Recenzja książki BAZYLISZEK (po raz trzeci)

Z książkami Grahama Mastertona jest jak ze starymi dobrymi znajomymi. Pojawiają się raz na jakiś czas i cieszysz się ich widokiem. Znacie się od tak dawna, że żaden z nich nie jest w stanie niczym szczególnym cię zaskoczyć. Owszem, opowiedzą niekiedy jakąś ciekawą anegdotkę, innym razem mrożącą krew w żyłach historię zaczerpniętą wprost z życia, ale nic takiego, co zmieniłoby twój światopogląd. I to jest cenne. Na swój sposób także bezpieczne.

Podobnie rzecz się ma z „Bazyliszkiem”; najnowszą powieścią, która wyszła spod pióra Mastiego. Nie jest to bynajmniej kamień milowy w jego twórczości, ale oferuje parę godzin godziwej rozrywki. Tylko tyle i aż tyle. Autor nie sili się na oryginalne rozwiązania kompozycyjne, trzymając się linearnego przebiegu akcji i skupiając na takim przedstawieniu swoich postaci, byśmy nie mieli problemów z identyfikacją ich zamiarów i oceną postępowania.

W końcówce „Bazyliszka” główny bohater książki – profesor Natan Underhill wraz ze swoją świtą leci ze Stanów do Krakowa, co stanowi miły ukłon w stronę polskich fanów pisarza. Mało tego, na kartach powieści pojawia się postać malarza o znajomo brzmiącym nazwisku – Robert Cichowski.

Takie drobiazgi, przynajmniej u mnie, wywołują uśmiech satysfakcji.

Innymi plusami omawianej pozycji są elementy humorystyczne, jak choćby poniższy dialog:

– Co mamy do stracenia?
– Och, na przykład życie.

Można oczywiście narzekać na oklepane czy wręcz życzeniowe zwroty akcji, na naszkicowanie postaci zbyt grubymi liniami, ale w tym akurat przypadku wydaje mi się to szukaniem dziury w całym. Umówmy się, że jeśli ktoś ma ochotę na studium psychologiczne, to raczej nie sięga po książkę Grahama. No, chyba, że jest niespełna rozumu.

Można natomiast i trzeba wypomnieć tłumaczowi irytujące niezręczności w rodzaju: „Krótko później w mózgu”. Kiedy czytam podobne brednie, mam ochotę rzucić książkę w kąt. A „Bazyliszek”, pomimo swych wad, nie zasługuje na takie traktowanie.

Nie sądzę, by ta powieść w znaczący sposób powiększyła grono wielbicieli twórczości Grahama, ale ci którzy lubią jego prozę, nie powinni być zawiedzeni.

Autor recenzji: Kazimierz Kyrcz Jr
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 × 21,5
Nr ISBN: 978-83-7510-126-3

Recenzja filmu MANITOU

Ekranizacja powieści Grahama Mastertona „Manitou” to horror nakręcony przez Williama Girdlera w 1978 roku. Ograniczony budżet i możliwości techniczne nie przeszkodziły reżyserowi w zebraniu popularnej obsady i zrealizowaniu swojej wizji. Na planie znalazł się między innymi równie popularny, co przystojny Tony Curtis, ojciec Jamie Lee Curtis. Tony zagrał główną rolę, brawurowo wcielając się w lekkoducha udającego jasnowidza, żeby wyciągać pieniądze od starszych pań. Towarzyszący mu Michael Ansara, w roli przyjacielskiego szamana Johna Śpiewającej i partnerująca im Susan Strasberg jako Karen Tandy, dziewczyna której na karku wyrasta ludzki płód, wypadają aktorsko bardzo dobrze i klimatycznie. Do filmu należy podejść z lekkim przymrużeniem oka, akceptując klimat lat siedemdziesiątych i prawa, które nim rządziły.
 
