FENOMEN POPULARNOŚCI MASTERTONA W POLSCE – część 1/2

GRAHAM MASTERTON – jeden z popularniejszych pisarzy brytyjskich, urodził się w 1946 roku w Edynburgu. Z zawodu – seksuolog, zanim rozpoczął karierę pisarską, pracował jako redaktor naczelny pism dla dorosłych panów (Mayfair, Penthouse). Swój pierwszy horror – "Manitou" opublikował na początku lat siedemdziesiątych. Książka momentalnie stała się bestsellerem. Dwa lata po wydaniu, na jej podstawie, William Girdler postanowił nakręcić film. Rolę sympatycznego, nieco ekscentrycznego jasnowidza, Harry’ego Erskine’a zagrał Tony Curtis. Masterton napisał łącznie ponad 40 powieści grozy, lecz jego dorobek literacki jest znacznie większy. Oprócz horrorów, Masterton jest autorem wielu poradników seksuologicznych, zbiorów opowiadań, powieści sensacyjnych, obyczajowych i historycznych. Jest pisarzem niezwykle płodnym i, jak sam powtarza, w jego głowie co chwila rodzą się nowe pomysły na następne, mrożące krew w żyłach powieści. Niedawno przeprowadził się do Londynu. Jego żona – Wiescka – urodziła się w Polsce. Pomimo, iż nie mówi w ojczystym języku, darzy rodzinny kraj ogromnym sentymentem.

W Polsce książki Mastertona sprzedają się w nakładach nierzadko większych, niż pozycje autora, który od lat obejmuje absolutne przewodnictwo w kwestii jakości i ilości sprzedanych egzemplarzy na świecie – Stephena Kinga. Rodzi się pytanie – dlaczego tak jest? Dlaczego pisarz, który w USA czy w Niemczech nie jest dostatecznie doceniany, w Polsce należy do grona najpoczytniejszych, a jego pozycje "schodzą" z księgarnianych półek jak cieple bułeczki?

Podjąłem się dość trudnej, przyznam, roli zbadania fenomenu popularności Grahama Mastertona w naszym kraju. Kim tak naprawdę jest i co sądzą o jego twórczości polscy znawcy grozy? Jakie zdanie na jego temat mają czytelnicy, miłujący się w literaturze strasznej? Dodam tu, niejako „przy okazji”, że w owym artykule umieściłem jedynie „szczątkowe” wypowiedzi zarówno jednych jak i drugich, były one jednak powielane przez wielu dyskutantów.

Zapytany o stereotypowe "pisarskie" podejście do życia, przeciętny czytelnik, okazuje zdumienie. Kim jest pisarz grozy? Może starszym jegomościem z brodą, palącym papierosa za papierosem i cuchnącym tanią wódką? Może to człowiek skryty w sobie, samotnik, introwertyk, który nie wychyla nosa poza swój gabinet, jak na przykład świętej pamięci Howard P. Lovecraft? Mastertona do powyższych wizji nie sposób przyrównać. Zawsze chętny do rozmowy z czytelnikami, schludnie ubrany, zrelaksowany. Jak napisali Ray Clark i Matt Williams w książce pt: "Świat Mastertona":

"Od najmłodszych lat swoim wyglądem wyprzedzał całą tę przemądrzałą sforę nowojorskich dzieciaków. W 1973 roku był nie tylko odnoszącym najwięcej sukcesów młodym autorem brytyjskim – był także deklaracją pewnego stylu".

Samotnik, który nie wychyla nosa poza swój gabinet..? Nie Masterton – mąż, ojciec, podróżnik i showman.

Powracając jednak do pytania – dlaczego właśnie w Polsce jego książki są tak popularne – zastanówmy się, czym przykuł uwagę polskich czytelników? Stylem bycia? Irracjonalne. Od tego są gwiazdy muzyki pop. A może dorobkiem literackim i wszechstronnością? Autor ma na swoim koncie ponad sto napisanych książek – od poradników seksuologicznych, poprzez powieści sensacyjne, thrillery, powieści obyczajowe, horrory, na powieściach historycznych kończąc.

