Recenzja książki DEMON ZIMNA

„Demon zimna” to czwarta już część przygód Jima Rooka, nauczyciela języka angielskiego w West Grove Community College w Los Angeles, obdarzonego wyjątkową umiejętnością dostrzegania zjawisk nadprzyrodzonych. Jim, który nie ustaje w wysiłkach mających na celu ukształtowanie charakterów swoich uczniów z klasy specjalnej, tym razem narazi się na arktyczne zimno…

Wraz z przybyciem do klasy Rooka nowego ucznia, Jacka Hubbarda, dookoła bohaterów zaczynają dziać się bardzo dziwne rzeczy – a to w jednych chwili szkolna toaleta pokrywa się szronem, zamarza basen z uczniami, poręcz schodów, fontanna… a wszystko to w upalny, letni dzień. Jim jest jedynym człowiekiem, który jest w stanie stawić czoła zagrożeniu, ale by to zrobić, będzie musiał udać się w ciężką podróż do krainy wiecznego lodu, z której nie wszyscy wrócą żywi.

Wraz z czwartym już pojawieniem się kolejnego po Harrym Erskinie najbardziej rozpoznawalnego bohater wykreowanego przez Grahama Mastertona, otrzymujemy ponownie dużą dawkę adrenaliny i przygody, skompilowanej do 230 stron. Seria nie skostniała, przeciwnie, ustawiła poprzeczkę jeszcze wyżej. To co wyróżnia „Demona zimna” na tle innych książek Mastertona, to perfekcyjne dialogi okraszone hektolitrami genialnego poczucia humoru. Graham zawsze bywa zabawny, ale tym razem przechodzi sam siebie. Duża w tym zasługa również świetnego tłumaczenia Piotra Romana.
 
Rook przechodzi przemianę, staje też przed kilkoma dylematami moralnymi, a także odkrywa prawdziwą naturę odpowiedzialności za drugiego człowieka. Zakończenie powieści nie jest cukierkowe i pozostawia otwartą furtkę do kolejnej części, jednak po przewróceniu ostatniej kartki czujemy pewien niedosyt, chcąc poznać dalsze losy bohatera.

„Demon zimna” to jedna z najlepszych części całej serii „Rook”. Prosta, aczkolwiek dynamiczna fabuła, ciekawy pomysł i świetny, humorystyczny warsztat pisarza składają się na nietuzinkową powieść, zapewniającą kilka godzin doskonałej zabawy.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 223
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki STRACH

„Strach” to kolejna po tomach „Rook” i „Kły i pazury”, trzecia już część serii, w której Graham Masterton przedstawia przygody Jima Rooka, nauczyciela języka angielskiego w West Grove Community College w Los Angeles, obdarzonego wyjątkową umiejętnością dostrzegania zjawisk nadprzyrodzonych. Klasa specjalna, która znajduje się pod opieką Jima ponownie staje w obliczu mistycznego zagrożenia, które tylko nauczyciel jest w stanie zauważyć.

Nowy uczeń Rooka, Rafael Diaz, to postać mroczna i tajemnicza. Jakimś cudem wywiera on duży wpływ na resztę klasy, która pozwala mu przeprowadzić nad sobą rytuał oczyszczenia, wywodzący się z pradawnej tradycji Majów. Rytuał ten pozbawić ma uczniów wszystkich irracjonalnych lęków, które w nich siedzą, niezależnie od tego, czy będzie to arachnofobia, lęk wysokości, czy też strach przed ciemnością. Lęki, które uleciały z ciał egzorcyzmowanych uczniów nie rozpłynęły się jednak w nicość, co więcej, wróciły pod postacią demonicznej istoty, która jeden po drugim zaczyna polować na uczniów klasy specjalnej.
 
Jim ponownie staje do walki z istotą z zaświatów, tym razem mając do pomocy wybitnego znawcę kultury Majów, a także swoją… zmarłą przyjaciółkę. Rook będzie musiał stawić czoło własnym fobiom, a także tragicznie przerwanemu, ale nie wygasłemu uczuciu.
 