Fabuła filmu z grubsza opiera się na książce (zainteresowanych odsyłam do recenzji poniżej), dlatego też nie będę się nad nią znacząco rozwodził. W filmie, podobnie jak w powieści, w ciele Karen Tandy odradza się indiański szaman z siedemnastego wieku o imieniu Misquamacus. Jego celem jest dokonanie zemsty na białych ludziach, za wszystkie grzechy jakie popełnili wobec czerwonoskórych, a osiągnąć ją chce za pomocą potężnej magii i wezwanych na pomoc indiańskich demonów. William Girdler kilka wątków wyciął, kilka nagiął, interpretując je na własny sposób, tak by podać film w zjadliwej formie. Dla przykładu tak oto okazuje się, że Harry Erskine i Karen Tandy byli kochankami, a nie tylko przypadkowymi znajomymi. Film milczy natomiast w kwestii tego czego bał się szaman Misquamacus i jak próbowano go pokonać z pomocą oddziału policji. Większość wydarzeń jest jednak w filmie bardzo podobna do tych znanych z książki Mastertona.
 
Bardzo dobre aktorstwo i kilka naprawdę wyrazistych, trzymających w napięciu scen to trochę za mało żeby stworzyć film bardzo dobry. Archaiczne dzisiaj efekty specjalne potrafią nie tyle przerazić, co rozśmieszyć – dla przykładu, człowieka obdartego ze skóry gra aktor w… nasiąkniętym czerwonym płynem kombinezonie. Komicznie wypadają również demony, które na pomoc wzywa Misquamacus. Człowiek w stroju jaszczurki, czołgający się po szpitalnym korytarzu woła o pomstę do nieba. Finałowa potyczka z głównym antagonistą do feeria świateł i barw, kilka wystrzałów i wybuchów – generalnie jeden wielki, przestarzały efekt specjalny. Świetnie za to przedstawiona jest sama postać Misquamacusa – jego zdeformowane ciało umazane błonami płodowymi i przerażające spojrzenie potrafią podnieść widzowi ciśnienie. Bywa zatem różnie, raz lepiej, raz gorzej.

Sam film mimo wszystko broni się jako całkiem udany horror, do obejrzenia w piątkowy wieczór. Dla fanów twórczości Mastertona będzie jak znalazł. Nie wszystko w nim zagrało – być może gdyby reżyser nie zginął w wypadku helikoptera, zanim „Manitou” trafił do postprodukcji, finalna wersja obrazu wyglądała by inaczej? Najbardziej jednak można narzekać na polskie wydanie tego rzadko spotykanego filmu – autor tłumaczenia nie czytał książki, miał również problemy ze słuchem. Poprzekręcane imiona i nazwiska bohaterów, kilka błędów i niedoróbek, dodatki ograniczone do trailera i sylwetek dwóch aktorów i reżysera są największą bolączką tej produkcji, mimo iż wydanie takiej perełki na polskim rynku jest inicjatywą godną ogromnego szacunku dla Vision.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Tytuł oryginalny: The Manitou
Tytuł polski: Manitou
Produkcja: Kanada/USA 1978
Dystrybucja w Polsce: Vision
Reżyseria: William Girdler
Obsada: Tony Curtis, Michael Ansara, Susan Strasberg
Ocena: 6/10

Recenzja książki MANITOU

„Manitou” Grahama Mastertona to klasyka sama w sobie. Od tej książki zaczęła się przygoda autora z horrorem. Prawdopodobnie większość z nas również pokochało literaturę grozy dzięki tej właśnie pozycji. Podobnie było ze mną, to właśnie „Manitou”, a także „Twierdza” F.Paula Wilsona sprawiły że moje zainteresowanie horrorem pisanym trwa do dziś i pewnie nigdy nie zgaśnie. Dzięki tej powieści pokochałem Mastertona. Czas wrócić do niej po latach ze skalpelem i pensetą i z pewnych rzeczy się rozliczyć.
 
Zastanawiacie się dlaczego w rubryce „rok” podane są dwie daty. Oryginalna data powstania „Manitou” to rok 1975. Wydawcy nie spodobało się jednak zakończenie powieści, które Graham zmienił w roku 1976. Pierwotne zakończenie książki było dużo lepsze niż to wydane w Polsce. Zainteresowanych zachęcam do przeczytania wersji anglojęzycznej.
 
