O „Kostnicy” mówi się, że jest jedną z wizytówek Grahama Mastertona. To właśnie za tą powieść autor dostał wyróżnienia literackie, podobnie jak za „Tengu”. A jaki jest punkt widzenia zwykłego czytelnika? Otóż moim zdaniem, przed przeczytaniem „Kostnicy”, trzeba najpierw przeczytać kilkadziesiąt innych współczesnych horrorów, aby w pełni docenić jej piękno.
Ktoś kto zacznie swoją przygodę z horrorem od tej książki – poczuje niedosyt. Ktoś kto do niej wróci po latach – podziękuje za nią Mastertonowi. Czemu? Bo „Kostnica” to jedna z tych powieści o których śmiało można powiedzieć, że reprezentuje prawdziwy horrorowy „oldschool” fabularny, za którym przecież wszyscy tęsknimy, czytając niektóre co bardziej pokręcone powieści stojące w dniu dzisiejszym w księgarni na półce z napisem „horror”. Jak więc rysuje się fabuła?
John Hyatt to przeciętny facet – znudzony, niepozorny, przejawiający objawy poczucia humoru pracownik wydziału sanitarno-epidemiologicznego w San Francisco. Największym jego dotychczasowym problemem były kobiety, a w zasadzie ich brak, a także szczury albo robaki zamieszkujące domostwa amerykanów. Tym właśnie zajmował się John. Pewnego dnia jego biuro odwiedza starszy mężczyzna, który ma na zawsze zmienić życie Johna…
Mężczyzna ten stwierdza nagle, że jego dom ma również problem – nie są to jednak gryzonie albo insekty. Staruszek twierdzi że jego dom… oddycha. Po wstępnym okresie negacji, który przecież musi nadejść u każdego głównego bohatera horrorów Mastertona, John postanawia odwiedzić dom starszego pana i na własne oczy i uszy przekonać się że coś jest nie tak. W starym domu odradza się jeden z najpotężniejszych demonów indiańskich, a robi to w sposób, który dla czytelnika z pewnością wyda się co najmniej zaskakujący.
Nie zdradzając większej ilości szczegółów można stwierdzić że główny bohater kilku przyjaciół straci, kilku zyska, a sam przeżyje największy koszmar w swoim życiu. Wobec zagrożenia jakim jest potężny indiański demon, John będzie musiał skorzystać z pomocy swojej byłej dziewczyny – oczywiście interesującej się okultyzmem pracownicy księgarni, dzielnego lekarza, a także indiańskiego szamana – potężnego, ale łudząco podobnego do Śpiewającej Skały z serii „Manitou”.
Autor świetnie porusza się w sferze legend i mitów czerwonoskórych. Oprócz omawianej powieści, do tematu tego nawiązywał między innymi w „Manitou” czy drugiej części serii „Rook” – „Kły i pazury”. Śmiało można stwierdzić, że Masterton i Indianie to recepta na sukces. A sukcesem tej powieści jest jej magia, siła przyciągania i treść, która zaspokaja nasze żądze dobrego, ramowego horroru. Tak jak wolimy kino grozy z lat 70tych i 80tych, tak wolimy „wczesnego” Mastertona z jego „Kostnicą”.
„Wkraczasz do kostnicy na własne ryzyko”… ale wyjdziesz usatysfakcjonowany. O ile w ogóle wyjdziesz…
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1991
Liczba stron: 223
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 9/10
I tylko szkoda, że polski tytuł taki nietrafiony. Oryginalny „Charnel House” to dosłownie ‘dom cielesny’, co rzeczywiście ma uzasadnienie w fabule, ale skąd ta „Kostnica”? Gdyby to ode mnie zależało, dałbym tytuł może niepasujący do oryginału (bo jak oddać ten charnel house), ale przynajmniej mający jakiś związek z treścią, np. „Diabelskie włosy” albo choćby sam „Oddech”…
Ale „Charnel House’ to właśnie jest kostnica, co potwierdzają słowniki polsko-angielskie. W języku polskim funkcjonuje też spolszczony wyraz „karner”, czyli kaplica grzebalna, gdzie faktycznie przechowywano szczątki, ale jest tak mało spopularyzowane, ze raczej nikt nie zdecydowałby się nazwać tak książki 😉
Oo, dobrze wiedzieć.
Podobała mi się ta ksiązka. Była krótka i konkretna. Jedna z lepszych Mastertona 8/10