„Strach” to godny następca dwóch poprzednich części cyklu. Opierając się na identycznym klimacie, podobnych schematach i zależnościach, Graham snuje dalej opowieść o wielkodusznym nauczycielu obdarzonym darem, który jednocześnie stanowi dla niego przekleństwo. Jim oddał by życie za swoich uczniów, dlatego też jego przygody i kłopoty, które napotyka stając w ich obronie czyta się z zapartym tchem.
 
Trzeci tom cyklu „Rook” oprócz szybkiej i emocjonującej akcji, przedstawia nam również kilka ciekawych rozważań na temat natury ludzkich strachów i fobii, pokazując do czego zdolny by był człowiek nie znający lęku. Dywagacje te zgrabnie wplątane są w fabułę powieści i osadzone w relacjach pomiędzy bohaterem, którego zdążyliśmy już polubić, a jego uczniami, do których szybko się przyzwyczajamy. Lektura „Strachu” jest więc czynnością obowiązkową dla wszystkich fanów prozy Mastertona, lub miłośników serii o nieustraszonym nauczycielu.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 238
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki KŁY I PAZURY

„Kły i pazury” to drugi tom z serii „Rook”, w którym Graham Masterton opisuje perypetie Jima Rooka, nauczyciela języka angielskiego w West Grove Community College w Los. Jim posiada wyjątkowe umiejętności postrzegania zjawisk nadprzyrodzonych, a także komunikowania się z duchami, co staje się kanwą do napisania jednej z bardziej interesujących „serialowych” powieści tego autora.

Punktem wyjścia powieści, podobnie jak w przypadku części pierwszej, jest śmierć jednego z uczniów Jima, niejakiego Martina Amato, który zostaje rozszarpany przez niezidentyfikowaną dziką bestię. Potwór z dnia na dzień robi się bardziej krwiożerczy, wiele osób z bliskiego otoczenia głównego bohatera stanie oko w oko ze śmiertelnym, uzbrojonym w kły i pazury, niebezpieczeństwem.
 
Katalizatorem tajemniczych wydarzeń jest jedna z uczennic Jima – Indianka Catherine Biały Ptak. Na mocy magicznego paktu, zawartego przez jej rodzinę z jednym z najstraszliwszym indiańskich demonów – Kujotem, dziewczyna staje się własnością Indianina o magicznej mocy – Psiego Brata. Kim jest Psi Brat, w jaki sposób zamierza on użyć mocy Kujota i czy Jimowi uda się powstrzymać cykl morderstw – na te i inne pytania odpowiada drugi tom cyklu „Rook”.
 
Masterton po raz kolejny porusza w swojej powieści tematykę kultury indiańskiej, co wychodzi mu zgrabnie, wiarygodnie i przekonująco. Legenda Kujota poruszana była przez tego autora w jednej z pierwszych powieści – „Kostnicy”, tym razem jednak przywołana jest w innym kontekście, ale równie interesująco  i porywająco opisana. Widać, że Graham spędził długi czas na wertowaniu podań i legend rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej.
 
„Kły i pazury” zgrabnie odcina się od pierwszej części cyklu, w której poruszany był temat magii Voodoo, jednocześnie kontynuując wątki obyczajowe z tomu pierwszego, wprowadzając też kilka nowych. Z powieści bije energia, żywe tempo, niepospolite poczucie humoru i nutka szaleństwa – ale taki właśnie bywa Masterton, zwłaszcza że seria pierwotnie miała być scenariuszem serialu grozy przeznaczonego dla trochę starszej młodzieży. Podsumowując – podróż tropem indiańskich demonów wraz z jednym z najbardziej wyrazistych Mastertonowskich bohaterów nie zawiedzie swoich czytelników i zapewni kilka godzin wyśmienitej zabawy wypełnionej przygodą, grozą i humorem.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 222
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki ROOK

Jim Rook, nauczyciel języka angielskiego w West Grove Community College w Los Angeles jest bohaterem kolejnego cyklu powieściowego, stworzonego przez Grahama Mastertona. Jim posiada wyjątkowe umiejętności postrzegania zjawisk nadprzyrodzonych, a także komunikowania się z duchami. Zdolności te zostały nabyte po wypadku, w którym Rook otarł się o śmierć.
 