Harry Erskine to najlepsza, najzabawniejsza i najbardziej ludzka postać, jaką udało się Mastertonowi kiedykolwiek stworzyć. Cwaniak, dowcipniś, odważny tchórz, a do tego fałszywy jasnowidz – to właśnie niezapomniany Harry. Bohater zostaje wplątany w niecodzienną aferę – zgłasza się do niego młoda kobieta, której na karku wyrasta nieznanego pochodzenia guz. Po konsultacjach medycznych okazuje się, że guz nie jest zwykłą naroślą a… ludzkim płodem rozwijającym się w zastraszającym tempie. Dookoła głównych bohaterów zaczynają dziać się dziwne i przerażające rzeczy, prowadzące do niecodziennego odkrycia – płód jest reinkarnacją siedemnastowiecznego indiańskiego szamana Misquamacusa, który odradza się po trzystu latach, by dokonać zemsty na białych, którzy wybili jego lud. Misquamacus to potężny czarownik, zdolny do przywołania najpotężniejszych indiańskich demonów, zagrażających światu. Harry i jego przyjaciele będą musieli stawić mu czoła. Konfrontacja między pradawną indiańską magią, a nowoczesną techniką białego człowieka nieuchronnie się zbliża.
 
„Manitou” czyta się fenomenalnie. Książka nie jest długa, ale kiedy zaczniemy, nie możemy skończyć i jesteśmy w stanie pochłonąć całą historię w 4-5 godzin. Powieść napisana jest poprawnie, widać że kształtuje się talent pisarza, który zostanie w naszej świadomości przez następne 30 lat, a pewnie i na dłużej. Wykreowany przez Mastertona bohater wystąpi w przyszłości jeszcze w pięciu pełnoprawnych powieściach i w jednym opowiadaniu i będzie ciepło wspominany przez fanów na całym świecie. Dwa lata później powstaje ekranizacja powieści (zapraszam do oddzielnej recenzji). „Manitou” będzie wydawany i wznawiany na całym świecie i stanie się znakiem rozpoznawczym pisarza.
 
Wady? Wadą powieści jest jej objętość – książka mogła by być dłuższa i bardziej rozwinięta. Po raz pierwszy Masterton zastosował też swój popularny schemat, tak często powtarzany w późniejszych książkach, jednak biorąc pod uwagę to, że ta była pierwsza, nie możemy się czepiać – gdyż to właśnie ten schemat oczarował i powalił na kolana miliony czytelników na całym świecie.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Amber
Rok wydania: 1989
Liczba stron: 187
Format: 11,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 9/10

Zaklęte rewiry Mastertona

Brytyjski gigant pióra rodem z Edynburga, 63-letni Graham Masterton, otrzymał w darze od losu dwie życiowe namiętności, dzięki którym bezboleśnie doszedł do globalnej sławy i 300-milionowej, obrachowanej w funtach, fortuny. Pierwszą jego pasją jest seksuologiczne poradnictwo, drugą zaś pisanie horrorów…

Tak zaczyna się całkiem ciekawy artykuł Bożydara Brakonieckiego, który niedawno opublikowała, współpracująca z THE TIMES, gazeta internetowa POLSKA. Napisany z polotem art nawiązuje nie tylko do wydanej kilka dni temu powieści BAZYLISZEK, ale i do wcześniejszej twórczości Grahama Mastertona.

Zachęcam do lektury:

http://www.polskatimes.pl/kultura/ksiazki/77517,zaklete-rewiry-mastertona,id,t.html#material

Recenzja książki BAZYLISZEK (po raz drugi)

Od kilku dni w księgarniach dostępna jest najnowsza powieść horroru Grahama Mastertona „Bazyliszek”. Wiele sobie po niej obiecywałem, nie tylko dlatego, że wyszła spod pióra mistrza gatunku, ale i dlatego, że część jej akcji dzieje się w Krakowie, ulubionym polskim mieście pisarza. Szumnie zapowiadana jako mocny horror wywoływała spore zainteresowanie wśród czytelników w Polsce zanim jeszcze trafiła do sprzedaży.

