WIESCKA MASTERTON
1946 – 2011
Po raz pierwszy zrozumiałem, że Wiescka i ja jesteśmy połączeni wspólnym przeznaczeniem, kiedy wyszedłem z mojego biura w siedzibie magazynu Penthouse pewnego wrześniowego poranka w 1973 roku i zobaczyłem ją, stojącą przy biurku w czarnej sukience z suwakiem na plecach, rozpiętym na długość ok. 6,5 centymetra.
Podszedłem ją od tyłu, podniosłem jej włosy i zapiąłem sukienkę do końca. Byłem bardzo bezpośredni, ale nie zrobiłem tego, by flirtować. Byłem redaktorem międzynarodowego magazynu dla panów i chociaż miałem tylko 27 lat, myślałem, że jestem taki dojrzały, pomocny i taki (odważę się to powiedzieć) fajny. Wiecie, jak Tom Selleck.
Poczułem miękkość jej skóry opuszkami moich palców i to, jakie jedwabiste miała włosy. Była wtedy brunetką, z bardzo długimi włosami, bujnymi, bardzo ładnymi, a wszyscy mówili, że wygląda jak młoda Sandie Shaw. Odwróciła się, spojrzała na mnie i to był ten moment, kiedy zaiskrzył między nami generator Van der Graafa.
Nie wypowiedzieliśmy już wtedy ani słowa, ale nasza przyszłość została określona.
Przez te parę sekund, bo tyle zajęło mi zapięcie tego suwaka, zostaliśmy sobie przeznaczeni, by zostać kochankami, a potem małżeństwem, rodzicami, a w końcu dziadkami. Kiedy zapiąłem haftkę u szczytu sukienki, spiąłem również i NAS na następne 38 lat – 38 lat miłości, śmiechu, przygody i niewiarygodnych wydarzeń.
W połowie grudnia wydaliśmy w Penthouse Clubie przyjęcie Świąteczne. Obecni byli między innymi Stirling Moss, Kingsley Amis, Humphrey Lyttleton, syn Johna Steinbecka. Przedstawiałem Wiesckę wszystkim naszym sławnym autorom i fotografom i robiłem to z dumą. Miała na sobie wieczorową suknię, którą pożyczyła od naszej recepcjonistki. Wyglądała przepięknie.
Tej nocy zostaliśmy kochankami i byliśmy potem nimi przez każdą minutę, do końca naszego wspólnego życia.
W Wiescce niezwykła była nie tylko jej charakterystyczna, polska uroda, ale też jej osobowość – jej moralna odwaga, odrzucenie rzeczy niemożliwych, hipokryzji i nieuprzejmości. Te wszystkie cechy mieszały się z niezwykłą nieśmiałością i ciepłem. Zawsze powtarzała mi, że będzie mnie wspierać w mojej karierze pisarskiej i robiła wszystko co mogła, by promować mnie i wstawiać za mną, chociaż sama nigdy nie chciała być w centrum uwagi.
Nie musiała. Gdziekolwiek się nie pojawiła, kogokolwiek by nie spotkała, przyjmowana była z uwielbieniem, o którym większość celebrytów może tylko pomarzyć. Mogła mieć niewyparzony język. Mogła być krytyczna wobec brzuchatych mężczyzn w średnim wieku noszących krótkie spodenki i wobec kobiet, które przychodziły do pubu wyglądając jak baran przebrany za owieczkę. Wtedy zawsze szturchała mnie i mówiła „nie podoba mi się”. Ale była z natury sympatyczna, pomogła by każdemu w potrzebie i zamieniła słowo z każdym, kto wyglądał na samotnego.
Wiescka urodziła się w Kolonii w Niemczech w 1946 roku, jako córka Janiny Niconchuk i Kazimierza Walacha. Wiescka to skrót od Wiesława, co znaczy „wielka sława”. W wieku 3 lat zamieszkała w Walii. Uczyła się w Bedwellty Grammar School. Po pracy w Butlins w Minehead, uczęszczała na kurs dla sekretarek, a potem przeniosła się do Londynu, gdzie znalazła pracę jako asystentka redaktora w Penthouse.
Potem… zapiąłem jej sukienkę.
Mieliśmy razem trzech synów: Rolanda, Dana i Luke’a, Luke dał nam wnuczka Blake’a, a w drodze jest kolejny, dzięki Rolandowi i jego żonie Millie.
W 1999 przeprowadziliśmy się do Cork w Irlandii, na cztery lata, z przyczyn podatkowych. W Cork wszyscy ją kochali, a kilku naszych przyjaciół dosłownie płakało, kiedy wyjeżdżaliśmy. W zeszłym tygodniu znalazłem jeden z dzienników, który pisała, kiedy tam mieszkaliśmy. Ciągle pisała „Boże, tęsknie za moimi chłopcami”.
Stale wspierała mnie w mojej karierze, pomagając mi dopiąć kilka lukratywnych umów wydawniczych, nie tylko dlatego, że była silna i zdeterminowana, ale dlatego, że wydawcy uznawali ją za czarującą. Jej największym osiągnięciem było prawdopodobnie sprowadzenie moich książek do Polski przed upadkiem komunistycznego reżimu. Odwiedziliśmy Polskę w 1989 roku po raz pierwszy i nawet najbardziej zrzędliwi wydawcy nie mogli się jej oprzeć. Przez te wszystkie lata stała się w Polsce kimś w rodzaju bohaterki, pojawiała się na okładkach magazynów i na popularnych portalach internetowych.
Czytała wszystkie moje książki zanim wędrowały do wydawcy, na wypadek, gdybym popełnił gdzieś okropny błąd. W jednej z pierwszych książek wyłapała kobietę, która straciła nogę w rozdziale trzecim, a w siódmym biegała!
Jednym z jej największych talentów była dekoracja wnętrz. Miała do tego wspaniałe oko i potrafiła urządzić pokój tak, by wyglądał przyjaźnie i charakterystycznie. Była mądra, dowcipna, niecierpliwa, uparta, urocza, nie było drugiej takiej kobiety i nigdy nie będzie.
Dostałem wiadomości z kondolencjami z Ameryki, Francji, Belgii, Niemiec, Grecji, Południowej Korei, pełne łez telefony z Polski – od ludzi, którzy poznali ją i doznali tej magii Wiescki, która zelektryzowała mnie po raz pierwszy tego wrześniowego poranka. Mógłbym napisać o niej książkę. Może kiedyś napiszę, pewnego dnia, kiedy będę mógł to zrobić bez płaczu. Tymczasem, zostawiam was z tymi wersami, które napisałem 7 lat temu na świątecznej kartce:
There are no accidents in love.We open doors; and there they areOur lifelong companionsStanding by a window; sitting in a chair.Not even turning round, or looking up.They do not recognize us yet.But the smallest gestureA fastened dress; a hand held, crossing the streetWill join our destinies forever:Turn both our faces to the same warm wind.