Jim ma 34 lata. Jego podopiecznymi są uczniowie klasy specjalnej, dla młodzieży trudnej, opóźnionej, wymagającej szczególnej uwagi. Rook to mężczyzna, który swój zawód traktuje serio, a jego uczniowie są dla niego najważniejsi. Kiedy jeden z nich zostaje brutalnie zamordowany w szkolnej kotłowni, a jedyną osobą która widziała sprawcę okaże się Jim, zostaniemy wciągnięci w jedną z najlepszych powieści Grahama Mastertona.
 
Jim będzie musiał zmierzyć się z potężnym czarownikiem Voodoo – Umberem Jonesem, wujkiem jednego z uczniów. Jones ma moc opuszczania swojego ciała i dokonywania diabelskich mordów pod postacią ducha. Powstrzymanie go będzie trudne, gdyż tylko Rook jest w stanie go zobaczyć. Wraz z kilkoma uczniami z klasy specjalnej Jim przeżyje swoją pierwszą przygodę i rozpocznie kolejny po „Manitou” znamienny dla twórczości Mastertona cykl powieściowy.
 
Pisany z myślą o serialu telewizyjnym cykl ma do tej pory sześć tomów, a zapowiedziane są dwa kolejne. Za każdym razem bohater stawia czoła innemu demonowi, czy zjawie wywodzącej się z innej religii czy kultury, a robi to z wrodzonym wdziękiem i poczuciem humoru. Obok Harry’ego Erskine’a – bohatera najważniejszego w twórczości Grahama cyklu „Manitou”, Jim Rook jest najwyrazistszą postacią w prozie tego autora. Tym chętniej poznajemy jego przygody, jego uczniów, dylematy moralne i miłosne perypetie.
 
Pierwsza część cyklu wprowadza nas w świat Jima Rooka, pozwala poznać zależności panujące w jego świecie i przyzwyczaja nas do jego uczniów. Klasa, którą uczy bohater może nam się kojarzyć jedynie z filmem „Młodzi gniewni”, jednak bohaterowie tego obrazu nie mieli problemów z siłami nadprzyrodzonymi. „Rook” nie jest powieścią brutalną, natomiast charakteryzuje się właściwym dla Mastertona klimatem i rozwojem akcji, zachowując przy okazji wysoki poziom fabularny, okraszony niebanalnym poczuciem humoru i doskonałymi dialogami. Jeśli nie lubi się gwałtownej brutalności, ostrego seksu i morza krwi, warto poznać twórczość Grahama zaczynając od tej właśnie powieści.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2003
Liczba stron: 224
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki KREW MANITOU

Między wydarzeniami z „Ducha Zagłady”, a tymi z „Krwi Manitou”, Harry Erskine, główny bohater tej najbardziej rozpoznawalnej sagi Mastertona, mierzy się z Misquamacusem po raz czwarty w opowiadaniu „Wnikający duch” ze zbioru „Uciec przed koszmarem”. Tym razem żądny krwi szaman odradza się w córce Harry’ego i Karen – Lucy. Opętana dziewczynka dopuszcza się coraz bardziej przerażających czynów, by w konsekwencji doprowadzić do powrotu Indiańskiego szamana. Misquamacus zostaje jednak pokonany przez manitou pociągu, który okazuje się silniejszy niż prastara indiańska magia. Zakończenie tego krótkiego pojedynku przywodzi na myśl pierwszą część sagi, kiedy to Misquamacus zostaje pokonany przez manitou wielkiego komputera – symbolu techniki białego człowieka. Przeciętne opowiadanie przez kilka lat trzyma nas w niedosycie, do czasu pojawienia się na rynku ostatniej (jak na razie) części sagi.
 
Harry Erskine powraca,  a wraz z nim uwielbiana przez czytelników pierwszoosobowa narracja i znani i lubiani bohaterowie – Amelia Crusoe i Śpiewająca Skała, po raz kolejny jako duch. W „Duchu zagłady” Masterton pokazał zażyłości między magią Indian a magią Voodoo. W „Krwi Manitou” to rumuńska potęga wampirów miesza się z żądzą zemsty czerwonoskórych, by sprowadzić na Ameryką kolejną próbę dokonania totalnej zagłady.
 