Bohaterem „Bazyliszka” jest biolog molekularny Nathan Underhill, któremu udaje się wyhodować gryfa – mityczne stworzenie nie mające prawa bytu. Szkopuł jednak w tym, że stwór umiera krótko po wykluciu się z jaja, a profesor Underhill nie potrafi znaleźć przyczyny takiego stanu rzeczy. Gigantyczne pieniądze, jakie zostały przeznaczone na projekt i poświęcony czas naszego bohatera poszły się… w zapomnienie.

Underhill nie umie też odpowiedzieć na pytanie, w którym momencie popełnił błąd. Pogrąża się w rozmyślaniach, nieco zaniedbując syna Denvera, który ma mu za złe ciągłe zajmowanie się sprawami „nie z tej ziemi”. Ojciec i syn oddalają się od siebie. Zaabsorbowany własnym problemem Underhill wie, że nie może spocząć na laurach. Wyhodowanie gryfa byłoby dla niego ogromnym osiągnięciem. Komórki macierzyste tego stwora mogłyby okazać się wielce pomocne w walce z chorobami – ich użycie w celach leczniczych byłoby dla współczesnej medycyny milowym krokiem do przodu.

Kiedy żona Nathana, Grace – lekarka zajmująca się rezydentami w domu starców – opowiada mężowi o przerażonej staruszce, przekonanej, że słyszy w nocy dziwne hałasy, a także o lęku, że wkrótce zostanie skrzywdzona, Nathan słucha z uwagą. Kiedy następnej nocy okazuje się, że staruszka zmarła, a jeden z mieszkańców domu starców oświadczył Grace, że widział potwora, Nathan jest już prawie pewny, że ktoś oprócz niego zajmuje się „hodowlą” mitycznych stworów. Nabiera stuprocentowej pewności, gdy dowiaduje się, że w pokoju, w którym zmarła staruszka wszystkie kwiaty, a nawet muchy(!) szlag trafił.

Akcja błyskawicznie nabiera tempa. Zauber – dyrektor domu starców okazuje się być naukowcem, który nie tylko bada pochodzenie mitycznych stworzeń, ale i usiłuje je hodować! Nietrudno się domyślić co będzie dalej. Zauber daje nogę z kraju, oślepiona przez bazyliszka Grace popada w śpiączkę, a Nathanowi zaczynają śnić się koszmary z mitycznym potworem w roli głównej. Wraz z synem Underhill postanawia udać się do Polski. Tam bowiem zaszył się Zauber, który jest jedyną osobą potrafiącą przywrócić świadomość Grace.

Jak to u Mastertona, ostrej jazdy bez trzymanki nie brakuje! A czytelnik… Cóż, czytelnik zastanawia się jak, u diabła, tak doświadczony pisarz, mistrz w budowaniu atmosfery grozy, zarazem znawca gatunku może w tak, nie boję się użyć tego określenia, głupi sposób spaprać książkę. Tym razem nie zakończeniem, co u Brytyjczyka częste. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie brak w miarę wiarygodnego wyjaśnienia, w jaki sposób udało się powołać do życia tytułowego bazyliszka. Masterton powinien wziąć tu przykład chociażby z prozy Chrichtona, który tematykę „odrodzenia” dinozaurów w „Parku jurajskim” potraktował co najmniej godnie, a i wysilił się na obszerne wyjaśnienie czytelnikowi, w jaki sposób prehistoryczne gady zostały „wskrzeszone”. Nie twierdzę, że Masterton winien był zapodać kilkunastostronicową instrukcję „jak ożywić gryfa”, ale kilka wyszukanych, przemyślanych słów doprawdy by nie zaszkodziło. Jestem nieco poirytowany, gdyż „Bazyliszek” mógłby pretendować do miana powieści bardzo dobrej w dorobku Grahama Mastertona. Mamy w niej bowiem wyrazistych bohaterów, całkiem przyjemny i oryginalny pomysł, świetne dialogi i charakterystyczne mastertonowskie poczucie humoru, które z pewnością przypadnie do gustu czytelnikom. Niestety, temat Brytyjczyk potraktował po łebkach, w wyniku czego sam motyw odrodzenia gryfa w powieści (najistotniejszy jej element) maluje się niezbyt kolorowo.

