Relacja ze spotkania z Grahamem Mastertonem w Warszawie (Lipiec 2014)

Nie minął rok od ostatniego pobytu Grahama Mastertona w Warszawie, a już doczekaliśmy się kolejnej wizyty w stolicy Polski. Tym razem spotkanie autorskie odbyło się salonie Empik przy ulicy Marszałkowskiej.

18 lipca, sobota, godzina 18, okazał się najwyraźniej dogodnym terminem dla wielu fanów (przepraszam: przyjaciół!), gdyż stawili się bardziej tłumnie niż zazwyczaj. Zawsze przed takimi wydarzeniami kręcę się trochę po sali, żeby dostrzec nadejście danego autora, udało mi się więc zauważyć Grahama nadchodzącego w towarzystwie nader urodziwej tłumaczki, a także prowadzącego Piotra Pocztarka, bez którego spotkanie Mastertona z czytelnikami nie mogłoby się odbyć. Ponieważ od lat jestem obecny na każdym wieczorze autorskim Mastertona w stolicy, pisarz rozpoznał mnie już z daleka i powitał słowami: „Nadal nie ściąłeś włosów!”. Kiedy odparłem, że nigdy nie zamierzam tego zrobić, westchnął tylko z żartobliwym (mam nadzieję) wyrzutem: „On się mnie w ogóle nie słucha…”, po czym ruszył w stronę podium witany gromkimi brawami. Spotkanie się rozpoczęło.


Fot. EMPIK

Piotrek przyznał się nam z niejakim żalem, że niestety nie jest bohaterem tego wieczoru – ale za to napisał wraz z owym bohaterem książkę, nie wspominając już o tym, że się z nim przyjaźni. Potem już oddał głos pisarzowi. Wszyscy, którzy poznali Mastertona osobiście mogą zaświadczyć, że ma on dość niski głos, jednak rzadko kiedy brzmi on tak ochryple i – jak sam uznał – seksownie. Cóż, nie mnie to oceniać, ale faktycznie wirus, który złapał na trasie promocyjnej w Czechach, znacząco wpłynął na funkcjonowanie jego narządu mowy.

Na pytanie Piotrka czy planuje już przeprowadzkę do Polski na stałe, zamiast przyjeżdżać do nas co chwilę – wszak mógłby już chyba wystąpić o obywatelstwo – Graham przyznał, że wystarczającym powodem byłaby już wyborna polska kuchnia i nie mniej apetyczne polskie kobiety. Ma jednak zdecydowanie zbyt dużą rodzinę w Anglii i chce patrzeć jak dorastają jego liczne wnuki. Nawiasem mówiąc, po głębokim i niełatwym namyśle stwierdził, że choć Czeszki są również szalenie atrakcyjne, zdecydowanie preferuje Polki, rodzime czytelniczki mogą więc odetchnąć z ulgą. Graham nigdy nie widział obywatelki naszego kraju, która nie byłaby okazem wyjątkowej urody.

Ale spotkanie nie dotyczyło powabów polskich niewiast, a premiery Imperium, ostatniej stworzonej przez Brytyjczyka powieści historycznej, której pisanie wspomina bardzo miło. Nigdy nie był w Indiach, gdzie rozgrywa się część książki. Chyba, żeby policzyć wizytę w indyjskiej restauracji, gdzie delektował się pysznym curry – czyżby to zainspirowało go do stworzenia tej obszernej (grubo powyżej pół tysiąca stron) opowieści? Choć należy przyznać, że i tak nie jest ona najdłuższą w jego karierze. Zapowiadana (również przez Albatros) na przyszły rok Dynastia w pierwotnej postaci liczyła aż tysiąc stron! Wydawca trochę ponarzekał na objętość, a także na samą konstrukcję: Graham pokusił się bowiem o kompozycję przypominającą literacki odpowiednik rozbudowanej mozaiki. Pisana przez jakieś 10 miesięcy powieść fabularnie skacze po różnych dekadach, przez co niektórym czytelnikom mogłaby się wydać niezbyt zrozumiała. Cóż było robić: żeby książka nieco mniej przypominała wczesny scenariusz Quentina Tarantino, Graham musiał rozłożyć na podłodze cały tekst (wszak w tamtych czasach był to jeszcze maszynopis, a nie „komputeropis”) i ręcznie uporządkować poszczególne rozdziały chronologicznie…