Powieść zaczyna się od przygody bohatera drugoplanowego – Franka Wintera. Lekarz, bo taką funkcję pełni Frank, staje oko w oko z przerażającą epidemią, zamieniającą ludzi w żądne krwi wampiry. Zarażeni są w stanie zrobić wszystko by napić się krwi, posuwają się nawet do tego by zabijać własne rodziny. Zaraza rozprzestrzenia się, tysiące ludzi zostaje zamordowanych, setki przemieniają się w żywe trupy – wampiry Strigoi. Równorzędnie do przedstawionych wydarzeń, w które wplątał się Frank, Harry Erskine natrafia na ślady prowadzące go do Zbieracza Wampirów – przywódcę hord nieumartych, Vasila Lupa. To właśnie jego do życia zbudził Misquamacus, którego rozszczepiony w „Duchu Zagłady” duch zespolił się w jedno pod wpływem temperatury wytworzonej przez… atak na World Trade Center. Misquamacus odzyskawszy siły opętuje Lupa, zawiera krwawy pakt z przywódcą legionu wampirów i ponawia próbę zniszczenia Ameryki, której oczywiście zapobiec może tylko Harry Erskine.
 
Niuanse fabularne „Krwi Manitou” potrafią zaskoczyć. Pomysł Mastertona, by pokazać efekt synergii płynące ze współpracy pomiędzy demonami z Rumunii, a tymi z rdzennej Ameryki jest już jechaniem po bandzie. Paradoksalnie – książka ta jest bardzo dobra, a jej największą wadą jest właśnie przynależność do serii „Manitou”. O Ile wampirze opowiastki wychodzą Grahamowi bardzo dobrze, o tyle ostatni powrót Misquamacusa jest nieciekawy, niestraszny i nieprzekonujący.
 
Dla fanów serii „Krew Manitou” będzie ciekawym zestawieniem dwóch bardzo różnych kultur. Obiektywnie jest to niestety najsłabsza książka serii. Gdyby Masterton zdecydował się na wyrzucenie wątków z Manitou i napisanie powieści o wampirach, ocena była by wyższa. Poprzeczka zawieszona przez świetnego „Ducha Zagłady” okazała się jednak za trudna do przeskoczenia. „Krew Manitou” to mimo wszystko książka niezła i na pewno godna polecenia. Jednak jako czwarta część tak znakomitego cyklu, posiada wady, których nie sposób nie zauważyć. 

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 352
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki DUCH ZAGŁADY

„Duch Zagłady” to trzecia część najbardziej rozpoznawalnej opowieści Grahama Mastertona o nieposkromionej żądzy zemsty czerwonoskórych na mieszkańcach Ameryki.  W szesnaście lat po swoim książkowym debiucie, czyli pierwszą częścią „Manitou”, autor jeszcze raz podejmuje tematykę indiańskiej magii, lecz tym razem robi to na niespotykaną dotąd skalę.
 
Harry Erskine, główny bohater, który po raz pierwszy zetknął się z morderczym szamanem Misquamacusem jest teraz dużo starszy. Po krwawych wydarzeniach z dwóch pierwszych tomów sagi Harry stara się wrócić do normalności. Wydaje mu się że zły czarownik został definitywnie pokonany. Nic bardziej mylnego. Misquamacus powraca silniejszy i bardziej krwiożerczy niż kiedykolwiek, do tego zawiązuje pakt z czarnoskórym czarownikiem uprawiającym magię Voodoo. Erskine będzie musiał powrócić do ratowania świata przez duchem zagłady, a wraz z nim powróci również oczekiwana z utęsknieniem pierwszoosobowa narracja. Bohater nadal cechuje się niezmierzonym poczuciem humoru i młodością ducha, co na każdym kroku podkreślone jest za pomocą fantastycznych dialogów.
 
