Recenzja książki BAZYLISZEK (po raz drugi)

Od kilku dni w księgarniach dostępna jest najnowsza powieść horroru Grahama Mastertona „Bazyliszek”. Wiele sobie po niej obiecywałem, nie tylko dlatego, że wyszła spod pióra mistrza gatunku, ale i dlatego, że część jej akcji dzieje się w Krakowie, ulubionym polskim mieście pisarza. Szumnie zapowiadana jako mocny horror wywoływała spore zainteresowanie wśród czytelników w Polsce zanim jeszcze trafiła do sprzedaży.

Bohaterem „Bazyliszka” jest biolog molekularny Nathan Underhill, któremu udaje się wyhodować gryfa – mityczne stworzenie nie mające prawa bytu. Szkopuł jednak w tym, że stwór umiera krótko po wykluciu się z jaja, a profesor Underhill nie potrafi znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Gigantyczne pieniądze, jakie zostały przeznaczone na projekt i poświęcony czas naszego bohatera poszły się… w zapomnienie.

Underhill nie umie też odpowiedzieć na pytanie, w którym momencie popełnił błąd. Pogrąża się w rozmyślaniach, nieco zaniedbując syna Denvera, który ma mu za złe ciągłe zajmowanie się sprawami „nie z tej ziemi”. Ojciec i syn oddalają się od siebie. Zaabsorbowany własnym problemem Underhill wie, że nie może spocząć na laurach. Wyhodowanie gryfa byłoby dla niego ogromnym osiągnięciem. Komórki macierzyste tego stwora mogłyby okazać się wielce pomocne w walce z chorobami – ich użycie w celach leczniczych byłoby dla współczesnej medycyny milowym krokiem do przodu.

Kiedy żona Nathana, Grace – lekarka zajmująca się rezydentami w domu starców – opowiada mężowi o przerażonej staruszce, przekonanej, że słyszy w nocy dziwne hałasy, a także o lęku, że wkrótce zostanie skrzywdzona, Nathan słucha z uwagą. Kiedy następnej nocy okazuje się, że staruszka zmarła, a jeden z mieszkańców domu starców oświadczył Grace, że widział potwora, Nathan jest już prawie pewny, że ktoś oprócz niego zajmuje się „hodowlą” mitycznych stworów. Nabiera stuprocentowej pewności, gdy dowiaduje się, że w pokoju, w którym zmarła staruszka wszystkie kwiaty, a nawet muchy(!) szlag trafił.

Akcja błyskawicznie nabiera tempa. Zauber – dyrektor domu starców okazuje się być naukowcem, który nie tylko bada pochodzenie mitycznych stworzeń, ale i usiłuje je hodować! Nietrudno się domyślić co będzie dalej. Zauber daje nogę z kraju, oślepiona przez bazyliszka Grace popada w śpiączkę, a Nathanowi zaczynają śnić się koszmary z mitycznym potworem w roli głównej. Wraz z synem Underhill postanawia udać się do Polski. Tam bowiem zaszył się Zauber, który jest jedyną osobą potrafiącą przywrócić świadomość Grace.

Jak to u Mastertona, ostrej jazdy bez trzymanki nie brakuje! A czytelnik… Cóż, czytelnik zastanawia się jak, u diabła, tak doświadczony pisarz, mistrz w budowaniu atmosfery grozy, zarazem znawca gatunku może w tak, nie boję się użyć tego określenia, głupi sposób spaprać książkę. Tym razem nie zakończeniem, co u Brytyjczyka częste. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie brak w miarę wiarygodnego wyjaśnienia, w jaki sposób udało się powołać do życia tytułowego bazyliszka. Masterton powinien wziąć tu przykład chociażby z prozy Chrichtona, który tematykę „odrodzenia” dinozaurów w „Parku jurajskim” potraktował co najmniej godnie, a i wysilił się na obszerne wyjaśnienie czytelnikowi, w jaki sposób prehistoryczne gady zostały „wskrzeszone”. Nie twierdzę, że Masterton winien był zapodać kilkunastostronicową instrukcję „jak ożywić gryfa”, ale kilka wyszukanych, przemyślanych słów doprawdy by nie zaszkodziło. Jestem nieco poirytowany, gdyż „Bazyliszek” mógłby pretendować do miana powieści bardzo dobrej w dorobku Grahama Mastertona. Mamy w niej bowiem wyrazistych bohaterów, całkiem przyjemny i oryginalny pomysł, świetne dialogi i charakterystyczne mastertonowskie poczucie humoru, które z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom. Niestety, temat Brytyjczyk potraktował po łebkach, w wyniku czego sam motyw odrodzenia gryfa w powieści (najistotniejszy jej element) maluje się niezbyt kolorowo.

Na szczęście na plus można pisać Mastiemu umieszczenie sporej części akcji powieści w Krakowie i ukazanie odpowiedniego nastroju miasta. Także stricte polscy bohaterowie „Bazyliszka” są wiarygodni. W tej kwestii pisarz odrobił zadanie domowe. Nie obyło się jednak bez drobnych zgrzytów, jak choćby zapożyczenie z „Dziecka ciemności” extra mocnych bez filtra, którymi delektuje się jeden z bohaterów. Brr!