Krytycy wypowiadają się na temat twórczości Mastertona dość surowo. Zarzucają mu prostolinijność, popełnianie błędów, polegających na schematyczności fabuły, nierzadko kiepski styl. Powodem takiego stanu rzeczy jest, ich zdaniem, intensywność, z jaką pisarz tworzy. Zarówno dwadzieścia lat temu, jak i teraz pisuje średnio trzy książki rocznie. Jeden z miłośników grozy pisarza – Tomasz Pankrost – student kulturoznawstwa na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu ripostuje w ten sposób:

Owszem, Masterton pisze dużo, ale bynajmniej nie kiepsko. Nie sprawia wrażenia zmęczonego tym, co robi. Wciąż wpada na świetne pomysły. Na dodatek bez trudu potrafi napisać horror, następnie powieść historyczną. W międzyczasie zaś przygotowuje serię krótkich opowiadań do antologii. I to wszystko w ciągu jednego roku. Schematyczność? Momentami na pewno. Często powiela pomysły, ale za każdym razem wychodzi z tego obronną ręką, czyli ciekawie opracowaną fabułą.

Podobne opinie wyrażali inni miłośnicy prozy Mastertona. Zacząłem się zastanawiać nad pewną kwestią. Otóż Stephen King również jest pisarzem niebywale płodnym. Tymczasem słynie z pięknego stylu, staranności w rozwijaniu fabuły i finezji językowej. Rzadko jest "linczowany" przez krytyków literackich. A zatem mamy do czynienia z paradoksem?
Studentka trzeciego roku socjologii na UAM’ie – Anna Kostecka, krótko odpowiada na pytanie, co spowodowało, ze sięgnęła po książki Mastertona:

Lubię czasami obejrzeć film grozy, to mnie odpręża. Podobnie jest z książkami. Po Mastertona sięgnęłam z dwóch powodów. Pierwszy jest taki, że miłośnicy tego typu literatury z miejsca polecili mi właśnie Grahama. Wielu z nich opowiadało o jego twórczości, a nawet życiu. Dowiedziałam się, że pisarz darzy nasz kraj ogromnym sentymentem, że napisał powieść, które akcja toczy się w Warszawie, że jego żona Wiescka jest z pochodzenia Polką. Zainteresowało mnie to.

Mamy zatem fana twórczości pisarza oraz dziewczynę, która nie czytuje na co dzień książek Mastertona, ale która „sporo” o nim słyszała.
Trudno przekonać fana o „niedoskonałościach” twórczości jego idola. Nawet nie próbowałem. Kiedy natomiast zapytałem Annę o minusy prozy pisarza, odpowiedziała krótko:

Na pewno schematyczność. Momentami głupie błędy, najczęściej logiczne.

A plusy?

Szybko się go czyta, oryginalne metafory, ciekawe opisy, czytelnik szybko oswaja się z bohaterem. Myślę, że nawet i zaprzyjaźnia.

Czyż nie jest tak, że wielu pisarzy często wraca do tych samych tematów? Moim zdaniem, kwestia powielania pewnego rodzaju schematów, nie jest czymś, co świadczyłoby o lukach pisarskich. Masterton zawsze (co warto podkreślić) pisze o zwykłych ludziach i miejscach, wychodząc z założenia, że czytelnik woli czytać o znanym sobie otoczeniu, poznawać perypetie kogoś, do kogo może się porównać. "Kiedy zostanie stworzona taka baza, wystarczy niewielki skok wyobraźni, by czytelnik uwierzył w przytrafiające się bohaterom nadprzyrodzone wydarzenia" – czytamy w "Świecie Mastertona”.

Autor: Robert Cichowlas

THE 5th WITCH i THE PAINTED MAN – ZAPOWIEDZI

Pojawiły się pierwsze konkretne informacje dotyczące publikacji dwóch najnowszych powieści grozy Grahama Mastertona – THE 5th WITCH oraz THE PAINTED MAN. Obie ukażą się za naszą zachodnią granicą w połowie 2008 roku. Ptaszki ćwierkają, że obie pozycje zostaną w tym samym czasie wydane również w Polsce. I tak oto THE 5th WITCH pojawi się nakładem wydawnictwa Albatros (pod planowanym tytułem PIĄTA CZAROWNICA), natomiast THE PAINTED MAN (roboczy tytuł RED MASK) wyda Dom Wydawniczy REBIS.

