Recenzja książki ARMAGEDON

„Manitou” to powieść, od której wszystko zaczęło się dla większości z nas. Nawet jeśli ktoś niespecjalnie gustuje w horrorach, kojarzy okładkę małej książeczki z wydawnictwa Amber, wydanej w latach 90-tych. To pierwszy horror Grahama Mastertona, który do tej pory doczekał się już 4 pełnoprawnych części i jednego, krótkiego opowiadania. Po czterech latach od ostatniego tomu cyklu dostajemy w swoje ręce piątą i ostatnią część przygód Harry’ego Erskine’a. Właśnie nadszedł Armagedon…

… a właściwie „Armagedon”, bo taki tytuł nosi właśnie ostateczna potyczka podstarzałego jasnowidza-oszusta Harry’ego z przepotężnym indiańskim szamanem z dawnych czasów – Misquamacusem. Główny antagonista nadal pała żądzą zemsty na białym człowieku, a chęć zrewanżowania się za unicestwienie cywilizacji rdzennych mieszkańców Ameryki jest silniejsza niż kiedykolwiek. Za pomocą demonów Indian Pueblo z Nowego Meksyku, Misquamacus zsyła na mieszkańców USA ślepotę. Wzrok traci mnóstwo osób, łącznie z Prezydentem Stanów Zjednoczonych. Piloci tracą panowanie nad samolotami i rozbijają się gdzie popadnie. Kierowcy podczas przejazdów samochodami powodują gigantyczne karambole. Miasta płoną, zerwana zostaje łączność radiowa i telewizyjna. Generalnie mamy tutaj namiastkę apokalipsy, aczkolwiek nie jest to szczyt możliwości Grahama w tej kwestii.

Wzrok traci też siostra dobrze nam znanej Amelii Crusoe (obecnie Carlsson), która podejrzewając najgorsze (czyli powrót Misquamacusa) kontaktuje się z Harry’m. Bohaterom nie będzie dane przejść na zasłużoną emeryturę – wraz z doktorem Snowem i pojawiającym się okazjonalnie Śpiewającą Skałą, będą musieli ostatecznie poradzić sobie z prastarym złem. Pojawią się też zupełnie nowi bohaterowie, którzy odegrają niemałą rolę w walce z Misquamacusem, ale nie będę Wam zdradzał ich tożsamości. Losy zarówno nowych, jak i starych bohaterów splotą się, kiedy będą musieli połączyć siły, by pokonać legiony Zabójców Oczy, drużynę prastarych szamanów i potężnego Olbrzyma Grzmotu.

Książka napisana jest fantastycznie – to nadal stary, dobry Masterton, którego czyta się jednym tchem. „Armagedonu” nie można odłożyć przed przekręceniem ostatniej strony. Graham idzie z duchem czasu, Harry Erskine też – wszędzie walają się Ipody, BlackBerry i Nintendo Wii. Aż strach pomyśleć, że seria rodziła się w czasach, kiedy komputery o funkcjonalności przerośniętego liczydła były szczytem techniki, a o komórkach nikt nawet nie myślał. Czasy się zmieniły, ale nasi ulubieni bohaterowie nie. Harry nadal jest przezabawny, Amelia cechuje się wrażliwością psychiczną, doktor Snow entuzjastycznie bada kulturę Indian, a Śpiewająca Skała wziąć przejawia chłodny dystans. Wszyscy fani serii poczują się jak w domu. Tym razem Misquamacus gra pierwsze skrzypce (w przeciwieństwie do „Krwi Manitou”), doprowadza nawet do szokującego spotkania „na szczycie”. Niestety, nie można stwierdzić, że jest to powieść idealna.

Graham opisywał już bardziej katastrofy z większym rozmachem  – ostateczne starcie z Misquamacusem jest spektakularne, ale nie aż tak jak „Głód”, „Zaraza”, czy chociażby trzecia część cyklu, czyli „Duch zagłady”. Oprócz kilku nielogicznych elementów, za wadę uważam nadmierny patos w zakończeniu powieści, aczkolwiek jest to coś, na co mogę przymknąć oko ze względu na historię tej serii. Pomimo tych kilku niedociągnięć, przy „Armagedonie” bawiłem się fantastycznie, tak jak przy poprzednich częściach. Aż ogarnia mnie smutek, jak pomyślę, że autor zarzekał się, że to już koniec… A może jednak nie…?