Na szczęście na plus można pisać Mastiemu umieszczenie sporej części akcji powieści w Krakowie i ukazanie odpowiedniego nastroju miasta. Także stricte polscy bohaterowie „Bazyliszka” są wiarygodni. W tej kwestii pisarz odrobił zadanie domowe. Nie obyło się jednak bez drobnych zgrzytów, jak choćby zapożyczenie z „Dziecka ciemności” extra mocnych bez filtra, którymi delektuje się jeden z bohaterów. Brr!

Podsumowując, „Bazyliszek” nie jest perełką w twórczości Mastertona, niemniej nie nazwałbym tej powieści słabą. Biorąc pod uwagę cały dorobek pisarza, plasuje się gdzieś po środku. Zaś mając na uwadze ostatnie publikacje Mastertona, jest w mojej opinii trochę lepsza od „Aniołów chaosu” i niewiele słabsza niż „Czerwona maska”.

Autor recenzji: Robert Cichowlas
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 6/10

Recenzja książki BAZYLISZEK

Pomysł na napisanie „Bazyliszka” narodził się w maju 2007 roku, podczas czwartej wizyty Grahama Mastertona w Polsce. Wtedy to autor, w odpowiedzi na naciski polskich fanów, zdecydował się umieścić akcję swojej nowej powieści w Krakowie, którym był oczarowany podczas wizyty. W ten sposób, 12 lat po premierze „Dziecka ciemności” umiejscowionego w Warszawie, polscy czytelnicy dostają w swoje ręce powieść „Bazyliszek”, stanowiąca pierwszą część zapowiedzianego cyklu „Monster hunters” (Łowcy potworów). Już podczas udzielonego mi w owym maju wywiadu Graham zapowiedział, że oparta na legendzie o smoku Bazyliszku historia będzie bardzo straszna. Czy wywiązał się z danej czytelnikom obietnicy?

Profesor Nathan Underhill próbuje spełnić się zawodowo, poprzez zabawy z genetyką. Jego marzeniem jest wyhodowanie mitycznego stworzenia – gryfa, którego komórki macierzyste mają stanowić przełom w dziedzinie medycyny. W międzyczasie bohater zmaga się z przeżywającym okres buntu siedemnastoletnim synem, a także z nieudanymi eksperymentami, które owocują odcięciem budżetu przeznaczonego na badania naukowe. Szybko okazuje się, że Nathan nie jest jedynym naukowcem owładniętym żądzą wyhodowania jakiegoś legendarnego stworzenia. Poznajemy Christana Zaubera – dyrektora Domu Spokojnej Starości Murdstone, w którym pracuje żona profesora Underhilla – Grace. Doktor Zauber korzystając z czarnej magii i życiowej energii ludzi powołuje do życia tytułowego bazyliszka – po części kogut, po części wąż. Podczas pierwszej konfrontacji Grace zapada w śpiączkę, a Nathan przysięga zrobić wszystko by ją uratować. Zaczyna się pościg za Christianem Zauberem, mający swój finał w Krakowie.
 
Kraków jawi się nam tak, jak zapamiętał go Masterton. Dla podniesienia wiarygodności powieści autor umieszcza gdzieniegdzie opisy miejsc w których bywał – świetnym przykładem może tu być krakowska restauracja Nostalgia, w której Graham wraz z żoną Wiescką gościli w 2007 roku na obiedzie. W „Bazyliszku” wymieniona jest nawet ulica, przy której owa restauracja się znajduje.
 
Luźna interpretacja legendy, jak to niestety czasem u Mastertona bywa, jest naciągana, nie do końca logiczna i absurdalna. Do Polski akcja przenosi się zaledwie 80 stron przed finałem, natomiast prowadzące do tej zmiany wydarzenia dzieją się o wiele za szybko. Niestety, możemy poczuć, że książka była pisana na siłę, nie dlatego, że Masterton czuł potrzebę napisania jej, a dlatego że obiecał swoim fanom tę powieść i wcisnął ją w swój napięty harmonogram.  Wydarzenia nie są porywające, postacie są płytkie i papierowe, a zakończenie mało satysfakcjonujące. Odpowiadając na pytanie postawione na początku – powieść nie jest nawet odrobinę przerażająca. Nie można się przyczepić do nienagannego warsztatu pisarskiego, ale na przestrzeni ponad 30 ostatnich lat, Masterton udowodnił nawet swoim antyfanom, że perfekcja opisowa i umiejętność konstruowania dialogów to jego mocne strony.
 