Podsumowując, „Bazyliszek” nie jest perełką w twórczości Mastertona, niemniej nie nazwałbym tej powieści słabą. Biorąc pod uwagę cały dorobek pisarza, plasuje się gdzieś po środku. Zaś mając na uwadze ostatnie publikacje Mastertona, jest w mojej opinii trochę lepsza od „Aniołów chaosu” i niewiele słabsza niż „Czerwona maska”.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki BAZYLISZEK

Pomysł na napisanie „Bazyliszka” narodził się w maju 2007 roku, podczas czwartej wizyty Grahama Mastertona w Polsce. Wtedy to autor, w odpowiedzi na naciski polskich fanów, zdecydował się umieścić akcję swojej nowej powieści w Krakowie, którym był oczarowany podczas wizyty. W ten sposób, 12 lat po premierze „Dziecka ciemności” umiejscowionego w Warszawie, polscy czytelnicy dostają w swoje ręce powieść „Bazyliszek”, stanowiąca pierwszą część zapowiedzianego cyklu „Monster hunters” (Łowcy potworów). Już podczas udzielonego mi w owym maju wywiadu Graham zapowiedział, że oparta na legendzie o smoku Bazyliszku historia będzie bardzo straszna. Czy wywiązał się z danej czytelnikom obietnicy?

Profesor Nathan Underhill próbuje spełnić się zawodowo, poprzez zabawy z genetyką. Jego marzeniem jest wyhodowanie mitycznego stworzenia – gryfa, którego komórki macierzyste mają stanowić przełom w dziedzinie medycyny. W międzyczasie bohater zmaga się z przeżywającym okres buntu siedemnastoletnim synem, a także z nieudanymi eksperymentami, które owocują odcięciem budżetu przeznaczonego na badania naukowe. Szybko okazuje się, że Nathan nie jest jedynym naukowcem owładniętym żądzą wyhodowania jakiegoś legendarnego stworzenia. Poznajemy Christana Zaubera – dyrektora Domu Spokojnej Starości Murdstone, w którym pracuje żona profesora Underhilla – Grace. Doktor Zauber korzystając z czarnej magii i życiowej energii ludzi powołuje do życia tytułowego bazyliszka – po części kogut, po części wąż. Podczas pierwszej konfrontacji Grace zapada w śpiączkę, a Nathan przysięga zrobić wszystko by ją uratować. Zaczyna się pościg za Christianem Zauberem, mający swój finał w Krakowie.
 
Kraków jawi się nam tak, jak zapamiętał go Masterton. Dla podniesienia wiarygodności powieści autor umieszcza gdzieniegdzie opisy miejsc w których bywał – świetnym przykładem może tu być krakowska restauracja Nostalgia, w której Graham wraz z żoną Wiescką gościli w 2007 roku na obiedzie. W „Bazyliszku” wymieniona jest nawet ulica, przy której owa restauracja się znajduje.
 
Luźna interpretacja legendy, jak to niestety czasem u Mastertona bywa, jest naciągana, nie do końca logiczna i absurdalna. Do Polski akcja przenosi się zaledwie 80 stron przed finałem, natomiast prowadzące do tej zmiany wydarzenia dzieją się o wiele za szybko. Niestety, możemy poczuć, że książka była pisana na siłę, nie dlatego, że Masterton czuł potrzebę napisania jej, a dlatego że obiecał swoim fanom tę powieść i wcisnął ją w swój napięty harmonogram.  Wydarzenia nie są porywające, postacie są płytkie i papierowe, a zakończenie mało satysfakcjonujące. Odpowiadając na pytanie postawione na początku – powieść nie jest nawet odrobinę przerażająca. Nie można się przyczepić do nienagannego warsztatu pisarskiego, ale na przestrzeni ponad 30 ostatnich lat, Masterton udowodnił nawet swoim antyfanom, że perfekcja opisowa i umiejętność konstruowania dialogów to jego mocne strony.
 
Nie sposób nie docenić działań, jakie pisarz wykonał by nagrodzić polskich fanów. Książkę czyta się jednym tchem, głównie po to, żeby wreszcie zobaczyć polską rzeczywistość oczami swojego ulubionego pisarza. Niestety w „Bazyliszku” nie ma wiele miejsca na wgłębienie się w polskie realia, akcja powieści równie dobrze mogła by być umiejscowiona gdzie indziej. Pozostaje więc pytanie, jak odbiorą powieść czytelnicy z innych krajów, dla których umieszczenie części fabuły w Krakowie, będzie tylko ciekawostką, jedną z wielu i bez większego znaczenia. Z powyższej analizy wywnioskować można, że „Bazyliszek” jest przerośniętym opowiadaniem, zawierającym popularny u Mastertona schemat wydarzeń, odarty jednak z głębszych analiz, przemyśleń i wielowątkowych sytuacji (jeśli nie liczyć kilku oklepanych frazesów o eksperymentach na ludziach z czasów WWII). Najnowsza książka mistrza grozy niestety nie zaskakuje, ani nie straszy. Dla nas, polskich czytelników, jest jedynie ciekawostką i hołdem oddanym przez autora dla rzeszy fanów w kraju, w którym niejedna jego książka miała swoją prapremierę. Jedno jest pewne – „Bazyliszek” nie będzie przełomem w twórczości pisarza, nie będzie wymieniany jako przykład jego geniuszu. Będzie natomiast niezwykle ważnym dowodem na to, że Masterton swoich najwierniejszych fanów szanuje, ceni i stara się dotrzymywać złożonych im obietnic.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki POWRÓT WOJOWNIKÓW NOCY