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2010
Liczba stron: 399
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 8/10

Graham Masterton na tropie!

Chcecie wiedzieć co robił Graham Masterton zanim został znanym na całym świecie pisarzem? W 1966 roku, pracując jako dziennikarz, wraz z ikoną amerykańskiej literatury i poezji Williamem Burroughsem odwiedził Kościół Scjentologiczny. Burroughs wierzył, że założyciel Kościoła – L. Ron Hubbard był oszustem i starał się to udowodnić. Graham mu towarzyszył. Panowie postanowili zinfiltrować sektę pod przybranymi nazwiskami – "William Lee" i "Graham Thomas". Kobieta na fotografii piastowała kierownicze stanowisko u Scjentologów.

Poniżej prezentujemy skan fotografii z artykułu, który opisywał tę "tajną akcję"! Ten chłopiec po lewej to nikt inny, tylko dwudziestoletni Graham Masterton!

Zamów newsletter GRAHAMMASTERTON.BLOX.PL

Drodzy Czytelnicy,
przypominamy Wam o możliwości zamówienia bezpłatnego newslettera naszego bloga. Jeśli chcecie być na bieżąco informowani o wszelkich nowych wpisach na jedynej oficjalnej polskiej stronie Grahama Mastertona, wystarczy tylko kliknąć "zamów newsletter" i podać swojego maila. Z poziomu strony głównej, opcja znajduje się po lewej stronie, tuż pod listą recenzji, polecanych stron i statystyką odwiedzin i oznaczona jest małą, czerwoną, uroczą skrzyneczką na listy! 🙂

Recenzja książki WALHALLA

„Walhalla”. Jakże to tajemniczo brzmi. I intrygująco, bez dwóch zdań. Może właśnie dlatego ten niewiele mający wspólnego z treścią tytuł został przypasowany do powieści, która powinna być zatytułowana „Dom, który zbudował Jack”. Tak przynajmniej brzmi tytuł oryginału: „The house that Jack built”. Coraz mniej zaskakują te podmianki dla celów marketingowych. Ale na ten temat pisano już elaboraty. O „Walhalli” najwyżej recenzje. Ta będzie kolejną.

Zacznę może od tego, że nie jestem największym fanem Mastertona, ale uwielbiam za to książki z nurtu ghost story. Ostatnimi czasy polskim twórcom nieźle się tego typu rzeczy pisało, a po ich przetrawieniu miałem chęć na jeszcze. I padło na „Walhallę”.

Uczucia mam mocno mieszane. Z jednej strony książka wydaje się być milowym krokiem jeśli chodzi o tę konwencję, gdyż sam początek już – i dalej, rozwinięcie i zakończenie – zwiastuje oryginalną opowieść. Fabuła istotnie, jest oryginalna. Ale wykonanie, styl… za momencik wyjaśnię swoje wątpliwości.

Pierwsza scena miażdży. Wciąga jak przysłowiowy wir na rzece. Zamożny adwokat staje przed iście traumatyczną sytuacją. Złapany przez bandziorów w jakiejś ponurej bramie straci jądro. Rozbijają mu je młotkiem, dla zabawy, bo przecież nie za okrągły milion, jaki Bellman obiecuje im za zostawienie go w spokoju. Oprychy to idioci – nie dają się nabrać na tę obietnicę!

Bellman wraz z żoną i bez lewego jądra kupuje podupadłą rezydencję na totalnym wygwizdowie i odnawia ją. Jej właścicielem był kiedyś bardzo ekscentryczny człowiek, również bardzo bogaty, słynący z wielkiej mściwości.

Gdy zaczynają ginąć w domu ludzie, rozpoczyna się wielka gonitwa za prawdą.

Bellman zmienia się nie do poznania – jego żona jest przerażona, i jakże zaskoczona, gdy podczas baraszkowania ze swym mężem odkrywa, że jego jądro… wróciło na swoje miejsce! Facet jakby traci zmysły. Staje się obcy, wściekły, mściwy.

Przyjmuje cechy starego właściciela posiadłości.

A więc fabuła super. Gorzej jednak z wykonaniem. Masterton w lekki dla siebie sposób włada językiem, ale w tym przypadku jest on mankamentem powieści, zamiast jej atutem. Ten styl wydaje się być zbyt prostolinijny i drętwy, a postaci nie są przedstawione z rozmachem, jak to pisarz uczynił z takimi powieściami jak „Szary diabeł” czy „Zwierciadło piekieł”.

