Trudno uwierzyć, ale cykl powieściowy o Katie Maguire, który narodził się w 2002 roku jako pojedyncza powieść, doczekał się właśnie dziewiątej odsłony w postaci książki „Świst umarłych”. A przecież to jeszcze nie koniec, bo Graham Masterton opublikował niedawno jedenasty (!) tom i wszystko wskazuje na to, że wcale nie zamierza na tym poprzestać. Czy tak wyeksploatowana tematyka, jak walka ze zbrodnią w Cork, potrafi jeszcze trzymać czytelnika w napięciu? W rękach zdolnego i doświadczonego pisarza na pewno tak.
Tym razem Katie będzie miała do czynienia ze śledztwem, które może skompromitować całą Gardę. Ofiarami brutalnych morderstw stają się bowiem oficerowie, którzy zgłosili swoim przełożonym nieprawidłowości w różnych dziedzinach – od korupcji, przez rasistowskie traktowanie. Kapusiom ktoś odcina głowy i wtyka w ich miejsce tradycyjne irlandzkie flety, które pogwizdują na wietrze. Jakkolwiek absurdalnie by to nie brzmiało, w gruncie rzeczy to całkiem przewrotny motyw językowy – sygnaliści to bowiem w języku angielskim „whistleblowers”, czyli dosłownie tłumacząc „dmuchający w gwizdek”. A to jeszcze nie koniec, bo drugie ze śledztw – związane z transportami narkotyków – wydaje się być jakoś połączone z pierwszym.
Skoro już jesteśmy przy odcinaniu głów, „Świst umarłych” to wciąż brutalny kryminał. Okładkowy blurb z Amazonu mówi wprawdzie o bardzo wysokim poziomie przemocy, ale nie do końca się z tym zgodzę. Mastertona znamy już z o wiele bardziej krwawych powieści i chociaż w nowej odsłonie przygód Katie spadają głowy i w ruch nieraz idzie piła mechaniczna, to odnoszę wrażenie że autor nie bawi się przemocą w stylu torture porn. Pokazuje tylko tyle, ile trzeba. Nie jest oszczędny w opisach przemocy, ale też nie popada w groteskową przesadę. Autor zaskakuje również w kwestii seksu. Tym razem jednak opisy są mało przyjemne w odbiorze, sami zobaczycie dlaczego. Jest to jednak ciekawa nowość.
Fabuła „Świstu umarłych” jest jak zwykle prowadzona umiejętnie, a fantastyczny warsztat doświadczonego pisarza uprzyjemnia lekturę na każdym kroku. Tradycyjnie już jednak śledztwa nie są w powieści najbardziej atrakcyjne – swoje asy w rękawie Masterton zostawił jak zwykle na życie osobiste głównej bohaterki, a w tym jak zwykle dzieje się bardzo dużo. Podobnie jak w poprzednich odsłonach, Katie rzadko miewa chwile radości, o wiele częściej przeżywa gorzkie, smutne momenty, co z kolei odbija się na jej pracy. W związku z czym nadkomisarz Maguire nie zawsze postępuje logicznie, ale zawsze idzie za głosem serca.
Jeśli miałbym książce coś zarzucić, to byłoby to pewnie nieco zbyt przewidywalne zakończenie – zarówno wątek kryminalny, jak i osobisty zmierzały do finału, który można było przewidzieć już w połowie książki. Jednak seria o Katie Maguire zawsze tak wyglądała – nie znaczy to, że Graham nie potrafi pisać thrillerów, tylko że rozkłada akcenty inaczej niż większość autor kryminałów, stawiając w świetle reflektorów świetną bohaterkę, która na swoich barkach wydaje się dźwigać ciężar całego świata. Jak widać taka taktyka się sprawdza, bo cykl powieści cieszy się niesłabnącą popularnością i ciągle powstają kolejne tomy.