Ostatnia, jak na razie, część sagi o potężnych Wojownikach walczących ze złem w ludzkich snach, różni się od swoich starszych sióstr.  „Powrót Wojowników Nocy” stawia na czystą akcję i pompowanie adrenaliny, bardziej niż na rozwój głównych bohaterów. Masterton postanowił odejść od schematu, porzucając wszystkie dotychczasowe postacie występujące w pierwszych trzech częściach (oprócz posłańca Boga Ashapoli – Springera, którego rola również jest zminimalizowana) i rozwinąć zupełnie nowe.
 
Tutaj, podobnie jak w części pierwszej, głównych bohaterów jest troje – roztrzepany nastolatek Perry Beame, frywolna dziennikarka Sasha Smith i John Dauphin, taksówkarz mający spore problemy z nadwagą. Wszystkich troje łączy niesamowity  fakt – są Wojownikami Nocy.  Masterton popisuje się jak zwykle wyśrubowaną umiejętnością tworzenia charakterów, co wypada znakomicie – zwłaszcza u Johna, na którego autor naniósł fantastyczne i zdystansowane poczucie humoru.
 
Fabuła prezentuje się następująco – w klinice położniczej w Louisville dzieje się tragedia. Noworodki zapadają na tajemniczą chorobę uniemożliwiającą im zaśnięcie – co z kolei prowadzi do wycieńczenia, a w konsekwencji do śmierci. Okazuje się, że sny dzieci kradzione są przez złowrogie stwory, którym tylko Wojownicy Nocy mogą stawić czoło. Podczas wyprawy do ludzkich snów,  bohaterowie będą musieli zmierzyć się z Zimomordem i Wysokim Koniem, dwoma wyjątkowo krwiożerczymi demonami, a także całą zgrają ich sługusów.

Kretyńskie imiona głównych antagonistów to jedno, ale ich wygląd to drugie – opisy Mastertona potrafią nadal wcisnąć w fotel. Zimomord, władca lodu na wielkich saniach ciągniętych przez wilki i Wysoki Koń, król strachu, usadowiony na trzech opancerzonych koniach stojących jeden na drugim (!). Niestety, zanim dojdzie do finałowej konfrontacji, Wojownicy Nocy będą musieli zmierzyć się z całą gamą udziwnionych, pomniejszych stworów, będących na usługach dwóch arcywrogów. I tu zaczynają się schody. Większość krótkich potyczek w snach wypada po prostu blado i groteskowo. Ktoś, kto nie czytał pierwszych trzech części tej charakterystycznej, komiksowej wręcz sagi, może czuć się nieco zagubiony w zasadach, jakie panują w wykreowanym tu przez Grahama świecie. Warto zapoznać się więc z trylogią, przed zaczęciem części czwartej – chociażby po to, by wczuć się w poetykę snu, jaka towarzyszy przygodom bohaterów.

Ostatnia część odcina się od bohaterów znanych z „Wojowników Nocy”, „Śmiertelnych snów” i „Nocnej Plagi”, pomijając na przykład Kasyxa, Strażnika Mocy, który rzekomo był niezbędny do sennych podróży. W zamian za to, Masterton dokłada nam kilka wyrazistych postaci, których nie sposób nie polubić. Niestety, nie ma w nich dostatecznej głębi i mądrości, jaką posiadał Henry Watkins – mentor Wojowników z poprzednich trzech części. W „Powrocie Wojowników Nocy” większość akcji dzieje się we śnie, dlatego też poziom abstrakcji, absurdu i groteski sięga czasami zenitu. Powieść nie niesie ze sobą większych morałów, poza tymi, którymi już wcześniej raczył nas Masterton w tej sadze – o walce Dobra ze Złem, przyjaźni, lojalności, poczuciu własnej wartości. Pomimo kilku wad, na które ciężko przymknąć oko, powieść pochłania się nieprawdopodobnie szybko. Graham udowadnia po raz kolejny swój świetny warsztat i umiejętność zabawy konwencją. Każdy fan tej sagi, obowiązkowo musi przeczytać część czwartą. Każdy nie-fan powinien zacząć poznawać tę nieprawdopodobną historię od początku.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 335
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki NOCNA PLAGA

„Nocna plaga” to trzecia część sagi Grahama Mastertona o Wojownikach Nocy. Po raz kolejny, podróżujący po ludzkich snach Wojownicy będą musieli pokonać zło, które tym razem jest bardziej niebezpieczne i wyrafinowane niż zazwyczaj.
 
Stanley Eisner, amerykański skrzypek, zostaje brutalnie zgwałcony podczas wizyty w Londynie. Oprawcą okazuje się dziwna, przerażająca postać w kapturze skrywającym kredowobiałą twarz. Okazuje się, że gwałciciel nie jest człowiekiem, a deprawujący akt miał znaczenie znacznie głębsze, niż seksualne. Stanley zostaje zarażony tytułową Nocną Plagą. Choroba ta działa niczym AIDS, przyczyniając się do powolnej degeneracji i rozkładu, jednak celem jej ataku jest nie ciało, a dusza nieszczęśnika, który się nią zaraził.
 