Nie sposób nie docenić działań, jakie pisarz wykonał by nagrodzić polskich fanów. Książkę czyta się jednym tchem, głównie po to, żeby wreszcie zobaczyć polską rzeczywistość oczami swojego ulubionego pisarza. Niestety w „Bazyliszku” nie ma wiele miejsca na wgłębienie się w polskie realia, akcja powieści równie dobrze mogła by być umiejscowiona gdzie indziej. Pozostaje więc pytanie, jak odbiorą powieść czytelnicy z innych krajów, dla których umieszczenie części fabuły w Krakowie, będzie tylko ciekawostką, jedną z wielu i bez większego znaczenia. Z powyższej analizy wywnioskować można, że „Bazyliszek” jest przerośniętym opowiadaniem, zawierającym popularny u Mastertona schemat wydarzeń, odarty jednak z głębszych analiz, przemyśleń i wielowątkowych sytuacji (jeśli nie liczyć kilku oklepanych frazesów o eksperymentach na ludziach z czasów WWII). Najnowsza książka mistrza grozy niestety nie zaskakuje, ani nie straszy. Dla nas, polskich czytelników, jest jedynie ciekawostką i hołdem oddanym przez autora dla rzeszy fanów w kraju, w którym niejedna jego książka miała swoją prapremierę. Jedno jest pewne – „Bazyliszek” nie będzie przełomem w twórczości pisarza, nie będzie wymieniany jako przykład jego geniuszu. Będzie natomiast niezwykle ważnym dowodem na to, że Masterton swoich najwierniejszych fanów szanuje, ceni i stara się dotrzymywać złożonych im obietnic.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2009
Liczba stron: 284
Format: 13,5 x 21,5
Ocena recenzenta: 5/10

Recenzja książki POWRÓT WOJOWNIKÓW NOCY

Ostatnia, jak na razie, część sagi o potężnych Wojownikach walczących ze złem w ludzkich snach, różni się od swoich starszych sióstr.  „Powrót Wojowników Nocy” stawia na czystą akcję i pompowanie adrenaliny, bardziej niż na rozwój głównych bohaterów. Masterton postanowił odejść od schematu, porzucając wszystkie dotychczasowe postacie występujące w pierwszych trzech częściach (oprócz posłańca Boga Ashapoli – Springera, którego rola również jest zminimalizowana) i rozwinąć zupełnie nowe.
 
Tutaj, podobnie jak w części pierwszej, głównych bohaterów jest troje – roztrzepany nastolatek Perry Beame, frywolna dziennikarka Sasha Smith i John Dauphin, taksówkarz mający spore problemy z nadwagą. Wszystkich troje łączy niesamowity  fakt – są Wojownikami Nocy.  Masterton popisuje się jak zwykle wyśrubowaną umiejętnością tworzenia charakterów, co wypada znakomicie – zwłaszcza u Johna, na którego autor naniósł fantastyczne i zdystansowane poczucie humoru.
 
Fabuła prezentuje się następująco – w klinice położniczej w Louisville dzieje się tragedia. Noworodki zapadają na tajemniczą chorobę uniemożliwiającą im zaśnięcie – co z kolei prowadzi do wycieńczenia, a w konsekwencji do śmierci. Okazuje się, że sny dzieci kradzione są przez złowrogie stwory, którym tylko Wojownicy Nocy mogą stawić czoło. Podczas wyprawy do ludzkich snów,  bohaterowie będą musieli zmierzyć się z Zimomordem i Wysokim Koniem, dwoma wyjątkowo krwiożerczymi demonami, a także całą zgrają ich sługusów.