„Świst umarłych” jest też kolejnym dowodem na spójność przedstawionego w powieści świata. W recenzji poprzedniej części zatytułowanej „Tańczące martwe dziewczynki” pisałem już, że szkoda byłoby rozpocząć przygodę z Katie Maguire od późniejszych tomów. Po lekturze najnowsze części zdania nie zmieniam, szczególnie że nie tylko powracające postacie, ale i wątki z poprzednich tomów stają się bardzo ważne dla aktualnych wydarzeń. Innymi słowy, jeśli nie znacie poprzednich perypetii głównej bohaterki, nie wszystkie wątki wydadzą się wam spójne czy interesujące, a byłoby szkoda. To właśnie elementy fabuły ciągnące się z tomu na tom są tutaj najlepszym smaczkiem.
„Świst umarłych” spodoba się wam tak, jak poprzednie powieści – to wciąż ten sam Graham Masterton i to wciąż ta sama Katie Maguire, chociaż po przejściach i nie zawsze podejmująca właściwe decyzje. Jeśli nie przeszkadza wam brak wielkiego suspensu, z pewnością docenicie znakomitą kreację postaci, dobrze brzmiące dialogi i dość duży ładunek emocjonalny. Jedna rzecz jest dla mnie natomiast niezrozumiała – jakim cudem producenci z Netfliksa czy HBO nie odezwali się jeszcze do Mastertona z propozycją przerobienia cyklu na mroczny crime drama? Byłby z tego wspaniały serial, a scenariusz jest w zasięgu ręki.
Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2020
Liczba stron: 448
Ocena recenzenta: 8/10
Brzmi zachecajaco. Niestety mam w tej serii drobne opoznienia, wiec w obecnej chwili jestem na czesci MARTWI ZA ZYCIA. Mam juz tez fizycznie TANCZACE MARTWE DZIEWCZYNKI, bo czytam cala serie po kolei, poczawszy od pierwszego tomu BIALE KOSCI.
Tak z ciekawosci – czytales juz moze BEGGING TO DIE? Bo widzialem, ze mozna zakupic w Empiku.
Dobrze robisz, że czytasz po kolei. Zdecydowanie lepiej wtedy odbiera się całość. A coraz więcej wątków się ciągnie – gdybym nie znał poprzednich tomów, to wiele rzeczy w najnowszej powieści wydawałoby mi się dziwne czy wtrącone bez sensu. To zawsze ryzyko przy tak długich seriach.
Nie, nie czytałem ani 10 ani 11 części, pozwalam sobie na luksus czytania po polsku 🙂
A znane są mniej więcej plany Albatrosa odnośnie wydania innych powieści? Bo mają trochę zaległości. THE COVEN chociaż jest już przetłumaczony? Obawiam się, że jak tu będzie THE LAST DROB OF BLOOD, to angielscy czytelnicy będą już po THE HOUSE OF 100 WHISPERS. I znów nie będziemy na bieżąco z książkami Grahama. Ps. 11 Tom o Katie, to będzie ostatnia premiera czy autor jeszcze ma coś w „szufladzie” gotowego?
THE COVEN zdaje się nie jest jeszcze przetłumaczony. Nie ma co narzekać, nigdy nie byliśmy w 100% na bieżąco, chyba że jakaś powieść miała u nas prapremierę (zdarzało się). Lepiej mieć jakąś backlistę, na którą można czekać, niż nie mieć nic na horyzoncie, prawda? 😉
Albatros myśli o fajnej niespodziance dla Was w ciągu najbliższych miesięcy, ale na razie zamykam buzię na kłódkę, bo nie wiadomo czy pomysł wypali 🙂 W każdym razie wydawca nie zapomniał o czytelnikach!
A Masti raczej nie ma nic gotowego w szufladzie – pisze na bieżąco.
„Autor zaskakuje również w kwestii seksu. Tym razem jednak opisy są mało przyjemne w odbiorze, sami zobaczycie dlaczego. Jest to jednak ciekawa nowość.”
Ano faktycznie, Gwenith to zupełnie nowa jakość w tej tematyce. Trzeba przyznać, że Masterton wykazał się potężną dawką fantazji i chyba chciał tym razem jakby trochę zakpić z czytelnika. 😀