Graham Masterton wydaje się fenomenem typowo polskim, jak Johathan Caroll lub wcześniej William Wharton – na Zachodzie Europy i w Stanach gra w trzeciej lidze, u nas awansował do ekstraklasy. Niewątpliwie zasługa to wydawnictwa Amber, które zaskarbiło Mastertonowi grono wiernych czytelników, zaraz po wybuchu wolności. Trzeba uczciwie przyznać, że talent autora wybitnie w tym pomógł, a pierwsze opublikowane w Polsce powieści rzeczywiście robiły wrażenie. Dopiero potem okazało się, że Masterton pisze dużo i nie zawsze dobrze, a co najmniej dziwna postawa wydawnictwa Albaros, pomijającego konsekwentnie informację, że niektóre wydawane przez nich książki autora to horrory dla młodzieży, dopełniła zamieszania. Znam takich, co rwą włosy z głowy, bo zamiast Mastertona można było wypromować innego autora, Campbella czy Strauba, cóż, wyszło jak wyszło, a my otrzymaliśmy kolejny zbiór opowiadań, prezentujących jednak zaskakująco wysoki poziom.
Lubię krótkie formy w wykonaniu Mastertona, a „Festiwal strachu” to chyba najlepszy ich zbiorek. Wrażenia nie psują nawet dwa pierwsze teksty – nudnawy short i banalne do bólu „Burgery z Calais”, swoiste rozliczenie z fast foodami. Dalej jest lepiej i momentami strasznie, choć mało odkrywczo – autor już dawno jasno określił tematykę, która go interesuje. Mamy więc festiwal nie tylko strachu, lecz i seksualnych obsesji – również homoseksualnych – wzbogaconych solidną dawką okrucieństwa. Momentami Masterton ociera się o autoplagiat lub autoparodię (dwa opowiadania lustrzane), ujawnia wreszcie ponure poczucie humoru („Anty Mikołaj”, „Towarzystwo współczucia”).
Oczywiście, jak to u Mastertona, krew leje się strumieniami, spadają głowy, a ludzie parzą się jak króliki w marcu, średnio przejmując się płcią czy też tzw. sytuacją bieżącą. Małą perełką jest zwłaszcza „Posocznica”, gdzie w makabryczny sposób autor próbuje powiedzieć coś ważnego na temat kondycji ludzi mu współczesnych.
Masterton jest pisarzem w pełni świadomym, czego ludzie mogą odeń oczekiwać. Nie literackich perełek, lecz krwistych, lekko napisanych historii. Właśnie – styl autora wydaje się być lepszy, niż kiedykolwiek przedtem, kolejne strony zdają się płynąć, a krew sika z czcionki prosto na kolana. Być może nie są to najmądrzejsze, najbardziej przemyślane i artystycznie dopracowane opowiadania grozy na świecie i rację mają ci, którzy twierdzą, że Masterton nie ma prawa stanąć koło Clive’a Barkera – na drzewo, koledzy! „Festiwal strachu” to lepsza zabawa niż ekshumacja zwłok Lolo Ferrari.
Autor recenzji: Łukasz Orbitowski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 293
Format: 12,5 x 19,5
Numer ISBN: 8373016708