Harry staje oko w oko z szalejącymi kataklizmami – w wielu miejscach w Ameryce całe budynki pełne ludzi znikają pod ziemią. Okazuje się, że każde miejsce w którym kiedykolwiek przelano krew Indian staje się bramą do Wiecznej Otchłani – świata odwróconego do góry nogami, znajdującego się tuż pod naszymi stopami. W jednej chwili setki tysięcy ludzi w całej Ameryce giną w strasznych męczarniach. Rozmach z jakim Masterton przedstawia ostateczną zagładę potrafi wbić w fotel. Nie na darmo na okładce z wydawnictwa Prima widnieje zwrot „epopeja horroru”. Faktycznie, powieść ta wyróżnia się na tle innych książek Mastertona gigantycznym rozbudowaniem fabularnym, wielowątkową narracją i jednostajnym, nieprzyśpieszonym zbliżaniem się do wielkiego finału. Jest to książka dojrzała, przemyślana, jest w niej miejsce zarówno na nowych jak i starych bohaterów, którzy powracają nawet zza grobu, by pomóc swoim żyjącym jeszcze przyjaciołom. Dzięki temu, że powieść jest bardzo długa, nie czujemy wreszcie u Grahama żadnych skrótów fabularnych, uproszczeń, ani nawet umowności. Być może była by to najdoskonalsza powieść Mastertona gdyby nie pewien niewybaczalny błąd merytoryczny, który przez cały czas obcowania z „Duchem zagłady” nie dawał mi spokoju i kołatał się w głowie, jak odbijana od ściany piłeczka kauczukowa.
 
Co takiego zrobił Graham? Graham zapomniał, że w pierwszym tomie swojej sagi uśmiercił Amelię Crusoe, która jest jedną z … głównych bohaterek części trzeciej. Oczywiście osoba Amelii nadaje powieści rumieńców, tak jak pojawienie się dobrze znanych bohaterów poprzednich części – Karen Tandy, Doktora Snowa, Jacka Hughesa, czy ducha Śpiewającej Skały. Nie zmienia to jednak faktu, że zapomnienie o uśmierceniu jednego z bohaterów i przywrócenie go do życia jest czymś co ciężko wybaczyć pisarzowi tego pokroju.
 
Dla fanów serii „Duch zagłady” jest bardzo ważną powieścią. Dłuższa niż dwie pierwsze części razem wzięte, bardziej rozbudowana i pełna epickiego rozmachu. Niestety, jej finał jest nieadekwatny do reszty powieści – krótki, nijaki, z lekko zmarnowanym potencjałem. Wada ta jednak nie jest w stanie przyćmić wagi tej powieści i przyjemności płynącej z obcowania z nią. Naprawdę nie można się nudzić nawet przez chwilę, a co do nietęgiego finału – nie jest to przecież definitywny koniec. Jak wiemy, Manitou  powróci jeszcze co najmniej trzy razy…

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 399
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki ZEMSTA MANITOU

„Zemsta Manitou” to druga część sagi o destruktywnym oddziaływaniu indiańskiej magii, czyli o zemście czerwonoskórych na białym człowieku.  Trzy lata po swoim książkowym debiucie Graham Masterton powraca do wykreowanych wcześniej postaci, które na stałe zapisały się w kanonie horroru pisanego i stały się dla wielu czytelników przyczynkiem do rozpoczęcia przygody z literaturą grozy.
 
Tym razem głównym bohaterem zostaje Neil Fenner, konserwator łodzi z Bodega Bay, którego syn zaczyna miewać przywidzenia. W najbliższym otoczeniu Neila i jego rodziny zaczynają dziać się dziwne i przerażające rzeczy, a zrozpaczony Neil nie może sobie poradzić. Jego syn, Toby, zostaje opętany przez ducha Misquamacusa, potężnego indiańskiego szamana owładniętego żądzą zemsty na białym człowieku. Szaman znany czytelnikom z pierwszej części „Manitou” jest teraz silniejszy, bardziej krwiożerczy, a przede wszystkim nie jest sam – z pomocą przychodzi mu jeszcze dwudziestu jeden innych potężnych czarowników z dawnych lat, którzy za cel nadrzędny postawili sobie wspólne wezwanie najbardziej niebezpiecznych indiańskich demonów i zesłanie ich ku zagładzie mieszkańców Ameryki. Zrozpaczony i zdesperowany Neil podczas próby wyjaśnienia zagadkowych wydarzeń, natyka się na Harry’ego Erskine’a – bohatera i narratora pierwszej części sagi.
 