Nocna plaga przenosi się przez brutalny seks odbywający się we śnie zarażonego. Człowiek owładnięty tą chorobą nie może powstrzymać się od mrocznych, zabójczych myśli, traci poczucie godności i zaczyna popadać w szaleństwo. Podczas trwania procesu rozpadu własnego „ja” Stanley dowiaduje się, że jest potomkiem Wojownika Nocy, a jego przeznaczeniem jest stoczenie walki ze złem, które zaczęło rozsiewać plagę. Wraz z grupą pozostałych Wojowników Nocy, Stanley musi stawić czoła coraz większym kłopotom.

Dwoje wojowników zachorowało na chorobę duszy, czasu jest coraz mniej, a zło coraz silniejsze – przebudzona i uwolniona ze swojego kamiennego więzienia, dochodzi do pełni mocy najpotężniejsza służebnica Szatana – wiedźma Isabel Gowdie.  Sytuacja staje się dramatyczna, kiedy okazuje się, że wiedźma ma dziecko z jednym z Wojowników…

W trzeciej części fantastycznych przygód Wojowników Nocy Graham Masterton wprowadza nowe patenty, które gwarantują świeże spojrzenie na całą historię. Powtórzenie nieco skostniałych schematów mogło by powieści zaszkodzić, na szczęście Graham doskonale wiedział, kiedy należy zmienić koncepcję powieści. W tej książce to nie brawurowe bitwy bohaterów, a wpływ plagi na człowieka jest najważniejszy – znakomicie przedstawione są wizje, myśli i czyny zarażonego. Wybranie przerażającej wiedźmy na główną przeciwniczkę wysłanników dobrego Boga Ashapoli jest miłą odmianą od demonicznych antagonistów z poprzednich części. Według mnie  „Nocna plaga” jest najdojrzalszą, najlepiej napisaną i  przemyślaną książką w całej serii, dlatego też polecam ją wszystkim fanom tej sagi.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 300
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki ŚMIERTELNE SNY

„Śmiertelne sny” to bezpośrednia kontynuacja jednej z najwyrazistszych powieści Grahama Mastertona „Wojownicy nocy”. Powołani przez Ashapolę – Boga Bogów stojący po stronie dobra Wojownicy, będą musieli ponownie zawalczyć ze złem panoszącym się w ludzkich snach.
 
Sequele książkowe rządzą się na szczęście innymi prawami niż filmowe – stąd większa szansa na to, że otrzymamy produkt przynajmniej dorównujący oryginałowi. Podobnie jest w przypadku sagi o Wojownikach Nocy. Zło powraca, tym razem w postaci groźnego, uzbrojonego w długie, ostre pazury „Cienia” który okazuje się być ucieleśnieniem odwiecznego ludzkiego strachu.
 
Springer – posłaniec samego Boga Ashapoli znów werbuje oddział potężnych żołnierzy, mających moc niszczenia zła podczas podróży do ludzkiej podświadomości obudzonej podczas snu. Bohaterowie znani z poprzedniej części występują tutaj jako postacie trzecioplanowe, pełniąc funkcję tła, a także nadając nikłe, aczkolwiek przyjemne wrażenie ciągłości fabularnej.
 
Tym razem głównym bohaterem jest John Woods, mężczyzna samotnie wychowujący swojego syna Lenny’ego. Mały chłopiec po tragicznej śmierci matki zaczyna w swoich snach widzieć potworną zjawę, która z dnia na dzień staje się coraz bardziej rzeczywista. Lenny staje się bramą, demon z nocnych koszmarów może dzięki niemu przedostać się do świata żywych by zbierać krwawe żniwo. Podczas brutalnego oddziaływania świata snów na rzeczywistość, ginie Jennifer, nowa partnerka Johna, a on sam zostaje okaleczony i sparaliżowany. Bezsilny, bezbronny John zaczyna tracić wiarę w siebie. Wtedy właśnie dowiaduje się od Springera, że jest Wojownikiem Nocy i  tylko on wraz ze swoimi przyjaciółmi może unicestwić demona.
 
Wojowników Nocy jest w tej części więcej, co automatycznie utrudnia ich opisanie i „użycie” w powieści. Masterton zaniedbał niektórych z nich, skupiając się raczej na głównym bohaterze. Na tej strategii ucierpieli również Kasyx i Tebulot, których znaczenie zostało sprowadzone do minimum, a także Samena, która w ogóle nie wystąpiła w sequelu. Ci bohaterowie pierwszej części byli niezwykle istotni i w moim odczuciu barwniejsi niż nowi Wojownicy, pozostaje nam więc żałować takiej, a nie innej decyzji Grahama.
 
Schemat powieści jest podobny do tego znanego z części pierwszej.  Głównym antagonistą jest tutaj jednak stwór nie aspirujący do miana demona zagrażającemu ludzkości. Jego działania są zmorą niedużej grupki ludzi, co czyni dramat bohaterów bardziej osobistym, natomiast natężenie ludzkich tragedii zamieszczonych w „Śmiertelnych snach” jest rzadko spotykane nawet u Mastertona. Przeciwności losu jakim musi stawić czoło główny bohater jest tak wiele, że aż trudno nam się z nimi utożsamiać. Czyni to jednak tę powieść unikalną, brutalną i mocno oddziałującą na czytelnika.
 