Podobnie jak w przypadku Imperium, kulinaria wywarły niemały wpływ także na powstawanie Dynastii. Głód niejednokrotnie zagnał Grahama do kuchni, odrywając od procesu tworzenia, a te liczne przekąski odcisnęły się na tekście: bohaterowie ponoć na okrągło coś jedli. Zdaniem wydawcy zbyt często, co przyczyniło się do nadmiernego rozrostu książki, dlatego zasugerował wycięcie tych gastronomicznych akcentów. Żeby nie przepadły bezpowrotnie dla potomności, Piotrek zaproponował sklecenie z nich osobnej książki… ale dla odmiany kucharskiej. Mimo faktu, że jest pisarzem zróżnicowanym, dzieła z tego gatunku Graham chyba jeszcze nie popełnił.


Fot. EMPIK

Przy okazji wielbiciele historycznych sag dowiedzieli się ze smutkiem, że raczej nie powinni czekać na kolejną powieść Mastertona z tego gatunku. Autor chętnie by znów napisał coś podobnego, ale niestety na początku lat 90. popularność tego typu literatury drastycznie zmalała, a więc Graham – bądź co bądź zawodowy pisarz, na którym ciąży konieczność stałego poszerzania kręgu swoich czytelników – raczej pozostanie przy tym, z czego jest zdecydowanie najbardziej znany, czyli przy horrorach i thrillerach. Na otarcie łez pozostanie zapowiadana już od dłuższego czasu Szkarłatna wdowa, która ma łączyć elementy zarówno powieści historycznej, jak i kryminału, co czyni ją pozycją zdecydowanie nietuzinkową.

A skoro o kryminałach mowa: wielbicieli Katie Maguire czeka nie lada gratka! Co prawda, większość wielbicieli twórczości Grahama Mastertona z pewnością już od dawna wie (choćby z mojej zeszłorocznej relacji), że niebawem będzie miała miejsca premiera Czerwonego światła, trzeciego tomu tego wyjątkowo popularnego, zwłaszcza w formie e-booków, cyklu – w Polsce nie wiadomo dokładnie kiedy, w Irlandii natomiast już w sierpniu. Przyciągana przez najobrzydliwsze zbrodnie Katie będzie musiała się w nim zmierzyć z handlarzami żywym towarem. (Przy okazji omawiania książki Graham złośliwie zasugerował, że Piotrek do tego fachu nadawałby się jak ulał). Tom czwarty też zbliża się coraz większymi krokami, a treść ma dotyczyć kolejnego niepokojącego tematu – korupcji w policji. Natomiast na spotkaniu autor wyjawił nam, że wydawca zamówił u niego kolejne trzy części! Póki co, nieznane są szczegóły dotyczące ich fabuł. Zresztą, pisarz jest tak zapracowany, że przyznał się nam, iż niezbyt dokładnie już pamięta o czym opowiada Red Light… Przyjemnie za to wspominał okres, kiedy mieszkał w Irlandii z małżonką. Wczuł się w atmosferę kraju tak głęboko, że aż na pewien czas przestawił się na mówienie tamtejszym narzeczem. Nie przytoczę jednak tutaj nieprzeciętnie malowniczych, niecenzuralnych irlandzkich określeń, którymi autor nas przy tej okazji uraczył…

