Na serwisie Nowa Gildia pojawiła się recenzja MUZYKI Z ZAŚWIATÓW autorstwa Katarzyny Suś. Miłej lektury:
http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/graham_masterton/muzyka_z_zaswiatow/recenzja
Oficjalna strona internetowa
Na serwisie Nowa Gildia pojawiła się recenzja MUZYKI Z ZAŚWIATÓW autorstwa Katarzyny Suś. Miłej lektury:
http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/graham_masterton/muzyka_z_zaswiatow/recenzja
Trzeci zbiór opowiadań Grahama Mastertona zawiera jedynie osiem nowych opowiadań, a nie czternaście, jak zdążyły nas przyzwyczaić wydawane dotąd zbiory. Zmienia się też szata graficzna, widać, że wydawnictwo „Prima” zaczyna powoli rodzić „Albatros”, a projekt graficzny okładki zostanie już z Mastertonem na długie lata, właściwie aż po dziś dzień.
Być może właśnie mniejsza ilość tekstów pozwala uwypuklić ich różnorodność. Po przedmowie, Graham zaprasza nas do rodzinnej Szkocji, w której umiejscowił subtelne opowiadanie „Obecność aniołów”. Jest to historia o miłości i opiekuńczości pewnego rodzeństwa. Graham przy okazji demaskuje pewną zakorzenioną głęboko w świadomości ludzkiej symbolikę. Być może nikt z nas już nigdy nie spojrzy tak samo na wizerunek anioła.
„Żarłoczny księżyc” to mroczna, tajemnicza opowieść o obsesji, która łatwo może zagrozić ludzkiemu życiu. Aż do zaskakującego finału nie wiadomo, co odpowiada za tajemnicze wydarzenia, a kiedy prawda wychodzi na jaw, nie chcemy już nigdy spojrzeć na … płatki śniadaniowe.
Umiejscowiony we Francji „Żal” to jeden z najambitniejszych i najsmutniejszych tekstów Mastertona. Oczywiście znajdziemy w nim seks, jak to u Mastertona bywa, ale pod jego warstwą kryje się piękna opowieść o żalu, bólu i sprawiedliwości. Historia ta zwraca szczególną uwagę na odpowiedzialność za swoje czyny. Być może ktoś po przeczytaniu jej stanie się lepszym człowiekiem?
„Sekretna księga Shih Tan” to niecodzienna opowieść kulinarna. Pewien dekadencki kucharz z Kalifornii za wszelką cenę stara się poznać sekrety tajemnej, chińskiej księgi kucharskiej, w której zawarte są przepisy na dania z ludzkiego mięsa. Wątki kanibalistyczne to dla Mastertona nie pierwszyzna, dlatego możemy się spodziewać obrzydliwego, mocnego, ale wciągającego tekstu.
Zaraz potem Graham zabiera nas w nostalgiczną podróż do Walii, gdzie poznajemy „Mężczyzn z Maes”. Jest to bardzo smutna i nastrojowa, a zarazem poważna historia tragicznie zmarłych, którzy wracają do swoich rodzin, by się z nimi pożegnać. Irlandzka „Nieprawdopodobna historia” to z kolei długie, wciągające opowiadanie o kobiecie, której marzenia i życzenia mogą się spełnić. Prowadzi to do nieprzewidzianych, często tragicznych konsekwencji, a mistyczny, magiczny klimat zielonej wyspy podsyca atmosferę niepokoju.
„Dusząca Kate” to perwersyjna, seksualna opowieść o mężczyźnie, który osiągał stan najwyższego podniecenia, kiedy ocierał się o śmierć. Jest to historia z pogranicza horroru i pornograficznych opowieści BDSM, stanowiąca „Eryka Paszteta” tego zbioru. Jak widać autor musi wrzucić przynajmniej jeden kontrowersyjny tekst do swojej antologii.
Na zakończenie Masterton robi wszystkim swoim fanom niespodziankę. Zabiera nas do Nowego Jorku, domu Harry’ego Erskine’a – doskonale znanego bohatera serii „Manitou”. W opowiadaniu „Wnikający duch” Misquamacus odradza się w córce głównego protagonisty – Lucy. Erskine po raz kolejny będzie musiał zmierzyć się z pradawnym złem. Opowiadanie to jest ciekawym uzupełnieniem historii indiańskiego czarownika, znanej z pełnowymiarowych powieści Brytyjczyka.
„Uciec przed koszmarem”, wydana też w Albatrosie w 2007 roku pod tytułem „Strach ma wiele twarzy” to świetna antologia bardzo dobrych tekstów Grahama Mastertona. Nie znajdziemy w niej tekstu słabego, czy nudnego, a różnorodność przedstawionych fabuł przykuje nas do książki i zmusi do przeczytania jej od deski do deski.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1996
Liczba stron: 271
Format: 12 x 19,5
Ocena recenzenta: 10/10
Nie trzeba było długo czekać, by zbiór opowiadań Grahama Mastertona „Dwa tygodnie strachu” doczekał się kontynuacji. Na brak pomysłów autor nie narzeka, dlatego też skompletowanie kolejnych 14 tekstów nie było większym problemem. Założenie było podobne, forma pozostała ta sama. Pytanie tylko, jak prezentuje się poziom kolejnych tekstów?