„Śmiertelne sny” są godnym sequelem, nie pozbawionym jednak kilku wad. W powieści zabrakło miejsca na przedstawienie przeszłości nowych Wojowników i czasu na zapoznanie się z nimi. Wystarczyć nam musi jeden rozbudowany bohater i kilka postaci drugoplanowych. Wystarczy to jednak na całkiem solidną i godną polecenia porcję rozrywki.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Prima
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 303
Format: 12,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki WOJOWNICY NOCY

„Wojownicy nocy” to jedna z najbardziej oryginalnych powieści w dorobku Grahama Mastertona. To właśnie w niej autor po raz pierwszy zastosował elementy fantasy i science-fiction, mieszając je z rasowym horrorem i doprawiając głębokimi refleksjami na temat kilku ważnych zagadnień takich jak wiara, rodzina, czy walka dobra ze złem.
 
Tym razem w powieści nie ma zarysowanego jednego głównego bohatera. Poznajemy trzy osoby – Henry’ego Watkinsa, posiadającego problemy z alkoholem byłego wykładowcę filozofii w średnim wieku, Gila Millera, nastoletniego syna właścicieli supermarketu i Susan Szczaniecką, dziewczynę, która po tragicznej stracie rodziców wychowywana jest przez swoich dziadków. Wszyscy troje spotykają się na plaży, gdzie znaleziono potwornie okaleczoną młodą kobietę. Z pozoru obce sobie trio okazuje się być skonektowane w bardzo specyficzny sposób – wszyscy są potomkami Wojowników Nocy – armii potężnych żołnierzy, walczących w snach ze złem. A owe zło właśnie się odradza – sam diabeł powraca, żeby zawładnąć snami mieszkańców Ameryki, rozsiewać potomstwo i w ostatecznym rozrachunku zawładnąć światem.
 
Bohaterowie we śnie zamieniają się w Wojowników Nocy – Henry w Kasyxa, strażnika świętej mocy Ashapoli – książkowego odpowiednika Boga, Gil w Tebulota, opiekuna potężnej maszyny, która potrafi atakować przeciwników wszelkiego rodzaju ładunkami mocy, a Susan w Samenę Łukopalcą, szybką, zwinną wojowniczkę potrafiącą strzelać ładunkami niczym z łuku. Z czasem do wojowników dołącza Lloyd Curran, młody czarnoskóry chłopak, który obdarzony został mocą Xaxxy – wojownika zdolnego do superszybkiego lotu na wiązkach energii. Pod wodzą Springera – bezpłciowego odpowiednika Anioła, bohaterowie muszą zmierzyć się z diabłem Yaomauitlem.
 
Próżno szukać w dorobku pisarza podobnych powieści. Nie licząc kontynuacji, których wyszło aż trzy i może „Transu śmierci” w którym autor również włada sprawnymi opisami poetyki snu. Pomimo prywatnej niechęci jaką żywię do elementów świata fantasy czy S-F, muszę przyznać, że „Wojownicy Nocy” to jedna z najdojrzalszych książek w dorobku Grahama Mastertona. Odwieczny motyw walki dobra ze złem nie jest tu osamotniony. Graham rzuca w kierunku czytelnika kilka wątków nad którymi warto pochylić się na dłużej – alkoholizm, odpowiedzialność, problemy rodzinne, przyjaźń, wiara i wątpliwość. Zwłaszcza o tych ostatnich możemy przeczytać kilka bardzo ciekawych, twórczych i niezwykle mądrych wniosków, ale wykopywanie ich zostawiam Wam, Drodzy Czytelnicy.
 
Pierwsza część z serii opowieści o Wojownikach Nocy jest praktycznie pozbawiona większych wad. Na siłę można przyczepić się do kilku opisów, ale jest to bardzo subiektywna kwestia gustu. Masterton wykreował własny świat, rządzący się własnymi zasadami, posiadający własnego Boga i własne zastępy służące mu. To piękna historia o zwykłych ludziach, którzy w niezwykły sposób odmienili swoje życie, nadając mu sens i znaczenie, a wszystko to w imię dobra. Powieść na szczęście nie jest pozbawiona wątków grozy, śmiało możemy więc  w jej kontekście operować nazwą „horror”.
 
Pozostaje mi polecić książkę wszystkim tym, którzy jej jeszcze nie przeczytali. Unikalna, ekscytująca podróż po krainie ludzkich snów różni się na przykład od podróży po obrazach, jaką autor opisał w „Wizerunku zła” czy podróży do świata za lustrem w „Zwierciadle piekieł”. Opisy snów zaserwowane przez Mastertona w tej powieści są tajemnicze, piękne, zmysłowe i niebezpieczne. Podróż w nie wraz z autorem będzie na pewno niezapomnianym przeżyciem.