Manitouman napisał książkę dobrą, ale tylko dobrą. „Walhalla” jest ciekawym czytadłem, idealnie pasującym do podróży pociągiem, ale nie wybija się jakoś znacząco spośród innych horrorów o nawiedzonych duchach. Z Brytyjskich pisarzy prym wiedzie tu nieustannie James Herbert.

PLUSY:

– pomysł

– scena wprowadzająca

– opis i klimat posiadłości

– dialogi

MINUSY:

– papierowi bohaterowie

– nie zapada w pamięci

– wywołuje niedosyt

Autor recenzji: Janusz Majewski
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2008
Liczba stron: 400
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki STRAŻNICY PIEKŁA

Gdyby miesiąc temu ktoś zapytał mnie o to, czy jest jakaś książka Grahama o której nie potrafię nic powiedzieć, po dłuższym zastanowieniu i przebranie w pamięci blisko setki tytułów wskazałbym „Strażników piekła”. Wydana przez Wydawnictwo Albatros w 2001 roku, czyli niedługo po premierze światowej powieść rzadko wspominana jest w kontekście twórczości Mastertona. Nawet sam autor rzadko wraca w swoich wypowiedziach czy wywiadach. Dziwi mnie to, ponieważ powieść ta jest jedną z najoryginalniejszych powieści w dorobku pisarza.

Fabuła rozpoczyna się dość gwałtownie – młoda dziewczyna, Julia Winward, zostaje uprowadzona i zamordowana. Straszliwie okaleczone zwłoki zostają po jakimś czasie wyłowione z Tamizy. Jej brat – Josh dowiaduje się o śmierci siostry . Zostawia ciepłą posadę weterynarza w słonecznej Kalifornii i wyrusza wraz ze swoją dziewczyną Nancy do Londynu, by wyjaśnić zagadkę śmierci siostry. Okazuje się, że w stolicy Anglii nie ma ulicy, przy której Julia wynajmowała mieszkanie, ani też firmy, w której rzekomo podjęła pracę. Josh i Nancy odkryją niebawem przerażającą prawdę – Julia odnalazła przejście do alternatywnego Londynu, w którym panują zupełnie inne, koszmarne zasady. Szybko okaże się, że paralelne światy istnieją i znajdują się na wyciągnięcie ręki.

Masterton zaprasza nas w podróż po alternatywnych wersjach Londynu i robi to w bardzo pomysłowy sposób. W jednym mieście panuje wojna, w której Amerykanie zaatakowali Brytyjczyków. W alternatywnym Londynie to Hindusi rządzą krajem. W jeszcze innym jakby zatrzymał się czas, a z powodu braku wojny cywilizacja nie rozwinęła się technologicznie. Josh i Nancy odbędą niesamowitą podróż, w której stoczą nie jedną walkę o życie z tytułowymi Strażnikami – potwornymi, zakapturzonymi istotami, które zasiewają swoją ideologię za pomocą ognia i miecza. Zakapturzeni tropią „czyśćcowych”, czyli ludzi którzy przekroczyli magiczne drzwi i poddają ich pod osąd swojego systemu prawnego. Stosują także wymyśle tortury, czego przykładem jest budząca grozę Święta Harfa. Ciarki przechodziły mi po plecach, kiedy czytałem opis tortur przeprowadzonych za pomocą tego narzędzia. Cały Masterton!

Powieść jest doskonale napisana i czyta się ją naprawdę świetnie. Niestety, mamy w niej niedostateczną dawkę grozy. Pomimo, że motyw podróży po alternatywnych światach u Mastertona już występował, tutaj przedstawiony jest w… nomen omen alternatywnej formie.

Graham wykorzystał nieskończone możliwości, jakie daje opisanie wizji paralelnych światów, które rządzą się własnymi prawami, by pokazać ciekawe zależności między ludźmi i wtrącić kilka interesujących zdań na temat wojny, czy historii. Podsumowując – „Strażnicy piekła” to bardzo dobra lektura, zarówno dla fanów horrorów Mastertona, jak i tych poszukujących niezobowiązującej książki na weekend. Dla samej Świętej Harfy i alternatywnych Londynów warto tę książkę przeczytać.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2001
Liczba stron: 352
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10

ARMAGEDONOWY KONKURS i data premiery nowej powieści!

Data wydania ARMAGEDONU jest już znana!
Książka trafi na półki księgarskie już 26 marca!

Z tej okazji mamy przyjemność zaprosić Was do wzięcia udziału w kolejnym konkursie, w którym nagrody ufundowało dla czytelników WYDAWNICTWO ALBATROS.

Aby wygrać jeden z 5 egzemplarzy powieści ARMAGEDON należy odpowiedzieć na trzy krótkie pytania:

1) Jak nazywa się szaman, który jest głównym przeciwnikiem Harry’ego Erskine’a w serii MANITOU?

2) Jaki tytuł nosi krótkie opowiadanie, w którym występują bohaterowie serii MANITOU?

3) Jak nazywał się reżyser filmu MANITOU z 1978 roku, który jest ekranizacją ksiązki Mastertona?

Odpowiedzi należy przesyłać do końca dnia 25 marca (czwartek) na adres mailowy: pocztarus@wp.pl

Rozstrzygnięcie konkursu nastąpi w dniu premiery książki, czyli 26 marca.

Dziękujemy Wydawnictwu Albatros za materiały i nagrody, a Wam życzymy powodzenia!

Wygląd okładki może ulec zmianie

Graham poleca!

Graham podesłał nam dzisiaj mailem kolejną ciekawostkę dla czytelników. Pisarz upodobał sobie stronę, na której dziecięce rysunki przedstawiające potwory interpretowane są przez profesjonalnych artystów. Efekty są nie tylko zaskakujące, ale niejednokrotnie przerażające, jak sam Masterton twierdzi „o wiele straszniejsze, niż cokolwiek, co sam wymyśliłem”. Zapraszamy do zweryfikowania tego stwierdzenia!

http://www.buzzfeed.com/mathieus/what-would-a-childs-drawing-look-like-if-it-8q4

Dodatkowo, Graham zapewnił, że czytanie jego NIGHT WARS będzie przerażającym i iście wykręconym przeżyciem, a także przypomniał o swojej wizycie na Brighton Horror Convenction, 27 marca 2010 roku. Jeśli ktoś znajdzie się akurat w tamtym czasie we wschodnim Sussex, to serdecznie zapraszamy na spotkanie z Grahamem Mastertonem.

Graham o DZIEWIĄTYM KOSZMARZE

Dostaliśmy od Grahama ekskluzywną wypowiedź na temat powieści DZIEWIĄTY KOSZMAR, która jest już na ukończeniu. Dzięki temu premierowo ujawniamy pseudonimy i umiejętności najnowszych Wojowników Nocy, a także prezentujemy zło, z którym tym razem przyjdzie im się zmierzyć! Zapraszamy do lektury.

Prawie skończyłem pracę nad DZIEWIĄTYM KOSZMAREM. Zamieściłem w książce kilku bohaterów znanych z POWROTU WOJOWNIKÓW NOCY – pojawi się na przykład Dom Magator. Wykreowałem też kilka zupełnie nowych postaci. Będzie Zebenjo the Arrow Storm, który potrafi wystrzelić setki strzał szybciej niż karabin maszynowy.
Będzie An-Gryferai the Avenging Claw, który potrafi wykryć zagrożenie z odległości 10 mil i ma mechaniczne pazury, mogące pochwycić wroga i wznieść go wysoko w powietrze, a potem… upuścić!
Jest też Erozena the Passion Warrior, która potrafi uwieść każdego – mężczyznę, kobietę, demona, czy bestię. Nosi ona złotą zbroję w kształcie jej nagiego ciała.
Rolę czarnych charakterów pełnią Dreadsy – kreatury niezwykle przerażające, a także szkaradny klaun iluzjonista, a zarazem seryjny oprawca – Mago Verde the Green Magician.
Ostateczna batalia zmierza powoli do jeżącego włos na głowie punktu kulminacyjnego, więc nie powinniście czekać zbyt długo na kolejną książkę.

Nazwy własne pozostawione zostały w oryginale. Nie będziemy niczego sugerować tłumaczom! 🙂

ARMAGEDON – liczba stron i tekst okładkowy!

Właśnie otrzymaliśmy od Wydawnictwa Albatros gorące informacje na temat chyba najbardziej wyczekiwanej obecnie powieści Mastertona. Mowa oczywiście o ARMAGEDONIE, czyli ostatniego tomu sagi "Manitou".

Powieść przełożył Bogusław Stawski. Będzie one liczyć 400 stron i powinna pojawić się na rynku już w marcu albo kwietniu!

Poniżej prezentujemy premierowo tekst okładkowy:

Wielki finał legendarnej serii Grahama Mastertona o złowieszczym Misquamacusie, która przyniosła pisarzowi sławę i stała się kamieniem milowym literackiego horroru. Prezydent Stanów Zjednoczonych nagle ślepnie. W ciągu kilku następnych dni setki ludzi na terenie całego kraju tracą wzrok – są wśród nich piloci samolotów w trakcie rejsu, kierowcy ciężarówek pędzący po międzystanowych autostradach, pracownicy budowlani przebywający na szczytach rusztowań. Samoloty pasażerskie spadają na podmiejskie domy; drogi są zablokowane przez setki rozbitych pojazdów… To Misquamacus, legendarny szaman Algonquinów powrócił ze świata duchów, by dokonać ostatecznej zemsty na kolonistach, którzy niegdyś odebrali ziemię rdzennym Amerykanom. Tylko Harry Erskine i Amelia Crusoe mają wystarczającą wiedzę i doświadczenie, by pokonać Misquamacusa. Jednak zanim odkryją, jak tego dokonać, muszą się dowiedzieć, kim lub czym są Zabójcy Oczu, i zgłębić tajemnice magii indiańskich szamanów… Czeka ich morderczy wyścig przez całą Amerykę, wyścig, w którym stawką jest przetrwanie całej cywilizacji!

Ciekawi twórcy o ciekawym twórcy

Mamy przyjemność zaprezentować Wam wypowiedzi osób znanych i lubianych (i ciekawych, bezwzględnie) – wypowiedzi dotyczące, rzecz jasna, osoby i twórczości Grahama Mastertona. Zadaliśmy im pytanie:

Jaką rolę odegrała w Waszym życiu twórczość Grahama Mastertona i jak odbieracie jego prozę?

A oto, co odpowiedzieli:

Dawno, dawno temu, kiedy wydawnictwa Amber i Phantom Press wpadły wreszcie na to, że mogą zbić niebrzydką fortunę na wydawaniu książek grozy, kupowało się praktycznie każdy horror, jaki wychodził. Guya N. Smitha brało się dla uroczo kiczowatych okładek, Mastertona – dla szokującego wówczas połączenia seksu i przemocy, a Jamesa Herberta – dla tak zwanych "wrażeń ogólnych". Nie będę oszukiwał: tego ostatniego zawsze lubiłem najbardziej, ale parę wczesnych książek Mastertona też wślizgnęło mi się pod skórę i do dziś tam siedzi: "Manitou", "Zemsta Manitou", "Wyklęty", "Wojownicy nocy"… I nawet teraz, kiedy co jakiś czas zdarza mi się pomyśleć, że niczym mnie już
Masterton nie uwiedzie, znienacka pojawia się książka, która przywraca mi wiarę w jego talent – jak na przykład wydany parę lat temu zbiór opowiadań "Festiwal strachu".

Bartłomiej Paszylk (autor "Leksykonu filmowego horroru")

Moja przygoda z horrorem zaczęła się od „The Evil Dead” Sama Raimiego. Ten film obejrzałem w dość młodym wieku, choć całość dla małego chłopca wtedy była zbyt dużym wyzwaniem, któremu oczywiście nie sprostałem. Scena pierwszego opętania spowodowała, że nogi same wyprowadziły mnie z pokoju. No, ale nie można wymagać zbyt wiele od 12-latka. Dalsza przygoda z filmową grozą odbyła się bez większych zgrzytów i utwierdziła mnie w przekonaniu, że to gatunek który najbardziej mi odpowiada. Po grozę spisaną na kartach papieru zacząłem sięgać nieco później, w wieku około 18 lat. Była to zdaje się szkoła zawodowa. Dość często odwiedzałem tamtejszą bibliotekę i pewnego dnia poprosiłem panią bibliotekarkę o jakiś dobry horror, a ta przyniosła mi bardzo sfatygowaną książkę, która nie posiadała okładki, ale na pierwszej stronie dostrzegłem tytuł: „Manitou”. Nazwisko Masterton wtedy nie mówiło mi zbyt wiele, toteż pokręciłem nosem, ale mimo uprzedzeń schowałem książkę do plecaka i zabrałem się za nią wieczorem, tego samego dnia. Lektura wydała się świetną rozrywką, toteż skończenie jej zajęło mi niespełna dwa wieczory. Dalej zacząłem odkrywać innych pisarzy, którzy mniej lub bardziej zaskarbili sobie moją sympatię: Clive Barker, Stephen King,  Guy’ N. Smith, James Herbert i wielu, wielu innych. Jednak jeśli chodzi o pisaną grozę, to zaczęło się wszystko od Mastertona, którego prozę, w zdecydowanej większości uważam za dobrą rozrywkę i nadal zdarza mi się zapraszać go wieczorem, aby umilił mi wolny czas. W przyszłości chciałbym stanąć z nim oko w oko, zamienić kilka słów, uścisnąć rękę i podziękować. Za to, że właśnie On pokazał mi, że pisana groza potrafi być wciągająca, a również często potrafi być lepszą rozrywką niż to, co możemy zaobserwować na ekranach telewizorów.

Sebastian Drabik (redaktor Grabarza Polskiego)

Wziąłem się za „Manitou”. No bo od czego zaczynać Mastertona, jak nie od „Manitou”. Nie poszło łatwo. Książka należała do mojej byłej dziewczyny, a ja w końcu przez poprzednie trzy miesiące objeżdżałem ją za niskie gusta.
– No nic – pomyślałem – lepiej poznać język wroga…
I przeszedłem na drugą stronę. Wsiąkłem, wpadłem, umoczyłem. Pochłonęło mnie to i właściwie tak trwa… Od klimatycznych pozycji typu „Sfinks”, wspomniany cykl „Manitou” czy „Diabły Normandii”, przez thrillery „Ikon”, „Geniusz”, „Głód” do absolutnie cudownie przegiętych opowiadań w stylu „Eryk Pasztet”. Właściwie każda nowa pozycja autora, to dla mnie lektura obowiązkowa.
Gdybym miał wymieniać jakiś konkretny tytuł, to chyba wskazałbym na „Zaklętych” – to pozycja, z którą męczyłem się jak przedszkolak ze szpinakiem. Czytałem po trzy strony i odkładałem na nocny stolik. Aż nagle zaskoczyło i połknąłem książkę w pozostałą część mrocznej nocy. Brrrr! Ależ się bałem 🙂
Dlaczego Masterton? Głównie ze względu na doskonały warsztat – Graham jest erudytą i fantastycznym rzemieślnikiem słowa. Mógłby pisać o wszystkim, w dowolnym stylu i zawsze pozostałby sobą – precyzyjnym, pomysłowym i intrygującym opowiadaczem, doskonale potrafiącym zbalansować grozę i satysfakcję, makabrę i zadośćuczynienie, miłość i seks.
Wadą Mastertona jest to, że bardzo wysoko stawia poprzeczkę – kiedy przygodę z horrorem zaczyna się od Mastiego, trzeba się liczyć, że pozycje innych autorów mogą wylądować w koszu…

Jacek M. Rostocki (współautor książki: "Sępy")

Wprawdzie Masterton nie miał jakiegoś druzgocącego wpływu na moje życie, czy moją twórczość, ale to właśnie jego powieść 'Drapieżcy’ była pierwszym horrorem, jaki kiedykolwiek czytałem. Dla nastolatka wcześniej znającego tylko lektury szkolne, był to spory szok i gruntowny opad szczeny. Wtedy po raz pierwszy zetknąłem się z tak dużą dawką seksu i przemocy, po raz pierwszy zaznajomiłem się z kultową postacią Brązowego Jenkinsa. Wcześniej myślałem, że proza popularna to zawsze coś w stylu Sienkiewicza, a nie takie hardkory 😀
Jeśli chodzi o inne książki tego autora, to najbardziej do mnie przemówił 'Wyklęty’ i niektóre teksty ze zbiorów opowiadań.
Swoją drogą Masterton wykonał w Polsce pewną 'pracę u podstaw’ – najbardziej, obok Kinga, przyczynił się do popularyzacji literatury grozy w naszym kraju. Powinien za to dostać jakiś medal i michę niezłego bigosu 😉

Dawid Kain (autor książek: "Prawy, lewy, złamany", "Makabreski")

Sentyment do twórczości Mastertona pewnie zostanie mi na zawsze. Pamiętam swoją pierwszą przygodę z Jego horrorem: na półce u rodziców znalazłam cienką książeczkę, w małym formacie, za to z przerażającą okładką. Był to 'Manitou’, którego połknęłam szybciej niż rodzice zdążyli się zorientować, że kilkuletni dzieciak powinien się od tego trzymać z daleka. Potem były kolejne powieści, do czasu, aż poczułam, że Masterton wciąż opowiada tę samą opowieść. Nic w tym złego, ale jako kobieta jestem zmienna. Zdradziłam Mastertona dla Kinga. Co nie znaczy, że nie wrócę do moich ulubionych 'Zaklętych’. 'Lavender blue, dilly dilly, lavender green…’

Aleksandra Zielińska (współautorka antologii: "Trupojad", "Pokój do wynajęcia")

Masterton dużego wpływu na mnie niestety nie miał. W dzieciństwie przeczytałem "Dżina", bardzo mi się podobał, ale na moje nieszczęście w lokalnej bibliotece była to jedyna pozycja tego autora, więc ta wczesna przygoda szybko się zakończyła. Jednak Masti wrócił jak bumerang troszkę później i mimo dużego sentymentu, już nie zrobił podobnego wrażenia. Dwie kolejne powieści (nawet już nie pamiętam tytułów) pozostawiły lekki niesmak, ale dałem jeszcze szansę opowiadaniom ("14 obliczy strachu" i "Festiwal strachu"). I tutaj na szczęście było wręcz znakomicie! Więc w ogólnym rozrachunku w moich oczach Masti wypada całkiem nieźle. Choć nie czekam z niecierpliwością na kolejne jego książki, mam do niego duży sentyment i szacunek dla wkładu jaki miał w propagowanie grozy.

Paweł Deptuch (redaktor naczelny Carpe Noctem)

Około pięć lat temu przeżywałem dosyć wstydliwy z perspektywy czasu okres, w którym moja znajomość pisanego horroru ograniczała się do kilku najbardziej rozpoznawalnych autorów, jak Stephen King, czy Dean Koontz. Twórczość tych cenionych pisarzy, delikatnie mówiąc do mnie nie przemawiała. Szukałem wrażeń, ekscytujących przeżyć, przekraczania pewnych granic, tymczasem dostawałem monotonny spacerek po łące w towarzystwie anemicznego chudzielca pokazującego, co jakiś czas tabliczki z napisem „Tutaj autor zakładał, że może wyjdzie strasznie”.
Doszło do niezdrowej sytuacji, w której byłem o krok od zwątpienia w książkową grozę. Całe szczęście właśnie wtedy z odsieczą przybył Graham Masterton. Nie potrafiłbym dziś powiedzieć, w jaki dokładnie sposób w moje ręce dostało się świeżutkie wydanie „Festiwalu Strachu”, ale z całą pewnością nigdy nie zapomnę niesamowitego wrażenia, jakie na mnie zrobiło. Pochłonąłem ten zbiór opowiadań za jednym zamachem, zaniedbując przy tym wszelkie możliwe obowiązki. Od pierwszego akapitu zachwyciła mnie niesamowita wyobraźnia Brytyjczyka, zdolność tworzenia wyrazistych, ociekających krwią scen śmierci oraz odważna, aczkolwiek idealnie wkomponowana w całość erotyka. To się dopiero nazywa horror!
Niewątpliwie twórczość Matertona była jedną z głównych sił napędowych, które zmobilizowały mnie do tworzenia własnych tekstów grozy. Tej fascynującej postaci zawdzięczam jeszcze jedno – jako pierwszy udowodnił mi, że pisana groza również potrafi być przerażająca!

Tymoteusz Raffinetti (publicysta, recenzent)

Rola, którą twórczość Mastertona odegrała w moim życiu jest zasadniczo różna od jej oceny. Próbuję raz na jakis czas sięgnąć po którąś z powieści i mam wrażenie obcowania z czymś niedopracowanym, bardzo naiwnym. Istnieją wyjątki. "Wyklęty" to znakomita powieść grozy. Zarazem, Masterton wraz z Kingiem nauczył mnie horroru. Do końca życia będe pamiętał ten dreszcz emocji, towarzyszący nawet nie lekturze, ale samemu czekaniu na nowe tytuły. Kiedy będzie? Co to będzie? Żyłem od jednej książki Masterotna do drugiej. A, i jeszcze jedno. Masterton, w odróżnieniu od większości pulpowych autorów jest naprawdę dobrym warsztatowcem.