Po krótkiej przedmowie otrzymujemy równie krótki pierwszy tekst. „Jajko” na zaledwie pięciu stronach przedstawia jedną z najpiękniejszych historii, jakie wyszły spod pióra Mastertona. Jest to opowieść o bezgranicznej, nieuwarunkowanej miłości, a ostatnie zdanie jakim raczy nas autor, po prostu wgniata w fotel. Po tej angielskiej historii przenosimy się do Belgii, by poznać tajemniczą moc kamiennych posągów w opowiadaniu „Szara madonna”. „J.R.E. Ponsford” to wzruszająca opowieść o samotności w nowym miejscu, magicznych rytuałach, a także o potędze przyjaźni. „Dziecko Voodoo” to alternatywa historia śmierci Jimiego Hendrixa. Masterton był zainspirowany twórczością artysty, raz nawet się z nim spotkał. Być może talent Hendrixa nie był naturalny, a jego źródło pochodziło z pradawnej magii?
Ewidentnie każdy zbiór musi mieć swojego Eryka Paszteta. „Czternaście obliczy strachu” posiada „Obiekt seksualny”. Erotyka zamienia się w tym tekście w pornografię, a poziom obrzydzenia i ekstrawagancji sięga zenitu. Opowiadanie o kobiecie, która przekroczy wszelkie granice, by spełniać zachcianki swojego męża w rzeczywistości jest głębsze, niż to się z pozoru wydaje. To przestroga względem uprzedmiotowiania seksu, a także krytyka próżności i konformizmu. „Porwanie Pana Billa” jest ciekawą wariacją na temat historii Piotrusia Pana. Powinna interesować nas, ponieważ w pewnym momencie w treści pojawiają się polskie naleciałości. Umiejscowiony w Niemczech „Dywan” to opowieść o młodzieńczych lękach, fantazjach i nieograniczonej wyobraźni, będąca jednocześnie chyba jedyną w dorobku Grahama opowieścią o wilkołakach. „Matka wynalazku” pokazuje nam opętańcze uczucie, wykorzystujące główny motyw „Frankensteina” na potrzeby historii o miłości, której nie pokona nawet śmierć. To przewrotna i groteskowa historia, która niestety odstaje trochę poziomem od pozostałych.
„Apartament ślubny” to historia o klątwie, która rzucona została na mężczyznę przekraczającego granicę seksu. Dziejący się w Harlemie „Korzeń wszelkiego zła” to mroczna, ale metaforyczna opowieść o różnicach religijnych. Masterton wykazuje w niej, że zarówno Chrześcijanie, jak i Muzułmanie mają swoje demony, a kiedy przychodzi nam się z nimi zmierzyć, nasze korzenie nie mają znaczenia. „Will” to wywrócona do góry nogami historia Williama Szekspira, który zaprzedał duszę pradawnym stworom, by stać się tym, kim był. Masterton snując tę historię robi niejednokrotnie ukłon w stronę mitologii Lovecrafta. „Serce Helen Day” to zaskakująca opowieść o dawnej zbrodni, której echa odbijają się po dzień dzisiejszy. Kiedy główny bohater je usłyszy, może być już dla niego za późno.
„Skarabeusz z Jajouki” zabiera nas do malowniczego Maroka, gdzie przekroczymy kolejne granice seksu. Bohaterowie zrobią wszystko, by zaznać niewypowiedzianej, niedostępnej dla nikogo ekstazy, nawet jeśli w tragicznym finale będą musieli zaryzykować swoje życie. Na zakończenie Graham raczy nas tekstem „Kształt bestii”, w którym po raz kolejny wyobraźnia i sposób postrzegania dziecka zabierze nas w magiczny świat fantazji. Tekst kończy się jednak przewrotnym, krwawym finałem, który przedstawia takie wartości jak miłość do rodziny.
Drugi zbiór opowiadań Mastertona trzyma wysoki poziom i zapewnia długie godziny satysfakcjonującej rozrywki. W niektórych tekstach brak jednak słynnego Mastertonowskiego „pazura”, a powielenie niektórych motywów każe obciąć ocenę o jedno oczko. Nadal jednak jest to godna polecenia książka i świetny dowód na to, że Brytyjczyk radzi sobie z krótkimi formami równie dobrze, co z długimi.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 271
Format: 12 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10
Mówi się, że największym wyzwaniem dla pisarza nie jest napisanie powieści, a dobrego, wciągającego opowiadania. Graham Masterton również wyznaję tę zasadę i często powtarza te słowa w wywiadach, których udziela. Na przestrzeni setek stron możliwe jest wszystko. Łatwiej stworzyć przekonujących bohaterów, wiarygodne tło i logiczną, spójną, porywającą fabułę. Jak jednak dokonać tej sztuki mając do dyspozycji 20 stron? Albo jeszcze mniej? Cóż, Brytyjczyk jest osobą, która potrafi tej sztuki dokonać. Nawet 14 razy pod rząd.