Recenzja książki DZIEDZICTWO

Poszukując dobrego horroru, czy to w księgarniach czy w antykwariatach, natrafiacie zapewne na całą masę pozycji traktujących o różnego rodzaju nawiedzeniach. Nawiedzone domy to chyba najpopularniejszy temat tego typu książek, niezwykle skrupulatnie pielęgnowany przez twórców gatunku. Pewnie czytaliście też o nawiedzonych samochodach, zamkach, gospodach, lasach, jeziorach… wymieniać mógłbym w nieskończoność.

DZIEDZICTWO pod względem tematyki jest klasykiem w pełnym znaczeniu tego słowa. Ten horror autorstwa Grahama Mastertona został w 2000 roku po raz czwarty wznowiony przez Dom Wydawniczy Rebis. Od lat cieszy się dużą popularnością, jest traktowany przez miłośników gatunku jako świetne czytadło. Świetne czytadło… Chciałoby się spytać: czy książkę o nawiedzonym krześle można traktować jako świetne czytadło? Wystarczy rzucić hasło "diabeł w krześle" i z miejsca nasuwa się na myśl jeden z wielu tanich horrorów klasy C, które publikowano na umór w latach osiemdziesiątych. Nazwisko autora jednak budzi zainteresowanie. Masterton przecież pisać potrafi. Zatem…

Gdy pewnego poranka przed dom Ricky’ego Delatolli podjeżdża furgonetka, nasz bohater nawet nie podejrzewa, że za chwilę jego życie zamieni się w prawdziwe piekło. Ekscentryczny antykwariusz wyładowuje z furgonu antyczne, mahoniowe krzesło, po czym zostawia je na podjeździe i… odjeżdża. Skonsternowany bohater, kompletnie zauroczony meblem, zabiera je do domu… nieźle się przy tym gimnastykując, gdyż krzesło okazuje się ważyć znacznie więcej, niż by się mogło wydawać.

W zasadzie nie krzesło, a demon w nim tkwiący.

Od momentu, w którym mebel ląduje w salonie Ricky’ego, zaczynają dziać się… straszne rzeczy. Dzieciak państwa Delatolla zapada w śpiączkę, drzewa, pomimo iż jest środek lata, opadają z drzew, temperatura w domu gwałtownie spada, a sami bohaterowie popadają w obłęd.

Akcja przyśpiesza jeszcze bardziej gdy na arenie wydarzeń pojawia się ksiądz z zamiarem odprawienia egzorcyzmów. Od tego momentu każda kolejna stronica jest jak tykająca bomba…

Powieść niedługa, ale nie można powiedzieć, że nudna. Dzieje się bardzo dużo. W typowy dla siebie sposób, Masterton od pierwszych stron zakleszcza czytelnika w fabule. Mamy dobry seks, sporo krwi, mamy rozwścieczonego demona i „przyjemnie” nakreślony rytuał egzorcyzmów, a wszystko to zapodane w przyzwoitym stylu. Co ważne, mamy też wspaniały klimat, kojarzący się z atmosferą grozy ze starych horrorów klasy B. Sama posiadłość Dalatolli, choć z pozoru nie wyróżniająca się architekturą, przedstawiona jest w tak, aby czytelnik mógł poczuć panujący tam chłód, zobaczyć to, co niedostrzegalne, mógł z satysfakcją przyznać, że to jeden z wielu niezwykle sugestywnie ukazanych, wzbudzających niepokój i iście niesamowitych elementów powieści. Masterton w tego typu opisach jest prawdziwym mistrzem, tego nie da się ukryć.

Zdarza mu się jednak knocić sceny finałowe… Tak jest i w przypadku DZIEDZICTWA. Nie mam pojęcia, skąd wziął się pomysł na tak mega – absurdalne zakończenie, ale powszechnej opinii, że stanowi ono największy mankament książki, nie sposób podważyć. Po ukończeniu lektury na twarzy czytelnika może zagościć lekkie niedowierzanie, a może i zaszokowanie. Z miejsca też rodzi się pytanie – jak można było schrzanić dobrą, błyskotliwą, pomysłową historię tak niedorzeczną sceną finałową? Brr… Odpowiedź na to pytanie pozostawiam potencjalnym czytelnikom DZIEDZICTWA.