Kolejną powieścią, której wierni wielbiciele (w tym ja) nie mogli się doczekać, jest powrót Mastertona do gatunku literatury ekologiczno-katastroficznej, czyli dopiero co wydana Susza. Detale zawiązania fabuły są już z pewnością gościom tej strony dobrze znane, ale autor dodatkowo zaostrzył apetyt męskiej części publiczności, wspominając o pojawiającej się w niej niewyobrażalnie pięknej i seksownej kobiecie, która przysporzy o szybsze bicie serca niejednego bohatera książki. Ta opowieść o zatrważająco realistycznym kataklizmie powinna bez większego problemu trafić w gusta czytelników z upodobaniem wspominających znakomite thrillery Zaraza i Głód. A sam Piotr oznajmił, że do kompletu chętnie postawiłby na półce jeszcze jakiś spektakularny „mastertonowski” dreszczowiec o powodzi.

Po wydaniu Infekcji, zahaczającej o cykl Manitou, Graham Masterton otrzymał nietypowy telefon. Tym razem jednak nie od wydawcy, domagającego się jak najszybciej kontynuacji, a od samego Harry’ego Erskine’a. Wróżbita poskarżył się, że ma już dość nie kończących się zmagań z licznymi demonami i że przechodzi na literacką emeryturę, dlatego też to już chyba łabędzi śpiew tej bijącej rekordy popularności serii. Trochę szkoda, ale po niemal 40 latach kto nie byłby zmęczony? Zabrzmiało to wszystko mocno elegijnie, zwłaszcza że spora część głównej obsady ekranizacji Manitou już nie żyje, a Graham nie wyobraża sobie, żeby w hipotetycznej filmowej adaptacji Harry’ego miał zagrać ktokolwiek inny, niż Tony Curtis.

Nadal nie wiadomo natomiast kto wcieli się w rolę Jacka Reeda, pierwszoplanowej postaci w filmie The Oaks, znajdującej się aktualnie w fazie wstępnych przygotowań ekranizacji klasycznych Zaklętych. Nie od dziś wiadomo, że prawa do sfilmowania książki wykupiła Jules Stewart, matka słynnej Kristen, znanej wszystkim z serii filmów Zmierzch. Zaraz, zaraz, czy rzeczywiście wszystkim? Okazało się bowiem, że wśród wspaniałej publiczności, zgromadzonej tego wieczoru w Empiku, niemal nikt nie wiedział cóż to za cykl. A może po prostu nie mieli odwagi się przyznać?


Fot. EMPIK

Na koniec głównej części spotkania Piotrek skoczył na głęboką wodę i odważnie zadał Grahamowi najoryginalniejsze pytanie na świecie: „Skąd bierzesz pomysły do swoich książek?” Wierni fani pisarza i stali bywalcy tej strony z pewnością dobrze znają kultową już opowieść o należącym do pewnej staruszki kocie, od dziesiątków lat podsuwającej mu pomysły, nie ma więc większego sensu jej ponownie streszczać. Warto natomiast przytoczyć komentarz Piotrka, który w owej anegdocie dopatrzył się nowego znaczenia: Graham już w dzieciństwie nie miał kłopotów z wyciąganiem numerów telefonów od przypadkowo poznanych kobiet.

Kolejne pytania, tym razem zadawane przez uczestników spotkania, były jeszcze bardziej nietuzinkowe. Pisarz skromnie stwierdził, że nie robi mu większej różnicy ani kłopotu snucie opowieści w żadnym z gatunków, niezależnie od tego, czy jest to horror, thriller, kryminał, czy powieść historyczna, bo przecież i tak każda traktuje tak naprawdę o czymś uniwersalnym: o zwyczajnych ludziach w niezwyczajnych okolicznościach. Nigdy też nie narzekał na brak weny twórczej, jak pochwalił się innemu czytelnikowi. Pisze od 17 roku życia, ma też za sobą karierę redaktora Penthouse’a, która wymagała bezustannej kreatywności, więc już dawno temu wyrobił sobie odruch dostrzegania wokół zalążków opowieści, a tym samym najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie doświadczyć bloku pisarskiego.

