy chodzili po tamtych uliczkach raz jeszcze, jakbyśmy robili zakupy w podziemnych sklepikach rynku handlowego (zimą bywało zbyt zimno i śnieżnie, by handlować na powierzchni!).

Gdy się zbudziłem zdałem sobie sprawę z faktu, że nasze życie w Sztokholmie pozostawiło rezonans w moim umyśle, tak jak jakaś melodia, która utkwi w mózgu i nie możesz przestać jej nucić. Zacząłem się zastanawiać, co by było, gdybyśmy powrócili tam dziś po trzydziestu latach i zobaczyli nas samych… młodszych, siedzących przy jednej z kafejek, lub spacerujących wzdłuż Skeppsbron w porcie. 

Tak się narodził właśnie pomysł na GHOST MUSIC. Opowiada historię muzyka, którego wrażliwość na permanentny rezonans muzyki czyni go równie wrażliwym na odwieczny rezonans ludzkich żyć. Mówi także o tym, w jaki sposób owe rezonujące życia poprowadziły go wzdłuż tnącej jak brzytwa zawieruchy romansu, gniewu, sadystycznego mordu i ostatecznej zemsty.

Nasz bohater żyje w Nowym Yorku (w tym samym domu, którego używano dla The Cosby Show i uważni czytelnicy dostrzegą, że mieszkali tam kiedyś Huxtable’owie – telewizyjne nazwisko rodziny Billa Cosby’ego).

Zakochuje się w żonie pośrednika nieruchomości, który mieszka piętro niżej i razem rozpoczynają pasjonującą przygodę, która zabiera ich do Sztokholmu, Londynu i w końcu do Wenecji.

Kogo spotyka w tych miastach i co się z nim dzieje? Pozostawiam to Wam do odkrycia. Mam ogromną nadzieję, że kiedy będziecie czytać GHOST MUSIC, nie tylko przyłączycie się do mnie w jeszcze jednej ekspedycji w głąb nadnaturalnego horroru, lecz także potowarzyszycie mi w podróży do mojej przeszłości i zobaczycie wspomniane miasta poprzez oczy, którymi ja ongiś je oglądałem."

– Graham Masterton

Przełożył: Christos Kargas

Recenzja książki RYTUAŁ

Co się stanie kiedy jeden z najbardziej poczytnych autorów horrorów weźmie się za bary nie tylko z jedną, a z dwiema światowymi religiami? Otrzymamy jedną z najlepszych powieści grozy, horror niemal idealny, szaleńczą jazdę bez trzymanki i mnóstwo makabry w stylu gore.

Graham Masterton pisał już chyba o wszystkim, ale tylko w „Rytuale” możemy prześledzić… ponowne przyjście Jezusa Chrystusa. Wprawdzie jest ono spłycone i symboliczne, a zaraz po nim następuje trochę bardziej spektakularne objawienie jednego z największych demonów w religii Voodoo…, ale może zacznijmy od początku.

Charlie McLean, jak to często bywa u Mastertona, to przeciętny facet. Ma nudną pracę inspektora restauracyjnego – jeździ po całych Stanach Zjednoczonych, sprawdzając i oceniając hotele i restauracje. W ostatnią podróż wybrał się ze swoim nastoletnim synem Martinem, z którym z powodu separacji z byłą żoną ma słaby kontakt. Charlie za wszelką cenę stara się nawiązać nić porozumienia z Martinem, ale każda próba przynosi odwrotne skutki. Bohater nie wie jeszcze, że jego miłość do syna, jak również miłość do samego siebie, zostanie niebawem wystawiona na ciężką próbę.
 
Charlie i Martin przypadkiem dowiadują się o tajemniczym, niedostępnym lokalu, restauracji mieszczącej się w gotyckim, mrocznym budynku. W środku dzieją się podejrzane rzeczy, mające związek ze zniknięciem wielu osób, głównie dzieci, na przestrzeni wielu lat. Restauracja staje się obsesją Charliego, który za wszelką cenę postanawia zjeść tam posiłek. Nie wie jednak, że budynek jest siedzibą tajemniczej sekty Celestynów, którzy w imię Boga przyrządzają posiłki z… samych siebie. Sekta ma na celu skonsumowanie miliona ciał, w celu powtórnego sprowadzenia Jezusa Chrystusa, a ostatnią ofiarą ma być nie kto inny jak Martin – syn głównego bohatera. Charliemu nie pozostaje nic innego jak podjąć brutalną i nierówną walkę o życie Martina.
 
Wyjątkowo, w „Rytuale” główny bohater nie stawia czoła duchom, demonom czy potworom, a zwykłym, opętanym ludziom, którzy stanowią największe zagrożenie dla siebie i innych. Powieść ta różni się od innych horrorów Mastertona. Posiada idealnie poprowadzoną linię fabularną – mroczną, przerażającą, logiczną i spójną. Od pierwszej do ostatniej strony mamy do czynienia z nieprzerwanym budowaniem napięcia, a każdą chwilę przeżywamy z Charliem gryząc paznokcie. Zostajemy wciągnięci w świat pomieszanych religii, nieskończonego fanatyzmu i niepojętej makabry. „Rytuał” stawia przy okazji kilka istotnych pytań : jak daleko człowiek jest w stanie się posunąć, by odzyskać to co kocha? ; kiedy kończy się religia, a zaczyna fanatyzm? ; czy problem kanibalizmu dotyczy tylko zarośniętych buszem wysp na krańcu świata, czy może czaić się też za rogiem, w naszym sąsiedztwie?

Powieść tą mogę z czystym sercem polecić każdemu miłośnikowi rewelacyjnego horroru, oczywiście posiadającemu mocne nerwy i żołądek. „Rytuał” pomimo kilku mało znaczących wad, to jedna z najlepszych książek w dorobku Mastertona, posiadająca wiele atrakcyjnych zwrotów akcji, wstrząsające i mrożące krew w żyłach sceny i co najważniejsze, satysfakcjonujący finał.

 

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 351
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 10/10