Recenzja książki SZATAŃSKIE WŁOSY po raz drugi

Jako oddany i wierny fan twórczości Grahama Mastertona ledwo stukam palcami w klawisze, jednocześnie ocierając chusteczką łzy, podczas pisania tej recenzji. Każdemu pisarzowi zdarzają się potknięcia w karierze. Miewał takie również Brytyjczyk, wystarczy wspomnieć nieszczęsnego „Sfinksa”. Jednak nawet owa powieść o kobiecie-lwie nie jest tak słaba, jak „Szatańskie włosy”.

Fabuła jest prosta jak konstrukcja cepa – praktykantka w zakładzie fryzjerskim – Kelly O’Sullivan, podczas wynoszenia do piwnicy kolejnych toreb pełnych włosów wchodzi w interakcje z szatańskim pomiotem. Na jej ramieniu zaczynają pojawiać się różnego koloru włosy, których nie da się nijak usunąć. Dziewczyna na oczach swoich przyjaciół przechodzi przemianę, staje się silniejsza. W tym samym czasie zaczynają ginąć ludzie – zazwyczaj Ci skłóceni z szefem Kelly – słynnym stylistą Simonem Crane’m. Konfrontacja z demoniczną siłą wydaje się być nieunikniona.

Dochodzimy tu do punktu, w którym właściwie można było by zostawić tę śmiesznie krótką nowelkę w spokoju i przestać się nad nią pastwić, jednak po autorze pokroju Mastertona wszyscy spodziewamy się dużo więcej – dlatego pofolgujmy sobie. Żałosna konstrukcja fabularna, papierowe postacie, głupota wydarzeń i kretyńskie zakończenie położyły książkę, która nigdy nie powinna stać się niczym więcej jak tylko opowiadaniem – wtedy była by po prostu przeciętnym tekstem.

Mam wrażenie, że Graham kończył tę powieść na szybko. Może musiał się wywiązać z umowy z wydawcą, a może skończyły mu się ukochane żelki Haribo – tak czy siak, strzelił sobie w stopę. Plusy? Miejscami całkiem dobrze wykreowany klimat (w końcu Graham jest mistrzem klimatu), całkiem interesująco opisana scena odkrycia zwłok sąsiadki przez główną bohaterkę i… to chyba tyle. No może jeszcze dowcipny tytuł oryginalny, nawiązujący do pewnego znanego horroru, a także przyciągająca oko okładka, którą zafundowało powieści wydawnictwo Albatros. To niestety trochę za mało, by móc z czystym sumieniem polecić tę nowelkę komukolwiek.

R.I.P.   fryzuro szatana.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 176
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 2/10
  

Graham Masterton w nowym GRABARZU

Od dziś dostępny jest nowy numer GRABARZA POLSKIEGO, a w nim sporo Grahama Mastertona. Szczególnie warto zwrócić uwagę na potężny, okraszony zdjęciami wywiad z pisarzem, autorstwa Piotra Pocztarka. W nowej Grabie znajdziecie również 'pocztarową’ recenzję MUZYKI Z ZAŚWIATÓW. Miłej lektury!

www.grabarz.net/

Recenzja książki ZARAZA

Horrory stanowią lwią część twórczości Grahama Mastertona, ale znawcy gatunku doskonale wiedzą, że pisarz świetnie czuje się także w innych odmianach literatury. Dobrym przykładem są thrillery katastroficzne, które autor tworzył równolegle ze swoimi najgłośniejszymi powieściami grozy.  Wydana w 1977 roku „Zaraza” jest świetnym przykładem.

Doktor Leonard Petrie to spokojny, inteligentny człowiek, zarabiający na życie leczeniem cierpiących, najczęściej na silnie rozwiniętą hipochondrię, starszych ludzi (Harry Erskine bez wrażliwości na duchy?). Pewien poniedziałek zaburza i tak nie do końca harmonijne życie bohatera – staje się on świadkiem rozwijającej się w zastraszającym tempie epidemii zarazy. Nieznany szczep bakterii dżumy dzień po dniu dziesiątkuje ludność USA, wyzwalając najgorsze, zwierzęce, pierwotne instynkty w bezbronnych obywatelach. Czy zaczyna się właśnie zmierzch cywilizacji?