Autor recenzji: Bartosz Lipski
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2000
Liczba stron: 228
Format: 19,5 x 13,0
Nr ISBN: 8371206607

Recenzja książki ZŁA PRZEPOWIEDNIA po raz drugi

 

Restytuowana przez ruch New Age moda na okultyzm, magię, ezoterykę nie mogła ominąć literatury, a już zwłaszcza – by użyć fabrycznej konwencji – „społeczności czytadeł”. Gatunkiem tym rządzą prawa wolnego rynku; jest więc rzeczą naturalną, że odpowiedzią na wzrost popytu będzie wzrost podaży. W warunkach konkurencji liczy się jakość produktu, która, w takiej dziedzinie jaką stanowi literatura masowa, oceniana bywa niekoniecznie po wartości samej książki, lecz także po renomie autora. 

 

 Graham Masterton jest na tym rynku gwiazdą pierwszej wielkości, może więc liczyć na to, że każda książka zostanie bez mrugnięcia okiem przyjęta przez wydawców i bez oporów pochłonięta przez czytelników. Wszelako, aby utrzymać renomę i popularność, trzeba być „trendy”. Zatem moda, o której wspominam, nie mogła ominąć także mistrza horroru.

 

  „Zła przepowiednia” jest thrillerem, ale jak na Mastertona raczej lajtowym i, powiedziałbym, „bezsuspensowym”. Choć trup się ściele, niewiele leje się krwi, a jeśli już się ona pojawia, to nie towarzyszy morderstwom, lecz wypadkowi jednego z głównych bohaterów, gdy obcina sobie palce siekierą, rąbiąc drwa do kominka.

 

 Masterton nie byłby sobą, gdyby książki nie okrasił seksem, choć „moment” pojawia się w najmniej dla mnie prawdopodobnym miejscu, co stanowi … największe zaskoczenie czytadła. Dlatego tu zamilknę, bo przecież nie zdradza się suspensu.

 

 To, że motyw zaskoczenia nie pojawia się w głównym wątku książki, można zrozumieć, przeczytawszy zaledwie sam tytuł. „Zła przepowiednia” opowiada historię serii zabójstw, które przewiduje Sissy, starsza pani mająca dar jasnowidzenia poprzez wróżenie z użyciem talii kart DeVane wydrukowanych we Francji jeszcze w XVIII wieku. Jeśli więc tylko czytelnik wierzy w wizje Sissy, kolejne strzały szalonego snajpera raczej go nie zdziwią. Ów niedostatek suspensu skłonił mnie do odstąpienia od streszczania książki; nie chcę potencjalnemu Czytelnikowi zabierać resztek frajdy.

 

 Czytadło napisane jest poprawnie, powiedziałbym, że wręcz sztampowo. Pierwsze rozdziały służą przedstawieniu kolejnych bohaterów, z którymi – zawdzięczamy to rutynie i umiejętnościom warsztatowym autora – czytelnik oswaja się szybko i bezproblemowo.

 

 Relaksowy charakter książki jest też wyraźnie widoczny w jej strukturze i formie. Rozdziały są krótkie, zaledwie dwu- trzystronicowe. Język prościutki, nie przegadany, nasycony swobodnymi dialogami. Szczątkowo pojawiają się – jakby dla uniknięcia monotonii – bardziej pogłębione refleksje drugiego z głównych bohaterów, młodego kubańczyka Feely’ego, który liznął trochę wiedzy. Kiedyś, prowadzony wskazówką „język to władza” edukującego go zakonnika, ukradł z księgarni słownik i uczył się z niego trudnych i szczególnie skomplikowanych słów. Jednak poziom owych refleksji nie wykracza ponad ten, jaki pojawia się w pytaniu zakonnika: „Fidelio, jak myślisz, co bardziej zmieniło świat? Bomba atomowa czy biblia?”.

 

 Szkoda, że niewiele w książce rodzynków sytuacyjnych zwiększających atrakcyjność lektury. Ten, który podobał mi się najbardziej, dotyczy historii mieszkających na odludziu Thomasa Carpentera i jego córki Lizzie, która poślubiła pewnego niemłodego wdowca prowadzącego sklep z maszynami rolniczymi, lecz już nad ranem uciekła z powrotem do domu. Po jakimś czasie ojciec pojechał do pechowego wdowca, by porozmawiać na temat rekompensaty za nieskonsumowane małżeństwo Lizzie. Ten uparcie utrzymywał, że małżeństwo zostało skonsumowane „mimo że Lizzie nie była w stu procentach uświadomiona, co do czego powinno pasować”. Jednak w geście pojednania podarował Thomasowi superpług śnieżny mocowany do traktora. Och ta Ameryka!