Harry przyjeżdża z Nowego Yorku wraz ze Śpiewającą Skałą – nowoczesnym szamanem, z którym wspólnie pokonali Misquamacusa poprzednim razem. Bohaterowie dołączają do Neila, by wspólnie stanąć ponownie do walki z niepojętym zagrożeniem. Tym razem jeden z bohaterów zginie w niebezpiecznej walce… Czy poświęcenie jakie zostało dokonane wystarczy żeby powstrzymać krwiożercze indiańskie demony?
 
 „Zemsta Manitou” jest bardzo dobrą kontynuacją pierwszej powieści Mastertona. Znani i lubiani bohaterowie powracają, by stoczyć walkę na śmierć i życie i jeszcze raz podjąć próbę odesłania Misquamacusa do Krainy Wiecznych Łowów. Wielka szkoda że fenomenalna postać Harry’ego Erskine’a została zmarginalizowana, a co za tym idzie, narracja powieści automatycznie przeskoczyła na trzecioosobową. Powieść jest dojrzalsza, bardziej przemyślana od swojej poprzedniczki, co automatycznie przedłuża czas obcowania z nią. Finałowa walka pomiędzy dwudziestoma dwoma szamanami, a Harrym, Śpiewającą Skałą i Neilem Fennerem jest długa, epicka i nieźle opisana. Smaczku dodaje fakt, że do batalii włączają się oddziały policji, Gwardia Narodowa i … duchy.

Godna kontynuacja powieści przypadła do gustu wielu czytelnikom, pomimo kilku wad. Odsunięcie na drugi plan najbarwniejszego bohatera jakiego Masterton wykreował pozostawia lekki niedosyt. Niewykorzystany potencjał walki z 22 szamanami również, ponieważ ich funkcja została sprowadzona do minimum. Po za tymi kilkoma szczegółami nie bardzo jest się do czego przyczepić, zwłaszcza że powieść ma całkiem dobrze napisany i przeprowadzony finał, a jak wiemy, u wczesnego Mastertona ten element nie zawsze zagrał. Po zakończeniu czytania „Zemsty Manitou” jedyne na co pozostaje czekać to na kolejny powrót krwiożerczych indiańskich demonów w powieści „Duch Zagłady”.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1990
Liczba stron: 224
Format: 11,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki BAZYLISZEK (po raz trzeci)

Z książkami Grahama Mastertona jest jak ze starymi dobrymi znajomymi. Pojawiają się raz na jakiś czas i cieszysz się ich widokiem. Znacie się od tak dawna, że żaden z nich nie jest w stanie niczym szczególnym cię zaskoczyć. Owszem, opowiedzą niekiedy jakąś ciekawą anegdotkę, innym razem mrożącą krew w żyłach historię zaczerpniętą wprost z życia, ale nic takiego, co zmieniłoby twój światopogląd. I to jest cenne. Na swój sposób także bezpieczne.

Podobnie rzecz się ma z „Bazyliszkiem”; najnowszą powieścią, która wyszła spod pióra Mastiego. Nie jest to bynajmniej kamień milowy w jego twórczości, ale oferuje parę godzin godziwej rozrywki. Tylko tyle i aż tyle. Autor nie sili się na oryginalne rozwiązania kompozycyjne, trzymając się linearnego przebiegu akcji i skupiając na takim przedstawieniu swoich postaci, byśmy nie mieli problemów z identyfikacją ich zamiarów i oceną postępowania.

W końcówce „Bazyliszka” główny bohater książki – profesor Natan Underhill wraz ze swoją świtą leci ze Stanów do Krakowa, co stanowi miły ukłon w stronę polskich fanów pisarza. Mało tego, na kartach powieści pojawia się postać malarza o znajomo brzmiącym nazwisku – Robert Cichowski.

Takie drobiazgi, przynajmniej u mnie, wywołują uśmiech satysfakcji.

Innymi plusami omawianej pozycji są elementy humorystyczne, jak choćby poniższy dialog:

– Co mamy do stracenia?
– Och, na przykład życie.

Można oczywiście narzekać na oklepane czy wręcz życzeniowe zwroty akcji, na naszkicowanie postaci zbyt grubymi liniami, ale w tym akurat przypadku wydaje mi się to szukaniem dziury w całym. Umówmy się, że jeśli ktoś ma ochotę na studium psychologiczne, to raczej nie sięga po książkę Grahama. No, chyba, że jest niespełna rozumu.