Pomimo tego, raczej nie zamierza napisać powieści rozgrywającej się w średniowieczu, choć ten barwny okres mógłby stanowić potencjał dla jakiejś mrocznej i brutalnej opowieści. Graham nie planuje też nawiązania współpracy z twórcami komiksowymi: bynajmniej nie z braku ochoty, a czasu na dodawanie kolejnego pomysłu do niekończącej się listy projektów. Choć z drugiej strony, gdy właścicielka kota, słynna wiekowa staruszka, przeniesie się na tamten świat, pisarz z braku pomysłów może zawiesić działalność…

Wszyscy wierni czytelnicy chyba wiedzą, że pośród postaci z licznych książek Brytyjczyka, najwięcej jego samego znajdziemy w Harrym Erskinie, nie tylko ze względu na sarkastyczny dowcip i cięte riposty. Łączy ich także wróżenie z kart – przy czym, w odróżnieniu od Harry’ego, wróżby Grahama ponoć zawsze się sprawdzają. Ale właściwie w każdym stworzonym przez Mastertona bohaterze jest sporo autora. Natchnienia z pewnością nie podsuwają mu sny, a jeśli nawet, to nieświadomie, bo żadnego nigdy nie zapamiętuje.


Fot. EMPIK

Pisarz zdecydowanie trzeźwo stąpa po ziemi, bo w odróżnieniu od niejednego autora, nigdy nie miał poczucia, że jakaś postać go nawiedza – nie wierzy w duchy i zjawy, choć twierdzi, że istnieją jakieś siły rządzące wszechświatem, których ludzki rozum jeszcze całkowicie nie ogarnia. Prędzej już prześladują go prawdziwe osoby, ale zostawmy to zagadnienie na koniec relacji…

Graham otwarcie przyznał, że nie obraziłby się, gdyby każda z jego powieści posłużyła kiedyś jako kanwa serialu telewizyjnego, a najbardziej do tego celu nadawałyby się według niego Bonnie Winter i seria o Katie Maguire, podobnie jak cykl o Wojownikach nocy, choć budżet tego ostatniego widowiska mógłby, ze względu na same efekty specjalne, osiągnąć przerażająco wysoki poziom.

Poskarżył się również, że wydawcy niekiedy naciskają na usuwanie co bardziej odrażających fragmentów utworów, czego najlepszym przykładem jest niesławny Eryk Pasztet. Redaktor periodyku Frighteners, który opowiadanie opublikował w pierwszym numerze, nalegał by je znacznie złagodzić, ale Graham się nie ugiął. I kto wie, może powinien był pójść na jakiś kompromis, bo ze względu na szokująco ohydną zawartość tekstu i związane z nią kontrowersje, czasopismo zostało zdjęte z rynku zaledwie po trzech odsłonach. Przez to mamy na świecie jeden magazyn grozy mniej, ale za to o jedno absolutnie obrzydliwe opowiadanie więcej – moim zdaniem warto było!

Zazwyczaj jednak współpraca z wydawcami układa się bez większych problemów, a szczegóły kolejnych publikacji są precyzyjnie ustalane dużo wcześniej – wszystkie książki czy też opowiadania muszą być zamówione i zatwierdzone. Graham jest bowiem nie tylko świetnym pisarzem, ale także bardzo rozsądnym biznesmenem i nawet nie rozpocznie pisania bez odpowiedniej zaliczki. Nawiasem mówiąc, fanów Katie Maguire powinno ucieszyć, że autor otrzymał już przedpłatę za następne tomy przygód irlandzkiej pani inspektor… i to od razu na trzy.


Fot. JacAr Rostocki

Wizyta w stolicy przypomniała Grahamowi o inspiracji, jakiej Warszawa dostarczyła mu już niejednokrotnie. Dwa najbardziej znane przykłady to oczywiście Dziecko ciemności i Panika, których historyczne tło miało – głównie czytelnikom z Zachodu – przybliżyć nieco pewne smutne fakty z przeszłości naszej ojczyzny. Ponadto, Masterton obiecał, że jeszcze kiedyś powróci do tej tematyki.