„Dwa tygodnie strachu” to debiutancki zbiór opowiadań Mastertona, który jak zapewnia autor, potrafi sprawić, że czytelnik spędzi 14 bezsennych nocy (zakładając, że będzie czytał jedno opowiadanie dziennie, co jest sztuką, gdyż lekturę po prostu ciężko przerwać). Każda historia poprzedzona jest notką odautorską, w której znajdziemy dokładne miejsce akcji danego opowiadania, a także kilka uwag na temat okoliczności powstania tekstu. Zabieg ten bardzo pomaga poznać lepiej samego pisarza, a niejednokrotnie ułatwia zrozumienie treści i wczucie się w klimat opisywanych scenerii.
Zbiór zaczyna się krótkim, metaforycznym tekstem „Bestia pośpiechu” umiejscowionym w Anglii. Graham snuje historię Kevina, którego największym wrogiem jest strach. W finale dowiadujemy się co się stanie, kiedy strach nabierze realnych kształtów i dopadnie człowieka po latach.
Chwilę potem Graham zabiera nas do Holandii, gdzie obleczeni zostajemy w skórę „Odmieńca” w przewrotnym tekście o zgubnym pożądaniu. W Szkocji „Dziedzic Dunain” da nam lekcję pokory, która powinna zastąpić próżność i dążenie do perfekcji. W Nowym Yorku dowiemy się, że przemijanie i zazdrość przychodzą „Zawsze, zawsze później”. Ociekający krwią styl Mastertona poczujemy jednak dopiero, kiedy poczęstuje nas „Daniem dla świni”. Ta krótka opowieść gore jest w zasadzie pretekstem do pokazania bólu umierania i motywu zemsty zza grobu, jednak plastyczność opisów jatki sprawia, że kiedy tylko przestanie nam się chcieć wymiotować, pochylimy się nad kunsztem tego krótkiego horroru. Przepełnione magią „Serce z kamienia” to spokojna i tajemnicza opowieść o miłościwej opiece, która nie zna granic, a „Kobieta w ścianie” to klasyczna, piękna i przerażająca „ghost story” o poszukiwaniu sprawiedliwości, zemście i śmierci. Uff, a to dopiero połowa…
„Stworzenie Belindy” to magiczna, bajeczna opowieść o spełniających się życzeniach. Dopóki nie przerodzi się w prawdziwy, przyprawiający o dreszcze horror. Uderzenie między oczy przychodzi jednak dopiero wtedy, kiedy zaczynamy czytać „Eryka Paszteta”. To legendarne opowiadanie przyniosło autorowi niesławę i często musiał się za nie tłumaczyć. Dlaczego Masterton napisał tak ohydny, krwawy, przerażający i zboczony tekst? Żeby sprawdzić, jak daleko może postawić granicę. No więc może bardzo daleko, a na dodatek nie ma problemu z przekroczeniem jej o kilka kilometrów. Historia chłopca, który opatrznie zrozumiał za młodu słowa matki i stał się jednym z najbardziej krwiożerczych psychopatów sprawiła, że magazyn, który wydrukował tekst został zamknięty. Wypadek przy pracy, ot co.
Masterton wzniósł się na wyżyny obrzydliwości, ale tempa nie zwalnia. Przepełnione erotyką „Rokoko” to świetny tekst o chciwości i iluzji, z powalającym zakończeniem. Autor zaprasza nas później na „Bedford Row 5a”, gdzie poznajemy prawdziwą potęgę dobrego seksu, a także cenę, jaką trzeba za niego zapłacić. Groteskowe to opowiadanie, ale na pewno ciekawe i wciągające. We Francji Graham przedstawia nam alternatywną wersję historii Joanny D’Arc. Okazuje się, że „Święta Joanna” nie była wcale taka niewinna, a przerwać jej haniebne działania może tylko bohaterski czyn. „Szósty człowiek” to opowieść o skrajnym wyczerpaniu, rozpaczy i samotności na biegunie południowym. To alternatywna historia podróży Roberta Falcona Scotta na Antarktydę, oczywiście z odpowiednim, horrorowym smaczkiem. Wieńczące zbiór opowiadanie to „Gra bi-dżing”, jeden z ulubionych tekstów samego autora. Będziemy uczestnikami gry, w której stawką nie są pieniądze, a lata życia. Bohaterowie postawią na szali swoją młodość, a w przewrotnym finale dowiemy się, że w grze tej nikt tak naprawdę nie wygrywa.
Zbiór „Dwa tygodnie strachu” to gwarancja obcowania z 14 bardzo dobrymi tekstami, z których każdy pokazuje zupełnie inne oblicze grozy. Czasem jest to brutalna przemoc, czasem wyuzdany seks, czasem potwór kryjący się pod łóżkiem, albo w szafie. Za wszystkim tym zawsze czai się jednak strach, który Masterton funduje nam za pomocą tych wciągających i oryginalnych historii.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 303
Format: 12 x 19,5
Ocena recenzenta: 10/10
Horror z wątkami psychologicznymi jest trudniej napisać, niż zwykły gore, w którym niejednokrotnie Masterton lubił się ubabrać. „Koszmar” jest przedstawicielem tego pierwszego gatunku, chociaż posiada więcej cech thrillera, niż powieści grozy. Najgłębsze w swojej wymowie powieści, posiadające dobrze nakreślony rys psychologiczny bohaterów, zawsze u Grahama kręcą się dookoła kobiet. Wystarczy wspomnieć „Bonnie Winter”, czy „Katie Maguire”. Nie inaczej jest i tym razem.
Bohaterką jest Holly Summers, matka dziesięcioletniej Daisy. Kobieta w wyniku choroby straciła słuch, będąc jeszcze dzieckiem. Dzięki temu wyrobiła sobie umiejętność czytania z ruchów warg. Zdolność tę wykorzystuje pomagając policji „podsłuchiwać” groźnych przestępców, w sytuacjach, gdy niemożliwe jest założenie podsłuchu. Holly pracuje także na rzecz pomocy dzieciom maltretowanym przez swoich rodziców. Pewnego dnia, podczas rozprawy sądowej, oskarżony o ciężkie pobicie syna ojciec rzuca na bohaterkę przekleństwo Kruka. Życie Holly z dnia na dzień zamienia się w tytułowy koszmar…
Masterton w znakomity sposób nakreśla postać silnej, chodź upośledzonej fizycznie kobiety. Holly jest dowcipna, potrafi wdać się w celne dialogi, roztacza wokół siebie aurę autentyczności. Doskonałe są także postacie drugoplanowe, takie jak Szczupły Mickey, czy George Szare Oczy. Fabuła powieści zaskakuje, prezentując nam raz na jakiś czas interesujące twisty fabularne. Szkoda, że nie jest dłuższa, jednak w zasadzie nie zabrakło w niej niczego, co powinno się w tego typu dziele znaleźć.
Koszmar, przez który przechodzi Holly potrafi zainteresować i wstrząsnąć. Masterton często opowiada właśnie o tej powieści, jako przykładzie ogromnej sympatii czytelników do bohaterów. Wielu fanów nie mogło uwierzyć w tragedię, która spotkała bohaterkę, dlatego też autor posiada w swojej szufladzie alternatywną wersję zakończenia tej historii. Wersja wydana u nas kończy się tragicznie, nie kontrastując z tragediami opisanymi we wcześniejszych rozdziałach. Jest to powieść mocna, dojrzała, ciężka w swojej wymowie i wciągająca. Chociaż nie uświadczymy w niej wielu cech czystego horroru, to losy bohaterki i tak są w stanie wprawić nas w przerażenie.
Wielu pisarzy by uniknąć zaszufladkowania tworzy powieści z różnych gatunków i przeznaczone dla innych grup docelowych. Masterton potrafi napisać dobry horror, thriller, poradnik, czy powieść obyczajową, zawsze jednak targetem były osoby dorosłe. Zdarzyło się jednak kilka razy w twórczości pisarza napisać powieść dla młodszych odbiorców, z bardzo różnym skutkiem zresztą. Fatalne „Szatańskie włosy”, czy bajeczny „Anioł Jessiki” to tylko niektóre utwory mistrza grozy przeznaczone dla nastolatków. Kolejną powieścią tego typu jest „Dom szkieletów”.
John, młody chłopak marzący o tym, by być gwiazdą rocka, rozpoczyna pracę w agencji nieruchomości niejakiego Pana Vane’a. Właściciel to dziwny i tajemniczy osobnik, z góry wiadomo, że skrywa jakąś mroczną tajemnicę. Bohater szybko odkrywa, że Pan Vane posiada specjalną listę domów, sprzedażą których nie pozwala się zajmować nikomu innemu. Okazuje się, że odwiedzający domy znajdujące się na liście znikają w tajemniczych okolicznościach. Tymczasem w jednym z budynków robotnicy natrafiają na dziesiątki szkieletów. John, wraz z grupką przyjaciół będzie musiał rozwiązać tajemnicę, pomimo czającego się na każdym kroku niebezpieczeństwa.
Każdy, kto zna twórczość Grahama Mastertona i chociaż trochę kojarzy najciekawsze powieści tego autora, szybko odnajdzie podobieństwa pomiędzy „Domem szkieletów” a napisaną kilka lat wcześniej powieścią „Zaklęci”. Zarówno w jednej, jak i drugiej powieści występują podobne elementy zaczerpnięte z mitologii druidycznej – na przykład linie ley, po których poruszają się dusze pradawnych magów. O ile „Zaklęci” to rasowa powieść grozy, tak „Dom szkieletów” jest jest łagodniejszą wersją, przeznaczoną dla młodszych odbiorców. To pierwsza próba wejścia na ten rynek, za pomocą serii wydawniczej „Scholastic’s Point Horror Unleashed”.