 

 Mówią, że dreszczowiec powinien trzymać w napięciu i jeżyć włosy. Z tym w książce nie jest najlepiej. Narzucona i konsekwentnie realizowana konwencja sprawia, że nawet opisywane ze szczegółami morderstwa nie powodują u czytelnika szczególnie głębszej reakcji; podobnie bez mrugnięcia okiem obserwujemy skutki strzelaniny w westernach. Koniec też jakiś niesłony: po „ostatecznym rozwiązaniu” problemu snajpera autor jakby stracił zainteresowanie tematem. Dążąc do jak najszybszego zakończenia książki pozostawia czytelnika z niedokończonymi wątkami, co uważam za niedoróbkę.

 

 Sylwetki psychologiczne bohaterów są raczej niedorysowane i komiksowe, czego jednak słabością bym nie nazwał, będąc świadom intencji, jaka bez wątpienia przyświecała autorowi: „po pierwsze rozrywka”.

 

 I tylko w tym sensie gotów jestem Czytelnikom tę książkę polecić.

Autor recenzji: Tadeusz Solecki
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 240
Format: 13,5 x 21,5
Nr ISBN: 8373015863

Masterton w Czachopiśmie #3

Fani Grahama Mastertona w Polsce niechaj zaczną zwiedzać Empiki i kioski Ruchu, bowiem w nowym numerze miesięcznika Czachopismo, który ukaże się za kilka dni, będzie można przeczytać obszerny wywiad z pisarzem, a także recenzję jego najnowszej powieści horroru – WENDIGO.

Recenzja książki ZŁA PRZEPOWIEDNIA

Zdecydowanie nie jest to książka dla osób spragnionych eksperymentów formalnych czy wykładni systemów filozoficznych. Ot, Graham Masterton, jakiego znamy i lubimy, znów serwuje nam kilka godzin przyzwoitej rozrywki. No, może nie zawsze przyzwoitej, szczególnie gdy opisuje wydepilowane krocza czy nietypowe układy damsko-męskie…

„Zła przepowiednia” (o czym świadczyć może już sama ilustracja na okładce) nawiązuje do formuły powieści drogi. Przy czym drogę można tu rozumieć co najmniej dwojako – jako przestrzeń, którą po opuszczeniu domu rodzinnego pokonuje podróżujący na północ nastolatek Feely, szukający swego miejsca w życiu, jak również jako skracanie dystansu pomiędzy detektywem Stevenem Wintergreen i jego dorastającym synem Alanem.  „Złą przepowiednię”, poza wyżej wymienionymi, zaludnia także ekscentryczna wróżka Sissy Sawyer, używająca do przepowiadania przyszłości kart DeVane, nieco rozwiązła, choć wrażliwa na sztukę Serenity czy policjantka Doreen o swojsko brzmiącym nazwisku Rycerska.

Autor „Manitou” tym razem raczy czytelnika własną wersją wydarzeń, jakie kilka lat temu wstrząsnęły Stanami Zjednoczonymi, kiedy to szalony snajper zabijał przypadkowe ofiary.

Ludzie już dawno potracili szacunek dla samych siebie. Czują się, jakby już niczego nie byli warci, i w wielu przypadkach pewnie tak jest. Nie mają wykształcenia, nie potrafią się wysławiać, nie mają żadnych ambicji. Wrażenie na bliźnich potrafią wywoływać tylko sprawiając im ból lub nawet ich zabijając.

To tylko jeden z możliwych powodów takiego postępowania. Niestety, coraz częściej spotykany…

Można się zżymać, że Graham Masterton poszedł na łatwiznę, biorąc za punkt wyjścia autentyczną historię, po czym przyprawił ją jedynie szczyptą humoru i pikantnego seksu. Takie twierdzenie byłyby jednak krzywdzące. Mając nieczęsto spotykaną umiejętność tworzenia pełnokrwistych i niejednoznacznych postaci, Masti sprawia, że najważniejsi bohaterowie „Złej przepowiedni” są z gruntu ludzcy, a nawet jeśli nie możemy się z nimi utożsamić (co zresztą nie jest niczym wyjątkowym, biorąc pod uwagę liczne grono osób, które ma problemy z akceptacją samych siebie), z pewnością nie denerwują nas swą jednowymiarowością. Poza tym, choć niektóre rozwiązania fabularne (szczególnie akcja pod supermarketem Big Bear) wydają się nieco naiwne, ogólnie nie można narzekać na brak prawdopodobieństwa przedstawionych sytuacji.