Apokaliptyczna wizja rzuconej na kolana Ameryki przeplata się z historiami drugoplanowych bohaterów. Masterton świetnie konstruuje swoich bohaterów, zabawiając i szokując poprzez ukazanie ich niecodziennych zachowań. Mamy oto podstarzałego aktora – homoseksualistę, dla którego zaraza jest szansą na zakończenie rozpamiętywania przeszłości i odrodzenie, mamy aroganckiego naukowca uprawiającego seks z własną pasierbicą, mamy związkowca, dla którego zyski są ważniejsze niż zagrażająca światu epidemia. Są to ludzie, którzy nie cofną się przed niczym, by z zaistniałej sytuacji wyciągnąć dla siebie jak najwięcej korzyści . Gdzieś w tym wszystkim znajduje się główny bohater, który stara się uratować własną córkę przed zgubnym wpływem zarazy. Na oczach czytelnika w Leonardzie Petrie zachodzą wewnętrzne przemiany, które zamieniaj lekarza w człowieka gotowego na wszystko.

Owe przemiany nie były by wiarygodne, gdyby nie świetnie nakreślone tło. Masterton ukazuje wyjątkowe zezwierzęcenie zaatakowanej i zostawionej samej sobie społeczności. Udowadnia nam, że nie trzeba wiele, by w obliczu śmierci stracić kompletnie panowanie nad sobą i głosić poglądy, do których nigdy byśmy się nie przyznali. Kradzieże, gwałty, brutalne morderstwa i tortury, szerzący się rasizm i bezwzględne stosunki międzyludzkie – to właśnie jest obraz ginącej cywilizacji.

Jak to u Grahama często bywa, rozmach fabularny jest naprawdę ogromny, a co za tym idzie, powieść czyta się świetnie. Z każdą stroną jesteśmy bardziej ciekawi tego jak splotą się losy ukazanych bohaterów i jak daleko jeszcze posuną się ludzie. Niestety, apokaliptyczny chaos pod koniec zaczyna blednąć, przyćmiewany przez coraz nudniejsze i mniej wiarygodne przygody konających bohaterów. Wiem, że takie było zamierzenie autora, ale z powieści o takiej fabule śmiało można by było zrobić tragiczną epopeję, chociażby kosztem wydłużenia objętości książki nawet kilkakrotnie.

Podsumowując – „Zaraza” to świetny katastroficzny thriller, którego wadą jest zbyt mała ilość stron i słabo zarysowane zakończenie. Niemniej jednak wizja padającej na kolana Ameryki, barwne postacie i świetne tło fabularne stawiają  tę powieść w czołówce rankingu książek Grahama Mastertona.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Zysk i S-ka
Rok wydania: 1995
Liczba stron: 351
Format: 11,5 x 18,5
Ocena recenzenta: 9/10  


Recenzja książki MUZYKA Z ZAŚWIATÓW po raz drugi

Tę książkę kupiłem, żeby autor miał gdzie złożyć swój autograf. Akurat spotkanie z Grahamem Mastertonem zbiegło się z premierą powieści i chociaż miałem przy sobie „Bazyliszka”, podanie do podpisu najnowszej pozycji wydało mi się bardziej na miejscu.

Kupiłem więc, zdobyłem dedykację i mam.

Trudno się więc dziwić, że do tej szczególnej książki mam stosunek nieomal nabożny. Do lektury podszedłem z dobrą wiarą i nadzieją na swoje ulubione klimaty.

I…

No cóż. Może o klimatach na początek. Wielbiciele charakterystycznej mastertonowskiej atmosfery grozy raczej się nie zawiodą. Jest i woda (tak znakomicie już wielokrotnie wcześniej przez autora eksploatowana), jest i ogień. Są zmarli, którzy nie zaznali spokoju, jest intrygująca piękność.
Akcja toczy się w czterech miastach. Nowy Jork, Sztokholm, Londyn i Wenecja są wspaniałymi, doskonale odmalowanymi tłami akcji. Wyjątkową, istotną dla treści rolę, pełnią również ekskluzywne apartamenty, w których zachodzą niepokojące, czasem makabryczne wydarzenia.

Innymi słowy – to, co lubię u Mastertona najbardziej – jest.  Świetny styl, kapitalne, plastyczne opisy, mroczna, przytłaczająca atmosfera, niezłe dialogi, ciekawi bohaterowie pierwszego i dalszych planów. Jednak, jeśli mowa o horrorze, lubię również by akcja miała jakiś sens. I tu w „Muzyce z zaświatów” jest niestety gorzej.

Przez prawie całą grubość książki główny bohater jest zapewniany przez swoją kochankę, że wkrótce zrozumie o co biega, niestety, póki co musi żywić się domysłami. Więc się posłusznie żywi (razem z mniej domyślnym czytelnikiem). Wpada wciąż w podobne, przerażające sytuacje. (spoiler!) Nie pociągają one za sobą żadnych konsekwencji policyjnych, prawnych, czy jakichkolwiek innych! A mimo to, nasz bohater wciąż nie wie o co chodzi (my to już raczej, niestety, wiemy). Na domiar złego na końcu okazuje się, że nic, ale to absolutnie nic, nie uzasadnia przekonania, że nie można było bohaterowi wyjaśnić problemu od razu.

Całości nie pomagają niedociągnięcia w szczegółach, na przykład fakt, że „intratny” interes, na którym zbudowana jest intryga, nie wydaje się w końcu wcale taki zyskowny, a z pewnością metody jakie służyły do jego prowadzenia można było zracjonalizować, zmniejszając ryzyko. Przez całą powieść przebiega truchtem niezidentyfikowany chłopczyk w budrysówce. Trudno zrozumieć jego obecność inaczej, jak chęć dodania przez autora elementu grozy (coś jak serwetnik z motywem, na zastawionym stole, albo listek pieprzowej mięty na białym talerzu). Mieszkanie w Sztokholmie (spoiler!) raz jest niezamieszkałe (nie licząc duchów), by za moment okazało się, że od dłuższego czasu (najmarniej od roku, a może i dłużej) mieszka w nim rodzina Olofsson. Takich nieścisłości jest zresztą więcej.
 
Najgorsze, że nie bardzo wiadomo na czym miałaby polegać zasada przechodzenia w zaświaty, wyjawiana nam na ostatnich stronach, a stanowiąca poniekąd clue. Prawdę mówiąc, gdyby miało tak być, jak obmyślił sobie Masterton, ze wszelkimi konsekwencjami, to dopiero byłby bałagan. Nie horror, ale burdel. I tak dalej i tym podobnie.
 
Czy mogę zatem powiedzieć, że zachęcam do lektury? Powiedzieć mogę, ale jak mnie ktoś przyciśnie, to się wyprę…

Autor recenzji: Jacek M. Rostocki
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
ISBN: 9788373599635

Recenzja książki MUZYKA Z ZAŚWIATÓW

Najnowsza powieść Grahama Mastertona pierwotnie miała być zatytułowana „Wenecka kukułka”. Zmienił się tytuł oryginalny, zmienił się także polski, co wyszło wszystkim tylko na dobre, ponieważ „Muzyka z zaświatów” jest zdecydowanie lepszą propozycją. Książka dzięki wydawnictwu Albatros dorobiła się także specyficznej okładki, która podzieliła fanów na dwa obozy. Ostateczny cover bardzo podoba się samemu Mastertonowi, jak i jego żonie, ja również przyłączam się do grona jego zwolenników. Tyle spraw technicznych – a jak prezentuje się sama esencja powieści?

Kompozytor muzyki do reklam, Gideon Lake wprowadza się do apartamentu w nowojorskiej Greenwich Village i od razu zakochuje się w swojej sąsiadce, Kate Solway. Dziewczyna jest mężatką, ale mimo wszystko ulega namiętności i razem z Gideonem zostają kochankami. Ukrywając się przed jej mężem, Victorem, wyruszają w podróż do Europy. Szybko okazuje się jednak, że kobieta skrywa przerażającą tajemnicę, a bohater zostaje wciągnięty w wir niesamowitych wydarzeń. Kluczem do rozwiązania zagadki jest ogromna wrażliwość Gideona, jego miłość do Kate, a także brutalne zbrodnie, które dzieją się na oczach głównego bohatera.

U Mastertona kameralna „ghost story” to nadal rzadkość i egzotyka. Owszem, w powieściach Grahama pojawiały się niejednokrotnie całe rzesze niematerialnych istot, ale zawsze napędzane były mocą złowrogiego, krwiożerczego demona. Tym razem jest inaczej. Autor zaprasza nas w klimatyczną, tajemniczą podróż po Sztokholmie, Londynie i Wenecji – miejscach, w których autor spędził sporą część swojego życia, co pozwoliło mu oddać magię tych miast. Wraz z bohaterem czujemy się samotni, opuszczeni i bezradni, a wydarzenia dziejące się na jego i naszych oczach możemy jedynie bez słowa przyswajać.