Powieść „Dom szkieletów” to świetnie napisana pozycja, z prostą, aczkolwiek ciekawą akcją, intrygującym klimatem i solidnym, acz pozostawiającym lekki niedosyt zakończeniem. Na minus można zaliczyć ponowne wykorzystanie użytego wcześniej pomysłu, a także kilka drobnych niedorzeczności. Tym niemniej polecam tę powieść każdemu, kto ma ochotę na kilka godzin niewymagającej, acz dającej wiele przyjemności rozrywki. Poza tym jest to jedna z niewielu okazji, gdzie możemy zobaczyć Grahama Mastertona w wersji „soft”.
Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa – praktykantka w zakładzie fryzjerskim – Kelly O’Sullivan, podczas wynoszenia do piwnicy kolejnych toreb pełnych włosów wchodzi w interakcje z szatańskim pomiotem. Na jej ramieniu zaczynają pojawiać się różnego koloru włosy, których nie da się nijak usunąć. Dziewczyna na oczach swoich przyjaciół przechodzi przemianę, staje się silniejsza. W tym samym czasie zaczynają ginąć ludzie – zazwyczaj Ci skłóceni z szefem Kelly – słynnym stylistą Simonem Crane’m. Konfrontacja z demoniczną siłą wydaje się być nieunikniona.
Dochodzimy tu do punktu, w którym właściwie można było by zostawić tę śmiesznie krótką nowelkę w spokoju i przestać się nad nią pastwić, jednak po autorze pokroju Mastertona wszyscy spodziewamy się dużo więcej – dlatego pofolgujmy sobie. Żałosna konstrukcja fabularna, papierowe postacie, głupota wydarzeń i kretyńskie zakończenie położyły książkę, która nigdy nie powinna stać się niczym więcej jak tylko opowiadaniem – wtedy była by po prostu przeciętnym tekstem.
Mam wrażenie, że Graham kończył tę powieść na szybko. Może musiał się wywiązać z umowy z wydawcą, a może skończyły mu się ukochane żelki Haribo – tak czy siak, strzelił sobie w stopę. Plusy? Miejscami całkiem dobrze wykreowany klimat (w końcu Graham jest mistrzem klimatu), całkiem interesująco opisana scena odkrycia zwłok sąsiadki przez główną bohaterkę i… to chyba tyle. No może jeszcze dowcipny tytuł oryginalny, nawiązujący do pewnego znanego horroru, a także przyciągająca oko okładka, którą zafundowało powieści wydawnictwo Albatros. To niestety trochę za mało, by móc z czystym sumieniem polecić tę nowelkę komukolwiek.
R.I.P. fryzuro szatana.
Horrory stanowią lwią część twórczości Grahama Mastertona, ale znawcy gatunku doskonale wiedzą, że pisarz świetnie czuje się także w innych odmianach literatury. Dobrym przykładem są thrillery katastroficzne, które autor tworzył równolegle ze swoimi najgłośniejszymi powieściami grozy. Wydana w 1977 roku „Zaraza” jest świetnym przykładem.
Doktor Leonard Petrie to spokojny, inteligentny człowiek, zarabiający na życie leczeniem cierpiących, najczęściej na silnie rozwiniętą hipochondrię, starszych ludzi (Harry Erskine bez wrażliwości na duchy?). Pewien poniedziałek zaburza i tak nie do końca harmonijne życie bohatera – staje się on świadkiem rozwijającej się w zastraszającym tempie epidemii zarazy. Nieznany szczep bakterii dżumy dzień po dniu dziesiątkuje ludność USA, wyzwalając najgorsze, zwierzęce, pierwotne instynkty w bezbronnych obywatelach. Czy zaczyna się właśnie zmierzch cywilizacji?
Apokaliptyczna wizja rzuconej na kolana Ameryki przeplata się z historiami drugoplanowych bohaterów. Masterton świetnie konstruuje swoich bohaterów, zabawiając i szokując poprzez ukazanie ich niecodziennych zachowań. Mamy oto podstarzałego aktora – homoseksualistę, dla którego zaraza jest szansą na zakończenie rozpamiętywania przeszłości i odrodzenie, mamy aroganckiego naukowca uprawiającego seks z własną pasierbicą, mamy związkowca, dla którego zyski są ważniejsze niż zagrażająca światu epidemia. Są to ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, by z zaistniałej sytuacji wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści . Gdzieś w tym wszystkim znajduje się główny bohater, który stara się uratować własną córkę przed zgubnym wpływem zarazy. Na oczach czytelnika w Leonardzie Petrie zachodzą wewnętrzne przemiany, które zamieniaj lekarza w człowieka gotowego na wszystko.