 

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1991
Liczba stron: Tom 1 – 254. Tom 2 – 207
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 10/10

Recenzja książki ANIOŁOWIE CHAOSU (Nowa Gildia)

Powieść ANIOŁOWIE CHAOSU Mastertona jest chyba jedną z jego najczęściej recenzowanych w Polsce powieści. Zapewne wątek o generale Sikorskim – temat w naszym kraju ostatnimi czasy nadzwyczaj popularny – robi tu swoje. Powieść bywa chwalona, ale i nierzadko ostro krytykowana. Serwis Nowa Gildia opublikował dziś recenzję ANIOŁÓW CHAOSU autorstwa Ewy Tur. Oto ona:

http://www.literatura.gildia.pl/tworcy/graham_masterton/aniolowie_chaosu/recenzja

Recenzja książki STUDNIE PIEKIEŁ

„Studnie piekieł” to powieść bardzo nierówna, co sprawia, że jest bardzo trudna do zrecenzowania. Z pozoru chaotyczne przemieszanie wątków sugeruje, że Masterton nie do końca wiedział co chce stworzyć. W ostateczności dostajemy produkt będący kalką popularnych pomysłów, a zarazem posiadający kilka cech, których tak bardzo brakuje w innych książkach tego autora.

Mason Perkins jest hydraulikiem w New Milford w stanie Connecticut. Nie jest może idealnym materiałem na superbohatera, ale za to nadrabia złożonym charakterem i poczuciem humoru. Masterton przedstawia głównego bohatera w sposób dokładny i nie zawsze „politycznie poprawny”, co sprawia, że możemy się z nim utożsamiać. Pierwszoosobowa narracja tak dobrze skonstruowanej postaci pozwala nam wyrobić wrażenie, że jest ona nam szczególnie bliska.
 
Mason zostaje wezwany przez swoich znajomych. Ma zlikwidować problem – z ich studni od jakiegoś czasu płynie brudna, żółtawa woda. Okazuje się, że zatruty płyn posiada przerażające właściwości – zamienia tych, którzy go wypiją w ….gigantyczne, myślące kraby….

Z pozoru błaha historia stopniowo nabiera rozpędu – potwory okazują się być wysłannikami pradawnego bóstwa, które okazuje się być… Szatanem. Jak to zwykle u Grahama bywa, tylko Mason wraz z przyjaciółmi jest w stanie przeciwstawić się starożytnemu złu i nie dopuścić do ponownego objawienia się najstraszniejszego z demonów.
 
Mam wrażenie, że Masterton chciał poprzez „Studnie piekieł” udowodnić kilka rzeczy. Po pierwsze chciał zasmakować klimatu „monster books”, udowadniając że może stworzyć równie popularną historię co Guy Smith i jego „Noc krabów”. Cały cykl odniósł gigantyczną popularność, co zapewne też nie było dla Grahama bez znaczenia. Po drugie – podwodne, mokre lokacje to u tego autora rzadkość. Uśmiercanie bohaterów za pomocą wody i stworów w niej żyjących było zapewne dla pisarza ciekawym eksperymentem. Kolejną powieścią w której woda miała duże znaczenie był „Wyklęty”, który powstał 4 lata później. Wreszcie po trzecie – opisanie kolejnego z wcieleń Szatana pozwoliło Grahamowi uatrakcyjnić powieść kilkoma ciekawymi uwagami na temat mitów i legend przechodzących z pokolenia na pokolenie, z kultury na kulturę, z regionu na region, dodając też kilka interesujących wniosków na temat ludzkiej wiary, żądzy i strachu.
 
Wspomniałem na początku, że powieść ta ma coś, czego nie mają inne. Po pierwsze – niektóre postacie których pojawienie się w kolejnej powieści wywołuje odruch wymiotny (kobieta-medium) w „Studniach Piekieł” występują w unikalnym kontekście. Po drugie – zakończenie u Mastertona zazwyczaj jest szybkie, dynamiczne i nieprzemyślane – zwykłe fajerwerki, układające się w napis „Koniec”.  Tym razem jest inaczej – finał w zasadzie pozostaje nieopisany, pozwalając na spekulacje czytelnika. Moment w którym powinien nastąpić kilkustronicowy opis niszczenia zła wcielonego zostaje zastąpiony dziejącym się trochę z boku dramatem głównego bohatera – jego odczuciami, przemyśleniami. Zabieg ten sprawdza się w powieści doskonale.
 
Ocena powinna być zatem dużo wyższa. Psuje ją niestety nieco chaotyczny przebieg wydarzeń, nie do końca wiarygodne dialogi, czy szwankująca motywacja niektórych postaci. Czytając czasami myślimy sobie „nie, on by tego nie zrobił, to niemożliwe” , albo „przecież on w życiu by czegoś takiego nie powiedział”. Pomimo kilku wad powieść czyta się przyjemnie, oraz szybko. Czytelnik nie ma kiedy się znudzić i jeśli przymknie oko na niedociągnięcia fabularne, będzie się ze „Studniami piekieł” dobrze bawił.

P.S.   Jeśli ktoś potrafi wyjaśnić, czemu na Amberowskiej okładce do książki znajduje się wampir polujący na młodego chłopca z wielkim mieczem, czekam na odpowiedź. Ilustracja ta nie jest nawet w jednym procencie zgodna z fabułą powieści…

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1993
Liczba stron: 237
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 7/10

Recenzja książki DEMONY NORMANDII

„Demony Normandii” to piąta powieść Grahama Mastertona. Wszyscy, którzy chociaż trochę interesują się twórczością tego pisarza kojarzą wczesny okres rozwoju jego talentu jako bardzo nierówny, obfitujący w książki słabe, średnie, ale również wybitne. „Demony Normandii” powieścią wybitną zdecydowanie nie są.