„Muzyka z zaświatów” to powieść oryginalna w dorobku Grahama i mówię to z czystym sumieniem, bo ostatnio coraz częściej zdarza mi się wypowiadać taki osąd. Nie uświadczymy w owej książce groteski, krwawej masakry, nawet seks jest wysmakowany i delikatny, a nie wyrafinowany. Jest to historia dojrzała, kameralna, dramatyczna, nie wypełniona charakterystycznymi dla wcześniejszych okresów twórczości Mastertona fajerwerkami.

Kilka gwałtowniejszych scen pozwala nadal trzymać tę powieść w z dnia na dzień coraz mniej sztywnych ramach gatunkowych horroru. „Muzyką z zaświatów” Masterton udowadnia jednak, że jest autorem wszechstronnym, który umie trafić do szerokiego grona odbiorców, a nie tylko miłośników literackiego gore. Jeśli tak mają wyglądać następne powieści tego autora, to ja się pod tym podpisuje i ze spokojem spoglądam w przyszłość. Autor w rozmowie z nami przepowiadał wprawdzie powrót do korzeni zapowiedzianą powieścią „Fire Spirit”, przyrównując ją do „Wyklętego”, ale w tym przypadku jest to najlepsza rekomendacja. Podsumowując – idzie nowe, a Masterton udowadnia, że mimo swojego wieku i ponad 30 lat pisania książek nadal jest w formie, gotów stanąć do walki o pas mistrza świata w literackim horrorze.

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 319
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 8/10
  


Recenzja książki ANIOŁ JESSIKI

Anioł Jessiki to najrzadziej wspominana i praktycznie niekojarzona powieść Grahama Mastertona. Potwierdziło się to na naszych prelekcjach o autorze, podczas których niewiele osób potrafiło „Anioła Jessiki” skojarzyć. Częściowo winne jest temu również wydawnictwo, które od blisko siedmiu lat nie wydało wznowienia tej powieści. Pomimo iż książka ta nie jest arcydziełem, potrafi na nowo zdefiniować styl i osobę Mastertona, wymykając się jednocześnie ramom gatunkowym i wyświechtanym schematom.

Ta jedna z najbardziej oryginalnych opowieści w dorobku pisarskim Mastertona zaczyna się bardzo niesympatycznie. Poznajemy Jessicę, kilkunastoletnią dziewczynkę, która w wypadku samochodowym straciła oboje rodziców. Teraz mieszka z dziadkami, zamknięta w świecie baśni, wróżek i elfów, które uwielbia rysować. Jest ładna, zdolna i bardzo doświadczona przez los, a jednocześnie trzyma się na uboczu, co szybko sprawia, że staje się pupilkiem nauczycieli, co z kolei irytuje jej rówieśników. Zaczynają się przykre tortury,  które zakończą się tragicznym wypadkiem.

Kiedy Jessica dochodzi do siebie po owym zdarzeniu zaczyna słyszeć w domu dziadków głosy dzieci, wołających o pomoc. Po wstępnych oględzinach okazuje się, że głosy dochodzą z krainy za ścianą, do której dostać można się poprzez tapetę. W celu uratowania dzieci, Jessicę czeka niezapomniana podróż do alternatywnej krainy po drugiej stronie ściany, gdzie prawa są zupełnie inne, ale niebezpieczeństwo może być równie śmiertelne.

Masterton opisując krainę, do której można przedostać się przez wzory na tapecie przechodzi samego siebie. Opisy są długie, barwne, odrobinę nużące i wciągające jednocześnie. Czytelnik głodny jest większej ilości akcji, do której autor zdążył nas już przyzwyczaić, ale powieść ucieka tym schematom stając się na pewnej płaszczyźnie dramatem, na innej metaforą zbrodni, a na jeszcze innej baśnią. Ten mix gatunkowy sprawia, że nie do końca wiemy czego po tej powieści oczekiwać.

Cieszę się, że Masterton napisał tego typu powieść. Jak na dorosłego mężczyznę autor świetnie wniknął w psychikę młodej dziewczyny, co zresztą wyszło mu znakomicie jeszcze w powieściach „Koszmar”, „Bonnie Winter” i „Katie Maguire”. „Anioł Jessiki” swoim baśniowym klimatem, przejmującą puentą i przewrotnym zakończeniem daje do myślenia i wbija szpilę niektórym przeciwnikom pisarza, którzy twierdzą, że jego twórczość to tylko epatowanie przemocą i seksem. W omawianej powieści owe elementy praktycznie nie występują (poza jedną gwałtowniejszą sceną).