Owe przemiany nie były by wiarygodne, gdyby nie świetnie nakreślone tło. Masterton ukazuje wyjątkowe zezwierzęcenie zaatakowanej i zostawionej samej sobie społeczności. Udowadnia nam, że nie trzeba wiele, by w obliczu śmierci stracić kompletnie panowanie nad sobą i głosić poglądy, do których nigdy byśmy się nie przyznali. Kradzieże, gwałty, brutalne morderstwa i tortury, szerzący się rasizm i bezwzględne stosunki międzyludzkie – to właśnie jest obraz ginącej cywilizacji.
Jak to u Grahama często bywa, rozmach fabularny jest naprawdę ogromny, a co za tym idzie, powieść czyta się świetnie. Z każdą stroną jesteśmy bardziej ciekawi tego jak splotą się losy ukazanych bohaterów i jak daleko jeszcze posuną się ludzie. Niestety, apokaliptyczny chaos pod koniec zaczyna blednąć, przyćmiewany przez coraz nudniejsze i mniej wiarygodne przygody konających bohaterów. Wiem, że takie było zamierzenie autora, ale z powieści o takiej fabule śmiało można by było zrobić tragiczną epopeję, chociażby kosztem wydłużenia objętości książki nawet kilkakrotnie.
Podsumowując – „Zaraza” to świetny katastroficzny thriller, którego wadą jest zbyt mała ilość stron i słabo zarysowane zakończenie. Niemniej jednak wizja padającej na kolana Ameryki, barwne postacie i świetne tło fabularne stawiają tę powieść w czołówce rankingu książek Grahama Mastertona.
Tę książkę kupiłem, żeby autor miał gdzie złożyć swój autograf. Akurat spotkanie z Grahamem Mastertonem zbiegło się z premierą powieści i chociaż miałem przy sobie „Bazyliszka”, podanie do podpisu najnowszej pozycji wydało mi się bardziej na miejscu.
Kupiłem więc, zdobyłem dedykację i mam.
Trudno się więc dziwić, że do tej szczególnej książki mam stosunek nieomal nabożny. Do lektury podszedłem z dobrą wiarą i nadzieją na swoje ulubione klimaty.
I…
No cóż. Może o klimatach na początek. Wielbiciele charakterystycznej mastertonowskiej atmosfery grozy raczej się nie zawiodą. Jest i woda (tak znakomicie już wielokrotnie wcześniej przez autora eksploatowana), jest i ogień. Są zmarli, którzy nie zaznali spokoju, jest intrygująca piękność.
Akcja toczy się w czterech miastach. Nowy Jork, Sztokholm, Londyn i Wenecja są wspaniałymi, doskonale odmalowanymi tłami akcji. Wyjątkową, istotną dla treści rolę, pełnią również ekskluzywne apartamenty, w których zachodzą niepokojące, czasem makabryczne wydarzenia.
Innymi słowy – to, co lubię u Mastertona najbardziej – jest. Świetny styl, kapitalne, plastyczne opisy, mroczna, przytłaczająca atmosfera, niezłe dialogi, ciekawi bohaterowie pierwszego i dalszych planów. Jednak, jeśli mowa o horrorze, lubię również by akcja miała jakiś sens. I tu w „Muzyce z zaświatów” jest niestety gorzej.
Przez prawie całą grubość książki główny bohater jest zapewniany przez swoją kochankę, że wkrótce zrozumie o co biega, niestety, póki co musi żywić się domysłami. Więc się posłusznie żywi (razem z mniej domyślnym czytelnikiem). Wpada wciąż w podobne, przerażające sytuacje. (spoiler!) Nie pociągają one za sobą żadnych konsekwencji policyjnych, prawnych, czy jakichkolwiek innych! A mimo to, nasz bohater wciąż nie wie o co chodzi (my to już raczej, niestety, wiemy). Na domiar złego na końcu okazuje się, że nic, ale to absolutnie nic, nie uzasadnia przekonania, że nie można było bohaterowi wyjaśnić problemu od razu.
Całości nie pomagają niedociągnięcia w szczegółach, na przykład fakt, że „intratny” interes, na którym zbudowana jest intryga, nie wydaje się w końcu wcale taki zyskowny, a z pewnością metody jakie służyły do jego prowadzenia można było zracjonalizować, zmniejszając ryzyko. Przez całą powieść przebiega truchtem niezidentyfikowany chłopczyk w budrysówce. Trudno zrozumieć jego obecność inaczej, jak chęć dodania przez autora elementu grozy (coś jak serwetnik z motywem, na zastawionym stole, albo listek pieprzowej mięty na białym talerzu). Mieszkanie w Sztokholmie (spoiler!) raz jest niezamieszkałe (nie licząc duchów), by za moment okazało się, że od dłuższego czasu (najmarniej od roku, a może i dłużej) mieszka w nim rodzina Olofsson. Takich nieścisłości jest zresztą więcej.
Najgorsze, że nie bardzo wiadomo na czym miałaby polegać zasada przechodzenia w zaświaty, wyjawiana nam na ostatnich stronach, a stanowiąca poniekąd clue. Prawdę mówiąc, gdyby miało tak być, jak obmyślił sobie Masterton, ze wszelkimi konsekwencjami, to dopiero byłby bałagan. Nie horror, ale burdel. I tak dalej i tym podobnie.
Czy mogę zatem powiedzieć, że zachęcam do lektury? Powiedzieć mogę, ale jak mnie ktoś przyciśnie, to się wyprę…
Autor recenzji: Jacek M. Rostocki
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
ISBN: 9788373599635
Najnowsza powieść Grahama Mastertona pierwotnie miała być zatytułowana „Wenecka kukułka”. Zmienił się tytuł oryginalny, zmienił się także polski, co wyszło wszystkim tylko na dobre, ponieważ „Muzyka z zaświatów” jest zdecydowanie lepszą propozycją. Książka dzięki wydawnictwu Albatros dorobiła się także specyficznej okładki, która podzieliła fanów na dwa obozy. Ostateczny cover bardzo podoba się samemu Mastertonowi, jak i jego żonie, ja również przyłączam się do grona jego zwolenników. Tyle spraw technicznych – a jak prezentuje się sama esencja powieści?
Kompozytor muzyki do reklam, Gideon Lake wprowadza się do apartamentu w nowojorskiej Greenwich Village i od razu zakochuje się w swojej sąsiadce, Kate Solway. Dziewczyna jest mężatką, ale mimo wszystko ulega namiętności i razem z Gideonem zostają kochankami. Ukrywając się przed jej mężem, Victorem, wyruszają w podróż do Europy. Szybko okazuje się jednak, że kobieta skrywa przerażającą tajemnicę, a bohater zostaje wciągnięty w wir niesamowitych wydarzeń. Kluczem do rozwiązania zagadki jest ogromna wrażliwość Gideona, jego miłość do Kate, a także brutalne zbrodnie, które dzieją się na oczach głównego bohatera.
U Mastertona kameralna „ghost story” to nadal rzadkość i egzotyka. Owszem, w powieściach Grahama pojawiały się niejednokrotnie całe rzesze niematerialnych istot, ale zawsze napędzane były mocą złowrogiego, krwiożerczego demona. Tym razem jest inaczej. Autor zaprasza nas w klimatyczną, tajemniczą podróż po Sztokholmie, Londynie i Wenecji – miejscach, w których autor spędził sporą część swojego życia, co pozwoliło mu oddać magię tych miast. Wraz z bohaterem czujemy się samotni, opuszczeni i bezradni, a wydarzenia dziejące się na jego i naszych oczach możemy jedynie bez słowa przyswajać.
„Muzyka z zaświatów” to powieść oryginalna w dorobku Grahama i mówię to z czystym sumieniem, bo ostatnio coraz częściej zdarza mi się wypowiadać taki osąd. Nie uświadczymy w owej książce groteski, krwawej masakry, nawet seks jest wysmakowany i delikatny, a nie wyrafinowany. Jest to historia dojrzała, kameralna, dramatyczna, nie wypełniona charakterystycznymi dla wcześniejszych okresów twórczości Mastertona fajerwerkami.
Kilka gwałtowniejszych scen pozwala nadal trzymać tę powieść w z dnia na dzień coraz mniej sztywnych ramach gatunkowych horroru. „Muzyką z zaświatów” Masterton udowadnia jednak, że jest autorem wszechstronnym, który umie trafić do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko miłośników literackiego gore. Jeśli tak mają wyglądać następne powieści tego autora, to ja się pod tym podpisuje i ze spokojem spoglądam w przyszłość. Autor w rozmowie z nami przepowiadał wprawdzie powrót do korzeni zapowiedzianą powieścią „Fire Spirit”, przyrównując ją do „Wyklętego”, ale w tym przypadku jest to najlepsza rekomendacja. Podsumowując – idzie nowe, a Masterton udowadnia, że mimo swojego wieku i ponad 30 lat pisania książek nadal jest w formie, gotów stanąć do walki o pas mistrza świata w literackim horrorze.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 8/10
Anioł Jessiki to najrzadziej wspominana i praktycznie niekojarzona powieść Grahama Mastertona. Potwierdziło się to na naszych prelekcjach o autorze, podczas których niewiele osób potrafiło „Anioła Jessiki” skojarzyć. Częściowo winne jest temu również wydawnictwo, które od blisko siedmiu lat nie wydało wznowienia tej powieści. Pomimo iż książka ta nie jest arcydziełem, potrafi na nowo zdefiniować styl i osobę Mastertona, wymykając się jednocześnie ramom gatunkowym i wyświechtanym schematom.
Ta jedna z najbardziej oryginalnych opowieści w dorobku pisarskim Mastertona zaczyna się bardzo niesympatycznie. Poznajemy Jessicę, kilkunastoletnią dziewczynkę, która w wypadku samochodowym straciła oboje rodziców. Teraz mieszka z dziadkami, zamknięta w świecie baśni, wróżek i elfów, które uwielbia rysować. Jest ładna, zdolna i bardzo doświadczona przez los, a jednocześnie trzyma się na uboczu, co szybko sprawia, że staje się pupilkiem nauczycieli, co z kolei irytuje jej rówieśników. Zaczynają się przykre tortury, które zakończą się tragicznym wypadkiem.
Kiedy Jessica dochodzi do siebie po owym zdarzeniu zaczyna słyszeć w domu dziadków głosy dzieci, wołających o pomoc. Po wstępnych oględzinach okazuje się, że głosy dochodzą z krainy za ścianą, do której dostać można się poprzez tapetę. W celu uratowania dzieci, Jessicę czeka niezapomniana podróż do alternatywnej krainy po drugiej stronie ściany, gdzie prawa są zupełnie inne, ale niebezpieczeństwo może być równie śmiertelne.
Masterton opisując krainę, do której można przedostać się przez wzory na tapecie przechodzi samego siebie. Opisy są długie, barwne, odrobinę nużące i wciągające jednocześnie. Czytelnik głodny jest większej ilości akcji, do której autor zdążył nas już przyzwyczaić, ale powieść ucieka tym schematom stając się na pewnej płaszczyźnie dramatem, na innej metaforą zbrodni, a na jeszcze innej baśnią. Ten mix gatunkowy sprawia, że nie do końca wiemy czego po tej powieści oczekiwać.
Cieszę się, że Masterton napisał tego typu powieść. Jak na dorosłego mężczyznę autor świetnie wniknął w psychikę młodej dziewczyny, co zresztą wyszło mu znakomicie jeszcze w powieściach „Koszmar”, „Bonnie Winter” i „Katie Maguire”. „Anioł Jessiki” swoim baśniowym klimatem, przejmującą puentą i przewrotnym zakończeniem daje do myślenia i wbija szpilę niektórym przeciwnikom pisarza, którzy twierdzą, że jego twórczość to tylko epatowanie przemocą i seksem. W omawianej powieści owe elementy praktycznie nie występują (poza jedną gwałtowniejszą sceną).
„Anioł Jessiki” to powieść dobra, gdyby wyrwać ją z kontekstu twórczości Mastertona. Ponieważ ani nie możemy, ani nie chcemy tego robić, możemy stwierdzić, że książka ta jest po prostu dowodem na wszechstronność autora, głębię ukrytą w prawie każdej jego powieści i wreszcie na jego nieskończoną wyobraźnię.
„Ciemnia” to szósta i póki co na razie ostatnia część przygód dzielnego nauczyciela języka angielskiego w West Grove Community College, Jima Rooka. W dwóch poprzednich odsłonach cyklu mieliśmy do czynienia z lodem i wodą, tym razem duch z którym przyjdzie się bohaterowi zmierzyć, posługuje się mocą ognia.
Jim Rook wraca z Waszyngtonu do West Grove po bliżej nieokreślonej tragedii, która się wydarzyła w stolicy USA. Zdruzgotany bohater powraca na stare śmieci, by posklejać swoje poszatkowane na kawałki życie, odzyskać dawną miłość i znów starać się nauczać młodzież wymagającą specjalnej opieki. Tym razem postanawia na zawsze skończyć z uganianiem się za duchami, jednak przed przeznaczeniem nie da się długo uciekać…
W płomieniach ginie dwoje uczniów, których Rook nie zdążył jeszcze nawet poznać. Na miejscu tragedii na ścianie pojawia się tajemniczy wizerunek ofiar, wyglądający jak zrobiona w ostatniej chwili fotografia. W płomieniach staje również kotka Jima – Tibbles Dwa. Tajemnicze wydarzenia wydają się mieć coś wspólnego z portretem dziewiętnastowiecznego dagerotypisty Roberta H. Vane’a, wiszącym w nowym mieszkaniu Jima. Bohater z pomocą swoich uczniów będzie zmuszony ponownie zmierzyć się z siłami nadprzyrodzonymi.
„Ciemnia” niestety odbiega trochę poziomem od poprzednich części cyklu. Być może jest to wina niedopowiedzeń zostawionych przez autora, dotyczących wydarzeń z Waszyngtonu. Nie pomaga również brak ciekawych i wyrazistych postaci, a duch, z którym Jim stanie oko w oko nie straszy, a śmieszy swoją opisaną przez autora aparycją. Nie można przyczepić się do nienagannego warsztatu Mastertona, ale do pewnego poziomu Graham na po prostu przyzwyczaił. Od powieści oczekujemy czegoś więcej, niestety podczas lektury „Ciemni” nie dostaniemy niczego nowego, zaskakującego, czy przerażającego.
W oczekiwaniu na kolejne odcinki sagi o Rooku możemy jedynie trzymać kciuki, by były one lepsze niż część szósta. W życiu Jima przydadzą się duże zmiany, solidne twisty fabularne, a także może odkrycie kilku faktów z przeszłości bohatera. Mile widziany byłby nawet prequel, w którym dowiedzielibyśmy się czegoś więcej o wypadku Jima z czasów dzieciństwa, a także o pierwszych kontaktach z duchami. Z niecierpliwością czekam na tom siódmy, by móc już sprawdzić czym zaskoczy nas Masterton.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 256
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 6/10