Kiedy w 2018 roku brałem do ręki powieść „Wirus”, nie przypuszczałem, że stanie się ona częścią nowego, jak się okazało dość rozbudowanego cyklu horrorów o Jerrym Pardoe i Dżamili Patel. Duet londyńskich detektywów, jakby żywcem wyjęty z „Z archiwum X”, mierzył się już między innymi z latającymi ubraniami czy grupą kanibali, czytelników nie powinno więc dziwić, że w wydanej właśnie przez Rebis nowej powieści czeka ich kolejne starcie z nadprzyrodzonym złem.
„Dom much” to piąta już odsłona serii, w której charyzmatyczni i dzielni bohaterowie zostają uwikłani w śledztwo nie dające się wyjaśnić racjonalnymi policyjnymi metodami. Osoby związane z religią i duchowieństwem giną w makabrycznych okolicznościach, a na miejscu zbrodni znajdowane są tysiące agresywnych much. Z czasem ofiar przybywa, a religijny motyw wydaje się nieco rozmywać. Na domiar złego z grobów i kostnic zaczynają znikać ciała o rożnym stopniu rozkładu, a kiedy pojawiają się w innych miejscach, wydaje się, że się poruszają, a nawet mogą dokonywać zbrodni.
Masterton tradycyjnie już praktycznie po równo przeplata rozdziały przedstawiające kolejne makabryczne zbrodnie z tymi, gdzie bohaterowie prowadzą policyjne śledztwo, badając miejsca zbrodni, przesłuchując świadków i wzywając na pomoc kogo się da – od entomologów po egzorcystów. Jak to zwykle bywa, pisarz nie stroni od makabry, a niektóre z zawartych tu opisów przywodzą na myśl jego klasyczne, najstarsze horrory i podczas lektury lepiej niczego nie konsumować. Bonusowe punkty do obrzydzenia możecie doliczyć, jeśli podobnie jak ja nie jesteście miłośnikami owadów czy pajęczaków.
„Dom much” to powieść, gdzie spodziewać możemy się absolutnie wszystkiego. Lewitujące zwłoki, muchy, które wydają się być tresowane i wykonywać czyjeś polecenia, a także coś o wiele bardziej potężnego i mrocznego, coś z najstarszych legend i najgłębszych czeluści piekła. W tym Graham Masterton zawsze był najlepszy – w sięganiu po figury z mitów, legend, religii, podań czy folklorów. Nie inaczej jest i tym razem, a antagonista stojący za wszystkim może być dla Was zaskoczeniem, chociaż jeśli orientujecie się w specyfice piekielnej hierarchii, coś pewnie będzie Wam świtać w trakcie lektury.
Powieść trzyma z grubsza poziom czterech poprzednich części, więc jeśli podobały Wam się „Wirus”, „Dzieci zapomniane przez Boga”, „Ludzie cienia” czy „Wybryk natury”, możecie śmiało sięgnąć również po „Dom much”. Akcja jest wartka i dość szybko – może nawet nieco za szybko – gna do przodu, a kolejne zbiegi okoliczności pozwalają naszej sympatycznej parze detektywów dokonywać przełomów w śledztwie. Dialogi są lekkie i niepozbawione humoru, co jeszcze bardziej wzmaga skojarzenia z przygodami Foxa Muldera i Dany Scully.
Pomimo pewnej powtarzalności, losy Jerry’ego i Dżamili śledzi się z prawdziwą przyjemnością. Tym razem życie naszych bohaterów naznaczone zostało osobistymi tragediami, więc być może w kolejnych tomach dostaniemy także długo oczekiwany rozwój ich wzajemnej relacji? Póki co dostajemy to, czego się spodziewaliśmy: lekko napisaną i przystępną powieść grozy, w której znajdziemy też parę gwałtownych scen. Aby cieszyć się lekturą nie trzeba znać poprzednich tomów, co pomoże nowym czytelnikom złapać bakcyla i być może sięgnąć po kolejne książki z cyklu, do czego gorąco zachęcam.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2025
Liczba stron: 304
Ocena recenzenta: 8/10