„Anioł Jessiki” to powieść dobra, gdyby wyrwać ją z kontekstu twórczości Mastertona. Ponieważ ani nie możemy, ani nie chcemy tego robić, możemy stwierdzić, że książka ta jest po prostu dowodem na wszechstronność autora, głębię ukrytą w prawie każdej jego powieści i wreszcie na jego nieskończoną wyobraźnię.


Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2002
Liczba stron: 208
Format: 12 x 21
Ocena recenzenta: 7/10
  


Wiersze wyróżnione w konkursie mastertonowskim

Przedstawiamy dwa wiersze wyróżnione w konkursie mastertonowskim. Autorkom tekstów gratulujemy, pozostałym życzymy miłej lektury.

W zwierciadle Boofulsa widzę dziecko zamiast własnej twarzy,
Na ustach jego maluje się radość, w oczach błyszczących jak iskry widać
szczęście. Dni jego policzone, szansę ma niechybnie zginąć naprędce. Nie
ukryje uczuć, którymi krzyczy jego wnętrze, dosięgnie go kula z rąk
mordercy, bez cienia wyrzutów sumienia, prosto w serce. Jako zjawa
przyglądać się Ziemianom będzie, najbliższych ochroni w zamian za
cierpienie, za morze łez wylane z fotografią w ręku, za wszystkie noce z
żalu nieprzespane. Zemsta za tę rozpacz, za obdartą duszę, lęk i puste
ręce, kiedy objąć chciano to Indiańskie dziecię. Dzięki miłości ojca, co
jak lew waleczny, jak rycerz, który od Okrągłego Stołu wstaje, któremu bez
miecza, a własnym ciałem Zaklętych powstrzymać się udaje.
Na przylądku krajobraz niecodzienny się rozciąga, daleko horyzont jak
tęcza się oddala, za horyzontem, gdyby ktoś mógł sprawdzić, kraina zmarłych
żyć nie pozwala. Nad Pacyfikiem, gdzie rządzą koszmary, a spotkanie
pierwsze przypadkiem spowite, decyzja współpracy lękiem podszyta, w
sytuacji gdzie czas się liczy nieubłaganie. Chociaż po świecie milioner
nie stąpa, być może serce jego krwawi, gdyż na swej drodze przeszłością
wciąż żyje, na dawnej ziemi spokoju nie zostawi. Bacznej uwagi czyny
wymagają, każdy najmniejszy grzeszek dostrzeżony, konfrontacja wnet się
nie odwlecze, stosowna kara winnego nie ominie. Nadmierna pewność siebie
nie popłaci, bez wiary, że zło nie jest dla wybranych, i kiedy odwrót na
czas nie dostrzeżony, przyjdzie omijać demonów twarde szpony. Sen daleki
jest od ukojenia, choć niemożliwe na jawie wciąż istnieć, w krainie nocy
powtarza się motyw, okrutną, bezwzględną dawką krwi zalany. Zbierając żniwo
ludzkich istnień pełne, zabliźnić nie dają się w żaden sposób rany, nawet
tajemniczą wodą, ze studni wydobytą powoli, dokładnie, obficie polane.
Onyks choć dobrem cenionym jest wielce, zupełnie innego znaczenia
nabiera, gdy niebezpiecznym jak oko cyklonu, paciorkiem wokół ofiary
rozrzucony. Ten onyks, jak dowód miłości darowany, pozostawia na zawsze
tajemnicy cienie, gdy ukochana wybranka serca, pewnego razu w pół-lwicę
się zamienia. Nienawiść w jej duszy źrenice rozszerza, gotowa pomocy jak
ognia unikać, wdzięczna nie będzie temu kto ją ocalił od samospalenia.
Diagnoza najlepsza choć na wagę złota, budzi powszechnie odrazę i
trwogę, gdy krajem dotąd jak mocarstwo silnym, zawładnąć by miała wampirza
epidemia. Krew różnych osób w jedność spowita ,niczym woda deszczowa
zmieszana, darem niezwykłym nieocenionym, dla własnej wygody skarana
została. Krew-krew indiańska, choć z pozoru nie ma obaw rzekomych co do
pochodzenia, przeszłość wyzwala, która do ostatniego żywego ciała zasad
swych okrutnych nie zmienia…