Łukasz Orbitowski (autor książek: "Święty Wrocław", "Nadchodzi")

Trudno w kilku zdaniach zawrzeć to, czego nauczyłem się dzięki Grahamowi. Jest na tyle wszechstronnym twórcą, że skorzystać z jego książek można na wiele sposobów. Dzięki niemu przekonałem się na przykład, że warto wykształcić w sobie niezależność poglądów. Kiedyś mianowicie, zanim przeczytałem pierwszą książkę Mastertona, spotkałem się z twierdzeniem, że płody jego umysłu to kiszka, szit, grafomania i w ogóle wszystko co najgorsze. Czyli należy omijać szerokim łukiem. Dla własnego bezpieczeństwa. Minęło trochę czasu, no i z głupia frant pożyczyłem od kumpla zbiór opowiadań Mastiego. Czytam, czytam, gały robią mi się coraz większe, wielkością zbliżają się do spodków… Te teksty naprawdę da się czytać! Mało tego; po prostu są świetne! Oczywiście, tak jak każdy ma swoje złe dni, tak i Graham popełnił słabe książki. Ale większość naprawdę warto poznać! Dla siebie, nie dla szpanu.

Kazimierz Kyrcz Jr. (współautor książek: "Twarze szatana", "Siedlisko")

Chyba nie będę oryginalny, gdy powiem, że pierwszy raz z twórczością Grahama Mastertona zetknąłem się w latach 90. Wtedy to, wydawcy zachłyśnięci wolnością zaczęli ściągać do kraju masy horrorów. W tym czasie każdy chłonął wszystko, co wychodziło. Wśród zatrzęsienia najróżniejszych autorów i tytułów trafiłem na Mastertona i jego „Wyklętego”. Książka ta zrobiła tak duże wrażenie na głodnym grozy 12-latku, którym wtedy byłem, że jako jedna z nielicznych pozostała ze mną do dziś. Masterton to jeden z tych twórców tzw. ”starej szkoły horroru”, którzy trzymają fason do dziś. Jest to pisarz zasługujący na największy szacunek. Z pewnością to on po części sprawił, że postanowiłem zgłębiać horror, oraz poświecić mu każdą wolną chwilę.

Wojciech Jan Pawlik
(Współtwórca i Red. Nacz. Czachopisma i Grabarza Polskiego)

ŚMIERTELNE SNY w nowej Grabie

Po lekkiej obsuwie w sieci ukazał się wreszcie nowy, dwudziesty numer GRABARZA POLSKIEGO, w którym znajdziecie całą masę horrorowych rzeczy, w tym recenzję książki ŚMIERTELNE SNY autorstwa Piotra Pocztarka. Nie owijając w bawełnę zachęcamy do ściągania i czytania!

www.grabarz.net

Rozwiązanie konkursu ze ŚMIERTELNYMI SNAMI w tle!

Nadszedł czas na rozwiązanie KONKURSU ZE ŚMIERTELNYMI SNAMI W TLE. Tym razem przeszliście samych siebie – w zabawie wzięły udział 184 osoby! Ze wszystkich zgłoszeń aż 101 było poprawnych i to właśnie spośród nich wybraliśmy szczęśliwców, którzy otrzymają od nas nagrody ufundowane przez Wydawnictwo Albatros.

Najtrudniejsze okazało się wbrew pozorom pytanie pierwsze – to właśnie na nie najczęściej padały błędne odpowiedzi. Poniżej prezentujemy rozwiązanie:

1) Do tej pory ukazały się 4 części przygód Wojowników Nocy.

2) Piąta część cyklu, nad którą obecnie pracuje Graham, nosi tytuł DZIEWIĄTY KOSZMAR (THE NINTH NIGHTMARE).

3) Na przykład: Tebulot, Kasyx, Samena, Xaxxa, Oromas I, Oromas II, Dom Magator  (nie uznawaliśmy jedynie odpowiedzi "Springer", ponieważ był on/ona kimś w rodzaju anioła, pośrednikiem Ashapoli, a nie Wojownikiem Nocy).

Poniżej lista osób, do których powędruje wznowienie ŚMIERTELNYCH SNÓW!

1) Danuta Sołowiej, Suraż
2) Roman Tarkowski, Nałęczów
3) Magdalena Jażdżyk, Ostrołęka
4) Marcin Jasiński, Warszawa
5) Łukasz Zaremba, Czernina

Ufundowane przez Wydawnictwo Albatros książki zostaną do Was przesłane pocztą w ciągu kilku dni.

Serdecznie gratulujemy!