Mastertonowi zdarza się ostatnio coraz częściej wracać do swojego macierzystego gatunku – horroru. Co więcej, myśli o tym na tyle poważnie, że jego najnowsze powieści grozy zamieniły się już w trzytomową serię, zapoczątkowaną w 2018 roku książką „Wirus” i kontynuowaną w „Dzieciach zapomnianych przez Boga”. Trylogię zamyka wydana przez Rebis pozycja „Ludzie cienia”, w której detektywi Jerry Pardoe i Dżamila Patel ponownie łączą siły, by rozwiązań zagadkę makabrycznych zbrodni na ulicach Londynu.
Autor sięga po motyw, który w jego twórczości gościł stosunkowo rzadko – mianowicie kanibalizm. Nie jest to najbardziej wdzięczny temat na powieść grozy, chociaż np. taki Jack Ketchum pokazał, że można go ograć intrygująco i przerażająco. Masterton nie byłby jednak sobą, gdyby na kwestii kanibalizmu poprzestał. Nie od dziś wiemy, że autor ten nie idzie po linii najmniejszego oporu, stąd też w „Ludziach cienia” znajdziemy też inne motywy.
Już od początku wiadomo, że nie mamy do czynienia ze zwykłymi napastnikami. Ludożercy zachowują się bowiem jak neandertalczycy, działają stadnie i ewidentnie są czymś napędzani, wiadomo jednak, że nie o zwykłe narkotyki tu chodzi. Do tego skupieni są wokół tajemniczego rogatego bóstwa. Sataniści opanowali Londyn? A może mamy do czynienia z nieznanym kultem religijnym? Dwójka bohaterów powieści, niczym Fox Mulder i Dana Scully, będą musieli rozwiązać zagadkę.
Im więcej rozdziałów zaliczymy, tym bardziej „Ludzie cienia” zamieniają się w klasyczny procedural. Wygląda to jakby Masterton tak mocno wszedł w policyjno-śledcze klimaty, że i w najnowszym horrorze postanowił przeczołgać Pardoe i Patel po meandrach tego niewdzięcznego zawodu. Bohaterowie przesłuchują świadków, badają miejsca zbrodni, rozmawiają z niezależnymi ekspertami, studiują mapy, ale postacie są na tyle wdzięcznie skonstruowane, że opowieść nie nuży powtarzalnością i chętnie udajemy się w tę podróż razem z nimi.
Powieść „Ludzie cienia”, podobnie jak poprzednie odsłony tej serii, prezentuje nam kilka mocnych i brutalnych scen. Przybijanie ludzi do ścian każdemu miłośnikowi twórczości Brytyjczyka przywiedzie na myśl rozdział otwierający powieść „Czarny anioł”. Do tego mamy tu całkiem solidny zestaw scenek gore, ludzi płonących i pożeranych żywcem, roztrzaskane czaszki i wyłupione gałki oczne. Można by powiedzieć – klasyka „mięsnego” horroru, chociaż po latach i po którymś razie takie obrazki nie powalają już tak jak kiedyś.
Masterton nic nie stracił ze swojego gawędziarskiego stylu, przez co książkę czyta się wyśmienicie i dość szybko. Całość jest napisana po prostu bardzo sprawnym i przystępnym językiem, dialogi są chwytliwe, a opisy odmierzone zostały w idealnych proporcjach – nie zniechęcają, ale jest ich na tyle dużo, by precyzyjnie nakreślić akcję. Zaskoczyło mnie natomiast to, że tym razem autor nie zdecydował się na wiele wątków nadprzyrodzonych (występują, ale w naprawdę minimalnej dawce), szczególnie jeśli porównać „Ludzi cienia” z poprzednimi tomami serii.
„Ludzie cienia” to kolejna powieść Grahama Mastertona, która wykorzystuje motywy, z których autor jest najbardziej znany. Mamy więc tajemnicę z przeszłości, mamy nieprawdopodobny pomysł, który z perspektywy przeciętnego czytelnika może wydawać się zabawny, ale z punktu widzenia miłośników horroru będzie szalony, nieokiełznany i o wysokich walorach rozrywkowych. Nie bez kozery wspomniałem o bohaterach serialu „Z archiwum X” – nowy horror Brytyjczyka jest jak odcinek tego telewizyjnego klasyka. Jeśli nie podejdziemy do niego w stu procentach na poważnie, otrzymamy świetnie napisany i strawny mix motywów grozy, który zapewni lekką acz makabryczną rozrywkę na kilka wieczorów.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Rebis
Rok wydania: 2022
Liczba stron: 344
Ocena recenzenta: 8/10