Można natomiast i trzeba wypomnieć tłumaczowi irytujące niezręczności w rodzaju: „Krótko później w mózgu”. Kiedy czytam podobne brednie, mam ochotę rzucić książkę w kąt. A „Bazyliszek”, pomimo swych wad, nie zasługuje na takie traktowanie.

Nie sądzę, by ta powieść w znaczący sposób powiększyła grono wielbicieli twórczości Grahama, ale ci którzy lubią jego prozę, nie powinni być zawiedzeni.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 × 21,5
Nr ISBN: 978-83-7510-126-3

Recenzja filmu MANITOU

Ekranizacja powieści Grahama Mastertona „Manitou” to horror nakręcony przez Williama Girdlera w 1978 roku. Ograniczony budżet i możliwości techniczne nie przeszkodziły reżyserowi w zebraniu popularnej obsady i zrealizowaniu swojej wizji. Na planie znalazł się między innymi równie popularny, co przystojny Tony Curtis, ojciec Jamie Lee Curtis. Tony zagrał główną rolę, brawurowo wcielając się w lekkoducha udającego jasnowidza, żeby wyciągać pieniądze od starszych pań. Towarzyszący mu Michael Ansara, w roli przyjacielskiego szamana Johna Śpiewającej i partnerująca im Susan Strasberg jako Karen Tandy, dziewczyna której na karku wyrasta ludzki płód, wypadają aktorsko bardzo dobrze i klimatycznie. Do filmu należy podejść z lekkim przymrużeniem oka, akceptując klimat lat siedemdziesiątych i prawa, które nim rządziły.
 
Fabuła filmu z grubsza opiera się na książce (zainteresowanych odsyłam do recenzji poniżej), dlatego też nie będę się nad nią znacząco rozwodził. W filmie, podobnie jak w powieści, w ciele Karen Tandy odradza się indiański szaman z siedemnastego wieku o imieniu Misquamacus. Jego celem jest dokonanie zemsty na białych ludziach, za wszystkie grzechy jakie popełnili wobec czerwonoskórych, a osiągnąć ją chce za pomocą potężnej magii i wezwanych na pomoc indiańskich demonów. William Girdler kilka wątków wyciął, kilka nagiął, interpretując je na własny sposób, tak by podać film w zjadliwej formie. Dla przykładu tak oto okazuje się, że Harry Erskine i Karen Tandy byli kochankami, a nie tylko przypadkowymi znajomymi. Film milczy natomiast w kwestii tego czego bał się szaman Misquamacus i jak próbowano go pokonać z pomocą oddziału policji. Większość wydarzeń jest jednak w filmie bardzo podobna do tych znanych z książki Mastertona.
 
Bardzo dobre aktorstwo i kilka naprawdę wyrazistych, trzymających w napięciu scen to trochę za mało żeby stworzyć film bardzo dobry. Archaiczne dzisiaj efekty specjalne potrafią nie tyle przerazić, co rozśmieszyć – dla przykładu, człowieka obdartego ze skóry gra aktor w… nasiąkniętym czerwonym płynem kombinezonie. Komicznie wypadają również demony, które na pomoc wzywa Misquamacus. Człowiek w stroju jaszczurki, czołgający się po szpitalnym korytarzu woła o pomstę do nieba. Finałowa potyczka z głównym antagonistą do feeria świateł i barw, kilka wystrzałów i wybuchów – generalnie jeden wielki, przestarzały efekt specjalny. Świetnie za to przedstawiona jest sama postać Misquamacusa – jego zdeformowane ciało umazane błonami płodowymi i przerażające spojrzenie potrafią podnieść widzowi ciśnienie. Bywa zatem różnie, raz lepiej, raz gorzej.