Fabuła powieści jest nieskomplikowana – poznajemy Daniela McCooka, kartografa, który podczas rysowania mapy terenu Normandii natyka się na stojący nieopodal małej wioski stary, zardzewiały czołg. Ludzie mieszkający w jego pobliżu widują dziwne rzeczy, obarczają sprzęt wojenny również za wszelkie tragedię jakie ich spotykają. Dan stara się rozwikłać tajemnicę, uwalniając przy okazji z czołgu Elmeka – jednego z trzynastu diabłów wezwanych podczas Drugiej Wojny Światowej przeciwko żołnierzom niemieckim. Elmek postanawia z pomocą głównego bohatera odszukać pozostałych dwunastu braci, a także wezwać ich władcę – demona Adramelecha, co jest w zasadzie równoznaczne ze zniszczeniem świata…

Powieść mogła, a w zasadzie powinna powstać jako opowiadanie. Krótkim formom literackim można wybaczyć znacznie więcej niż pełnowymiarowej książce. W opowiadaniu najważniejszy jest morał i przesłanie, często narzędzia użyte do osiągnięcia powyższego schodzą na drugi plan. I rzeczywiście – Masterton całkiem ciekawie nagina fakty związane z Drugą Wojną Światową, prowadząc bieg fabuły do mocnych wydarzeń w finale, podszytych ciekawymi opiniami na temat wojen i natury człowieka. Niestety, pozytywy giną na tle kompletnie nielogicznych schematów zachowań bohaterów, niewiarygodnych zwrotów akcji i kilku groteskowych pomysłów.

Pomimo, iż obcujemy z pierwszoosobową narracją, nijak nie możemy zżyć się z niewiarygodnym bohaterem. Ciężko wczuć się w nieprawdopodobną historię. Zabawnym wydaje się fakt, że w przeciwieństwie do większości powieści Grahama, w „Demonach Normandii” najsolidniejszy wydaje się finał – który mimo kilku niedociągnięć potrafi zaskoczyć.

Warto wspomnieć również o kilku dowcipnych dialogach, a także zgrabnie przedstawionym klimatem północnej Francji, który czasem pozwala się czytelnikowi przenieść w czasie. Nie wystarczy to jednak by nazwać „Demony Normandii” powieścią dobrą, a tylko niezłą. W odautorskim wstępie Masterton ostrzega,  że wszystkie diabły i demony, które pojawiają się w powieści, a także wszystkie zaklęcia użyte do ich przywołania są autentyczne i bardzo niebezpieczne. Jeśli komukolwiek uda się dopełnić przedstawionych w książce rytuałów, proszę o kontakt…

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: 191
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki ZWIERCIADŁO PIEKIEŁ

Rzadko mówi się o „Zwierciadle piekieł” w kontekście dorobku Grahama Mastertona, czy powieści od których wypada zacząć obcowanie z tym autorem. Zazwyczaj przytaczane są książki bardziej popularne – sfilmowane „Manitou” czy nagradzane literacko „Tengu” lub „Kostnica”. Jednak to właśnie „Mirror” posiada cechę, której nie mają inne powieści z gatunku literatury grozy – potrafi być miejscami autentycznie przerażająca.
 
Martin Williams jest hollywoodzkim scenarzystą, tworzącym poprawki i przeróbki do skryptów popularnych seriali. Największym marzeniem Martina jest nakręcenie musicalu o pewnym kilkuletnim chłopcu, który w latach 30-tych XX wieku był gwiazdą porywających musicali. Boofuls, bo pod takim pseudonimem chłopak był znany, został brutalnie zamordowany przez swoją babcię, która po dokonaniu przerażającego czynu popełniła samobójstwo. Główny bohater owładnięty obsesją młodej gwiazdy, nie żyjącej od ponad 50 lat, wchodzi w posiadanie lustra, które podobno widziało śmierć Boofulsa. Spowoduje to ciąg przerażających wydarzeń, mających na celu doprowadzenie do …Apokalipsy.
 
Tak z grubsza rysuje się fabuła „Zwierciadła piekieł”. Lustro jako źródło zła wszelkiego i katalizator przerażających wydarzeń jest motywem znanym i eksploatowanym do bólu. Sam autor inspirował się motywem lustrzanej krainy zaczerpniętej z twórczości Lewisa Carrolla i jego opowieści o Alicji. Demoniczny chłopiec, którego duch jakimś cudem uchował się w lustrze, a teraz powrócił do świata żywych by siać zło to motyw kojarzący się bardzo mocno z filmową serią „Omen”, wspomnianą zresztą w powieści. Umiejętne połączenie wszystkich tych elementów sprawiło, że Masterton stworzył książkę straszącą nie hektolitrami posoki, a przerażającym klimatem. Postać chłopca, który wychodzi z lustra, by osiągnąć przepowiedziane jeszcze w Biblii cele, budzi lęk i fascynację jednocześnie. Główny bohater, który chcąc nie chcąc musi stać się jego opiekunem przechodzi drogę przez mękę, jednocześnie zaglądając do własnej duszy, podczas przerażającej podróży do piekła i z powrotem. Czytając „Zwierciadło piekieł” mamy wrażenie, że historia idealnie nadawała by się na świetny, wysokobudżetowy film grozy, a jednocześnie nie możemy oprzeć się obrazom wyobraźni, które czy tego chcemy czy nie podsuwają nam tandetne obrazy z horrorów klasy B z lat 70-tych i 80-tych. Najważniejsze jednak, że Masterton plastycznością opisów i wyrazistością klimatu powieści tę wyobraźnię u czytelnika uruchomił.
 