Autor 27 bestsellerowych poradników seksuologicznych oświadczył też, że jest dumny, iż tak wiele osób zaufało mu, zwierzając się z najintymniejszych szczegółów swojego życia seksualnego. Ogromna masa listów od czytelników Penthouse’a przychodzących do redakcji dostarczyła na ten temat nie mniej informacji, niż liczne rozmowy z prostytutkami. Zresztą, ten research przydał się Grahamowi również w pisaniu prozy: na przykład dziwaczna scena erotyczna z powieści Błyskawica, w której brała udział jednonoga dziewczyna, jest oparta na doświadczeniach rzeczywistej osoby.

Kto poznał Grahama na żywo przyzna, że jest to człowiek potrafiący prowadzić błyskotliwą rozmowę właściwie z każdym, i że zawsze wie co powiedzieć. Na tym spotkaniu mieliśmy okazję zobaczyć, jak na chwilę zostaje wytrącony z rytmu przez niespodziewane pytanie: jeden z uczestników chciał się dowiedzieć, czy Brytyjczyk ma jakąś życiową maksymę. Po dłuższym zastanowieniu to on zabił nam wszystkim klina, parafrazując osobliwe tłumaczenie chińskiej inskrypcji: „Don’t disturb the grass, it’s dreaming”. Konia z rzędem temu, kto wyjaśni cóż takiego może to znaczyć i w jaki sposób Graham aplikuje ową sentencję do codziennego życia, ale trzeba przyznać, że brzmi intrygująco. I trochę złowrogo: czyżby zapowiedź proekologicznego horroru o zabójczej trawie?


Fot. EMPIK

Spotkanie zaczęło się od wzmianki o atrakcyjnych niewiastach, a więc i opowieścią o niesłychanie pociągającej kobiecie musiało się zakończyć. Zaciekawiony czytelnik zapytał, która przedstawicielka płci pięknej w jego twórczości była tą najseksowniejszą. Graham tym razem nieco bliżej opisał nam wspomnianą już postać z powieści Susza – autor stwierdził, że mogłaby uwieść dosłownie każdego mężczyznę. Książka właśnie pojawiła się na naszym rynku księgarskim, nie pozostaje zatem nic innego, jak tylko sprawdzić czy jest tak w istocie.

Na tym zakończyły się pytania, których tym razem padło naprawdę dużo. Ogólnie trzeba przyznać, że spotkanie było wyjątkowo udane, a to za sprawą dużego zaangażowania zarówno publiczności, jak i samego pisarza. Mimo zmagania się z chorobą, dzielnie wytrwał do samego końca, nie wykazując najmniejszych oznak zmęczenia, po czym przystąpił do rozdawania autografów i pozowania do zdjęć ze swoimi przyjaciółmi, których w Polsce mu nie brakuje. Nie darowałbym sobie, gdybym stanąwszy przed nim nie ściskał w dłoniach wcale niemałego stosiku książek do podpisania. Natomiast Graham nie byłby sobą, gdyby przy tej okazji nie potraktował mnie – jak zwykle – próbką swojego ciętego dowcipu. „Jeśli ktoś mnie kiedykolwiek nawiedzał, to właśnie ten człowiek” – oznajmił wszem wobec, wskazując na mnie i uśmiechając się krzywo – „Chodzi za mną dosłownie wszędzie…”.

Od spotkania autorskiego z Grahamem Mastertonem minęło już sporo czasu, ale do tej pory nie jestem pewien czy potraktować tę uwagę jako komplement. Podobnie jak specyficzną dedykację, którą umieścił w moim wysłużonym egzemplarzu Zemsty Manitou… I jak tu nie lubić Grahama?

Patryk Cichy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany.