„Sfinks” to trzecia powieść Grahama Mastertona, która miała pokazać nam, jak głosi amberowska okładka – nowy wymiar strachu i seksu. No i pokazuje, tylko że to pierwsze nas nie powala na kolana, a to drugie najzwyczajniej obrzydza.
Gene Keiller, młody, przebojowy polityk pracujący w Departamencie Stanu, podczas eleganckiego przyjęcia poznaje niesamowicie piękną dziewczynę, córkę tragicznie zmarłego francuskiego dyplomaty. Od pierwszego wejrzenia się w niej zadurza i po prostu pragnie zaciągnąć ją do łóżka. Dziewczyna z początku się opiera, lecz w miarę rozwoju fabuły otwiera się na Gene’a coraz bardziej, ujawniając swój mroczny, krwawy sekret. Lorie Semple jest bowiem potomkinią rodu Ubasti, pół ludzi-pół lwów, którzy wedle starej egipskiej tradycji muszą kopulować na przemian z ludźmi, na przemian z grzywiastymi królami dżungli…
Powieść „Sfinks” jest krótka, równie dobrze mogła by być opowiadaniem. Amber użył dużej czcionki, by sztucznie zwiększyć ilość stron, dlatego też książkę czyta się łatwo i szybko. Niestety, historia Gene’a i jego drapieżnej narzeczonej nie stanowi żadnego kąska, ani intelektualnego, ani nawet rozrywkowego. Jest solidnie napisaną bajką dla dorosłych, której morał mógłby brzmieć „nie zaciągaj do łóżka pięknych, nieznajomych dziewczyn, bo możesz skończyć jako danie dla drapieżnika”.
Tym razem Graham nie poparł swojej opowieści solidnie zarysowanym tłem historycznym. Kilka wymyślonych na szybko podań i historii rodem z Afryki nie stanowi dla czytelnika żadnej tajemnicy, nie daje do myślenia, ani nie wzmaga wiarygodności.
Jak na horror, książka ma w miarę interesujący klimat, łatwo możemy wczuć się w rolę bohatera, który odkrywa, że jego partnerka nie jest tym za kogo się podaje. Kilka solidnie skonstruowanych scen budzi lęk, ale nie przerażenie, czy grozę.
Początki kariery pisarskiej Mastertona były jak widać, raz lepsze, raz gorsze. „Sfinks” niestety należy do tej drugiej grupy. Książkę mogę polecić zagorzałym fanom pisarza, którzy i tak pochłoną wszystko, nawet jeśli Graham stworzył by poradnik kiszenia ogórków (sam do takich osób należę J ). Jednak w dorobku pisarza są dziesiątki dużo lepszych pozycji i to od nich proponuję zacząć, by do autora się po prostu nie zrazić.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 224
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 3/10