 „Zła…” czyta się bardzo dobrze, ale nie jest pozbawionym refleksji czytadłem. Zdarza się bowiem, że ustami swoich bohaterów Graham Masterton przekazuje proste i przez wielu zapomniane prawdy, jak choćby tę, że niektóre rzeczy powinny pozostać marzeniami.

Na plus powieści można zaliczyć także zgrabne zakończenie, które skłania do zadumy nad przemijaniem i utwierdza nas w przekonaniu, że nigdy nie jest za późno, by kochać i czuć się kochanym.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 240
Format: 13,5 x 21,5
Nr ISBN: 8373015863

Recenzja książki DŻINN

 „Słusznie powiedziane jest, iż prawdę często znajduje się w butelkach; jeszcze słuszniejsze jest powiedzenie, że ze starych butelek pochodzą stare prawdy”

Dialekty perskie, s. 833

Kiedy myślę o bajkach z dzieciństwa przypomina mi się „Brzydkie kaczątko”, „Kopciuszek”, „Królowa Śniegu” no i oczywiście „Lampa Aladyna”. To dopiero była opowieść pełna niesamowitych rekwizytów. No i ten dżin mieszkający w lampie i spełniający nieskończoną liczbę życzeń. Taka udoskonalona wersja złotej rybki. Do tej pory pamiętam, jak co jakiś czas zaglądałam do porcelanowych naczyń szukając w nich dobrego ducha, który pomógłby spełnić wszystkie marzenia.

Gdyby tak trafić na książkę o czarodziejskiej lampie, wróżu, który przepowiadałby przyszłość z kart. Książkę, której akcja toczyłaby się w tajemniczym starym domu, koniecznie z wysoką wieżyczką.

Czasy dzieciństwa dawno minęły, więc temat powrócił dopiero, gdy natrafiłam na „Dżinna” Grahama Mastertona.

Jest to książka, która odwołuje się do tych bajkowych legend i właśnie do słodkich wyobrażeń z dzieciństwa. Jednak czyni to w sposób bardzo przewrotny, ukazując tę drugą, mroczną i nieznaną nam wcześniej stronę. Tu dżinn nie jest miłym, korpulentnym duszkiem z bajek Disneya, a ucieleśnieniem największego zła, jakie można sobie wyobrazić. Do tego zamkniętym w dzbanie należącym do Ali Baby, strasznego i okrutnego czarnoksiężnika- kojarzycie tę postać? A jeśli pojawia się Ali, to gdzieś w okolicy musi skrywać się jego świta, czterdziestu najokrutniejszych rozbójników czekających tylko na „oswobodzenie” by móc ponownie siać zło i postrach.

Brzmi nieprawdopodobnie, a jednak Masterton, wykorzystał wszystkie te legendarne osobistości by stworzyć powieść na granicy bajki i horroru. Powieść, która szybko pozwoli oderwać się od rzeczywistości i dać się wciągnąć w świat tak nierealny, że wręcz prawdziwy.

Ta książka jest klasycznym przykładem twórczości Mastertona, łączy w sobie niesamowity świat legend zmieszany z całkiem realną rzeczywistością, przepełnioną ironicznym humorem. A wszystko podane łatwym i czytelnym językiem.

Oczywiście książka nie zasługiwałaby na miano mastertonowskiego klasyka, gdyby nie zawierała wątku erotycznego, który niewątpliwie dodaje pikanterii. Kto inny byłby w stanie napisać scenę erotyczną, w której udział bierze czterdziestu rozbójników? Niewiarygodne, a jednak czytając te scenę, nie czuje się zgorszenia, a jedynie rosnąca z każdą chwilą ciekawość.

Myślę, że czytelnik sięgający po tę książkę, chcący się odprężyć i przeżyć niesamowitą, wręcz niewiarygodną przygodę, nie powinien się zawieść.

Autor recenzji: Justyna Żygulska
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2005
Liczba stron: 184
Format: 12,5 x 19,5
Nr ISBN: 8373015671