Autor: Joanna Barszczewska

Magią seksu mnie opętałeś
Odkryłeś we mnie Syrenę zabierając w Dziewiczą podróż
To tam Czarny anioł grał Muzykę z zaświatów
Czułam rozkosz delektując się każdym słowem pisanym
Pielęgnowałam Twoje myśli…mój Manitou
W Zwierciadle piekieł ujrzałam Twoje odbicie
Czułam Głód Twojej wyobraźni
Dziedzictwo…Ciało i krew
Dziecko ciemności
Brylant
Tak to ja, Piąta czarownica, Koszmar
Zanurzam się w lekturze fantasy
Odkrywam horror, zakładam Czerwoną maskę
I pałaszuję kolejną "grahamkę" bez opamiętania
Ostrzę Kły i pazury jak Wojownicy nocy
Wnikający duch… Masterton
Rytuał

Autor: Iwona Dziakiewicz

Zdjęcie z autografem

Poniżej zdjęcie, które niektórzy z Was pewnie kojarzą, bo pojawia się dość często na rozmaitych stronach internetowych. Niemniej to opublikowane tutaj z pewnością jest wyjątkowe, gdyż podpisał je sam Graham Masterton.

Informacja dla zwycięzców w ostatnim konkursie mastertonowskim: do książek zostaną dołączone zdjęcia pisarza z autografami. Fotek mogą się również spodziewać wyróżnieni w konkursie.

A poniżej Graham na chwilę przed podpisaniem jednego ze zdjęć.

Makabryczna proza – artykuł nagrodzony w konkursie mastertonowskim

Poniżej trzecia praca nagrodzona w konkursie mastertonowskim. Tym razem artykuł MAKABRYCZNA PROZA z Mastertonem w tle, autorstwa Natalii Miśkiewicz. Gratulacje!

Zarzynane dzieci, miażdżone jądra, jędrne pośladki, szubieniczne węzły splątane z jelit, gwałcone analnie cielęta… Mimo nieco turpistycznego wydźwięku, epitety te, połączone zgrabną stylistyką, potrafią przysporzyć o dreszcze.  I bynajmniej nie są to dreszcze obrzydzenia, a raczej strachu zwycięsko szarżującego po polach wyobraźni, który bezlitosnymi ostrzami wgryza się w kości. I nie chce opuścić zdobytego przez siebie terenu, i nie daje wyrzucić się z głowy, nie przepędzają go pierwsze promienie poranka, ani nawet nasłonecznione, tłoczne ulice miasta.
 
W zależności od personalnych preferencji, mamy różne oczekiwania wobec literatury. Noblistyczne pozycje, literackie autorytety, podkopujące bunkry naszej percepcji, dostarczają potężnej dawki świadomości (albo i nie). Ciężkie tomiska Tołstoja, Balzaka, Grassa wraz ze swoją naturalną wyniosłością dystansują do rzeczywistości, kpią i szydzą z systemowych pomyłek i ludzkiej głupoty. Romansidła pani Roberts, kobieca proza Gretkowskiej i wszelkiego rodzaju powiastki Meyer, radujące kobiece serca i wyciskające kaskady łez, dają chwile wytchnienia, dają również wiarę i budują nadzieję (karmią złudzeniami, pochłanianymi z wielką zachłannością przez zawsze otwarte, łase umysły), która jest potrzebna i pomaga żyć. Opowiadania Murakamiego, Coelha, czy Shawa wprowadzają w baśniowe, magiczne światy, naiwne połacie wyobraźni, urlopy dla skołatanych rzeczywistości umysłów, miłe wczasy intelektualne.
 
Aby zakończyć tę wyliczankę, która mogłaby być obszerniejsza niż encyklopedia (dygresyjnie – literatura naukowa posiada również niewąskie rzesze zwolenników) pragnę nadmienić, iż istnieje całkiem spora trzódka ludzi interesujących się czymś co wybiega poza ramy rzeczywistości. Nie mam tu jednak na myśli pacjentów zakładu z „Lotu nad kukułczym gniazdem”, ale różnego rodzaju skromniejszych odchyleńców. Począwszy od mężczyzn ze skłonnościami sadystycznymi, po uległe kobiety, maniaków seksualnych, czy po prostu wyrafinowane umysły lubiące dopieszczać się odrobiną lubieżnego seksu i zastrzykiem adrenaliny. Bo cóż może być bardziej działającego na wyobraźnię nastolatka, niż młoda, atrakcyjna wiedźma siłą przykładająca komuś do ust swoje lśniące, nabrzmiałe seksem wargi sromowe? Jeśli bierzemy pod uwagę dewiantów seksualnych, dlaczego nie policzyć się ze wszelkiego rodzaju „antychrystami”, ludźmi wierzącymi w świat demonów i czarownic, którzy uwielbiają pobudzać się (wieloznaczność stwierdzenia nie jest przypadkowa) szatańskimi wyobrażeniami o sile okultyzmu, lub ludzkiej psychozy. Też są żądni literatury.