Kretyńskie imiona głównych antagonistów to jedno, ale ich wygląd to drugie – opisy Mastertona potrafią nadal wcisnąć w fotel. Zimomord, władca lodu na wielkich saniach ciągniętych przez wilki i Wysoki Koń, król strachu, usadowiony na trzech opancerzonych koniach stojących jeden na drugim (!). Niestety, zanim dojdzie do finałowej konfrontacji, Wojownicy Nocy będą musieli zmierzyć się z całą gamą udziwnionych, pomniejszych stworów, będących na usługach dwóch arcywrogów. I tu zaczynają się schody. Większość krótkich potyczek w snach wypada po prostu blado i groteskowo. Ktoś, kto nie czytał pierwszych trzech części tej charakterystycznej, komiksowej wręcz sagi, może czuć się nieco zagubiony w zasadach, jakie panują w wykreowanym tu przez Grahama świecie. Warto zapoznać się więc z trylogią, przed zaczęciem części czwartej – chociażby po to, by wczuć się w poetykę snu, jaka towarzyszy przygodom bohaterów.

Ostatnia część odcina się od bohaterów znanych z „Wojowników Nocy”, „Śmiertelnych snów” i „Nocnej Plagi”, pomijając na przykład Kasyxa, Strażnika Mocy, który rzekomo był niezbędny do sennych podróży. W zamian za to, Masterton dokłada nam kilka wyrazistych postaci, których nie sposób nie polubić. Niestety, nie ma w nich dostatecznej głębi i mądrości, jaką posiadał Henry Watkins – mentor Wojowników z poprzednich trzech części. W „Powrocie Wojowników Nocy” większość akcji dzieje się we śnie, dlatego też poziom abstrakcji, absurdu i groteski sięga czasami zenitu. Powieść nie niesie ze sobą większych morałów, poza tymi, którymi już wcześniej raczył nas Masterton w tej sadze – o walce Dobra ze Złem, przyjaźni, lojalności, poczuciu własnej wartości. Pomimo kilku wad, na które ciężko przymknąć oko, powieść pochłania się nieprawdopodobnie szybko. Graham udowadnia po raz kolejny swój świetny warsztat i umiejętność zabawy konwencją. Każdy fan tej sagi, obowiązkowo musi przeczytać część czwartą. Każdy nie-fan powinien zacząć poznawać tę nieprawdopodobną historię od początku.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Albatros
Rok wydania: 2006
Liczba stron: 335
Format: 12,5 x 19,5
Ocena recenzenta: 7/10

Rozwiązanie KONKURSU BAZYLISZKOWEGO

Nadszedł czas na rozwiązanie KONKURSU BAZYLISZKOWEGO. W zabawie wzięły udział trzydzieści cztery osoby. Dwadzieścia siedem przesłało poprawne odpowiedzi. Okazało się, że najtrudniejszym pytaniem było to związane z opowiadaniem o Babie Jadze. Padały różne odpowiedzi, ale właściwa brzmi: ANKA. Nikt zaś nie pomylił się w odpowiedzi na pytanie pierwsze (akcja DZIECKA CIEMNOŚCI dzieje się w Warszawie, oczywiście), także niemal wszyscy poprawnie wymienili cztery polskie miasta, w których Graham Masterton promował swoje książki.

Poniżej lista osób, do których powędruje najnowszy horror Mastertona BAZYLISZEK:

Michał Wójtowicz, Poniatowa
Anna Sobczuk, Legnica
Marcin Król, Kamienna Góra
Maciej Wyczółkowski, Szczecin
Dominika Nosowicz, Gliwice
Marzena Krakowska, Kościan
Rafał Zarawski, Kołobrzeg
Jarosław Rychter, Warszawa
Paweł Piejko, Warszawa
Marcin Piekarski, Stalowa Wola

Ufundowane przez Dom Wydawniczy REBIS nagrody zostaną przesłane pocztą jeszcze dzisiaj!

Gratulacje!

Recenzja książki NOCNA PLAGA

„Nocna plaga” to trzecia część sagi Grahama Mastertona o Wojownikach Nocy. Po raz kolejny, podróżujący po ludzkich snach Wojownicy będą musieli pokonać zło, które tym razem jest bardziej niebezpieczne i wyrafinowane niż zazwyczaj.
 