Sam film mimo wszystko broni się jako całkiem udany horror, do obejrzenia w piątkowy wieczór. Dla fanów twórczości Mastertona będzie jak znalazł. Nie wszystko w nim zagrało – być może gdyby reżyser nie zginął w wypadku helikoptera, zanim „Manitou” trafił do postprodukcji, finalna wersja obrazu wyglądała by inaczej? Najbardziej jednak można narzekać na polskie wydanie tego rzadko spotykanego filmu – autor tłumaczenia nie czytał książki, miał również problemy ze słuchem. Poprzekręcane imiona i nazwiska bohaterów, kilka błędów i niedoróbek, dodatki ograniczone do trailera i sylwetek dwóch aktorów i reżysera są największą bolączką tej produkcji, mimo iż wydanie takiej perełki na polskim rynku jest inicjatywą godną ogromnego szacunku dla Vision.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Tytuł oryginalny: The Manitou
Tytuł polski: Manitou
Produkcja: Kanada/USA 1978
Dystrybucja w Polsce: Vision
Reżyseria: William Girdler
Obsada: Tony Curtis, Michael Ansara, Susan Strasberg
Ocena: 6/10

Recenzja książki MANITOU

„Manitou” Grahama Mastertona to klasyka sama w sobie. Od tej książki zaczęła się przygoda autora z horrorem. Prawdopodobnie większość z nas również pokochało literaturę grozy dzięki tej właśnie pozycji. Podobnie było ze mną, to właśnie „Manitou”, a także „Twierdza” F.Paula Wilsona sprawiły że moje zainteresowanie horrorem pisanym trwa do dziś i pewnie nigdy nie zgaśnie. Dzięki tej powieści pokochałem Mastertona. Czas wrócić do niej po latach ze skalpelem i pensetą i z pewnych rzeczy się rozliczyć.
 
Zastanawiacie się dlaczego w rubryce „rok” podane są dwie daty. Oryginalna data powstania „Manitou” to rok 1975. Wydawcy nie spodobało się jednak zakończenie powieści, które Graham zmienił w roku 1976. Pierwotne zakończenie książki było dużo lepsze niż to wydane w Polsce. Zainteresowanych zachęcam do przeczytania wersji anglojęzycznej.
 
Harry Erskine to najlepsza, najzabawniejsza i najbardziej ludzka postać, jaką udało się Mastertonowi kiedykolwiek stworzyć. Cwaniak, dowcipniś, odważny tchórz, a do tego fałszywy jasnowidz – to właśnie niezapomniany Harry. Bohater zostaje wplątany w niecodzienną aferę – zgłasza się do niego młoda kobieta, której na karku wyrasta nieznanego pochodzenia guz. Po konsultacjach medycznych okazuje się, że guz nie jest zwykłą naroślą a… ludzkim płodem rozwijającym się w zastraszającym tempie. Dookoła głównych bohaterów zaczynają dziać się dziwne i przerażające rzeczy, prowadzące do niecodziennego odkrycia – płód jest reinkarnacją siedemnastowiecznego indiańskiego szamana Misquamacusa, który odradza się po trzystu latach, by dokonać zemsty na białych, którzy wybili jego lud. Misquamacus to potężny czarownik, zdolny do przywołania najpotężniejszych indiańskich demonów, zagrażających światu. Harry i jego przyjaciele będą musieli stawić mu czoła. Konfrontacja między pradawną indiańską magią, a nowoczesną techniką białego człowieka nieuchronnie się zbliża.
 
„Manitou” czyta się fenomenalnie. Książka nie jest długa, ale kiedy zaczniemy, nie możemy skończyć i jesteśmy w stanie pochłonąć całą historię w 4-5 godzin. Powieść napisana jest poprawnie, widać że kształtuje się talent pisarza, który zostanie w naszej świadomości przez następne 30 lat, a pewnie i na dłużej. Wykreowany przez Mastertona bohater wystąpi w przyszłości jeszcze w pięciu pełnoprawnych powieściach i w jednym opowiadaniu i będzie ciepło wspominany przez fanów na całym świecie. Dwa lata później powstaje ekranizacja powieści (zapraszam do oddzielnej recenzji). „Manitou” będzie wydawany i wznawiany na całym świecie i stanie się znakiem rozpoznawczym pisarza.
 
Wady? Wadą powieści jest jej objętość – książka mogła by być dłuższa i bardziej rozwinięta. Po raz pierwszy Masterton zastosował też swój popularny schemat, tak często powtarzany w późniejszych książkach, jednak biorąc pod uwagę to, że ta była pierwsza, nie możemy się czepiać – gdyż to właśnie ten schemat oczarował i powalił na kolana miliony czytelników na całym świecie.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1989
Liczba stron: 187
Format: 11,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10