Philip Zimbardo doskonale opisał mechanizm ludzkiej psychiki, który odpowiedzialny jest za wszelkiego rodzaju podniety związane z obserwacją, albo oceną zła. Po pierwsze stwierdza, że poprzez niebezpośredni kontakt ze złem (oglądanie przerażających dokumentów, czytanie horrorów, śledzenie zbrodni wojennych) kształtujemy swój własny wizerunek, izolujemy się od zła opowiadając przeciw jego przejawom lub je akceptując. Oglądając nagrania z obozów koncentracyjnych, filmy dokumentalne o mordercach świadomie popieramy zbrodnie, albo celowo ją negujemy, tym samym opowiadając się za dobrą strona natury ludzkiej. Jest to jakby bezpieczna wycieczka turystyczna po piekle. W swojej książce „Efekt Lucyfera” traktuje zło jako ostateczną patologię umysłu, spowodowaną oczywiście czynnikami środowiskowymi. Ale niestety jesteśmy „tylko ludźmi”, pełnymi ułomności, wątpliwości i czasem po prostu głupoty…
 
Jednak uważam, że jako humaniści powinniśmy dążyć do doskonałości, wyzbywać się tego co złe, wciąż naprawiać i siebie i świat. Właśnie taką edukacyjno – naprawczą funkcję powinna pełnić sztuka.

Jak więc traktować literaturę hołdującą złym występkom? Nie tyle propagująca amoralność, ile robiącą z nią główną podnietę? I czy tego rodzaju lektury można określać mianem prawdziwej literatury?

Nie od dziś wiadomo, że tam gdzie seks, czy przemoc, o ile istnieje możliwość bezpiecznej obserwacji – zawsze znajdą się łakome na te kąski oczy. Każdy gwałt czy obce cierpienie powoduje w nas wzrost ciśnienia krwi. Każdy stosunek seksualny powoduje przyjemne łaskotanie w pewnych okolicach i również burzy krew. Dlatego też szereg wieków wykonywano publiczne egzekucje, dlatego również ponure narzędzia śmierc i- rzymskie areny, dostojne szafoty i zakrwawione gilotyny cieszyły się ogromna popularnością. Motłoch podnieca się krwią. Na szczęście te anormalne i jakże niecywilizowane tendencje zostały zauważone, wzgardzone i odrzucone; od niemal dwóch wieków w całej Europie, wszelkiego rodzaju tortury i wyroki przeprowadzane są w intymnych zaciszach cel. Koniec z hasłem „chleba i igrzysk”, które jest NIE-HU-MA-NI-TAR-NE (swoją drogą – nienawidzę hipokryzji).

Masy zostały pozbawione swojej ulubionej rozrywki. Jednak i to dało się obejść. Z początkiem XX wieku wraz z rozwojem kinematografii i wielkim bumem w produkcji horrorów znowu wróciła bezpieczna krew, strach i cierpienie. Jesteśmy na tyle bezczelnym gatunkiem, że udało nam się wzbogacić to wszystko o pornografię. I nie mam na myśli zdrowych partnerskich stosunków filmowanych, ale zboczenia w formie orgii, sadyzmu, czy zoofilii. Wraz z erą prężnego rozwoju kapitalizmu i wolnego rynku, sztuka uzyskała możliwość popularyzacji i dowolnie ukierunkowanego rozwoju. I w tym momencie okazuje się, że nie tacy z nas kulturalni Europejczycy za jakich chcemy uchodzić. Świadczą o tym między innymi nasze księgarnie wprost uginające się od pozycji pod hasłami: kryminał, horror, thriller, sensacja.
 
Swoją drogą daleko mi od stwierdzenia, że makabryczna proza jest domeną czasów współczesnych. Wszak cały czas pozostają nam arcydzieła takie jak chociażby chrześcijański Stary Testament wprost przepełniony krwawymi ofiarami z ludzi i zwierząt, od stuleci cieszący się niebywałą popularnością. Francuski libertyn, buntownik i samozwańczy filozof markiz de Sade opiewający w swoich utworach brutalność seksualną, silnie zarysował się w Europejskiej historii. Jednak popularności swojej, jak mi się wydaje, nie zawdzięcza ani umiejętnościom stylistycznym, ani wielkiemu talentowi czy oryginalnej filozofii. Zdobył ją ponieważ potrafił szokować, ponieważ był wulgarny, ponieważ lubił wzbudzać kontrowersje i miał dość silny temperament aby ujawniać swoje poglądy. Czy jednak o jego twórczości można mówić jak o sztuce? Filozofii? Czy warto zapisywać się na kartach historii plamiąc je?
Zupełnie inaczej kwestia przemocy przedstawiana jest przez wielkich literatów swojej pozytywistycznej epoki. Naturalizm Zoli, albo Dostojewskiego, mimo, że obdarty z poetyckich eufemizmów, przeraża i szokuje, pozwala zdystansować się do ludzkiej, natury, człowieczej niekiedy mrocznej psychiki. Viva l’arte!

A dzisiaj cóż? Gdzie błyszczy nieskalany ludzkimi ułomnościami geniusz? Kto znajduje w sobie tyle siły, aby budować i sprawiedliwie uczyć, zamiast przyciągać destrukcją i otwierać wrota piekieł?

Nie chcąc wydać się hipokrytką, przyznam, że mnie również interesuje literatura bliska makabry. Owszem lubię przeczytać dobry dreszczowiec i nie ukrywam, że czuje przyjemne mrowienie w podbrzuszu w momencie kiedy główny bohater opowiadania przykuwa łańcuchami do sufitu swoją nagą ofiarę i odgryza jej pół twarzy. Szczególnie jeśli tego typu akcje nie są główną treścią utworu, a jedynie „brylancikami” jego treści. Zdecydowanym mistrzem tego typu zabiegów jest Brytyjski, współczesny pisarz Graham Masterton. Jego główną specjalizacją są różnego rodzaju horrory, gdzie totalnie fantastyczny świat demonów, przeplata się (najczęściej na płaszczyźnie erotycznej) z rzeczywistością XX wieku. W opowiadaniach Grahama bardzo często znajdujemy odwołania  do różnych światowych wierzeń, kultów czy religii. Jego opisy są tak realistyczne  a zarazem przerażające, że rzeczywiście kiedy zetknęłam się z jego prozą po raz pierwszy, bałam się ciemności. Przyznam do tej pory (mimo, że minęło już kilka lat) nie mogę wymazać  z pamięci niektórych scen z „Zaklętych”. Książkę przeczytałam przez przypadek podkradając ją z biblioteczki swojego ojca i od tej pory nie potrafię rozstać się z Mistrzem (bo tak go nazywam). Uzależnił mnie od siebie totalnie. I nie wiem kto w tym układzie jest większym świrem, ja namiętnie odwiedzając księgarnie i antykwariaty w poszukiwaniu jego tytułów, czy ten podstarzały mężczyzna o dziwnych skłonnościach, który od tylu lat cieszy się niesłabnąca popularnością swoich odchyleń.
 
Oprócz horrorów Masterton napisał kilka powieści obyczajowych, thrillerów, zbiorów opowiadań, oraz poradników seksualnych (które definitywnie przyczyniły się do nadania mu miana Mistrza). Przez szereg lat zdołał wyrobić sobie dość silną pozycję na europejskiej scenie wydawniczej. Co jest główną przyczyna jego popularności? Wydaje mi się że składa się na to kilka czynników; począwszy od wspominanych przeze mnie „brylancików” jego twórczości, poprzez doskonałą umiejętność posługiwania się językiem (brawa dla tłumaczy), budowania specyficznej atmosfery napięcia, aż do swoistego rodzaju geniuszy makabry. Jeśli miałeś okazję czytać jego pracę, doskonale wiesz co mam na myśli.
 
I tutaj chciałabym powrócić do wyżej wymienionych stwierdzeń, według których ludzie podniecają się cierpieniem i krwią.  Właśnie dla takich osób Graham tworzy swoją prozę, która owszem jest błyskotliwa, jest inteligentna, zabawna, wartkie akcje wciągają, fabuła (pokrewna w każdym niemal opowiadaniu)  interesuje, demony przerażają, odwołania do religii uczą, żarty rozbawiają, napięte kutasy i wilgotne kobiety podniecają i w ogóle wszystko jest najwyższej klasy, ale czy cos ponadto?

Autor: Natalia Miśkiewicz