Stanley Eisner, amerykański skrzypek, zostaje brutalnie zgwałcony podczas wizyty w Londynie. Oprawcą okazuje się dziwna, przerażająca postać w kapturze skrywającym kredowobiałą twarz. Okazuje się, że gwałciciel nie jest człowiekiem, a deprawujący akt miał znaczenie znacznie głębsze, niż seksualne. Stanley zostaje zarażony tytułową Nocną Plagą. Choroba ta działa niczym AIDS, przyczyniając się do powolnej degeneracji i rozkładu, jednak celem jej ataku jest nie ciało, a dusza nieszczęśnika, który się nią zaraził.
 
Nocna plaga przenosi się przez brutalny seks odbywający się we śnie zarażonego. Człowiek owładnięty tą chorobą nie może powstrzymać się od mrocznych, zabójczych myśli, traci poczucie godności i zaczyna popadać w szaleństwo. Podczas trwania procesu rozpadu własnego „ja” Stanley dowiaduje się, że jest potomkiem Wojownika Nocy, a jego przeznaczeniem jest stoczenie walki ze złem, które zaczęło rozsiewać plagę. Wraz z grupą pozostałych Wojowników Nocy, Stanley musi stawić czoła coraz większym kłopotom.

Dwoje wojowników zachorowało na chorobę duszy, czasu jest coraz mniej, a zło coraz silniejsze – przebudzona i uwolniona ze swojego kamiennego więzienia, dochodzi do pełni mocy najpotężniejsza służebnica Szatana – wiedźma Isabel Gowdie.  Sytuacja staje się dramatyczna, kiedy okazuje się, że wiedźma ma dziecko z jednym z Wojowników…

W trzeciej części fantastycznych przygód Wojowników Nocy Graham Masterton wprowadza nowe patenty, które gwarantują świeże spojrzenie na całą historię. Powtórzenie nieco skostniałych schematów mogło by powieści zaszkodzić, na szczęście Graham doskonale wiedział, kiedy należy zmienić koncepcję powieści. W tej książce to nie brawurowe bitwy bohaterów, a wpływ plagi na człowieka jest najważniejszy – znakomicie przedstawione są wizje, myśli i czyny zarażonego. Wybranie przerażającej wiedźmy na główną przeciwniczkę wysłanników dobrego Boga Ashapoli jest miłą odmianą od demonicznych antagonistów z poprzednich części. Według mnie  „Nocna plaga” jest najdojrzalszą, najlepiej napisaną i  przemyślaną książką w całej serii, dlatego też polecam ją wszystkim fanom tej sagi.

 

Autor recenzji: Piotr Pocztarek
Wydawnictwo: Dom Wydawniczy REBIS
Rok wydania: 2004
Liczba stron: 300
Format: 13 x 21
Ocena recenzenta: 10/10

KONKURS BAZYLISZKOWY!

Oficjalny polski blog Grahama Mastertona oraz Dom Wydawniczy REBIS zapraszają do wzięcia udziału w KONKURSIE BAZYLISZKOWYM, w którym do zgarnięcia jest 10 egzemplarzy BAZYLISZKA – najnowszej powieści brytyjskiego mistrza horroru! Wystarczy na adres mictlantecutli@op.pl przesłać poprawne odpowiedzi na trzy krótkie pytania, w tytule wpisać KONKURS BAZYLISZKOWY oraz podać dane adresowe. Pośród osób, które udzielą właściwych odpowiedzi zostanie wylosowana dziesiątka szczęśliwców. Oto pytania:

1. W którym z polskich miast toczy się akcja horroru DZIECKO CIEMNOŚCI?
2. Jak brzmi tytuł jednego z nowszych opowiadań Grahama Mastertona, traktującego o polskiej czarownicy Babie Jadze?
3. Wymień przynajmniej cztery polskie miasta, w których gościł Graham Masterton podczas promocji swoich książek.

Odpowiedzi nadsyłać można do 14 stycznia. Wtedy też nastąpi rozstrzygnięcie konkursu.
Powodzenia!