Czemu powieść nie zasłużyła na maksymalną ocenę? Z przykrością muszę stwierdzić, że również w przypadku „Zwierciadła piekieł” Achillesową piętą jest zakończenie. Masterton zapomina, że szybkie, efektowne finały pasują do filmów, a nie do książek. Odkąd główny bohater zamierza definitywnie rozprawić się z siłami ciemności, powieść staje się szybka, przekombinowana i banalna. Motywy które autor zawarł w samej końcówce nadawały by się na oddzielne powieści, a są opisane zaledwie na kilku stronach. Nie jest to jednak w stanie zaburzyć odbioru całego dzieła, które jeszcze długo po przewróceniu ostatniej strony zostanie w naszej pamięci.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: Tom 1 – 191. Tom 2 – 208
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 9/10

Recenzja książki WIZERUNEK ZŁA

„Wizerunek zła” to wariacja na temat „Portretu Doriana Graya” autorstwa Oscara Wilde’a. Graham Masterton wyraźnie zafascynowany tą książką postanowił przekonwertować historię na swój własny sposób, oddając Wilde’owi hołd, jednocześnie przygotowując dla czytelników bardzo interesującą powieść.
 
Książka zaczyna się od morderstwa. Młoda dziewczyna podróżująca autostopem z nieznajomym mężczyzną zostaje brutalnie oskórowana. Okazuje się, że nie jest to pierwsze morderstwo tego typu – ktoś zaczyna kolekcjonować ludzkie skóry, pytanie tylko w jakim celu…?

Główny bohater – Vincent Pearson –  jest wykształconym, dobrze wychowanym, spokojnym kolekcjonerem i sprzedawcą obrazów. Ma własną galerię, w której spędza większość czasu. Mężczyzna nie jest świadomy, że posiada obraz o magicznej mocy, który był w jego rodzinie od kilkudziesięciu lat. Portret jest niestety bardzo potrzebny wyjątkowo niebezpiecznym prawowitym właścicielom, którzy raz na zawsze zmienią życie Vincenta. Jego losy splotą się z losami wspomnianych już morderców, a powieść wkręci czytelnika w nieprzewidywalny, fascynujący bieg wydarzeń.

Każdy, kto chociaż trochę kojarzy książkę Oscara Wilde’a wie, że jej główny bohater w zamian za swoją duszę zawiera pakt z mocami nieczystymi. Próżny młodzieniec nie starzeje się, starzeje się za to jego portret. Podobnie jest u Mastertona – portret rodziny psychopatycznych morderców, który znalazł się w kolekcji głównego bohatera „Wizerunku zła” sprawia, że ci się nie starzeją. Ponieważ jednak utracili obraz i  nie mogą  odprawiać trzymających ich przy życiu rytuałów, potrzebują ludzkiej skóry. Vincent będzie musiał walczyć z rodziną Grayów, a jego determinacja będzie wzrastać kiedy jego rodzinie zacznie grozić niebezpieczeństwo.
 
„Wizerunek zła” to jedna z dojrzalszych powieści Mastertona. Fabuła jest prowadzona bardzo starannie, jedne wydarzenia wynikają z drugich, uwikłane w logiczny ciąg. Bohaterowie nakreśleni są bardzo głęboko, zwłaszcza Vincent, którego postać ewoluuje i przechodzi diametralną przemianę w finale powieści. Książka jest długa, rozkręca się wolno, ale jest wciągająca i nie nudzi. Nie ma w niej miejsca na zdarzający się u Mastertona absurd, groteskę, czy jawne gore.
 
Masterton celowo sięga fabularnie wstecz, aż do końca XIX wieku, by zgrać akcję swojej powieści z opowieścią Wilde’a. Tym sposobem stara się przekonać czytelnika, że Oscar Wilde napisał swoją książkę pod wpływem wydarzeń opisanych w powieści Mastertona. Zabieg ten, zastosowany głównie w epilogu sprawdza się znakomicie, a całość ułożona jest zgrabnie i wiarygodnie.
 
Jedyne co może rozczarowywać to troszeczkę bezpłciowy finał, zupełnie niepodobny do fajerwerków, które zwykł serwować nam Masterton. Czytelnik przebrnąwszy przez długą i spokojną powieść, która miejscami przypomina dobry thriller, a nie horror, może poczuć pewien niedosyt. Jednak w ostateczności trzeba przyznać że jest to pozycja bardzo dobra, która potrafi przekonać do autora rzesze nowych czytelników.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1992
Liczba stron: Tom 1 – 222. Tom 2 – 190
Format: 11 x 19
Ocena recenzenta: 9/10