Recenzja książki DZIEDZICTWO

Poszukując dobrego horroru, czy to w księgarniach czy w antykwariatach, natrafiacie zapewne na całą masę pozycji traktujących o różnego rodzaju nawiedzeniach. Nawiedzone domy to chyba najpopularniejszy temat tego typu książek, niezwykle skrupulatnie pielęgnowany przez twórców gatunku. Pewnie czytaliście też o nawiedzonych samochodach, zamkach, gospodach, lasach, jeziorach… wymieniać mógłbym w nieskończoność.

DZIEDZICTWO pod względem tematyki jest klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Ten horror autorstwa Grahama Mastertona został w 2000 roku po raz czwarty wznowiony przez Dom Wydawniczy Rebis. Od lat cieszy się dużą popularnością, jest traktowany przez miłośników gatunku jako świetne czytadło. Świetne czytadło… Chciałoby się spytać: czy książkę o nawiedzonym krześle można traktować jako świetne czytadło? Wystarczy rzucić hasło "diabeł w krześle" i z miejsca nasuwa się na myśl jeden z wielu tanich horrorów klasy C, które publikowano na umór w latach osiemdziesiątych. Nazwisko autora jednak budzi zainteresowanie. Masterton przecież pisać potrafi. Zatem…

Gdy pewnego poranka przed dom Ricky’ego Delatolli podjeżdża furgonetka, nasz bohater nawet nie podejrzewa, że za chwilę jego życie zamieni się w prawdziwe piekło. Ekscentryczny antykwariusz wyładowuje z furgonu antyczne, mahoniowe krzesło, po czym zostawia je na podjeździe i… odjeżdża. Skonsternowany bohater, kompletnie zauroczony meblem, zabiera je do domu… nieźle się przy tym gimnastykując, gdyż krzesło okazuje się ważyć znacznie więcej, niż by się mogło wydawać.

W zasadzie nie krzesło, a demon w nim tkwiący.

Od momentu, w którym mebel ląduje w salonie Ricky’ego, zaczynają dziać się… straszne rzeczy. Dzieciak państwa Delatolla zapada w śpiączkę, drzewa, pomimo iż jest środek lata, opadają z drzew, temperatura w domu gwałtownie spada, a sami bohaterowie popadają w obłęd.

Akcja przyśpiesza jeszcze bardziej gdy na arenie wydarzeń pojawia się ksiądz z zamiarem odprawienia egzorcyzmów. Od tego momentu każda kolejna stronica jest jak tykająca bomba…

Powieść niedługa, ale nie można powiedzieć, że nudna. Dzieje się bardzo dużo. W typowy dla siebie sposób, Masterton od pierwszych stron zakleszcza czytelnika w fabule. Mamy dobry seks, sporo krwi, mamy rozwścieczonego demona i „przyjemnie” nakreślony rytuał egzorcyzmów, a wszystko to zapodane w przyzwoitym stylu. Co ważne, mamy też wspaniały klimat, kojarzący się z atmosferą grozy ze starych horrorów klasy B. Sama posiadłość Dalatolli, choć z pozoru nie wyróżniająca się architekturą, przedstawiona jest w tak, aby czytelnik mógł poczuć panujący tam chłód, zobaczyć to, co niedostrzegalne, mógł z satysfakcją przyznać, że to jeden z wielu niezwykle sugestywnie ukazanych, wzbudzających niepokój i iście niesamowitych elementów powieści. Masterton w tego typu opisach jest prawdziwym mistrzem, tego nie da się ukryć.

Zdarza mu się jednak knocić sceny finałowe… Tak jest i w przypadku DZIEDZICTWA. Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł na tak mega – absurdalne zakończenie, ale powszechnej opinii, że stanowi ono największy mankament książki, nie sposób podważyć. Po ukończeniu lektury na twarzy czytelnika może zagościć lekkie niedowierzanie, a może i zaszokowanie. Z miejsca też rodzi się pytanie – jak można było schrzanić dobrą, błyskotliwą, pomysłową historię tak niedorzeczną sceną finałową? Brr… Odpowiedź na to pytanie pozostawiam potencjalnym czytelnikom DZIEDZICTWA.

Autor recenzji: Bartosz Lipski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 228
Format: 19,5 x 13,0
Nr ISBN: 8371206607

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.